Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2010, 17:03   #50
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Nastraszył mnie.
Pewnie taki był jego zamiar od samego początku...
Troche mi zajęło, zanim dostałem się do środka. A przecież apteczka powinna być łatwo dostępna... W końcu, gdyby stało się komuś coś paważnego, strach pomyśleć... Flaszki, słoiki, maści i piguły. Wszystko opisane. I wszystko obce. Nie! Ta nazwa była znajoma. Sertralina. Tak, chyba tak się to nazywało... jedna, nie dwie... zaraz będzie lepiej. Jeszcze tylko chwila...uffff...tak, to napewno to... znajomy ból głowy, ucisk skroni. Potem pojawią się zawroty, ospałość. Miałem tylko nadzieję, że prześpię drgawki... Rozsiadłem się wygodnie w fotelu. Szczęściem niewielu było akurat pasarzerów. Pora obiadu. Zaraz będzie lepiej. Ale mi napędził stracha...
A wydawał się taki elegancki. Młody, sprawiający wrażenie nieco napuszonego. Zwróciłem na niego uwagę już w pociągu. Nie, nie zwróciłem, choć powinienem był. Obserwując tego mężczyznę z modnym wąsikiem, który właśnie do mnie podchodził, nie mógłem pozbyć się wrażenia że tego człowieka rozpiera jakaś dziwna, nie ukazywana na zewnątrz energia. Zdecydowany uścisk ręki potwierdził przypuszczenia.
- Czy aby nie przeszkadzam...? - zapytał niedbale.
- Bynajmniej.
- Pan pozwoli, że się przedstawię. Jérôme Lautrec.
- Pesival Fryderyk Blum - skłoniłem się i przyjrzałem z uwagą nowo poznanemu osobnikowi.
- Bardzo mi przyjemnie. Proszę mi wybaczyć to najście, chciałbym pana o coś zapytać. Jeśli jestem zbyt bezpośredni, proszę tylko powiedzieć a oddalę się. - w jego sposobie wysławiania się było coś twardego.
- Pytaj Pan - odparłem niepewnie Blum, zaraz dodałem nieco butniej - Najwyżej nie odpowiem...
- Może uzna mnie pan za wścibskiego, ale tak się składa że usłyszałem przypadkiem strzęp pana rozmowy z pewnym gentlemanem. Jeżeli mnie słuch nie mylił...Udaje się pan do Samaris...?
Chwilę trwało, nim zareagowałem. Przez całą tą dość długą chwilę wpatrywałem się intensywnie w człowieka podającego się za Lautreca. Samaris... Jak na owiane szczelną tajemnicą miasto w zadziwiający sposób nie schodziło z ust zadziwiająco dużej grupy osób. A co jeśli to policjant? Co prawda tutaj jego plenipotencja Xhystos warta była funta kłaków, ale po takich nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać... Próbowałem go odgadnąć. Jerome odwzajemniał spojrzenie, nie odwracając wzroku - wyglądał mi na kogoś, kto jest w stanie wiele zrobić dla osiągnięcia swojego celu. W końcu z moich ust wydobyło się tylko:
- Więc?
- Czy...- człowiek z wąsikiem zawiesił na chwilę głos, choć byłem pewny, że tamten nie musiał wcale zastanawiać się nad dalszym ciągiem - ...udaje się pan tam z własnej woli? - padło kolejne pytanie, choć nie było odpowiedzi na poprzednie. I znów nim wydałem z siebie jakikolwiek dźwięk długo czekał. Co to za pytanie? Zbił mnie z tropu. Nie takiego się sodziewałem. Ten człowiek najwyraźniej nie był tym, za kogo go brałem... Albo osaczał pozornie niedbałą konwersacją...Szybko musiałem coś odpowiedzieć...
- Ależ naturalnie. - tama pękła. - Dziwi mnie pańskie pytanie, monsieur Lautrec. Wyobraża Pan sobie okoliczność, dla której zdrowy na umyśle, wolny człowiek tułał by się przez pół świata wiedziony czym innym, niż własną, nie przymuszoną wolą?
- Tak. - odparł tamten zdecydowanie - Tę okoliczność nazwałbym strachem. Strachem przed tymi, którzy wolnego człowieka przymusili do działania wbrew swej woli.
- Musieli by być to potężni ludzie - odpowiedziałem niepewnie - skoro potrafią wywierać taki wpływ...
- Strach sprawia, że wydają się potężniejsi niż są. - zaczął z jakby większym zaangażowaniem - Dlatego zależy im na jego podsycaniu. Wcale nie tak trudno kogoś przestraszyć. Dużo trudniej sprawić, by pozbył się raz rozbudzonego strachu. Czy pan się boi, panie Blum?
- Ależ skąd - szybko skłamałem, Miałem nadzieję, że udało mi się zamaskować kłamstwo nerwowym uśmiechem. Ten typ od początku mi się nie podobał, jednak ciekawość wzięła górę. - Pozwoli Pan, że teraz ja o coś zapytam. Skąd zaciekawienie celem mojej podróży? Oraz moimi motywami?
Zmilczał.
- Na tym im właśnie zależy. - odpowiedział wymijająco po chwili milczenia - Lęk jest najlepszym strażnikiem. Nikt nie dowie się nawet, że jesteście straceni.
Nachylił się ku mnie i popatrzył mi w oczy, znacząco.
- Nie musi tak być. Ich władza nie sięga tak daleko, jak się wydaje. Niech pan odrzuci strach.
W ustach mi wyschło. Wiedział!
- Kim Pan właściwie jest, panie Lautrec? - na mojej bladej twarzy nie było już nawet śladu uśmiechu.
- Kimś, kto daje panu szansę na życie. - odparł najwidoczniej zupełnie poważnie - Proszę, niech pan wysiądzie w najbliższym mieście i porzuci to wszystko, do czego pana zmuszają. Niech pan wysiądzie, a także przekaże moje słowa wszystkim których chce pan ocalić. Nie znajdą was. Nie będą nawet szukać. Odwagi.
Stanęło mi przed oczami wspomnienie pewnego noworocznego przyjęcia. Wtedy, pamiętam to dobrze, wszyscy zaśmiewali się z tamtej chwili, kiedy na stół wniesiono ogromnego karpia w galarecie. Wciąż słyszałem dźwięczny śmiech Celestyny, rubaszny bas Nataniela... Teraz nie było mi do śmiechu, mimo, a może zwłaszcza dlatego, że moja mina musiała łudząco przypominać pysk tamtego karpia. Nic już nie rozumiałem. Ten człowiek ostrzegał. I nie było w ostrzeżeniu groźby. Była otucha, dobra rada. Była, lub miała na taką wyglądać.
- W najbliższym mieście. - powtórzył cicho Lautrec, ale mimo to lód w jego głosie sprawiał, że po plecach szły ciarki - Tyle macie czasu na decyzję. Potem...
Miałem wrażenie, że posmutniał.
- Potem będzie już za późno. - dokończył twardo i zdecydowanie - To nie jest tylko kwestia waszego życia. Chodzi też o moje. Proszę was zatem, zrezygnujcie.
Jerome podniósł się, poprawiając swoje odzienie. Zapinając spinkę przy rękawie koszuli, popatrzył na mnie. Byłem kompletnie ogłupiały. Jak mogłem starałem się za nim nadążyć, ale nijak nie mogłem. Jacy Oni? Jakie potem? Jacy My? Musiałem się jeszcze czegoś dowiedzieć, gdy tamten najwidoczniej uznał, że nie ma więcej nic do powiedzenia.
- Panie... Lautrec. - starałem się by mój głos zabrzmiał możliwie najpewniej - Prawie udało się Panu mnie wystraszyć. Nie wiem, jakie motywy kierują pańskimi działaniami... nie sądzisz Pan chyba, że posłucham opierając się tylko na jednej rozmowie i kilku zdaniach, sensu i znaczenia których, racz Pan wybaczyć, do końca nie pojmuję...
- A co oni Panu powiedzieli? - Lautrec był już na powrót tak chłodny jak na początku rozmowy - Czy wytłumaczyli Panu sens? Odkryli znaczenie? Dlaczegóż to właśnie im zdecydował się więc Pan uwierzyć?
- Jacy ONI? Mówże Pan jaśniej, do cholery!
- Mogę was tylko prosić. Proszę na poważnie potraktować moje słowa. Będę czekał. - Jerome wyciągnął dłoń do pożegnania - Nie miałem zamiaru Pana straszyć, przeciwnie, wciąż łudzę się, że przejrzy Pan na oczy. Przykro mi, że musieliśmy się poznać w takich okolicznościach, panie Blum. Naprawdę mam nadzieję, że nasza znajomość nie skończy się tak szybko.
Ukłonił się jeszcze, a potem ujął rękojeść stojącej obok laski i odszedł powolnym krokiem, nie oglądając się za siebie ani razu.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 02-10-2010 o 17:10.
Bogdan jest offline