Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2010, 20:57   #52
Panicz
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Zdawało się, że po oceanie braw, który wypełnił cały lokal, po gwizdach i piskach, krzykach rozpaczy pechowców przegrywających swe zakłady i szaleńczych wrzaskach radości tych, którzy postawili na właściwego zawodnika, toastach i śpiewach... Zdawało się, że głośniej już 'Pod Gęsią i Rusztem' nie będzie. Ci, którzy postawiliby na to pieniądze, a szczwani bukmacherzy byli gotowi przyjąć niemal każdy, nawet najbardziej abstrakcyjny zakład, przegraliby z kretesem. Zwierzęce ryki nie mogły się równać z przerażeniem wylewającym się z gardeł uciekających w popłochu widzów. Tłoczący się na poszczególnych partiach trybun klienci potykali się, łamali nogi, skręcali kostki, padali pod butami swych zwinniejszych kolegów. W tym zamieszaniu, pośród przewracanych ław i łamanych krzeseł, nieprzytomna leżała Jamila. Epicentrum zniszczeń było wokół niej, więc pierzchający na boki kibice nawet złodziejki nie tknęli, szczęśliwie uniknęła stratowania przez tłum. To dało Myvernowi cenny czas, pozwoliło żyć nadzieją tych kilkadziesiąt sekund dłużej. Chłopak dopadł do rozpłaszczonej wśród drewnianych szczątków Baklunki, sprawdził tętno i puls, sprawnie jak maszyna, modląc się, by niczego nie spieprzyć rozpoczął akcję pierwszej pomocy. Znał podstawy leczenia, choć życie skierowało go na ścieżkę, w której częściej starał się o zgon pacjenta niż zachowanie go przy życiu. Całe posiadane doświadczenie, nabyte w dziesiątkach sytuacji, gdy przychodziło mu ratować umierających na ulicach kumpli teraz znalazło użytek. Możliwość zaserwowania dziewczynie masażu serca i sztucznego oddychania pewnie w innej sytuacji przyprawiłyby Solettana o zawroty głowy i ślinotok, ale teraz oddałby wszystko byleby nie musieć nigdy powtarzać tego ćwiczenia. Bogowie w swej złośliwości wysłuchali prośby. To, że zinterpretowali ją opacznie, na przekór zieleniejącemu na twarzy, tracącemu dech w płucach wojownikowi było tylko jego problemem. Panteon miał dobrą zabawę, srał na to, co ziemskie szczury myślały na jego temat. Rozpaczliwa walka o życie Baklunki zakończyła się fiaskiem. Solettan miał już więcej nie mieć okazji powtarzania na dziewuszce pierwszej pomocy. Chyba, że lubił tulić się do trupów. Jeśli tak, to nie był w swej manii odosobniony. Magoo zebrał się do kupy i zmierzał w jego kierunku, wyraźnie zainteresowany cieplutkim jeszcze ciałem Jamili. Może chciał sporządzić sekcję złodziejki, a może zwyczajnie zedrzeć z niej skalp. Albo pocieszyć przybitego po nieudanej akcji ratunkowej Myverna. Jakie by nie były zamiary detektywa srebrna papierośnica, którą wyjął zza poły podartej marynarki zawierała cały zestaw gwarantujących dobrą zabawę niespodzianek. Jeśli oczywiście ktoś lubił noże i takie tam.

"Ale się narobiło, co? I pewnie to wciąż za mało, by niesfornych obywateli sprowadzić na właściwe tory? Myvernie?" – Herkules wydobył ze swej zdobionej papierośnicy trzy wyszlifowane na zabójczy połysk gwiazdki o ząbkowanych krawędziach – "Bardziej będziesz tęsknił za nią czy za tym łez padołem? Bo wiele od tego zależy".

"A mnie o to nie spytasz grubasku?" – Kerin zmaterializowała się obok zbierającego się znad zwłok Jamili towarzysza. W jednej dłoni dzierżyła długi miecz, pamiątkę po piegowatym gladiatorze, którego Myvern zwolnił z obowiązku oddychania; w drugiej długie, faliste ostrze: kris.

* * *

"Kapitanie, co mamy robić? Co z tą trójką? Dalej im mało!!!" – kędzierzawy dryblas w pikowanej zbroi nie mógł ustać na miejscu. Cały się pocił, palce aż do bólu zaciskał na zgarniętej z przedsionka halabardzie. Nie bał się działać. Denerwował się, bo nie miał pojęcia, jak powinien postąpić. Przyzwyczajony do otrzymywania rozkazów czekał, co wymyśli Czarny Jo, nawykły do rozkazywania.
"Moim zdaniem warto z nimi skończyć kapitanie, rach-ciach i możemy się bawić w dopasowywanie odrąbanych elementów do odpowiednich osób" – zażartował wąsacz w brygantynie, weteran wojen w Bissel, zawsze skory rozwiązywać problemy nim zdążą urosnąć.
"Sprowadźcie straż. Naszych ludzi. I zatrzymajcie wszystkich, niech nikt nie wychodzi. Uspokójcie tłum. Wszystko musimy wyjaśnić na miejscu. Ten wypadek popsuje nam renomę, jeśli wieść o nim rozniesie się po okolicy" – Czarny rozesłał ludzi we wszystkich kierunkach, zablokował klientom drogi ucieczki. Nie tak skutecznie jak mu się to wymarzyło. Rashid i jego dotychczasowy rozmówca, na czele grupki kibiców szturmowali tylne wyjście z lokalu.
"No dobra, a co z tymi trzema?" – łysol w podartym, skórzanym kaftanie nie lubił pozostawiać spraw niedokończonych.
"Niech walczą. Zobaczymy, kto przeżyje i wtedy zdecydujemy. Miecze mogą się wtedy bardzo przydać" – zdecydował Czarny Jo. Akurat, gdy akcja nabrała tempa.

* * *

"Wybacz panienko, ale ja wiem lepiej, co jest dobre dla takiej młodej damy. Tutaj decyzję podejmuję sam" – wypalił Magoo, a shurikeny poszybowały w stronę blondwłosej nimfy. Ruch był błyskawiczny i niewiele czasu pozostało na planowanie reakcji. Kerin rzuciła się szczupakiem na stertę połamanych mebli, zbiła kolana, rozdarła skraj szaty na jakiejś sterczącej w górę nodze od stołu. Natychmiast podskoczyła, przybrała bojową pozę i... Zamarła w niej jak zatopiony w żywicy owad. Oczy, zarówno Herkulesa jak i Myverna podążyły za spojrzeniem łotrzycy. Przy drzwiach dla służby, szarpiąc się z ochroniarzami stali dwaj bakluńscy galanci. Rashid i jego tajemniczy rozmówca, widoczny teraz w pełnej krasie. Bardzo energiczny jak na truposza. Hassan. Naprawdę potrafił zaskoczyć.
 
Panicz jest offline