Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-10-2010, 01:17   #81
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
GRUPA „RZEŹNIA

Ogień wznosił się w górę. Tworzył bramę kilka metrów od tego co atakowało grupę z samochodu. Nie miał za zadanie ranić swoją temperaturą zasranego wiru ciemności zwanego demonem. Miał za zadanie oświecać jego chuj wie co, po to by go osłabić by tamci mogli nawiać. Niestety tak uczyniła tylko połowa składu i to męska połowa. Chyba sie zamienili jajami w samochodzie. Pozostałe ladies zgrywało pierdolonych bogów. Nie wierzyłem kurwa w cuda ale wierzyłem w to co ludzie pisali o takich gównach z piekła rodem. Kto by pomyślał kiedyś, że coś takiego może sobie stąpać... sunąć... gówno wie co robić po ziemskim padole. Pieprzony wir ciemności na widok którego prawie wszyscy robili ze strachu pod siebie. Może i też bym robił gdyby nie on... ogień. Wsadzić sobie można między bajki to co inni pisali o Żagwiach. Ten kto nie miał tej cholernej łaski gówno wiedział o tym co czuje Żagiew kiedy używa swojego zajebistego daru. Zajebistego, dobre. To sobie wymyśliłem. Ogień mnie wyciszał, dawał mi spokój, pieprzoną harmonię, ciszę jak przed tym pierdzielonym nowym rokiem, kiedy wszystko było takie proste, prostsze niż to co wylazło po nim. Nie wiem kurwa czy hałas pierdolonych fajerwerków przebudził to całe gówno czy to była jakaś odgórnie przeprowadzona akcja. Chociaż słowo oddolnie lepiej by to wyraziło. Szatan, Lucyfer czy inny książę piekła wziął się za czyszczenie mieszkania i powypierdalał zbędny chłam, a że prawie wszystko wyglądało mu za zbędne to mamy to co mamy. Kurwa ale ze mnie myśliciel się zrobił. Na czym to ja... a tak ogień. Czułem żar bijący od niego chociaż stałem dość spory kawałek od epicentrum płomieni. Blask jaki dawał nie czynił mu zbytnich szkód, zapewne większe czyniły halogeny jakimi częstował go wąsaty Egzekutor który dość szybko wypierdzielił z atakowanego wozu tamtej grupy i przesiadł się do innego. Żarówy trzeszczały od natłoku wszelkiego duchowego tałatajstwa ale waliły swoim sztucznym światłem w czarny wir któregoś tam kręgu piekła, czarnego gówna. I na pewno go osłabiały, tego byłem pewien. Katem oka widziałem, że Emma siedziała jeszcze w wozie. To dobrze. Nie chciałem by coś jej się stało a na razie na pewno się w niczym nie przyda. Bedzie pomocna pózniej jak przyjdzie do gadania z Zamaskowanym i Kantykiem.

Ogień, powolny szum, spokojna melodia dla mej duszy.

Potem laski z drugiego oddziału wysłały z biletem powrotnym smołowaty dym tam skąd przylazł. Nechetnie zapomniałem o ogniu. Zgasł niczym za dotknięciem czarodziejskiej róźdżki. Z drugiej strony samochodu wtarabanił się Pan X. Co to kurwa święta idą i dorabia rolą choinki? Od stóp do głów powkładał na siebie mase sprzętu do czynienia krzywdy. Jeszcze w gębie powinien trzymac detonator i wtedy wypisz wymaluj przenośna zbrojownia. Panienki z drugiego wozu raczej nie wyglądąły na takie co to zaraz mogą wskoczyć na parkiet i szalec do bialego rana. Choć z drugiej strony musze przyznać, że podobały mi się ich mundurki. Pan X chyba ostro spanikował. Nabuzowany adrenaliną rozjrzał się wokół i ciepnał flarę nad nami. Jakby było mu za ciemno. Rozumiem go, że miejsce nie wyglądało na bezpieczne, wszak prawie można było wyczuć w powiertrzu nagromadzoną złość do MR-u i nam podobnych ale żeby tak od razu po wsparcie? Dwójki mężczyzn z brygady panienek już nie było z nami, pognali w jedną z uliczek. Zastanawiałem się czy mieli cos do czynienia z ta cała kabała i dlaczego nawiali wtedy kiedy ich panienki potrzebowały pomocy.
Xaraf wrzasnął, że mam mu chronić dupę. Stary ja nie z tych. Męskie dupy mnie nie interesują.

-Emmo nie ruszaj się. Zaraz wracamy – ładnie poprosiłem Emme by nie wyściubiała nosa z zabezpieczonego znakami samochodu. A, tak znaki. Te żarzyły się doś intensywnie, ale nie ma co się dziwić siedzieliśmy jak ten przysłowiowy patyk wetknięty w samą dupę mrowiska. Ruszyłem za Choinką ku panienkom. Emma coś mówiła ale w rozgardiaszu tego wszystkiego nie słyszałem co.
W sumie można było szybciej wymienić co stroje na dziewczynach znajdujących się przy samochodzie, zasłaniały niż to co odsłaniały. Nie powiem ładny widok. Jak nic Lily mnie zajebie. Będę musiał przemilczeć tę część opowieści z cyklu „jak minąl mi dzień”.
Jasnowłosa darła japę na ciemnowłosą. W sumie to nie wiem po co przecież tej drugiej się udało. Co prawda z oczu wyzierało jej tyle chęci do życia co ze śnietej ryby ale przeciez dała radę. Ta biała mnie ubawiła. Co mi pozostało? Przywitałem się i po przemiłej wymianie uprzejmosci z białowłosą zaprosiłem je do samochodu. Pan X zgodził się je podwieść na spotkanie z Panami z GSRu. Na szczescie było blisko. Zreszta jakby było dalej to bym był za tym by zasuwały piechota, niezależnie od ich stanu zdrowia, mieliśmy spotkanie. Ważne spotkanie i nie mogliśmy sie spóżnić.

- Nie dajcie się kurwa zabić – pożegnalem się ładnie z paniami, które dość opieszale wylazły z samochodu. Ta biała chyba puściła mi oko, albo kurwa mi się wydawało. No w koncu raczej nie możliwe by zrobiła to do Emmy. Kurwa to ja tutaj miałem więcej testosteronu. Lily mnie zajebie.

Pan X na szczęście nie był w ciemie bity i zaspidował wyciskajac z samochodu ille fabryka dała. Martwiłem się o Emme. Cos za długo już milczała. Obrażona czy co?

Zamaskowany. Cosik musze pomysleć nad jakąs inną ksywka dla niego… Pan Mumia. Na razie musi wystarczyć. A więc Pan Mumia czekał na nas w zaułku. Stał na dachu i chyba gapił się w naszym kierunku.

- O masz i naszego gagadka - szepnałem do Emmmy

- Nie gaś świateł – rzuciłem do Pana X wychodząc z auta. Emma tez się wytarabaniła.

- Dlaczego on wlazł na ten dach? Ma tam zamiar cały czas siedzieć? – Emma wpatrywała się w Pana Mumie, który stał nieruchomo niczym jakiś manekin

- Pewnie nie chce byśmy go dopadli. Dobra słodziutka. Ty zaczynasz rozmowe a ja się wtrącam i staram sie uważac na nasze tyłki. Pan Panie X – zwróciłem się do Egzekutora - uwaza tylko na nasze tyłki.

- Słodziutka?! – obruszyła się Emma. Człowiek chciał jej pocukrzyć a ta się wkurwiła - Coś ci sie dzisiaj niedobrego stało?

„Nie nic. Wszystko w porządku. Wampiry, lopu- garou, zombiaki, demony. Wszystko w porządku. Zwykły, normalny dzień”

- O wybacz to przez te dwie panienki cośmy je z drogi podnosili. No już Emma nie bocz się. Przepraszam – dopiero teraz mina jej złagodniała

Kurwa co ja robie. Przepraszam jakąś dupę a nad nami stoi człowiek mumia, który może być kurewsko niebezpieczny. Ja pierdole scena jak z jakiegos melodramatu.

- Wołaj tego skrzypka na dachu. Niech tu złazi. nie bedziemy do niego krzyczec.

- No i taką Cie lubie – odwróciłem się do Skrzypka. Taa Emma miała talent do ksywek. "Skrzypek" podobał mi się bardziej niż "Pan Mumia". Spojrzałem w jego strone. Na dachu nie było nikogo

„Co jest kurwa?” Przeniosłem wzrok na Emme. Gapiła się nerwowo za swoje plecy jakby szukała własnego cienia. Ponownie spojrzałem na górę. Jest. Stał w takiej samej pozie jak wczesniej. Jakby w ogóle się nie ruszał.

- Zgodnie z umowa – przemówiłem w koncu - My jestesmy ciekawi. Ty opowiadasz – faceta znowu nie było a Emma ponownie szukała swojego cienia.

- Co jest kurwa? – nie żebym był w ogóle cierpliwy ale ten goś pogrywał z nami w chuja

- O co ci biega facet? Rozmawiamy czy nie? – Emma też się wkurwiła

- Rozmawiamy – przemówił w końcu - Chciałem wam pokazać jedynie ze zejscie nie jest celowe

Teraz kurwa zrozumiałem. Gościu bawił się we Flasha z marvelowskich komiksów. Wypierdalał z dachu by uszczypnąć w dupę Emme i znowu zawijał na dach. Wszystko to w mgnieniu oka. Romeo kurwa. Od siedmiu boleści

- No dobra. Przejdzmy do rzeczy bo nam sie pali - ponagliłem

- Chcecie wiedzieć kto zabił te dziewczyny w zaułku, prawda?

Skinałem głową a Emma potwierdziła słownie. Jakże by inaczej.

- Ja wiem kto to zrobił. Lecz wiedza kosztuje

Cwaniaczek. Emma myślała podobnie bo zaśmiała się

- Ile ? – zapytała

- Ja osobiście go zgładzę

Według mnie cena była do przyjecia, pod warunkiem, że my usmażymy później Skrzypka

- Kurwa wiedziałem ze nie jest z Ciebie zaden samarytanin – gapiłem się na gościa

- Zadam ostateczny cios

- Go? Ich tu było wiecej niz jeden on – Emmie włączył się Sherlock

- Reszta się nie liczy. Mi zależy tylko na nim.

- Na kim? – Emma wpadała w gadkomanie

- Mythos – rzucił imieniem jakby splunał

- Kto to?

- Wy nazywacie takie istoty demonami. Lecz to nie jest odpowiednie miano.

- Dobra, tylko chce mieć pewność że on zginie – Emma nadal mnie zadziwiała - No i chcemy też dostac pozostałych

- Co to za typ – też nie wytrzymałem i włączyłem się do rozmowy

- Parazyt.

- Pasozyt? – no tak zapomniałem, że dziewczę ma problemy ze słuchem

- Parazyt. To rodzaj… demona

- Na czym pasożytuje? – nasz Fantom strzelał pytaniami

- Na życiu

- Na ludziach? – Emma chciała dokładnych informacji

- Na życiu. Nie tylko ludzie żyją.

- Wiem.

- A na chuja mu były te dziewoje?

Skrzypek mnie olał wzięty w ogień pytań Emmy. Wcale się mu nie dziwię dziewczyna miała dar do zaabsorbowania całej uwagi.

- Ale to nie on bezpośrednio zabił te dziewczyny, prawda?

- Nie musiał ich zabijać, by się nimi pożywić

- Ktoś je zabił dla niego, tak?

- Bystra jesteś. On to wie. Lubi czasami odwiedzać ten świat. Poluje na małe dziewczyki. Ledwie dorosłe kobietki. Mało która umyka przed jego cieniem

- Czemu akurat taki dobór ofiar?

- Im młodsze tym więcej życia

Przerzucałem wzrok ze Skrzypka na Emmę i spowrotem

- Jeśli chcecie go dopaść słuchajcie, nie zadawajcie pytań

- Ok – Emma szybko zamilkła wyraźnie spięta

Przegryzłem warge ze zdenerwowania. Poczułem słony smak krwi. Pojebane to wszystko było

- Musicie znaleźć Trójcę. Zjednoczyć trójcę i przeciwstawić mu ją. Trójca jest kluczem do jego Imienia

- Czy Ty mowisz o chrzescijanskiej trójcy? – wyleciałem z głupim pytaniem

- SZSZSZSZSsss – uciszała mnie Emma

- Nie. Mowię o jego dzieciach. O jego demonicznym nasieniu które posiał w jakiejś śmiertelniczce a ona urodziła mu dzieci. Trzy sztuki. To własciwe trzy sztuki stanowią imię. To one są jego Kotwicą. Poznajac je, można powstrzymać jego imię. Prawdziwe imię

Emma zbladła. Wyglądała jakby miała właśnie wyrzucić z żołądka frytki i rybę na swoje buty.

- Jak znajdziecie trójkę to wtedy znajdziecie jego. Lecz nie pokonacie go sami. Zmiecie was, jak pył z odzienia – sądząc po tonie głosu Skrzypka, wiedział co mówi - Pomogę wam w zamian za jego esencję. Ja sam nie jestem w stanie go znaleźć. Wy macie możliwości. Macie władzę

- Jedynie co mamy to kurwa problemy - szepnąłem pod nosem

- Powiem wam coś jeszcze. Broń. Jest broń, która go może pomóc pokonać. Nazywa się Synaris. Poszukajcie wiedzy na jej temat.

Stary powiedz mi gdzie leży jakaś duchowa atomówka na całe to gówno a obiecuje że niebędzie do czego wracać. Jebut i po za bawie, po martwych i żywych. nowy kurwa sylwester

- Zgoda? Chcecie mojej pomocy?

Zerknałem na Emme z zapytaniem malującym się na mojej wytatuowanej facjacie.

-Musimy to obgadac we własnym gronie. Kiedy możemy sie spotkac znowu?

- Jutro tutaj o tej samej porze

-Ok – Emma palnęła od razu

Facet zafurkotał i znikł. Jak kurwa Batman, kurewski człowiek nietoperz.

- Ja pierdole – cała rozmowę zamknalem w tych dwóch słowach

- Kogo? – Emma też szukała zaczepki

Wyciągnalem fajkę i się zaciągnąłem. Emma wyłaziła już z zaułka. Ruszyłem z a nią.

- Pierdole taka robote w ktorej z góry mamy przejebane – lubiłem sobie ponarzekać.

Dziewczyna prowadziła na poczatku w kierunku baru Kantyka ale finalnie zawróciła, weszła w południową uliczkę i otworzyła drzwi innej knajpy. Kilka chwil pozniej siedzieliśmy już nad butelczyną. Emma miała wyraźnie zły dzień, albo po prostu robiła tak zawsze. Jeszcze nie znałem ja na tyle by wiedzieć jak się zachowuje w zwykły powszedni dzień. Może waliła czystą od samego rana?

- Co żesz tak nagle umilkła? - martwiłem się o nią

Siedzieliśmy rozpracowując butelczynę. Co prawda więcej łoiła Emma niż ja. Patrzac na nią nie podejrzewałbym, że jest w stanie tyle niuchnąc w gardło. Starałem się ją przekonać do tego byśmy tak nie pierdolili się ze zdechlakami i szli trochę bardziej na ostro. Tak ognisto-promieniście. Emma na razie na to nie przystała. Wychyliła ostatni kieliszek i zabierając resztę pod pachę wyruszyliśmy na małą pogawedkę z Kantykiem. Wyruszyliśmy. Dobre sobie. Zażyczyła sobie, żebym nie drażnił przedpotowego wampirzego chuja swoją elokwencją i dowcipem. No była na mnie jak nic obrażona. Co mi pozostało przystałem na to. Widocznie Emma zbierała się już do świąt bo wzieła choinkę ze sobą.
Czekałem na nich na zewnątrz paląc szluga za szlugiem. Ciekawe czy coś się dzisiaj jeszcze posra i co z Lili?

"Damy rade Emma. Jesteśmy pieprzonymi ludźmi. Ten świat należy do nas" -jak nic polubiłem tą dziewczyną
 

Ostatnio edytowane przez Sam_u_raju : 05-10-2010 o 21:49.
Sam_u_raju jest offline  
Stary 02-10-2010, 15:44   #82
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
No no, ostra grupka mi się trafiła – pomyślał Gary patrząc na Dolores Esperanzę „You Shall Not Pass” Ruiz. Brakowało jej co prawda szpiczastej czapki i posocha w ręce, ale za to powietrze zdawało się świecić wokół niej jak dwustuwatowa żarówka. I to wszystko w kusej, opinającej zgrabny tyłeczek spódniczce. Solówka z demonem niemalże topless bo szaliczek niewiele zostawiał wyobraźni. Wściekła burza czarnych loków opadająca na nagie plecy. Gary, ona tam kurwa walczy o życie… Jesteś chory…
Ooo i samochód pożyczony od Jimmy’ego znika w kuli ognia. Który to już? Trzeci? Ale żaden tak efektownie… Choć Astra w Tamizie też była zabawna. A ile się musiał nałgać aby mu kumpel odpuścił, w końcu nie mógł mu przecież powiedzieć że zachlał pałę i zapomniał zaciągnąć ręcznego. „Jimmy, chłopie walczyliśmy z demonem i trzeba było światła, bo wiesz demony boją się światła i…”. Kurwa ciekawe ile teraz kosztuje sieciówka na metro.

Ile to ciekawych myśli może przyjść do głowy gdy czas zwalnia na adrenalinowym haju. Przejechał kradzioną terenówką parę metrów i poświecił po wirze długimi. Może choć odwróci na chwilkę uwagę od dziewczyn. Wyrywając z samochodu zauważył, że CG dołącza do mentalnego starcia z tornadem. Tak właśnie to cholera wyglądało, wzięła wachlarz jak orientalna gejsza i starała się przegonić nim huczącą wichurę. Ale ona mogła choć próbować, miała choć ten wachlarz. Triskett zaś biegł bezradny do nich, Mike po włączeniu świateł w innym samochodzie też pewnie zastanawiał się co dalej. Firestarter i facet z mieczami na plecach dołączali do zabawy.
Więcej szczęścia niż rozumu? Czy może naprawdę byli tacy dobrzy, że demony uciekały przed nimi w podskokach? Lola przetrzymała skurwiela do końca, tornado zaczęło się kręcić desperacko jak gówienko w przeręblu, a Gary wrzasnął radośnie, nie przejmując się swoim pożal-się-boże profesjonalnym imagem.

Nagle dostrzegł odklejającego się od ściany bladziaka, który rąbnął tam gdy porzucił go demon spływający do kanału jakby ktoś spuścił wodę w kiblu. Spojrzał tylko na wykończone dziewczyny i wiedział że teraz jego pora zabłysnąć i zarobić na pensję. Nie po to ryzykowały życiem, aby po tym wszystkim skurwysyn uciekł. Warknął jak rasowy garuch i pognał za Udem do bramy. Mike zerwał się z łańcucha ułamek sekundy po nim. Przygasające światła płomieni tańczące na placu boju rozmazywały się w długie, jaskrawe linie. Gary po raz kolejny wchodził na wyższe obroty. Wzrok wbił w plecy uciekającego wampira, facet mimo tego że w kajdankach zapiętych na rękach wiał z prędkością światła. Wpadli razem z Mikiem do bramy bark w bark. Udo pocwałował przez podwórko, a Gary przyspieszył jeszcze na prostym odcinku gnając jak pocisk do kolejnej bramy prowadzącej na zrujnowany placyk, pełen rozlatujących się baraków i zardzewiałych samochodów. Mike tymczasem dosłownie wyfrunął w powietrze skacząc na dach blaszanego garażu, starając się zajść uciekającego skurwiela z flanki. Triskett zacisnął zęby i wszedł w nadświetlną. Jeszcze dwa kroczki… Kurwa już tak blisko. Złapał wreszcie za furkoczącą połę garniturku i szarpnął ze wściekłością. Udo zachwiał się i stracił rytm, a egzekutor nie czekając na sygnał gongu rozpoczynający pierwszą rundę przywalił mu sierpowym w szczękę. Wampir padł na ziemię i znieruchomiał. Gary ucieszony że tak szybko poszło zignorował lekkie ukłucie instynktu, podpowiadające że coś tu jest nie tak i pochylił się by szarpnąć bladziaka za ramię i podnieść do pionu. Ten zaś zawinął nogą w błyskawicznym podcięciu, a gdy Triskett poderwał się z ziemi poprawił kopem z półobrotu. Tak się przynajmniej domyślał, bo samego ciosu Gary nawet nie zobaczył, po prostu głowa mu eksplodowała bólem gdy leciał w powietrzu, aby po chwili przywalić plecami w zbitą z desek budę. Gramolił się klnąc szpetnie, ale na szczęście dochodzące odgłosy wesołej szarpaniny podpowiadały, że łak z przytupem i świstem wkroczył do akcji. Egzekutor wyrwał się w końcu z ruin zgruchotanych desek i krokwi, po czym skoczył pomóc garuchowi spacyfikować wreszcie wampirka. Nie chciał biedak, bardzo nie chciał trafić w ich łapska, ale byli stanowczy. Przez moment Gary zastanawiał się czy za widniejące ciągle gwiazdki przed oczami poprzestać tylko na pięściach i podeszwach butów, ale w końcu uznał że wybicie kłów kolbą colta mogłoby zostać poczytane za zbytnią policyjną brutalność.
Już po wszystkim nie odmówili sobie drobnej przyjemności. Wlekli nieprzytomnego skurwiela trzymając każdy za jedną nogę jak trofeum łowieckie. Jego głowa przyjemnie podskakiwała na połamanych połówkach cegieł i szorowała po błocie, gdy ciągnęli go do pozostawionej piękniejszej części drużyny razem z posiłkami. Dziewczyny razem z drugą grupką zawinęły się już z ulicy, ale zza winkla dało się słyszeć nadciągające GSRy na odsiecz. W samą porę bo tłumek żywych inaczej gapiów wbrew oczekiwaniom nie zareagował oklaskami na dobrze odwaloną robotę. Wrzucili Uda do opancerzonego vana i czym prędzej odwieźli do Komory.

Już w ministerstwie przyglądnął się CG i Loli. Padały z nóg, ale chyba obeszło się bez poważniejszych uszkodzeń. Zakrawało to na cud, ale pogoniły demona. Aura wkurwienia bijąca od CG podpowiadała, że jednak ominęła go jakaś treściwa rozmowa. Przez chłodną maskę Lawrence nie przebijało się wiele emocji, ale Triskett znał ją dobrze. Upewnił się, że Udo znalazł sobie pokój z widokiem na morze i pożegnał się szybko. Był wykończony.

Długi, gorący prysznic pomógł nieco. Czuł się jakby go coś wciągnęło nosem, przeżuło i wysrało. Pieprzony Udo i pogoń wśród ruin Rewiru wypruła z niego większość sił. Ciepła woda lała się na niego chyba z pół godziny i w dupie miał resztę lokatorów. Zawsze to on się musiał hartować w zimnej, teraz miał szczęście. Okręcił się w pasie ręcznikiem i przeczesał palcami mokre włosy. Ruszył się wreszcie z zaparowanej do cna łazienki i nalał sobie szklaneczkę. W kuchni ominął zwinnym łukiem zlew z naczyniami, bo cywilizacja która się tam zalęgła, koło wynalazła już dawno, a mogła właśnie wypróbowywać pierwsze egzemplarze broni zaczepnej. Wspomniał z uśmiechem minę ostatniej sprzątaczki. Kobiecina trzy tygodnie temu, za dwie setki funtów zmierzyła się ze swoim największym koszmarem. Grzebał właśnie w zamrażarce w poszukiwaniu lodu, kiedy usłyszał pukanie. Wyciągnął colta i poszedł serdecznie powitać gości w środku nocy.
Ruiz? Zdziwił się nieco, ale potem sobie przypomniał, że gadał przecież gdzie mieszka podczas jednej z wizyt u Johna. Uśmiechnął się nawet do latynoski półgębkiem i odsunął się trochę by wpuścić ją do mieszkania.
- Ciężki dzień, co? – Spojrzał tylko na nią i poszedł po drugą szklaneczkę.
- Żebyś kurwa wiedział - mruknęła pod nosem w ślad za znikającym w kuchni Garym. Zaczęła się rozbierać jeszcze zanim straciła z oczu jego plecy. Gdy wrócił ze szklankami, siedziała już w łazience.

Postawił szkło na ławie, Ruiz zniknęła w łazience. Wyciągnął z szafy czysty ręcznik i podszedł pod drzwi. Matowa, gruba szybka zniekształcała widok, ale i tak stanął jak wryty. Z premedytacją zdawał sobie sprawę, że zachowuje się jak gówniarz, podglądający przez dziurkę od klucza, ale nie mógł się powstrzymać. Wzrok prześlizgiwał się po jej śniadej skórze, łowiąc krągłości nagich piersi. Stał i patrzył. Nawet wstrzymywany okrzyk bólu, gdy zszywała ranę na szyi nie przeszkadzał w jego rosnącym podnieceniu. Ledwo się opanował, ale w końcu odszedł cicho od drzwi i usiadł na kanapie przy ławie.
- Dzięki i przepraszam - rzuciła usadawiając się na drugim końcu kanapy, naprzeciw śnieżącego irytująco telewizora. - Zniszczyłam Ci ręcznik.
Uśmiechnął się znowu krzywo i podał jej szklaneczkę whiskey.
- Kurwa, po takim dniu zastanawiam się czy nie lepiej byłoby zostać cieciem w supermarkecie. Nosiłbym paczki na zapleczu i wypatrywał złodziejaszków. – Spojrzał na nią nieco zaciekawiony. – Kłopoty w mieście miłości?
- Gradobicie - uśmiechnęła się krzywo. - Boję się, że jak odzyskam siły, źle się to może skończyć.
Gary machnął ręką i rozsiadł się wygodniej. Dobrze, że refleks egzekutora pozwolił mu w ostatniej chwili zapanować nad ręcznikiem.
- Gradobicia są intensywne, ale krótkotrwałe. Jakoś będzie. - Znów spojrzał na nią ciekawie, nie mógł jej rozgryźć. - Swoją drogą, to dość ryzykownie dzisiaj graliśmy. Pieprzony demon… - Gary pociągnął niewielki łyk i pokręcił głową.
- Pewnie potrzebujesz dużo snu i spokoju, co? – uśmiechnął się lekko, a w oczach zatańczyły małe ogniki. - Możesz śmiało przeczekać gradobicie tutaj.
- Na to liczyłam - walnęła wprost. - Nocleg, nie porady sercowe. Nie obraź się, ale autorytet z Ciebie żaden. Choć przyznaję, wytrzymałeś dłużej - parsknęła śmiechem. Podwinęła nogi pod siebie i zająwszy mniej oficjalną pozycję, podjęła wątek. - Nie było dzisiaj wyjścia, Gary. Dobrze o tym wiesz, prawda?
Podniósł ręce w teatralnym geście poddania się i udawanym oburzeniu.
- Winny. – Dolał kropelkę do szklanek – Nie wiem, Lola. Nigdy nie spotkałem takiego skurwiela. Pierwsza moja myśl była zgoła inna niż frontalny atak. Szczęście, że ten kto napuścił na nas to zasrane tornado chciał dorwać Uda, bo gdyby miał zamiar rozpirzyć nas wszystkich, to coś mi się wydaje że nie zdążylibyśmy nawet wysiąść z samochodu.
Gary był wyraźnie zadowolony z siebie. W nikłym stopniu przyczynił się do odesłania bydlaka, ale za to wampirowi z łakiem nie dali uciec.
- Chyba zatem chciałem powiedzieć „dobra robota” Regulatorko Ruiz – stuknął swoim naczyniem w jej szklankę i uśmiechnął się znowu.
- Jeśli mi narysujesz do tego dyplom, to chyba się rozpłaczę - odpowiedziała na toast. Przez chwilę milczała, skubiąc ręcznik. - Mogliśmy być drugorzędnym celem ataku. Ktoś pilnuje, żebyśmy nie zwęszyli zbyt wiele. Sądziłam, że życie może tak wyglądać tylko w filmach, a tu proszę... Pierwszy dzień w pracy, a ja już uciekłam z domu.
Parsknął śmiechem. Siostrzyczka na gigancie.
- No dość ciekawie się zaczęło, nie powiem. Może i racja, może po prostu byliśmy drudzy w kolejce. W sumie przecież z tymi dwoma pozostałymi dymaczami gotyckich królewien nie patyczkowali się zbytnio.
Jakby na wspomnienie, Gary sięgnął do przewieszonych przez oparcie krzesła spodni i wyciągnął pomiętą paczkę fajek. Poczęstował, zaprószył ogień.
- Mam nadzieję, że jutro wyciśniemy coś przydatnego z tego skurwiela.
Przyjęła papierosa zaciągając się skwapliwie.
- Podglądałeś mnie - nie spuszczając ciemnych oczu z twarzy swojego gospodarza, zakręciła kotem tak, że nie wiadomo, gdzie ogon.
- Z czystej troski i niespokojności serca o drużynową koleżankę – uśmiechnął się starając się ukryć zakłopotanie. Zauważyła. Szlag! Jak zwykle spróbował przybrać wredną maskę cynika. Wspomnienie jej nagiego ciała znowu przemknęło przez głowę, burząc krew. – Ciężko mieć przyziemne sprośności na myśli, jak ktoś się ceruje na żywca.
- No teraz to mnie uraziłeś do żywego, uważaj sobie!

Do żywego, dobrze powiedziane.
- Uważam, uważam. Haft krzyżykowy? Podobno najlepszy na wampirze wgryzienie się w tętnicę – Nie mógł się powstrzymać. Co się kurwa z nim działo? Odpychał ją przecież, widział to jak na dłoni. Co z tego, że instynkt podpowiadał, że tak będzie lepiej. Przecież jej pragnął, teraz i tutaj bez względu na konsekwencje. Jasna cholera… Poszedł do kuchni i zaczął grzebać w szafkach zawzięcie. Po chwili wrócił i podszedł do latynoski. Nachylił się nad jej szyją i delikatnie przykleił plaster opatrunkowy.
- Do wesela się zagoi. – Znów wbrew sobie uderzył w wredny ton.
- Jeśli zaraz nie dam Ci w gębę, to znaczy, że piekło zamarzło. Śpisz na kanapie?
- Tak jest. Sypialnia twoja. Tamte drzwi na lewo. – Usiadł z powrotem swobodnie i dopił drinka uśmiechając się wymuszenie i popatrując ukradkiem na latynoskę.
- W takim razie skorzystam. - Podniosła się z kanapy, jedną ręką przytrzymując na piersiach ręcznik. Obróciła się w progu i z nieco niewyraźną miną rzuciła - Dzięki.
- Nie ma sprawy. Zaglądnij do szafy, któryś z podkoszulków się nada w sam raz do spania. – Rozmowa nie kleiła się zbytnio, dzięki jego wybitnym staraniom. – Budzik na ósmą?
- Jak uważasz - rzuciła przez ramię i poszła do sypialni.
Został sam na kanapie i zastanawiał się czy mógł bardziej spierdolić ten wieczór.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 03-10-2010 o 11:41.
Harard jest offline  
Stary 03-10-2010, 12:13   #83
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Strach. Krew. Ból. Wiara. Skwar. Bóg. Ból.
Loa skłębione wokół niej. Wewnątrz niej. Bogowie... każda komórka ciała Dolores Esperanzy Ruiz wzywała waszych imion. Do Oguna uciekała się niechętnie, ale mimo świadomości kosztów, był jej wyborem. Modliła się. Pogrążona w transie, w którym pojawił się nowy rytm. Obcy, a przecież bliski. Tyle zdążyła pomyśleć, nim ulica zmieniła wygląd. Było gorąco. Potwornie gorąco. Kłęby emanacji demona wyglądały jak dym. A może nim były? Zaszarżował na nią z całą piekielną siłą. „Zabije mnie!” pomyślała. I wtedy stał się cud. Siła wypełniła jej duszę w chwili, gdy demon był o krok. Łaska zdetonowała się w niej jak pieprzona bomba atomowa w Hiroszimie. Uderzenie było tak silne, że na kilka sekund nabrała przekonania, że musi już nie żyć. Gdyby nie obcy rytm, wyrwałoby ją z butów jak nic. Słodko. I wtedy osunęła się na chodnik z krwią kapiącą z nosa. Beton. On był prawdziwy.
Ktoś szarpał jej ciałem.

CG pochyliła się nad Ruiz, sprawdziła tętno, klepnęła lekko twarz.
- Ocknij się Dorotko. Przestań bujać w obłokach i wracaj do pieprzonego Kansas.
Nie otwierając oczu, stuknęła obcasami.
- Trzewiczki nie działają.
Lawrence szarpnęła Lolę do pozycji siedzącej.
- Jeśli marzy ci się samobójstwo daj znać, kupię ci kurwa sznur - warknęła kipiąc złością. - Startować do demona? Demona Ruiz?! Myślałam, że coś tam ci siedzi pod czaszką, teraz mam wrażenie, że twój łeb to jebana wydmuszka!
- W takim razie nie powinnaś tak wrzeszczeć. Echo gotowe mi powybijać zęby - skontrowała, przeturlawszy się na kolana. - Kurwa - stwierdziła wymownie. - Wolałabyś może pokręcić się na karuzeli razem z wampirem?
Owszem Ruiz. Wolałabym karuzelę z tuzinem pijaw. Demon to kurwa inna liga! Przed nimi się spierdala a nie podchodzi do pierwszego rzędu jak na jebanym koncercie dla małolatów żeby mieć lepszy widok na scenę! Jeśli tego nie rozumiesz to może nie nadajesz się do tej roboty?
Zdjęła kapelusz i nerwowo zaczesała dłonią jasne niesforne kosmyki.
- Kurwa! - zaklęła znowu gapiąc się z wyrzutem na Dolores. - On ci tego nie daruje Ruiz. Myszka waśnie przepędziła lwa, i jak myślisz, co zrobi pierdolony król dżungli? Zeżre cię przy pierwszej sposobności! Nie puści ci tego płazem. Jak przyjdziesz do domu to lepiej od razu zarżnij kurczaka i odpierdol jakiś rytuał żeby stać się - ostatnie zdanie krzyknęła znacznie głośniej niż zamierzała - NIE-WI-DZIA-LNA! Bo on cię znajdzie, przeżuje, połknie i nawet nie beknie!
- Callate! - mruknęła Dolores, gramoląc się z kolan. Nie uważała się za bohaterkę, ale traktowanie jej jak małe dziecko było w jej mniemaniu przesadą.
- Jesteśmy w Anglii - mruknęła CG - czemu nikt w tym kraju nie mówi po angielsku?!
Odpowiedział jej tylko niosący się po ulicy odgłos kroków Loli, która z pewną dozą złości ruszyła w kierunku auta grupy regulatorów.

Z kimś rozmawiała, ktoś podrzucił je w miejsce randki z GSR-ami. Jechali do MR-u. Niewiele z tego pamiętała. Kawa i batoniki z automatów nie były magiczne. Siedziała na oświetlonym jarzeniówkami korytarzu, tępo wpatrując się w ścianę. Uczucie rozbicia na atomy nie chciało ustąpić.
- Wracasz?
CG. Po co do cholery pytała. Jakie to mogło mieć dla niej znaczenie?
- Nie.
- Jak chcesz.

Westchnęła gdy Lawrence paląc kolejnego papierosa zniknęła za zakrętem korytarza. Zesrało się na amen. Odgasiła papierosa i ruszyła w kierunku celi, w której zameldowano Udo. Przez dłuższą chwilę przyglądała mu się uważnie, weneckie lustra potrafiły być naprawdę użyteczne. Skurwiel wiedział. Inaczej nikt nie zawracałby sobie głowy posyłaniem za nim demona. Pytanie brzmi, ile uda im się z niego wyciągnąć. Przyszło jej na myśl, że powinna za dnia wybrać się na Rewir. Demon nie wziął się znikąd. Ktoś, gdzieś musiał go przywołać. Musiał zostawić ślady.

Wyszła z ministerstwa znacznie później niż reszta. Trzy długie, spędzone na chodniku pod państwowym gmaszyskiem minuty spędziła na zastanawianiu się, dokąd mogłaby pójść. Machnęła ręką na leniwie toczącą się taksówkę. Wyrecytowała adres i z ulgą rozparła się na tylnym siedzeniu.

Stanęła pod drzwiami i policzywszy do pięciu (może wierzyła, ze strzeli w nią piorun i sprawi, że zmądrzeje?), zapukała gwałtownie. W uchylonych drzwiach ukazała się znajoma twarz. Weszła do środka i nie siląc się na większe grzeczności, ruszyła do łazienki rozbierając się w locie.

Rana była głębsza, niż podejrzewała. Zdjęła z wieszaka jeden z ręczników i zwilżywszy go pod kranem, oczyściła nabrzmiałą wzdłuż brzegów rozdarcia skórę. Pochyliła się nad torbą. Po dłuższej chwili udało się jej znaleźć Zestaw Małego Chirurga oraz flaszkę rumu. Wyciągnęła korek zębami i solidnie pociągnęła. To będzie bolało.
W poczerniałym łazienkowym lusterku zobaczyć można było, jak zagięta lekarska igła, błysnąwszy w słabym świetle łazienki, wbija się w żywe ciało kobiety.
Zacisnęła zęby na korku. Kurwa, co za ból! Nić prześlizgnęła się przez tkankę z nieprzyjemnym odgłosem, podrywając włoski na karku Latynoski na baczność. Stwardniały jej sutki. Opanowując odruch niekontrolowanego krzyku, z precyzją dokończyła pierwszy szew. Jeśli miała nadzieję, że z drugim pójdzie łatwiej, to szybko się jej pozbyła. Mimo kolejnego łyku alkoholu, każde następne wbicie igły w gorącą i obolałą skórę, było trudniejsze niż poprzednie. Zanim skończyła, jej śniada skóra pokryta była kropelkami potu.
Bolało jak sam skurwysyn.

Spływająca z góry z cichym poszumem letnia woda spłukiwała z jej śniadej skóry cały cholerny dzień. Zaschnięta krew ustępowała pola wodzie i Dolores czuła, jak jej mięśnie zaczynają się rozluźniać. Zabarwiony rdzawo wir u odpływu brodzika nieprzyjemnie kojarzył się z wydarzeniami wieczora. Nie myśl o tym, Lola, nie ma sensu. Przemyślisz to, kiedy przyjdzie pisać raport. Nie teraz. Nie cofniesz czasu. Po trzecim namydleniu i spłukaniu piany uznała, że jest dostatecznie czysta. Nie zastanawiając się nad obrzydliwością tego gestu, wyczyściła zęby szczoteczką Trisketta. Kubańczycy, jak łatwo się domyślić, nie są drobiazgowi. Zawinęła się w przyniesiony przez gospodarza ręcznik i zgasiwszy światło w zaparowanym na amen pomieszczeniu, podreptała do salonu.

*

- W takim razie skorzystam. - Podniosła się z kanapy, jedną ręką przytrzymując na piersiach ręcznik. Obróciła się w progu i z nieco niewyraźną miną rzuciła - Dzięki.
- Nie ma sprawy. Zaglądnij do szafy, któryś z podkoszulków się nada w sam raz do spania. – Rozmowa nie kleiła się zbytnio. – Budzik na ósmą?
- Jak uważasz - rzuciła przez ramię.

Była wkurzona. Naprawdę wkurzona. Było jej też przykro. Nie doceniali jej. CG zwyzywała ją publicznie, a Gary... cóż, może była głupiutka, ale spodziewała się po nim większego zainteresowania. Sypialnia przypominała Gotham po przejściu tornada, ale to w zasadzie nie robiło jej żadnej różnicy. Wróciła myślami do tego, co wydarzyło się tam, na ulicy. Została dotknięta przez swojego boga. Bogów, bo gdyby nie Ogun, mogłoby się to skończyć o wiele gorzej. Po raz pierwszy tak intensywnie przeżyła trans. Ufała bogom vudu, ale ten skok to było szaleństwo w czystej postaci. Nie wylądowała na dnie ze złamanym kręgosłupem tylko i wyłącznie z powodu cudu, który się wydarzył, choć wcale nie musiał. Czemu to zrobiła? Naprawdę nie było innego wyjścia? Czy może czuła się tak mało warta, że zrobiłaby wszystko, żeby zyskać ich uznanie? No. Brawo. Efekt kompletnie odwrotny.
Przyłapała się na tym, że ogryza paznokieć.
Była tu kompletnie obca. Fakt, którego nie da się ukryć. Gdyby teraz, w tym właśnie momencie, ktoś ją po prostu wykasował, wymazał, wyciął, ich życie toczyłoby się dalej. Zupełnie normalnie, bez żadnych dramatów. Stanowiła w całej tej układance tylko jeden niewielki element. Tysiąc pierwszy puzzel.
Myśli galopowały, a ciało płonęło. Ogun upominał się o swoją część. Wyjątkowo gorzko pożałowała, że nie ma niczego na sen.


Przewracał się pół nocy na kanapie. Rozmowa im wyszła przepięknie. Jakby z dawno niewidzianą nauczycielką z podstawówki. Tylko czemu przed oczami ciągle się pojawiał czerwony szaliczek Loli? W końcu wstał i usiadł na skraju. Potarł skronie i poszedł do łazienki. Nie wiedział jak to się stało że zaglądnął do sypialni. Wszedł cicho i sprawdził czy wszystko w porządku. Nie skorzystała z żadnego z ubrań. Nie mogła zasnąć. Dryfowała pomiędzy złością a jeszcze większą złością. Drgnęła, gdy drzwi do pokoju otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Odruchowo pomyślała o emanacji, ale tym razem na progu stał człowiek. Musiał wiedzieć, że nie śpi. Ok. Obracasz się chłopie na pięcie i wychodzisz. Przecież to nie ma sensu, wszystko się popieprzy. Jednak dalej szedł naprzód, bez słowa. Podniosła głowę, burza czarnych loków rozsypała się po poduszce. Prześcieradło zsunęło się odsłaniając ciemnomiodową skórę. Podszedł jeszcze bliżej. Zawahał się przez chwilę. Patrzył na nią, a adrenalina znów zaczynała powoli huczeć w skroniach. W końcu pochylił się dotknął delikatnie jej policzka i pocałował jej usta namiętnie i z pasją. Przymknął zaraz oczy, jakby spodziewając się prawego prostego.
W końcu. Może gdyby się chociaż przez moment zastanowiła, spotkanie w ciemnościach przebiegłoby inaczej, ale chwila działa się właśnie tu i teraz, więc Dolores z cała pasją i furią, jaką mogła z siebie wykrzesać, odwzajemniła pocałunek. Gdyby byli ze stali, musiałyby się sypnąć iskry. Złapała go za kark i pocałowała raz jeszcze. Wywinęła się spod przykrycia i bez zbędnych dywagacji pociągnęła Trisketta ku sobie.
Gary przycisnął ją ciężarem swego ciała, upajając się zapachem jej włosów i elektryzującym dotykiem chłodnej skóry. Dłoń zaczęła błądzić po jej nagim ciele, pieszcząc piersi i zachłannie posuwając się coraz niżej i niżej. Usta cały czas wpijały się w jej wargi w namiętnym pocałunku. Po chwili zaczął całować i kąsać lekko szyję, płatek ucha. Pożądanie wzbierało namiętną falą. Drugą dłoń wsunął pod jej plecy i nagle poderwał ją jakby ważyła tyle co piórko. Położył się na plecach a jej uda zacisnęły się na jego biodrach. Oparł się na łokciach i pocałował ją znowu, krótko, zachłannie. Opadła na niego z westchnieniem. Nachyliła się nad nim, odwzajemniając pieszczoty. Zaśmiała się dziko, odrzucając w tył ciemne loki. Wiedziała, ze patrzy i że podoba mu się widok. Kołysała biodrami w z początku sobie tylko znanym rytmie, spijając należny jej zachwyt. W poświacie sączącej się zza okna wyglądała jak egzotyczna bogini. Gary pieścił jej nagie ciało, czarne loki spadały delikatną kurtyną na jego twarz. Gorący, przyspieszony oddech palił jego policzki. Ruchy stawały się coraz szybsze, gdy poddawali się żądzy i namiętności. Gary zaplótł ramiona na jej plecach, przyciągając rozgrzane ciało do siebie. Podniósł ją lekko i przeturlali się po materacu. Całował znów jej szyję, wpijał się w usta. Wulkan energii, latynoska krew.
Trzeba było przyznać, że z tego punktu widzenia skłonna była uwierzyć przynajmniej w część opinii, jaką wystawiła Gary'emu CG. Z rozkoszą poddała się jego sile. Syknęła cicho, gdy zahaczył ustami o równiutki szew, ale bynajmniej nie wytrącił jej to z nastroju. Złapała go za tyłek, który zdecydowanie lepiej wyglądał bez warstwy ubrań i orząc paznokciami, przyciągnęła go zachłannie. Była już naprawdę bardzo blisko zupełnej utraty kontroli. Zawzięcie odpowiadała jego pchnięciom, unosząc biodra. W swojej zapalczywości była dla niego co najmniej równorzędną partnerką. Coraz bliżej i bliżej. Czuła, że dużo dłużej nie wytrwa. Jęcząc z zaprawionej wściekłością rozkoszy wbiła zęby w jego nagi bark. Należało mu się.
Krew tętniła w skroniach. Wbijające się paznokcie tylko wzmagały szaloną nieokiełznaną rozkosz. Pokryte warstewką potu nagie ciała splatały się w rytmie uniesień. Białe ząbki na ramieniu spowodowały że jęknął cicho i jeszcze głębiej naparł na nią biodrami. Poruszał się ostro, gwałtownie. Wyzwalała w nim dziki, zwierzęcy instynkt. Szybko, coraz szybciej. Czuł że spełnienie nadchodzi jak wybuch supernowej. Jęki Loli wzmagały się coraz bardziej.
Sfiniszowali z hukiem. Gary opadł na nią na poły bezwładnie, gdy walczyła o oddech. Dudniło jej w uszach. Z pomrukiem zadowolenia i niemałą pomocą wątłych mięśni Loli, Triskett odturlał się na bok. Leżeli w ciemnościach z milczeniu. Czuła jak mięśnie wciąż jeszcze kurczą się jej rytmicznie tworząc echo orgazmu. Bosko. Rano pewnie tego pożałują oboje.
W ciemności rozległ się znajomy trzask odpalanej zapalniczki.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 03-10-2010, 19:22   #84
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wytarłam spocone dłonie o uda i przełknęłam ślinę. Zaczerpnęłam tchu i zdałam sobie sprawę, że jakąś chwilę w ogóle nie oddychałam. Świat po odejściu demona wracał do równowagi. O jego niedawnej obecności świadczyło tylko lekko naelektryzowane powietrze i znaki na samochodzie emanujące zbyt wielką jak na nie siłą. Ten ostatni fakt był nieco niepokojący i wymagał dalszego zbadania. Później. Na razie wytoczyłam się z samochodu i oddychałam zbyt intensywnie. Próbowałam się uspokoić. Szukałam czegoś, czego mogłabym się uczepić i co pozwoliłoby mi powrócić do mojego zwyczajowego stanu ducha, I znalazłam.

Pomoc nadeszła z nieoczekiwanej strony. Pan X uzbroił się jak nawiedzony bohater z komiksów. Jak połączenie He-mana z Robocopem. Miecz w kręgosłupie i pistolet w biodrze. Tylko, że razy dwa. Poza tym do tego wszystkiego dowiesił sobie jeszcze karabin. Czyżby w ramach egzekutorskiej powinności wyhodował sobie trzecią rękę? A może poruszał się tak błyskawicznie, że dwoma rękoma działał tak jakby miał trzy, albo przynajmniej dwie i pół. W każdym bądź razie skutecznie poprawił mi humor. Przypatrywałam mu się z ciekawością. Może Egzekutor był bardziej subtelny niż się początkowo wydawało i ten mały pokaz miał na celu poprawienie atmosfery. Przyjrzałam mu się jeszcze uważniej. A może jednak nie.

Podreptałam do Williama.

- Gdyby Pan X przewiesił sobie jeszcze ciebie przez ramię to miałaby swój własny miotacz płomieni.

Southgate mnie totalnie olał. Szybkim kłusem zmierzał w stronę podnoszących się z asfaltu Regulatorek. Z lekka się wkurzyłam. Miałam ochotę kopnąć go w jego chudy zadek. Rozumiem, że dziewczyny w kusych spódniczkach przyciągały męskie spojrzenia, ale nie lubię być ignorowana. Jeżeli ktoś ma dosyć mojego gadania to niech mi powie: stul pysk czy coś w tym stylu zamiast mnie olewać. Przynajmniej wtedy będę miała podstawę do zadania obrażeń fizycznych a tak to jak kogoś skopię to wyjdzie, że to ja jestem ta zła. William eskortował panny do wozu zezując na cycki ciemnowłosej, które ewidentnie próbowały uciec z szaliczka zamotanego w charakterze bluzki. Swoją drogą to, jeśli to oficjalny ubiór kobiet Regulatorek na nocną wizytę na Rewirze to chyba musze zrobić awanturę, że na coś takiego się nie pisałam. A jeżeli nie to, po jaką cholerę się tak ubrały.

- Dobra robota – zwróciłam się do Latynoski – muszę przyznać, że zaimponowała mi twoja akcja. Ja na twoim miejscu to bym spierdoliła jak najdalej stąd. A teraz lepiej zbierajmy się, bo twoje działanie wzbudziło zainteresowanie wśród okolicznych mieszkańców. Chociaż jeśli zdecydują się na atak to pewnie wybiorą naszego Egzekutora błędnie zakładając, że to on tutaj jest najgroźniejszy.

Żagiew władował się na tylne siedzenie pomiędzy dwie kobiety. Normalnie zawsze wpierdzielał się na przednie siedzenie tak, że musiałam jeździć z tyłu a teraz rozsiadł się na moim zwyczajowym miejscu jakby nigdy nic. Westchnęłam i usiadłam z przodu obok Pana X, który chwilowo musiał rozdziać się ze swojego sprzętu zagłady. William trajkotał jak nastoletnia cheerleaderka i cieszył gębę do blondyny. Wyglądał jak cholerne logo jednej z sieci komórkowych z czasów, kiedy to całe ustrojstwo jeszcze działało. Podwieźliśmy dziewczyny tam gdzie chciały i kiedy już wysiadały blondynka puściła do mnie oko. Southgate się wyszczerzył jakby to było do niego. Cholera znowu ktoś mnie wziął za faceta. Jeszcze bardziej zwarzył mi się humor.

Podjechaliśmy pod umówiony zaułek mocno spóźnieni, ale informator miał sporo cierpliwości, bo jeszcze czekał Najpierw zrobił nam małą popisówkę swoich mocy przeskakując z dachu za moje plecy i z powrotem. Oczywiście na ofiarę swoich głupich żartów wybrał mnie. Nienawidzę jak ktoś z znienacka puka mnie palcem w plecy a potem znika zanim zdążę mu przyładować z łokcia. Przez całą rozmowę z zamaskowanym informatorem próbowałam „odczytać” jego emanację. Wiedziałam, że to, Nieumarły ale dokładniejsze rozpoznanie jakoś mi nie wychodziło. Dopiero, kiedy facet sam wymówił to słowo spłynęło na mnie oświecenie. Demon. Najprawdziwszy kurwa demon. Nie taki jak abishai przepędzony przez Siostrzyczkę. Tamten był tylko demonicznym pomiotem a ten tutaj to całkowicie inna bajka. Szlag! Bałam się przeklętego abishaia a tymczasem pędziłam na spotkanie z jego starszym bratem. Po trzykroć szlag i po sześciokroć kurwa mać! Wybrnęłam z rozmowy z demoniszczem tekstem, że musimy się zastanowić, rozważyć i takie tam pierdoły.

Potem poszłam się napić. Miałam jeszcze ustawione spotkanie z Kantykiem i powinnam być trzeźwa i profesjonalna a to, co wyprawiałam było całkowicie nieprofesjonalne, ale chrzanić takie drobiazgi. William poddawał w wątpliwość konieczność rozmowy z baronem.

- Tylko po chuja nam już gadać z tym pieprzonym Krwiolizem?

- Bo jeszcze chcemy namierzyć pomagierów tego demoniszcza. Tych, którzy na jego rozkaz je zamordowali – próbowałam mu wyłożyć sprawę jak najjaśniej.

- Emma za bardzo się z nimi cackamy. To nas chędożą a my się cieszymy – sens jego wypowiedzi gdzieś mi umknął.

- Nie bardzo cię rozumiem człowieku z krzyżem na twarzy – przyznałam się.

- Te wszystkie gadki szmatki. Wpadamy. Czyścimy i wypadamy. Kilku zdechlaków mniej – Southgate perorował z zacięciem fanatyka.

- Dobra. W porządku, ale kogo chcesz czyścić? – zirytowałam się tym prostym podejściem do tematu.

- Zacznijmy od Kantyka – palnął bez sensu.

- Skup się człowieku. Szukamy porąbańców, którzy zamordowali te dziewczyny i tego, który kazał im je zabić – zaczynałam się powtarzać - Tylko czy można wierzyć demonowi? – zamyśliłam się.

- W tych czasach to nikomu nie można wierzyć – stwierdził Krzyżak - Zamaskowany na pewno chce nas wydymać.

- Chce zeżreć esencję tego Mythosa – w głowie zaczynało mi się kręcić po kolejnym opróżnionym kielonku.

- Dokładnie. Po to by się stać potężniejszy. Czyli dla nas też do dupy

- Kurwa mać, czy demony odkryły jakieś tajemnicze przejście do tego świata, że nie można przejść przez ulice żeby się o jakiegoś nie potknąć – wylewałam swoje żale w kierunku butelki.

- Demony to nie moja liga – czyżby Firestarter przyznawał, że coś go przerasta.

- A czyja?

- Jakiegoś Demonhuntera - popatrzył na mnie z powagą a potem wybuchnął śmiechem

- Dlatego powiedziałam mu że musimy to obgadać. Musimy pogadać z kimś z MR – czyli niech ktoś inny się martwi tym całym bałaganem.

- Emma - nalał mi kolejkę - Spokojnie. Damy radę0+. Nie stresuj się.

- Pozbywać się jednego demona przy pomocy drugiego to jak gaszenie ognia ogniem – na moje porównanie William się wyraźnie ożywił.

- W zamkniętym pomieszczeniu to skuteczna metoda – stwierdził.

- No właśnie o to chodzi. Skuteczne w zamkniętym pomieszczeniu, ale co jeśli my się w takim nie znajdujemy, hę? – plątał mi się język.

- Damy radę Emma. - naprawdę w to wierzył czy tylko próbował poprawić mi humor.


Walnęłam sobie jeszcze kawę a niedokończoną butelkę zabrałam ze sobą. Zamierzałam ją dokończyć w domu. Pospacerowałam jeszcze z kwadrans dookoła wozu i uznałam, że jestem gotowa na ostatni punkt dnia. Uparłam się żeby Żagiew nie wchodził do klubu ze mną. Jeszcze nam brakowało jakiejś burdy z powodu jego facjaty. Wampiry Nowej Krwi były bardzo drażliwe, kiedy widziały krzyż. Zamiast niego jako obstawę zabrałam Pana X.

Klub wyglądał zupełnie inaczej niż rano. Grupy Nieumarłych i ludzi tłoczyły się dosłownie wszędzie. Było naprawdę gwarnie i ciasno a do tego jeszcze dochodziło wypełniające salę podniecenie. Ze strony kobiet, które napalały się na wyginających się na scenie loup-garou i Krwiolizów. I ze strony Martwiaków, które napalały się na krew i mięso tych kobiet. Po prostu cudownie. Miałam ochotę wrócić do Williama i kazać mu spalić tą budę. Powstrzymałam się z trudem. Egzekutor utorował nam przejście i po kilku zdaniach wymienionych z przydupasami Kantyka siadaliśmy już w prywatnej loży barona. Kantyk przywitał się uprzejmie podając mi dłoń. Podałam mu swoją. Chyba zamierzał mnie w nią cmoknąć, ale uścisnęłam mu szybko rękę i wyrwałam swoją. W loży było całkiem przytulnie. Dźwiękoszczelne szyby odcinały nas od hałasów z zewnątrz a fenickie szkło dawało możliwość obserwowania sali bez bycia samemu widzianym.

Baron wprawił mnie w zakłopotanie. Wiedziałam, czego mniej więcej się spodziewać, ale i tak się zdziwiłam. Wedle danych MRu Kantyk miał około pół tysiąca lat a wyglądał jak piętnastoletni chłopiec. O delikatnej urodzie i ujmującym, miłym nie do końca jeszcze męskim głosie. Mógłby w przykościelnym chórze śpiewać partię aniołka a nastoletnie panny sikałyby na jego widok. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że od razu poczułam do niego sympatię. Gdyby ktoś chciał wbić w niego kołka chyba rzuciłabym mu się na pomoc. Wampir najwidoczniej przebił się przez moje osłony i oddziaływał na mnie swoją wampiryczną mocą albo jego moc działała w jakiś inny sposób. A przecież ustawiał inne Pijawki po kątach, tak że większość się go bała . Musiał być niezłym sukinsynem, najtwardszym z całej dzielnicy a dla mnie był jak młodszy braciszek, któremu zrobiłabym kakao z piankami. Niedobrze.

- Mam nadzieję, że skoro ja poszłam na pewne ustępstwo i przedłużyłam mój dzień pracy żeby się z tobą spotkać Kantyku to i ty pójdziesz na pewne ustępstwo i wybaczysz mi mój stan? – zagaiłam.

- Nie ma problemu. Proszę przejdźmy do sedna sprawy.

- Oczywiście – odwróciłam wzrok od tyłka jakiegoś garucha, który w samych slipkach wywijał na scenie – Tak naprawdę dowiedziałam się sporo od twojego rzecznika, ale chcę doprecyzować kilka kwestii – sam wspomniany rzecznik Benjamin Sander stał teraz obok loży pełniąc funkcję osobistej ochrony barona.
- Po pierwsze: sprawa samosądu z waszej strony bardzo mnie niepokoi. Czy podtrzymujesz stanowisko Sandera w tej sprawie. Chcecie sami wymierzać kary sprawcom?

- Panno Harcourt, od kiedy istniejemy na długo przed tym nim nastąpił Fenomen Noworoczny takie sprawy zwykliśmy załatwiać skrycie pomiędzy sobą nie narażając na śmierć postronnych osób. Pozwolę sobie wyrazić obawę, iż działania Regulatorów jakkolwiek profesjonalne w tym przypadku mogą przynieść skutek zgoła wręcz odwrotny – wyrażał się w staroświecki, pełen ozdobników sposób.

- Tylko, że jak sam wspomniałeś nastąpił Fenomen Noworoczny i sprawy uległy zmianie. To, co dotychczas było ukryte stało się jawne. Ministerstwo zostało powołane nie tylko po to żeby się zajmować wymierzaniem sprawiedliwości Nieumarłym sprawcom zbrodni, ale także po to żeby utrzymywać chwiejną równowagę pomiędzy Żywymi i Nieżywymi. Tutaj żyjący ludzie zostali zamordowani przez Nieumarłych. Jak sądzisz, co by się stało gdyby społeczność ludzka dowiedziała się, że Ministerstwo nie próbuje złapać sprawców tylko zostawia tą sprawę Wampirom? Chcecie żeby tłum ludzi zjawił się tu w biały dzień i zaczął niszczyć i podpalać wszystko wokół? – ale się nakręciłam, aż zobaczyłam to oczami wyobraźni.

- Panno Harcourt zgodnie ze statystykami prowadzonymi przez wasze Ministerstwo w tak zwanym Rewirze bytuje około 120 800 zombich, 14850 wampirów, jakieś 16000 loup- garou i dwa razy tyle różnorakich Bezcielesnych. Czy Pani rzeczywiście wierzy w to, że grożą nam jakiekolwiek zamieszki? Ludzie przychodzą na Rewir z własnej woli a to, że ów nieszczęsny incydent miał miejsce tuż przy moim lokalu nie oznacza, że brały w nim udział moje wampiry. Jakiekolwiek zamieszki lub samosądy na Wampirach mogą eskalować do rozmiarów niedawno zakończonej wojny. Zaręczam Panią, że podobnie jak i pani jestem przeciwny takim sytuacjom. Stąd moja sugestia bym sprawą zajął się osobiście. Ja w odróżnieniu do Pani nie nienawidzę ludzi.

- Ależ ja wcale nie nienawidzę ludzi – udałam, że nie rozumiem jego sugestii, co do mojej niechęci do Ożywieńców – a jeśli już się przerzucamy liczbami to ja z mojej strony mogę cię poinformować, że w samym Londynie żyje około 7, 6 miliona mieszkańców, cała zaś aglomeracja londyńska, łącznie ze wszystkimi przyległymi miastami liczy około 20 milionów mieszkańców. Ale ja także nie chciałabym żeby doszło do starć pomiędzy Umarłymi a Żyjącymi – no powiedzmy – i dlatego uważam, że to Regulatorzy powinni zająć się tą sprawą.

- Panno Harcourt z całym szacunkiem, ale myślę, że Regulatorzy jakkolwiek zdolni i dobrze przeszkoleni nie będą w stanie zmierzyć się ze sprawcami tej zbrodni. Żeby wykazać dobrą wolę i obywatelską postawę to podam pani imiona dwójki sprawców. Myhos i Xaraf.

- Kto to taki? – starałam się zachować pokerową twarz.

- Mythos to demon a Xaraf to strzyga. Gratuluję Regulatorom skutecznego odesłania demona, którego to dokonali przed chwilą na ulicy, ale Mythos to nie abishai – najwidoczniej pieski pana, które widziały, co się stało już przybiegły go o tym poinformować – dlatego obstaję przy swoim stanowisku abyśmy to my Nieumarli rozwiązali problem z innymi Nieumrałymi.

- Co z pozostałymi sprawcami? – próbowałam wyciągnąć od niego informację co do ich personaliów.

- Ustalamy ich tożsamość i zajmiemy się nimi w swoim czasie – upierał się przy swoim pomyśle odgrywania szeryfa.

Pogroziłam mu jeszcze palcem i postraszyłam, ale bez zbytniego przekonania, że jeśli on lub jego podwładni będą się mieszać do naszego dochodzenia to mogą zostać oskarżeni o utrudnianie śledztwa i takie tam. Miałam już dość tej rozmowy i całej tej sprawy. Chciałam sobie poukładać i przemyśleć parę spraw a potem pójść do domu i walnąć się do łóżka. Pożegnałam się z Kantykiem tymi słowy:

- Żegnam i zapewniam z mojej strony, że jeśli kiedyś zdecydujesz się porozmawiać ze mną w dzień o bardziej dla mnie przyzwoitej porze to ja ze swojej strony powstrzymam się od wypicia przed tym spotkaniem czegokolwiek mocniejszego od herbaty.

Poprosiłam Egzekutora zredukowanego obecnie do roli kierowcy żeby podrzucił mnie pod Ministerstwo. Właściwie to było jeszcze całkiem wcześnie jak dla mnie, bo rzadko kładłam się przed trzecią, ale baron Pijawka nie musiał o tym wiedzieć.

W MRze upewniłam się, że spotkani przez nas, na mieście Regulatorzy dotarli już bez przeszkód na miejsce a potem zabrałam się do pisania raportów ze wszystkich rozmów, które dzisiaj przeprowadziliśmy. Jak zwykle zrobiłam dla siebie kopie a potem oryginały spięte razem podrzuciłam na biurko Kopacz. Do jutrzejszego wieczora musieliśmy ustalić, co robimy w sprawie Zamaskowanego i chciałam żeby Ruda szybko dowiedziała się o wszystkim tak żeby można było jutro przed południem to z nią obgadać. Ktoś musiał podjąć jakieś decyzje w tej kwestii, ale do jasnej cholery nie zamierzałam brać tego na swoje barki. Naskrobałam jeszcze notatkę do facetów, że nie mam zamiaru zjawiać się w pracy wcześniej niż o dziesiątej, więc jeśli chcą sami pogadać z fretką to niech się nie krępują a jeśli nie, to niech zaczekają na mnie. Zabrałam swoje kopie notatek jako lekturę na dobranoc i pojechałam do domu. Po zwyczajowym sprawdzeniu wszystkich okultystycznych zabezpieczeń w mieszkaniu i zmyciu z siebie letniawą wodą wydarzeń dnia wlazłam w końcu do wyrka. Zabrałam zapas żarcia i ciepłą herbatę i wzięłam się za czytanie notatek. Kiedy miałam już dość przywlokłam maszynę do pisania i próbowałam kończyć powieść ale coś mi się tekst nie kleił wiec wcisnęłam notatki ze sprawy pod poduszkę licząc na jakieś senne olśnienie i spróbowałam zasnąć.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 03-10-2010, 20:18   #85
 
Idylla's Avatar
 
Reputacja: 1 Idylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znanyIdylla wkrótce będzie znany
Strzelała. Audrey zrealizowała swoją groźbę. Helen wystraszyła się nie na żarty, kiedy usłyszała kilka kroków za sobą huk wystrzału, po którym padł następny. Podskoczyła na swoim miejscu, do którego okazała się nagle przytwierdzona na stałe. Goniła Czarownicę, odpowiedzialną za zaatakowanie ich z pomocą zjawy, wyczerpanie wszystkich sił, na domiar złe popsucie świetnie zapowiadającego się pierwszego dnia pracy. Takich rzeczy nie sposób było puścic w niepamięc bez wcześniejszego rewanżu. A tego właśnie spodziewała się Helen po swojej akcji. Wypadła za Audrey z klubu i pędziła ile sił w nogach tylko w jednym celu.

Przeciwniczka jednak nie dała się tak łatwo pochwycic. Uciekała dzielnie, pozyskała krzaczastych sprzymierzeńców, w których zamotały się razem z Wiedźmą, a potem zyskała kilkanaście metrów przewagi. Nie było mowy o szybki zniwelowaniu dzielącej ich odległości, dlatego jej partnerka zdecydowała się strzelac. Tak przynajmniej tłumaczyła to sobie Helen. Widziała, jak kobieta pada rażona. To był moment, kiedy uświadomiła sobie, że niebezpieczeństwo i śmierc tym razem były wyjątkowo blisko. Już łapały ją za rękę i ciągnęły do siebie.

Westchnęła, nachyliła, żeby powstrzymac mdłości, jakie nagle ją opanowały, złapała się za żołądek, a potem na wpół zgięta z wyrzutem odwróciła się i spojrzała na Audrey. Ona chyba też była nieco zaskoczona rozwojem wypadków. Tak naprawdę Helen miała ochotę podejśc i na nią nakrzyczec. Wrzeszczec ile sił w płucach, że przecież mogła ją trafic, uszkodzic, spraraliżowac, zabic, postrzelic i jeszcze wszystko zepsuc. Kilka razy powtarzała zabic i postrzelic do pary z wariatka, lekkoduch i pomylona. Na końcu stwierdziła, że życie nadal jest jej miłe. Wolała się z nim nie rozstawac.

Wróciła spojrzeniem do leżącego ciała. Rozłożona na ziemi kobieta nie ruszała się.

- Cholera! - warknęła pod nosem. - Żeby tylko żyła - powiedziała już głośniej, żeby Wiedźma ją usłyszała. Nie mogły stracic jedynego żywego, mówiącego tropu. Każda pomoc - przymusowa czy dobrowolna - się liczyła.

Chwiejnym krokiem podbiegła do poszkodowanej. Stanęła nad nią i znieruchomiała. Helen wprawdzie gdzieś słyszała na czym polegała pierwsza pomoc, co należało robic, kiedy człowiek tracił przytomnośc albo się zakrztusił, ale postrzał wykraczał daleko poza jej umiejętności. I wiedzę. Tak, wiedzę z pewnością. Czas najwyższy było wykorzystac wiedzę nabytą z seriali i filmów, gdzie bohaterowie tak wspaniale radzili sobie ze sztucznym oddychaniem i masażem serca. i wyczuwaniem tętna.

Helen odetchnęła, potem znowu, jeszcze raz i następny, po którym nastapiły kolejne trzy nieco szybsze i płytsze. Panikowała, wspaniałe wyczucie czasu. I niby miała się stac łowcą, kiedy widząc rannego wpadała w panikę? Tak, zapewne okaże się nie zmiernie pomoca podczas masowych akcji z większą ilością rannych.

Po raz ostatni spróbowała. Nie wiedziała dokładnie jak to zrobiła, szczerze mówiąc nie potrafiła sobie tego dokładnie przypomniec. Cała akcja okazała się jedynie mglistym wspomnieniem, które było równie tajemnicze, co niebezpieczne i brawurowe.

Pamiętała, że ściągnęła swój pasek, przeciązała tuż nad poważniejszą raną, która na chwilę przestała krwawic, potem słabym strumykiem sączuła się w dłó skapując na ziemię. Wiedziała, że jakimś cudem rana została osłonięta chutą, nie wiedziała dokładnie do kogo należała, jak tam znalazła, ale poczuła ulgę, że ich podejrzana nie wykrwawi się. Była szansa na jej uratowanie.

Przypominała sobie, że szczerze żałowała, że nie mają telefonu komórkowego, narzakała na zombie, wygrażała się im niemiłosiernie. Potem było transportowanie Czarownicy do klubu. Tam zajęły się resztą. Postanowiły, że należy przetransportowac ją do szpitala. Uzgodniły, że skombinują jakieś auto. Strzelanina, którą słyszały wcześniej najwyraźniej odstraszyła większośc imprezowiczów. Postanowiły, że po raz kolejny wykorzystają Tima. Biedaczysko, miał z nimi same kłopoty.

I tyle z tego pamiętała...

Po wszystkim dowiedziała się, że poradziły sobie świetnie. Podobno. Spojrzała na swoje zakrwawione dłonie i miała szczerą ochotę krzyczec. To było zbyt relane, zbyt prawdziwe, zbyt podobne. Dłonie drżały jej niesamowicie. Otarła jej o swoją kurtkę, nie przejmując sie, że zostaną ślady. Robiła to bardzo zaciekle. Sprawiała sobie ból ocierają już dośc wrażliwą skórę o szorstki materiał. Zaczerwienione i piekące dłonie nieco ją uspokoiły. Zamierzały zawiesc kobietę do szpitala. Siedziały w samochodzie. Helen spojrzała na Czarownicę, która teraz oddychała niespokojnie. Była blada i trząsła sie strasznie. Jej ubranie było całe we krwi. Helen odwróciła wzrok.
 

Ostatnio edytowane przez Idylla : 03-10-2010 o 20:52.
Idylla jest offline  
Stary 03-10-2010, 20:33   #86
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
Stój albo strzelam! – wrzeszczała Audrey gnając za wiedźmą, a ponieważ nie była gołosłowna... no właśnie.
Pędząc za zbiegiem jak Alicja za Białym Królikiem, w króciutkiej tunice, legginsach i botkach brogue wyglądała z pewnością... interesująco. Na szczęście lub nieszczęście, za gospodą nie było nikogo kto mógłby ten widok podziwiać. No może za wyjątkiem depczącej jej po piętach Helen z którą ścigały się jakby brały udział w groteskowej gonitwie za lisem na którą w amoku zapomniały dosiąść koni. Właśnie. Miała nadzieję że egzorcystka ma jakiś plan co zrobią jak... o ile... jeśli w końcu dogonią ściganą, bo jeśli chodzi o Audrey to wciąż jeszcze była w fazie planowania. Klepnięcie w plecy z okrzykiem „berek, teraz ty gonisz!” było jakąś opcją... kiepską i całkiem prawdopodobną wziąwszy pod uwagę jej umiejętności bojowe. Pozostawało liczyć na cud, szczęście i wiarę w to że jej partnerka zna kung-fu. Za dużo?

Zaklęła szpetnie wpadając z rozpędu na krzaki. Tak się kończa zabawy w przestępców i gliniarzy... Zaliczając okazyjne zadrapania i zniszczenie tuniki z Top Shopu, złorzecząc niecenzuralnie przedarła się przez zarośla wypadając na zagajnik.
Odległość między nią a sciganą nie malała ani o cal. Skubana była dobra w te klocki, gnała przed nimi jak jakiś struś pędziwiatr wzniecając tylko za sobą kurz powłóczystą spódnicą.
Niech ją szlag! Za mocno się oddalały, za daleko w las i do tego cholera wie gdzie... Śmierdziało pułapką jak sukinsyn...
Odgłosy strzałów daleko za nimi zabrzmiały jak upiorne echo jej myśli. Szlag, Tim miał kłopoty albo...
Szlag!
Audrey zatrzymała się ustępując miejsca egzorcystce.
- Stój... bo... strzelam! – „Stój bo strzelam? Taaa, bo jeszcze mogę nie trafić?! Brawo Masters, to było naprawdę przekonywujące” Zignorowana do reszty zamierzyła się do strzału. A skoro o gołosłowności mowa... nacisnęła na spust. Celowała w nogi. Przesłuchanie trupa może i nie było problemem, ale zabicie człowieka to już inna para kaloszy...
Oddała trzy strzały wstrzymując oddech w oczekiwaniu na efekt. Nic. Cel jak uciekał tak uciekał dalej.
Wycelowała ponownie.
Tym razem trafiła.
Dobiegła na miejsce chwile po Helen. Widok ustrzelonej wiedźmy sprawił że żołądek Audrey podszedł do gardła i tam pozostał. Nie wyglądało to dobrze.
Jeszcze nie była mordercą, ale niewiele jej do tego brakowało. Uciekinierka już raczej nigdy nie weźmie udziału w żadnym maratonie, czy to będzie bieg z przeszkodami po lesie czy w jakakolwiek inna przestępcza dyscyplina. Przestrzelone kolano było w tej chwili jednak najmniejszym problemem. Z drugiej rany, tej na udzie krew sikała jak z zarzynanego prosiaka zbliżając ich podejrzaną z chwili na chwilę do obiektów jej pracy.
Blada jak ściana Audrey dołączyła do egzorcystki z zapałem winowajcy starając się naprawić to co zrobiła. Opaska uciskowa z paska Helen, szalik i podarta koszula jako prowizoryczny opatrunek... Mc Gywerem to one nie były... No ale jakoś poradziły sobie, chwilowo niebezpieczeństwo zostało odegnane... Chwilowo.
Teraz muszą szybko zawieźć ją do szpitala... Zanieść do „Kotła”, gdzie, jak miała nadzieję, czeka na nie cały i zdrowy Ka Mate, załadować się do samochodu i pruć do szpitala...
Proste, jasne... i stresujące jak cholera.

Na szczęście pierwszą z osób na którą natknęły się wracając był ich własny, prywatny egzekutor, nie tylko cały i zdrowy, a nawet z przygruchaną już jakąś blondynką...
O gustach się nie dyskutuje, w sumie nawet niezła dupa, lecz chyba facet zdaje sobie sprawę że zombie szybko się... hmm... psują?

Audrey skrzywiła się w bladej imitacji uśmiechu na jego widok. Przygryzła wargi dostrzegając pytające spojrzenie skierowane na ich ładunek
- uciekała... – bąknęła niewyraźnie pod nosem licząc że Ka Mate będzie miał na tyle taktu i nie będzie ich ciągnął dalej za języki.


Pół godziny później Audrey siedziała w poczekalni szpitala czekając na werdykt. Dotarli na czas, oddali wiedźmę w ręce lekarzy, a teraz siedzieli w ponurym milczeniu zabijając czas jeszcze bardziej ponurymi myślami.
Czas płynął.
 

Ostatnio edytowane przez Merigold : 05-10-2010 o 10:42.
Merigold jest offline  
Stary 04-10-2010, 00:13   #87
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Wszyscy

Noc. Dla jednych jest porą spoczynku, kiedy zmęczone ciało i umysł mogą zregenerować siły na kolejny dzień. Dla innych to pora nocnej aktywności: polowania na nieświadome niczego ofiary, uprawiania seksu, pracę. Dla większości ludzi to pora lęków. Każdy je ma, chociaż nie każdy się do tego przyzna. Nocą ludzie znikali z ulic, zamykali się w swoich domach – modląc się, wieszając amulety nad drzwiami, trzymając broń załadowaną srebrem pod poduszkami.

Gdzieś na Rewirze lała się krew, futro fruwało w powietrzu – to odwieczna walka pomiędzy Martwymi o tereny łowieckie. Wojna o żywych. Nocne cienie skrywały przed oczami śmiertelnych występki tego świata. Kiedy słońce – ognista kula – wzejdzie nad dachy kamieniczek, po nocnych zbrodniach nie pozostanie żaden ślad.

Jednak ten poranek miał przynieść wiele śmierci. Zaczynała się wojna... Wróg wykonał ruch pierwszy.

Londynem wstrząsnęło kilka dużych eksplozji oraz spokój zakłóciły liczne strzały.


GRUPA „RYTUAŁ”


Świt zastał was wszystkich w różnych miejscach.

CG Lawrence

Ty wygrzebałaś się z pościeli, czując, że wczorajszy dzień przybliżył cię do dnia, w którym zobaczysz, jak to jest być po drugiej stronie „barykady”. Ból głowy nie ustawał, z nosa - przy porannej toalecie – leciała ci krew, w uszach huczało, jakby pod czaszką ktoś rozpalił ogień. Twarz, którą widziałaś w lustrze, należała do prawie obcej osoby.
Nie pamiętasz, czy coś ci się śniło, a jeśli nawet, to obrazy przepadły zaraz po przebudzeniu.
W końcu byłaś gotowa do wyjścia do pracy.

Na progu zobaczyłaś jednak coś, co zatrzymało cię na miejscu.
Na progu, przed drzwiami, stała paczka. Sporej wielkości karton oklejony szarą taśmą izolacyjną. Widziałaś, że jeden jego bok przesiąknięty jest krwią. A na górze napisano czarnym markerem – nieco koślawymi literami:

CG – Regulator

Obejrzałaś ostrożnie korytarz, lecz niczego poza paczką nie zobaczyłaś.



Dolores Esperanza Ruiz i Garry Trisket


Obudziliście się zmęczeni w skłębionej, pachnącej seksem pościeli. Słoneczny blask wpadał już przez zasłonięte okna. Wyraźnie widać było wirujące w nim drobinki kurzu.
Najwyraźniej nieco zaspaliście – nic dziwnego, biorąc pod uwagę wczorajsze wydarzenia. Kopacz jednak wyraziła się jasno – praca nie jest od godziny, do godziny. Zatem nie musieliście gnać na złamanie karku. Udo siedział w Komorze – prawdopodobnie ministerialny nekromanci już „wwiercali się” mu w wolę, nakłaniając do zeznań. Należało się skurwielowi, jeśli maczał swe martwe paluchy w tej sprawie.

To wydarzyło się, kiedy Dolorez brała prysznic.

Zmysł zagrożenia zadzwonił, niczym spóźniona kochanka. W chwili, kiedy drzwi do twojego mieszkania wpadały do środka, wraz z fragmentem ościeżnicy i cegieł, sam mogłeś się domyślić, że to, co przez nie przeszło nie składa wam towarzyskiej wizyty.



Wilkołak. Spory okaz.

Loup – garou nie tracił czasu. Z przejmującym wyciem, które usłyszała nawet Dolorez, rzucił się w stronę Garyego.

Widać było, ze atak nie jest przypadkowy, a ty jesteś jego celem


Michael Hartman


Noc minęła szybko. Pierwszy dzień w pracy Ministerstwa Regulacji był cięższy, niż sądziłeś.

Drugi jednak miał okazać się jeszcze trudniejszy.

Wstałeś, czując niepokój. I wtedy poczułeś zagrożenie.

Najpierw, jako lekkie uczucie niepokoju. Potem, narastające niebezpieczeństwo. Potem, kiedy seria z ciężkiej broni rozwaliła zamek w twoich drzwiach, zagrożenie stało się faktem.

Zapach przyniósł też odór śmierci. Dwójka zombie! Uzbrojeni, jak drużyna GSR-u. I przynajmniej dwóch innych na zewnątrz.

Napastnik w drzwiach posłał serię w twoim kierunku. W ostatniej chwili rzuciłeś się w bok wpadając na jakiś stolik i wywracając go. Upadłeś na podłogę unikając drugiej serii, która podziurawiła tapicerkę i ścianę za twoimi plecami.

Instynkt loup – garou zaczął brać górę nad zdrowym rozsądkiem. Człowiek został zepchnięty gdzieś w głąb jestestwa, zwanego Michaelem.

Nim zdążyłeś zmienić kształt kolejna seria srebrnych kul rozerwała ci czaszkę w drobne kawałki.



GRUPA „RZEŹNIA”


Xaraf Firebridge

„Zabawa” na Rewirze nie zakończyła się po twojej myśli. Zamiast „wygrzewu” i możności odesłania kilku zdechlaków tak, gdzie ich miejsce, było tylko troszkę gadki i sporo uciekających z miejsca zdarzenia martwiaków.

Potem wróciliście do domów.

Ranek obudził cię kopniakiem hyperadrenaliny, kiedy szedłeś do samochodu. Ale dzięki „zmysłowi walki” udało ci się uniknąć pierwszych ataków.

Napastników było dwóch. Jeden, wysoki i chudy, zaatakował kiedy miałeś zamiar wsiąść do samochodu. Kula z pistoletu ominęła cię dosłownie o cale, rozbijając szybę w samochodzie.

Drugi był niski i barczysty. Loup – garou. Skoczył w twoją stronę w powietrzu zmieniając się w groteskową mieszankę człowieka i jakiegoś ptaszydła. Wrażenie robiły jednak ostre, haczykowate szpony, którymi Zmiennokształtny mógł bez trudu rozszarpać cię na strzępy.


William „Gate” Southgate

Lily oberwała pierwsza, bo to ona wchodziła do pracy przed tobą. Nakładałeś kurtkę, kiedy usłyszałeś strzał i zobaczyłeś ją, jak wskakuje do mieszkania. Jej lewy bark wisiał bezwładnie i lała się z niego krew.

Potem serie z broni maszynowej zaczęły dziurawić drzwi do waszego mieszkania. Słyszałeś napastników nawołujących się wzajemnie –przynajmniej trzy osoby.

Lily straciła przytomność. A ty poczułeś, jak wzbiera w tobie wściekłość.

Ostrzelane drzwi odskoczyły wyważone kopniakiem i stanął w nich napastnik z pistoletem maszynowym w ręce i w ciemnej, dżinsowej kurtce.

Widziałeś świat prawdopodobnie tak, jak widzą go Egzekutorzy na swoim „haju”. Lufa broni powoli zwraca się w stronę pokrwawionej Lily leżącej w korytarzu.



Emma Harcourt


To był pracowity dzień, nie ma co.

Do domu wróciłaś naprawdę późno i mocno zmęczona. Dużo się wczoraj wydarzyło. Przez jedną dobę poznałaś więcej Martwych, niż byś sobie tego życzyła.

Noc spędziłaś w swoim sanktuarium, kilkakrotnie budząc się z niepokojem. Śnił ci się demon z dachu. Ganiał cię po płonącym Rewirze, zawsze wyprzedzając o krok, a kiedy już dogonił uderzał palcem w plecy i znikał.

Kiedy się obudziłaś senne majaki nadal nie chciały opuścić twojej głowy.

Jak co dzień wyszykowałaś się i nieświadoma zagrożenia wyszłaś na zewnątrz. Zdążyłaś zrobić zaledwie kilka kroków i ściana tuż koło ciebie eksplodowała, rozrzucając wokół drobinki ceglanego pyłu. Kula wystrzelona przez niewidocznego strzelca minęła twoją głowę dosłownie o kilka cali.

Oczyma wyobraźni zobaczyłaś, jak tajemniczy zamachowiec przeładowuje pocisk w swojej broni, jak lśniący, cylindryczny nabój wsuwa się w ułamku sekundy do lufy ....

Musiałaś działać szybciej, niż palec na spuście, jeśli chciałaś wyjść z tego z życiem.


GRUPA „TROJACZKI”



Postrzelona przez Audrey wiedźma wylądowała w szpitalu. Czekaliście na jakieś wieści o jej stanie zdrowia, a przez ten czas „Ka Mate” robił rekonesans w pubie. Najwyraźniej blondyna – zombie była kimś ważnym bo została z nim i pomagała w prowadzonym przez was dochodzeniu.
Niestety, informacje dotyczące zranionej wiedźmy nie były najlepsze. Kule zadały dość rozległe obrażenia i uciekinierka straciła sporo krwi. Mały, podmiejski szpital, nie dysponował odpowiednim zapleczem medycznym, by pomoc była wystarczająca. Zmuszone byłyście zgodzić się na przewiezienie rannej do szpitala w Londynie.

Tam, po kilku godzinach operacji, uratowano życie rannej, jednak o jej przesłuchaniu mogliście zapomnieć. Nie pozostało wam nic innego, jak w podłych nastrojach powrócić do swoich domów.


Audrey Masters



Sen nie przychodził zbyt szybko.
Do tej pory miałaś okazję używać broni jedynie przeciwko tarczom strzelniczym oraz Martwym. Jak się okazuje kula trafiająca ludzkie ciało potrafi dokonać naprawdę poważnych szkód. W końcu bron stworzono po to, by zabijała.

Nie śpisz zbyt dobrze tej nocy, ale rano nie czujesz się aż tak źle, jakby można było przypuszczać. Jesteś gotowa zacząć nowy dzień pracy.

Nagły dźwięk tłuczonej szyby wyrywa cię z codziennych planów. Dźwięk dochodzi gdzieś z salonu.

Idziesz tam i zaglądasz ostrożnie. Pierwsze co widzisz, to stłuczone szkło przy szybie.
Drugie to jakiś owalny przedmiot lezący kawałek dalej, na podłodze.

To nie kamień.

W twoim pokoju leży granat!

I widzisz Powsinogę z ciekawością biegnącego w stronę znaleziska.


Helen Butler

Sen był ci bardzo potrzebny. Pozwolił zregenerować siły, by móc stawić czoła kolejnemu dniu śledztwa. Czujesz, że zabójstwo tych trzech dziewczynek nie było przypadkowe. Czujesz, że kryje się za tym coś więcej.

Budzik wyrywa cię z objęć Morfeusza o ustalonej godzinie.

Coś jest nie tak!

Słyszysz złowrogie, ostrzegawcze ujadanie Stworka. Pies jeży się i warczy.

I wtedy zorientowałaś się, że od strony schodów zbliża się w stronę twojego mieszkania dwóch ludzi w długich płaszczach, spod których wydobywają broń.

Nie! Nie ludzi!

Wyczuwasz emanacje śmierci.

Zbliżający się to zombie. Uzbrojeni, niebezpieczni i na pewno nie przyszli tutaj przynieść ci kwiatów.


Timothy „Ka Mate” Mac Douglas


Obudził cię nagły huk! To dźwięk zamka wyrywanego wraz z drzwiami, które z łoskotem wpadły do twojego mieszkania.

Poderwałeś się z łóżka momentalnie wybudzony i gotowy do akcji.

Spojrzałeś w dół widząc dość osobliwy, ale i zarazem przerażający widok.

W wejściu stał Zmiennokształtny. Pół człowiek – pół kot w jednej ręce trzymający solidnych rozmiarów pistolet.




To była jedynie kwestia dosłownie chwili, nim cię zobaczy. A coś ci mówiło, że nie wpadł tutaj na pogawędkę.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 04-10-2010 o 00:32.
Armiel jest offline  
Stary 04-10-2010, 21:15   #88
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Egzekutor miał bardzo zły sen, wręcz nie spał. Czuł myślami, swoją "percepcją" że coś jest nie tak. Choć węch miał wyjątkowo słaby, ewidentnie coś mu tu śmierdziało, i bynajmniej, nie było to jego zapuszczone mieszkanie.
Był to specyficzny zapach, taki jak wtedy, kiedy ktoś che Ci tyłek władować do sosnowej skrzynki i zakopać sześć stóp od ziemią. Xaraf miał już takie uczucie kilka razy w życiu, co poprzedzało jakieś wypadki, ale nigdy nie czuł tego tak silnie. W końcu zwlókł się z łózka, wstając dobrą godzinę przed budzikiem. Łowca wyłączył go zawczasu. Ubrał się od razu w strój bojowy i odruchowo włączył radio.
Radio chrypiało, trzeszczało, duchy wrzeszczały z bólu i kwiliły, płakały i mówiły coś w niezrozumiałym języku, ewidentnie przez łzy. A pod wszystkim, dało się słyszeć starą piosenkę Edwina Starra, War.
Słuchanie w tych czasach, był to czysty masochizm. Ale i jedyna rozrywka dla mieszkających samotnie kawalerów. No, można zaprosić znajomych na piwo i partyjkę w pokera, o ile się jakiś znajomych ma.
Była co prawda Sara, jego znajoma którą wybawił z rąk wilkołaka, niczym rycerz w lśniącej zbroi na rączym rumaku. Szkoda tylko że rycerzem okazał się małomówny, zamknięty w sobie, z bzikiem na punkcie militariów koleś w kurtce z demobilu i wysłużoną terenówką.
Jakie czasy, tacy i rycerze...

Xaraf przystąpił do robienia śniadania, ale zobaczył ze złością że lodówka świeci prawie pustkami, a to co było w miarę zjadliwe, teraz było pokryte zieloną pleśnią.
"Przez pieprzone skoki napięcia" - pomyślał z frustracją, po czym zapakował zepsute żarcie do worka na śmieci.
"Pieprzone przedłużacze terminu ważności" - popatrzył ze złością na pudełka, które kupił z wystawy sklepu w centrum. Według zapewnień sprzedawcy, żarcie w takim pudełko miało mieć możliwość przeleżenia naprawdę sporo. Sądząc po zielonej i obślizgłej wędlinie, pudełka może i przedłużały termin ważności, o ile samo pudełko było umieszczone gdzieś głęboko pod lodowcem, w najmroźniejszych zakątkach Arktyki.
- KUR - WA! - przeklął soczyście, na myśl że dzisiaj jego śniadanie będzie bardzo ubogie. Zostały mu jedynie dwa jajka, które wytrzymały oraz kilka, ciepłych piw. Nie lubił prowadzić po pijaku, ale jedno piwo nigdy nikomu nie zaszkodziło. I prawie wypił by ten browar, gdyby nie przypomniało mu się poranne uczucie. Wolał nie ryzykować tak błahym powodem.
Ostatecznie skusił się na herbatę z cytryną. Do tego zrobił sobie porządną jajecznicę. Miał zamiar zjeść coś na mieście później, może nawet na wieczór zaprosi gdzieś Sarę. W tej chwili nie dbał o to, pałaszując śniadanie.

Ostatecznie ubrany w jego wyjściowy mundur Ministerstwa Regulacji, czyli kamizelkę z kevlaru, spodnie z ochraniaczami na kolana i piszczele, dłonie wieńczyły rękawice taktyczne 1/2 palca, co dawało palcom większą manualność, na stopach siedziały wysokie, wojskowe buty ze wzmacnianymi podeszwami i stalowymi czubkami, wyszedł z domu zabierając kluczyki do samochodu, dokumenty, odznakę i broń. Tą samą, którą ostatniej nocy, o mało nie przyprawił o zawał serce kilku zdechlaków na rewirze, którzy o mało nie pozabijali się sami o siebie, w panicznej ucieczce. Ubaw miał przedni, ale dziwne uczucie krążyło mu w głowie. To samo, które tak wcześnie go obudziło.
Popatrzył na zegarek. Było sporo przed 8.00, więc postanowił pojechać do swojej ulubionej kafejki i posiedzieć sobie w niej, może też i zjeść jakieś słodkości, które dostarczały sporo energii.
Wyszedł na klatkę schodową, na której panowała wyjątkowo względna cisza. Zawsze coś tu cholernie hałasowało, coś wyło, psy ujadały. Tym czasem, wszystko milczało. Egzekutorowi wydało się troszkę dziwne, ale nie podejrzane. Zresztą nie dbał o to. Sprawdził symbole i zabezpieczenia przed zdechlakami na drzwiach i schodach samej klatki, dokładnie trzech najbliższych jego mieszkania. Wszystko było nie naruszone, w sumie mało kiedy w jego dzielnicy działo się coś podejrzanego. Cicha uliczka na uboczu, z dużą ilością zieleni i staruszków w oknach. Lub na odwrót.

Przed mieszkaniem nic nie rzuciło mu się w oczy. Wszystko było... takie szare i bez życia, jak zawsze po fenomenie noworocznym. Ruszył po woli do samochodu. W lewej ręce niósł skórzane pochwy wraz z mieczami, na szyi miał luźno przewieszone AK, w kaburach na nogach dwa pistolety. W prawej trzymał uszykowane do otwarcia samochodu kluczyki.
Kiedy włożył kluczyk do zamka Land Rovera, coś usłyszał za plecami. Wystrzał z rewolweru, kaliber, jak mu się wydawało, .32. W jednej chwili Egzekutor dostał koba adrenaliny, został nią w sekundach wypełniony po brzegi. Czas zwolnił niczym w filmie z 1999, Matrixie. W sekundach na ustach egzekutora wypełzł uśmiech, w kolejnych, jak mogło by się wydawać, ruszył od niechcenia głową.

Kula szczęśliwie tylko świsnęła koło ucha, zabierając ze sobą mały kosmyczek włosów.
"Nie potrzebnie dawałem im fory" - pomyślał.
Pocisk uderzył w szybę samochodu, wylatując drugim oknem, zastawiając po sobie obrzydliwe pęknięcia i dziury. Ale nie to było gorsze. Ten samochód był dla niego prawie świętością. W oczach Łowcy prawie dosłownie zapłonęły ognie piekielne.
Teraz na poważnie się wkurwił.

Wytężył zmysły, doładowane super adrenaliną. Słyszał łopot skrzydeł i napinanie kurka rewolweru za jego plecami.
Ruszył.
W jednej chwili wyciągnął jeden z dwóch mieczy, gotowy do uderzenia lecącego loup-garou który machał na oślep pazurami.
Ptaszysko uderzyło szponem, lecz Egzekutor też był szybki. I wkurwiony. Wykonał efektowną paradę, do tego w ułamkach sekund przeszedł do młynka, którego zwieńczył płaskim cięciem od szyi, aż po pachwinę loup-garou., który jakimś ukrytym knykciem rozciął rękaw bluzy Xarafa. Jego ulubionej bluzy, z kapturem. Gdyby wkurwienie można by było mierzyć, jego sięgało by zenitu. W między czasie drugi napastnik, ten oddalony i z rewolwerem zdążył strzelić, trafiając Egzekutora w plecy, w kevlar. Potem kolejny raz, ale na szczęście niecelnie.
A może i celnie, ale Egzekutor był za szybki? Tak czy siak, porażony srebrnym mieczem loup-garou upadł na ziemię i zaczął stygnąć w widowiskowych konkluzjach.
Do uszu egzekutora doszedł znowu dźwięk napinanego kurka. Nie czekał. Automatycznie upuścił miecz i w czasie jednego oddechu wyciągnął z kabur dwa pistolety. Ołowiany sztorm, czy też raczej srebrno-ołowiany sztorm ruszył w kierunku zaskoczonego, ale cały czas próbującego strzelać wroga. Kule poraziły go szybko, ale i jedna kula rewolweru dosięgła ramienia Łowcy, na szczęście pocisk utkwił w kevlarowym pancerzu. Wrogowie padli, zewsząd powróciły normalne odgłosy tej nietuzinkowej uliczki. Wrogie leżeli na kostce parkingu i stygli.
Adrenalina plus wkurwienie zaczęły stopniowo opadać, a raczej to pierwsze. Na szczęście nie dał się ponieść gniewowi, cały czas obserwował otoczenie. Prześladowców mogło być więcej.
Xaraf władował leżącemu pod jego nogami gryfowi, kulka w łeb. Szybko też przeniósł się nad drugiego przeciwnika, który cały czas miał otwarte oczy, niestety rozwalone i zalana juchą twarz, nie pozwoliła mu nawet wybełkotać żadnego słowa. Tego też dobił strzałem z bliska. Szybko wyjął mu z dłoni rewolwer, przeciwnik zawsze mógł wrócić jako zombi.
Na początku myślał o zapakowaniu przeciwników do jeepa i zawiezieniu ich do Ministerstwa, lecz szybko z tego zrezygnował. To nie były, jakkolwiek mogło by się wydawać, zwierzęta łowne, którymi można się pochwalić znajomym.
Jakiś szacunek tym upartym duszom się należał, ale tylko tym które spokojnie egzystowały. Dla takiego pomiotu, mogło czekać tylko ognisko.
Xaraf wrócił do samochodu i podjął krótkofalówkę Łowców.
- Tu funkcjonariusz, Xaraf Firebridge, numer służbowy ASJ00044. Zostałem zaatakowany, sytuacja opanowana. Przyślijcie kogoś pod mój dom, niech posprząta ten burdel i... - tu popatrzył na rozbite szyby auta - podrzuci mnie do szklarza.
Kiwając przecząco głową i prawie że ze łzami w oczach, patrzył na samochód.
W końcu otrząsnął się z zamyślenia i pozbierał swoje miecze, które otarł z krwi i umieścił z powrotem w pochwach.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 04-10-2010 o 21:18.
SWAT jest offline  
Stary 05-10-2010, 22:50   #89
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Olśnienie mnie niestety w nocy nie naszło, bo nie można liczyć snu o ganianiu się po Rewirze z demonem jako profetycznej wizji. No chyba, że trawiący wszystko ogień, który mi się przyśnił był zapowiedzią tego, że ktoś w końcu zrobi porządek z dzielnicą Umarlaków, ale stawiam na to, że to raczej moje pobożne życzenia. Wytoczyłam się z wyrka i od razu wlazłam w pozostawione przy łóżku wczorajsze jedzenie. Znalazłam winnego moich sennych majaków. Lepiej jednak nie objadać się na noc. Godzina była późna, ale się nie przejęłam, bo zrobiłam wczoraj tyle cholernych nadgodzin, że należał mi się dzisiaj wypoczynek. Oczywiście o tej porze woda pod prysznicem była prawie całkiem zimna, więc chyba niedługo powalczę o honorowe członkostwo u Morsów. Przy śniadaniu i porannej gorącej kawce humor mi się poprawił i z większym zapałem jeszcze raz przejrzałam zebrane przeze mnie dokumenty grupy „Rzeźnia”.

I wtedy mnie właśnie oświeciło. Kurde, jeśli przynajmniej cześć z tego, co nam przekazał Zamaskowany irytująco-tykający-ludzi-palcem-w-plecy demon z dachu jest prawdą to Papcio Roar był dużo ważniejszym świadkiem niż początkowo sądziłam. Mogłam tylko mieć nadzieję, że Papa siedzi sobie teraz i pije w towarzystwie Nieumarłych wilkołaczych współbraci gdzie jest w miarę bezpieczny i że jak w końcu wytrzeźwieje to zgłosi się do mnie. Musiałam tylko dopytać o jedną rzecz Kopacz no i pogadać z nią o Zamaskowanym. Poczułam nowy przypływ energii i już bez zbytniego grzebania wyszykowałam się do roboty. Wcisnęłam na siebie spódnicę, bo przypomniało mi się wczorajsze spotkanie z Egzorcystką i uznałam, że czas podkreślić swoją przynależność do konkretnej płci. No i dodatkowo mam całkiem niezłe, długie nogi, może o trochę zbyt kościstych kolanach, ale nie można mieć wszystkiego. Jeszcze tylko zmieniłam ubraną wcześniej białą koszulę na czarny golf, bo we wcześniejszym zestawieniu wyglądałam jak sekretarka w firmie prawniczej i chwyciłam za torebkę. Z jej wnętrza wyturlała się nie wypita do końca flaszka całkiem już ciepłej wódki. Skrzywiłam się na jej widok i włożyłam ją do lodówki. Standartowo sprawdziłam zabezpieczenia w mieszkaniu i po ubraniu butów i płaszcza opuściłam dom. Wyszłam z bramy i zaczerpnęłam świeżego powietrza. Jednak dzień zapowiadał się obiecująco.

No i wtedy jebnęło. Ogłuszający huk sprawił, że na moment zamarłam a wtedy obsypały mnie drobinki ceglanego pyłu. Mogłabym też przysiąc, że pęd powietrza wzniecony przez lecący pocisk wzburzył mi włosy. Cholerny snajper chybił dosłownie o włos. Rzuciłam się w kierunku bramy domu, od której oddaliłam się na kilka kroków, dziękując w duchu Opatrzności i innym Wyższym Mocom, że po Fenomenie Noworocznym z bram znikły zawodne już teraz domofony i drzwi nie zamykało się na klucz. Nie znam się na broni, ale to, co przed chwilą wystrzeliło nie było raczej żądną bronią automatyczną i zamachowiec musiał ją przeładować. Pytanie czy zdąży to zrobić zanim wpadnę do bramy. Zdążył. Kolejny huk wystrzału rozdarł ciszę. Dopiero siłowałam się z ciężkimi drzwiami wejściowymi, kiedy kula wyżarła kawał muru nad moją głową, cholernie wysoko nad moją głową. Chybił o pół długości ciała. Jakby mu nerwy puściły albo coś szarpnęło mu lufę do góry. Nie zastanawiałam się nad tym długo. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i rzuciłam po schodach do mojego mieszkania. Niestety brak zamka, który umożliwił mi szybkie wejście na klatkę schodową jemu także pozwoli ścigać mnie bez problemu. Podciągnęłam cholerną spódnicę aż po biodra, że też musiałam się dzisiaj w nią wciskać i wskakiwałam po trzy stopnie na raz. Zastanawiałam się czy nie zacząć dobijać się do drzwi któregoś z sąsiadów, ale zrezygnowałam, bo nie chciałam ich wciągać w swoje problemy a poza tym większość z nich pewnie była o tej porze w pracy. Zdyszana wbiegłam na drugie piętro i stanęłam przed drzwiami do mieszkania już z kluczami w ręku. Na widok zamków miałam ochotę się rozpłakać. Czy naprawdę musiałam zamykać wszystkie pięć? Nasłuchiwałam czy ktoś nie idzie za mną rozprawiając się po kolei z wszystkim zamkami. Pierwszy. Czy usłyszałam skrzypnięcie drzwi na dole? Drugi. Czy ten szelest to ocieranie się czyjegoś rękawa o ścianę? Trzeci. Miałam ochotę rzucić klucze w cholerę i uciekać dalej na dach. Czwarty. Czy słyszałam czyjś wstrzymywany oddech? Piąty.

Szarpnęłam za drzwi, wskoczyłam do środka i zaczęłam teraz zamykać wszystkie. Pierwszy, drugi, trzeci, czwarty i piąty. Potem dołożyłam dodatkowe rygle a na końcu jeszcze sztabę drzwiową. Opuściłam i zablokowałam żaluzje antywłamaniowe w salonie i kuchni i prawie po omacku dotarłam do sypialni. Zatrzasnęłam i zablokowałam stalowe drzwi oraz żaluzje w sypialni. Musiałam włączyć światło, bo w pokoju zrobiło się ciemno jak w grobowcu, chociaż może to nie było najlepsze porównanie. Zaczęłam nerwowo krążyć po pokoju. To na pewno ten pieprznięty krwawy baron postanowił mi urządzić krwawą łaźnię. Nie nienawidzę ludzi. Tak, na pewno. Jego pieprzona wampiryczna mać! Jeśli to on, to przysięgam, że spalę tą jego budę! Spalę jego norę! I spalę jego truchło choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w moim życiu!

Wzięłam telefon i próbowałam przypomnieć sobie numer do MRu, bo moją jedyną wizytówkę oddałam królowi loup-garou, oby sczezł, a oczywiście zapomniałam zabrać dla siebie następnej. Kiedy wpatrywałam się w tarczę aparatu próbując sobie przypomnieć te nieszczęsne cyferki telefon nagle zadzwonił. Mało nie rąbnęłam nim o podłogę.

- Tu Kopacz, słuchaj mnie uważnie. Zaatakowano wielu z naszych. Zamachy bombowe, snajperzy, uzbrojone Zdechlaki. Nie wychodź z domu i miej broń pod ręką i czekaj na przyjazd GSR.

- Już mnie ostrzelał jeden! Siedzi w krzakach pod moim domem! – wrzasnęłam do słuchawki.

- Czekaj na wsparcie i nie daj się zabić – powiedziała tylko i rozłączyła się.

- Czekaj na wsparcie i nie daj się zabić, czekaj na wsparcie i nie daj się zabić – powtarzałam jak katarynka do głuchej już słuchawki – Dzięki za radę, bo tak bym poszła dać się zabić.

Trzasnęłam słuchawką na widełki. Przynajmniej wiadomość o nadchodzącym wsparciu była pocieszająca. Natomiast informacja o atakach przeprowadzonych na Regulatorów już nie. Ktoś będzie musiał za to odpowiedzieć. Tylko, kto? Mój pierwszy kandydat Kantyk odpadał jako podejrzany. Nie o to chodziło, że wierzyłam, że nie posunąłby się do zaatakowania mnóstwa ludzi tylko, dlatego żeby mi dać nauczkę. Nie. Po prostu zorganizowanie tylu jednoczesnych akcji przez jedną noc było niemożliwe. W takim razie, kto? Ktoś, kto znał mój adres, bo czekał pod moimi drzwiami i ktoś, kto wiedział jak wyglądam, bo strzelił do mnie dopiero jak wyszłam z bramy a że nie potknęłam się o trupy moich sąsiadów, więc nie celował do każdej osoby opuszczającej dom. Ktoś, kto wiedział, że jestem Regulatorem, mimo że oficjalnie pracowałam dopiero od wczoraj.

Chwyciłam znowu, za słuchawkę i wykręciłam dobrze mi znany numer.

- Rebecca? Witaj. Potrzebuję nowego mieszkania...Tak...Moje mi już nie odpowiada...Nieważne. Musisz mi coś znaleźć...Tak jak poprzednim razem. W kamienicy, z grubymi ścianami, na drugim lub trzecim piętrze, pokój z kuchnią i oddzielna sypialnia...Tak...Tym razem mam jeszcze jeden warunek...Przynajmniej dwa a najlepiej trzy wyjścia z budynku a nie jedno...Nie. Nie żartuję. Naprawdę...Wolałabym pięć gdyby to było możliwe, ale wiem, że nie jest, więc znajdź mi z trzema...Postaraj się...Jak najszybciej...Dzięki.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 05-10-2010, 22:57   #90
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
To był standardowy poranek, bliźniaczo podobny do wielu poprzednich. Lawrence czuła się jakby zdjęto ją właśnie z krzyża. Leżała sztywno, z twarzą wbitą w poduszkę bojąc się, że najmniejszy ruch wzmoże natarczywy ból. Spod kołdry wysunęła się blada koścista dłoń i klepała na oślep o blat nocnej szafki. Wreszcie odszukała to czego szukała – słoiczek z pigułkami ukojenia. Zagryzła trzy i leżała jeszcze kwadrans nie mogąc się zmusić do jakiejkolwiek aktywności.

Dla odmiany dziś nie musiała udawać. Żadnych fałszywych uśmiechów, żadnego pieprzonego świergotania. Nieobecność Loli nawet jej była na rękę.
Usiadła na skraju łóżka i opuściła stopy na zimną posadzkę.
- Kurwa... - jęknęła rozcierając skronie. Miała wrażenie, że w jej mózgu zadomowiło się jakieś małe złośliwe zwierzątko i wyżera od środka jeszcze żywą tkankę. Zamknęła powieki. Blada poświata poranka biła po oczach jak światło morskiej latarni. Zaraz jej pękną gałki oczne. Rozsypią się na milion drobnych okruchów jak kineskop telewizora, w który ktoś przywalił młotkiem.

Zawlokła się do łazienki, odkręciła kurki z wodą i gapiła się tępo na dziewczynę po przeciwnej stronie lustra.
- I co? Życie się spierdoliło? - zagadnęła złośliwie bladą blondynkę o wychudzonej twarzy i ciemnych wianuszkach smug okalających oczy. - Już wyglądasz jak trup. Jeszcze oddychasz skarbie ale śmierć już po ciebie idzie.




Dziewczyna w lustrze podniosła na nią oczy i wykrzywiła usta w sardonicznym uśmiechu.
- I co z tego? Śmierć to dopiero początek...

Zakręciło jej się w głowie. Z nosa trysnęła struga jasnoczerwonej krwi i polała się na podłogę wieńcząc dramatyzm poranka. Lawrence chwyciła biały ręcznik i przycisnęła do twarzy. Nasiąkał jak gąbka wrzucona do kałuży. Zaklęła pod nosem całkiem rozdrażniona kiedy dostrzegła w progu znajomą eteryczną postać.
- Nie teraz John! - krzyknęła, znacznie głośniej niźli zamierzała, i rzuciła w niego zakrwawionym ręcznikiem. Ten przeleciał przez skupisko ektoplazmy i zatrzymał się na ścianie w korytarzu zostawiając po sobie lepki pionowy ślad. John rozpłynął się w powietrzu na co Lawrence ponownie zaklęła, ale tym razem włożyła w to zajęcie więcej kreatywności i finezji.

Zastanawiała się gdzie podziewa się Ruiz. Miała złe przeczucia, czarne myśli. Kiedy otworzyła frontowe drzwi te przeczucia oblekły się w materię. Paczka z szarej tektury stała na jej wycieraczce strasząc sąsiadów niby złowieszczy nagrobny postument.
Lawrence podniosła wątpliwy prezent. Przez papier sączyła się krew plamiąc jej białe palce. Rozmiar kartonu sugerowały co mogło się skrywać w jego wnętrzu. Głowa by się idealnie zmieściła. Szlag, Ruiz!

Zgarnęła pudełko i wbiegła z powrotem do mieszkania. Położyła pakunek na kuchennym stole, zapaliła nerwowo papierosa i poluzowała krawat.
Wypaliła do samego ustnika i dopiero wtedy złapała kuchenny nóż. Siedziała przy skraju stołu tnąc szarą taśmę. Bała się zajrzeć do środka. Serce tłukło opętańczo jakby chciało wyskoczyć z piersi.
Krańcem ostrza podważyła róg pudełka aż otwarło się zapraszająco niby uda chętnej kobiety.


Ale ostatniego porównania nie zdążyła ubrać w myśli. Najpierw usłyszała huk eksplozji a później ogromna siła szarpnęła ją w tył i cisnęła o ścianę.
Powieki drgały konwulsyjnie, nie mogła złapać tchu. Widziała dookoła gruz, czuła wwiercający się w nozdrza duszący pył i zapach spalenizny. Ale rozpierducha.

Nie mogła się ruszyć. Spuściła oczy zerkając ze zdziwieniem na plamy krwi wykwitające na jej białej koszuli niby egzotyczne kwiaty. Z korytarza dobiegał natrętny dźwięk aparatu telefonicznego.
Tego już chyba nie odbiorę - pomyślała jeszcze. I wcale nie był to przypływ wisielczego humoru. To była smutna akceptacja własnego końca.

A później straciła świadomość i zapadła się w morzu gęstej czerni.
 
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172