Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2010, 15:44   #82
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
No no, ostra grupka mi się trafiła – pomyślał Gary patrząc na Dolores Esperanzę „You Shall Not Pass” Ruiz. Brakowało jej co prawda szpiczastej czapki i posocha w ręce, ale za to powietrze zdawało się świecić wokół niej jak dwustuwatowa żarówka. I to wszystko w kusej, opinającej zgrabny tyłeczek spódniczce. Solówka z demonem niemalże topless bo szaliczek niewiele zostawiał wyobraźni. Wściekła burza czarnych loków opadająca na nagie plecy. Gary, ona tam kurwa walczy o życie… Jesteś chory…
Ooo i samochód pożyczony od Jimmy’ego znika w kuli ognia. Który to już? Trzeci? Ale żaden tak efektownie… Choć Astra w Tamizie też była zabawna. A ile się musiał nałgać aby mu kumpel odpuścił, w końcu nie mógł mu przecież powiedzieć że zachlał pałę i zapomniał zaciągnąć ręcznego. „Jimmy, chłopie walczyliśmy z demonem i trzeba było światła, bo wiesz demony boją się światła i…”. Kurwa ciekawe ile teraz kosztuje sieciówka na metro.

Ile to ciekawych myśli może przyjść do głowy gdy czas zwalnia na adrenalinowym haju. Przejechał kradzioną terenówką parę metrów i poświecił po wirze długimi. Może choć odwróci na chwilkę uwagę od dziewczyn. Wyrywając z samochodu zauważył, że CG dołącza do mentalnego starcia z tornadem. Tak właśnie to cholera wyglądało, wzięła wachlarz jak orientalna gejsza i starała się przegonić nim huczącą wichurę. Ale ona mogła choć próbować, miała choć ten wachlarz. Triskett zaś biegł bezradny do nich, Mike po włączeniu świateł w innym samochodzie też pewnie zastanawiał się co dalej. Firestarter i facet z mieczami na plecach dołączali do zabawy.
Więcej szczęścia niż rozumu? Czy może naprawdę byli tacy dobrzy, że demony uciekały przed nimi w podskokach? Lola przetrzymała skurwiela do końca, tornado zaczęło się kręcić desperacko jak gówienko w przeręblu, a Gary wrzasnął radośnie, nie przejmując się swoim pożal-się-boże profesjonalnym imagem.

Nagle dostrzegł odklejającego się od ściany bladziaka, który rąbnął tam gdy porzucił go demon spływający do kanału jakby ktoś spuścił wodę w kiblu. Spojrzał tylko na wykończone dziewczyny i wiedział że teraz jego pora zabłysnąć i zarobić na pensję. Nie po to ryzykowały życiem, aby po tym wszystkim skurwysyn uciekł. Warknął jak rasowy garuch i pognał za Udem do bramy. Mike zerwał się z łańcucha ułamek sekundy po nim. Przygasające światła płomieni tańczące na placu boju rozmazywały się w długie, jaskrawe linie. Gary po raz kolejny wchodził na wyższe obroty. Wzrok wbił w plecy uciekającego wampira, facet mimo tego że w kajdankach zapiętych na rękach wiał z prędkością światła. Wpadli razem z Mikiem do bramy bark w bark. Udo pocwałował przez podwórko, a Gary przyspieszył jeszcze na prostym odcinku gnając jak pocisk do kolejnej bramy prowadzącej na zrujnowany placyk, pełen rozlatujących się baraków i zardzewiałych samochodów. Mike tymczasem dosłownie wyfrunął w powietrze skacząc na dach blaszanego garażu, starając się zajść uciekającego skurwiela z flanki. Triskett zacisnął zęby i wszedł w nadświetlną. Jeszcze dwa kroczki… Kurwa już tak blisko. Złapał wreszcie za furkoczącą połę garniturku i szarpnął ze wściekłością. Udo zachwiał się i stracił rytm, a egzekutor nie czekając na sygnał gongu rozpoczynający pierwszą rundę przywalił mu sierpowym w szczękę. Wampir padł na ziemię i znieruchomiał. Gary ucieszony że tak szybko poszło zignorował lekkie ukłucie instynktu, podpowiadające że coś tu jest nie tak i pochylił się by szarpnąć bladziaka za ramię i podnieść do pionu. Ten zaś zawinął nogą w błyskawicznym podcięciu, a gdy Triskett poderwał się z ziemi poprawił kopem z półobrotu. Tak się przynajmniej domyślał, bo samego ciosu Gary nawet nie zobaczył, po prostu głowa mu eksplodowała bólem gdy leciał w powietrzu, aby po chwili przywalić plecami w zbitą z desek budę. Gramolił się klnąc szpetnie, ale na szczęście dochodzące odgłosy wesołej szarpaniny podpowiadały, że łak z przytupem i świstem wkroczył do akcji. Egzekutor wyrwał się w końcu z ruin zgruchotanych desek i krokwi, po czym skoczył pomóc garuchowi spacyfikować wreszcie wampirka. Nie chciał biedak, bardzo nie chciał trafić w ich łapska, ale byli stanowczy. Przez moment Gary zastanawiał się czy za widniejące ciągle gwiazdki przed oczami poprzestać tylko na pięściach i podeszwach butów, ale w końcu uznał że wybicie kłów kolbą colta mogłoby zostać poczytane za zbytnią policyjną brutalność.
Już po wszystkim nie odmówili sobie drobnej przyjemności. Wlekli nieprzytomnego skurwiela trzymając każdy za jedną nogę jak trofeum łowieckie. Jego głowa przyjemnie podskakiwała na połamanych połówkach cegieł i szorowała po błocie, gdy ciągnęli go do pozostawionej piękniejszej części drużyny razem z posiłkami. Dziewczyny razem z drugą grupką zawinęły się już z ulicy, ale zza winkla dało się słyszeć nadciągające GSRy na odsiecz. W samą porę bo tłumek żywych inaczej gapiów wbrew oczekiwaniom nie zareagował oklaskami na dobrze odwaloną robotę. Wrzucili Uda do opancerzonego vana i czym prędzej odwieźli do Komory.

Już w ministerstwie przyglądnął się CG i Loli. Padały z nóg, ale chyba obeszło się bez poważniejszych uszkodzeń. Zakrawało to na cud, ale pogoniły demona. Aura wkurwienia bijąca od CG podpowiadała, że jednak ominęła go jakaś treściwa rozmowa. Przez chłodną maskę Lawrence nie przebijało się wiele emocji, ale Triskett znał ją dobrze. Upewnił się, że Udo znalazł sobie pokój z widokiem na morze i pożegnał się szybko. Był wykończony.

Długi, gorący prysznic pomógł nieco. Czuł się jakby go coś wciągnęło nosem, przeżuło i wysrało. Pieprzony Udo i pogoń wśród ruin Rewiru wypruła z niego większość sił. Ciepła woda lała się na niego chyba z pół godziny i w dupie miał resztę lokatorów. Zawsze to on się musiał hartować w zimnej, teraz miał szczęście. Okręcił się w pasie ręcznikiem i przeczesał palcami mokre włosy. Ruszył się wreszcie z zaparowanej do cna łazienki i nalał sobie szklaneczkę. W kuchni ominął zwinnym łukiem zlew z naczyniami, bo cywilizacja która się tam zalęgła, koło wynalazła już dawno, a mogła właśnie wypróbowywać pierwsze egzemplarze broni zaczepnej. Wspomniał z uśmiechem minę ostatniej sprzątaczki. Kobiecina trzy tygodnie temu, za dwie setki funtów zmierzyła się ze swoim największym koszmarem. Grzebał właśnie w zamrażarce w poszukiwaniu lodu, kiedy usłyszał pukanie. Wyciągnął colta i poszedł serdecznie powitać gości w środku nocy.
Ruiz? Zdziwił się nieco, ale potem sobie przypomniał, że gadał przecież gdzie mieszka podczas jednej z wizyt u Johna. Uśmiechnął się nawet do latynoski półgębkiem i odsunął się trochę by wpuścić ją do mieszkania.
- Ciężki dzień, co? – Spojrzał tylko na nią i poszedł po drugą szklaneczkę.
- Żebyś kurwa wiedział - mruknęła pod nosem w ślad za znikającym w kuchni Garym. Zaczęła się rozbierać jeszcze zanim straciła z oczu jego plecy. Gdy wrócił ze szklankami, siedziała już w łazience.

Postawił szkło na ławie, Ruiz zniknęła w łazience. Wyciągnął z szafy czysty ręcznik i podszedł pod drzwi. Matowa, gruba szybka zniekształcała widok, ale i tak stanął jak wryty. Z premedytacją zdawał sobie sprawę, że zachowuje się jak gówniarz, podglądający przez dziurkę od klucza, ale nie mógł się powstrzymać. Wzrok prześlizgiwał się po jej śniadej skórze, łowiąc krągłości nagich piersi. Stał i patrzył. Nawet wstrzymywany okrzyk bólu, gdy zszywała ranę na szyi nie przeszkadzał w jego rosnącym podnieceniu. Ledwo się opanował, ale w końcu odszedł cicho od drzwi i usiadł na kanapie przy ławie.
- Dzięki i przepraszam - rzuciła usadawiając się na drugim końcu kanapy, naprzeciw śnieżącego irytująco telewizora. - Zniszczyłam Ci ręcznik.
Uśmiechnął się znowu krzywo i podał jej szklaneczkę whiskey.
- Kurwa, po takim dniu zastanawiam się czy nie lepiej byłoby zostać cieciem w supermarkecie. Nosiłbym paczki na zapleczu i wypatrywał złodziejaszków. – Spojrzał na nią nieco zaciekawiony. – Kłopoty w mieście miłości?
- Gradobicie - uśmiechnęła się krzywo. - Boję się, że jak odzyskam siły, źle się to może skończyć.
Gary machnął ręką i rozsiadł się wygodniej. Dobrze, że refleks egzekutora pozwolił mu w ostatniej chwili zapanować nad ręcznikiem.
- Gradobicia są intensywne, ale krótkotrwałe. Jakoś będzie. - Znów spojrzał na nią ciekawie, nie mógł jej rozgryźć. - Swoją drogą, to dość ryzykownie dzisiaj graliśmy. Pieprzony demon… - Gary pociągnął niewielki łyk i pokręcił głową.
- Pewnie potrzebujesz dużo snu i spokoju, co? – uśmiechnął się lekko, a w oczach zatańczyły małe ogniki. - Możesz śmiało przeczekać gradobicie tutaj.
- Na to liczyłam - walnęła wprost. - Nocleg, nie porady sercowe. Nie obraź się, ale autorytet z Ciebie żaden. Choć przyznaję, wytrzymałeś dłużej - parsknęła śmiechem. Podwinęła nogi pod siebie i zająwszy mniej oficjalną pozycję, podjęła wątek. - Nie było dzisiaj wyjścia, Gary. Dobrze o tym wiesz, prawda?
Podniósł ręce w teatralnym geście poddania się i udawanym oburzeniu.
- Winny. – Dolał kropelkę do szklanek – Nie wiem, Lola. Nigdy nie spotkałem takiego skurwiela. Pierwsza moja myśl była zgoła inna niż frontalny atak. Szczęście, że ten kto napuścił na nas to zasrane tornado chciał dorwać Uda, bo gdyby miał zamiar rozpirzyć nas wszystkich, to coś mi się wydaje że nie zdążylibyśmy nawet wysiąść z samochodu.
Gary był wyraźnie zadowolony z siebie. W nikłym stopniu przyczynił się do odesłania bydlaka, ale za to wampirowi z łakiem nie dali uciec.
- Chyba zatem chciałem powiedzieć „dobra robota” Regulatorko Ruiz – stuknął swoim naczyniem w jej szklankę i uśmiechnął się znowu.
- Jeśli mi narysujesz do tego dyplom, to chyba się rozpłaczę - odpowiedziała na toast. Przez chwilę milczała, skubiąc ręcznik. - Mogliśmy być drugorzędnym celem ataku. Ktoś pilnuje, żebyśmy nie zwęszyli zbyt wiele. Sądziłam, że życie może tak wyglądać tylko w filmach, a tu proszę... Pierwszy dzień w pracy, a ja już uciekłam z domu.
Parsknął śmiechem. Siostrzyczka na gigancie.
- No dość ciekawie się zaczęło, nie powiem. Może i racja, może po prostu byliśmy drudzy w kolejce. W sumie przecież z tymi dwoma pozostałymi dymaczami gotyckich królewien nie patyczkowali się zbytnio.
Jakby na wspomnienie, Gary sięgnął do przewieszonych przez oparcie krzesła spodni i wyciągnął pomiętą paczkę fajek. Poczęstował, zaprószył ogień.
- Mam nadzieję, że jutro wyciśniemy coś przydatnego z tego skurwiela.
Przyjęła papierosa zaciągając się skwapliwie.
- Podglądałeś mnie - nie spuszczając ciemnych oczu z twarzy swojego gospodarza, zakręciła kotem tak, że nie wiadomo, gdzie ogon.
- Z czystej troski i niespokojności serca o drużynową koleżankę – uśmiechnął się starając się ukryć zakłopotanie. Zauważyła. Szlag! Jak zwykle spróbował przybrać wredną maskę cynika. Wspomnienie jej nagiego ciała znowu przemknęło przez głowę, burząc krew. – Ciężko mieć przyziemne sprośności na myśli, jak ktoś się ceruje na żywca.
- No teraz to mnie uraziłeś do żywego, uważaj sobie!

Do żywego, dobrze powiedziane.
- Uważam, uważam. Haft krzyżykowy? Podobno najlepszy na wampirze wgryzienie się w tętnicę – Nie mógł się powstrzymać. Co się kurwa z nim działo? Odpychał ją przecież, widział to jak na dłoni. Co z tego, że instynkt podpowiadał, że tak będzie lepiej. Przecież jej pragnął, teraz i tutaj bez względu na konsekwencje. Jasna cholera… Poszedł do kuchni i zaczął grzebać w szafkach zawzięcie. Po chwili wrócił i podszedł do latynoski. Nachylił się nad jej szyją i delikatnie przykleił plaster opatrunkowy.
- Do wesela się zagoi. – Znów wbrew sobie uderzył w wredny ton.
- Jeśli zaraz nie dam Ci w gębę, to znaczy, że piekło zamarzło. Śpisz na kanapie?
- Tak jest. Sypialnia twoja. Tamte drzwi na lewo. – Usiadł z powrotem swobodnie i dopił drinka uśmiechając się wymuszenie i popatrując ukradkiem na latynoskę.
- W takim razie skorzystam. - Podniosła się z kanapy, jedną ręką przytrzymując na piersiach ręcznik. Obróciła się w progu i z nieco niewyraźną miną rzuciła - Dzięki.
- Nie ma sprawy. Zaglądnij do szafy, któryś z podkoszulków się nada w sam raz do spania. – Rozmowa nie kleiła się zbytnio, dzięki jego wybitnym staraniom. – Budzik na ósmą?
- Jak uważasz - rzuciła przez ramię i poszła do sypialni.
Został sam na kanapie i zastanawiał się czy mógł bardziej spierdolić ten wieczór.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 03-10-2010 o 11:41.
Harard jest offline