Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-09-2010, 16:25   #51
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Myvern sam nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Zaszlachtowali Blaka.
Olbrzym leżał nieprzytomny na piasku i dyszał ciężko, dogorywał.

To co działo się trochę dalej, też przekroczyło jego oczekiwania. Jamila i Magoo spadli prosto na tłum. Upadek z tej wysokości raczej do przyjemnych nie należy.

Myvern spojrzał na Blaka posępnym wzrokiem. Wątpił by wojownik jeszcze kontaktował, ale mimowolnie, jakby chcąc się wytłumaczyć z tego co się stało rzekł:

- Sam tego chciałeś koleżko. Przykro mi, że tak się skończyło...

- Ker! Możesz podać mi mój sejmitar?

Jak to mężczyzna, Myvern był przywiązany do swoich zabaweczek. Nie lubił się z nimi rozstawać, a ich strata byłaby dla niego istną tragedią, utratą sensu życia. Zakrwawiony sejmitar z kościaną rękojeścią leżał na piasku areny, tam gdzie Solettan go upuścił. Towarzyszka spełniła prośbę, po czym w prześmiewczy sposób kiwając głową powiedziała:

- Faceci!... Wieczni chłopcy

Myvern odwzajemnił jej krótkim uśmiechem, ale zaraz spoważniał, przypomniał sobie w jakiej sytuacji się znajdują. Spojrzał jeszcze raz na Blaka i chwycił broń oburącz. Zimna klinga przeszyła coraz wolniej bijące serce wojownika, kończąc jego żywot na tym świecie. Czas jakby zwolnił, dźwięk ostrza wchodzącego w ciało zmieszał się z ostatnim, głuchym jękiem półorka i owacjami szalejącej z radości publiki.

- Spoczywaj w pokoju...

– Skróciłem mu męki. A teraz musimy się szybko dostać do Jamili! - zwrócił się do Kerin.

Pobiegli w stronę ściany areny, Solettan po drodzę zerwał jeszcze pakunek z szyi martwego miśka i „pożyczył” od jednego z poległych wojowników sztylet.
Stanęli pod ścianą.

- Trochę wysoko. - powiedziała złotowłosa towarzyszka
- Wskakuj mi na barki, przygotuj sztylet. Te ściany mają już swoje lata, w dodatku mają dużo ubytków i dziur po sękach. Można się wspiąć, a sztylet posłuży ci jako czekan. - powiedział nachylając się. Dziewczyna jednym kocim ruchem wskoczyła na ramiona towarzysza zapewniając mu widok wart okrągłe miliony złotych monet. Myvernowi przypomniało się, jak wspólnie z Jamilą wracali do "Wieczornego Cienia".
~Chyba mam deja vu.~ Nie chodziło mu tu bynajmniej o nazwę zjawiska jakie miało teraz miejsce w jego spodniach. Istotnie obrazy z tamtej pamiętnej nocy od widoku jaki teraz miał przed oczami były bardzo podobne.

- Teraz wyrzucę cię do góry! Przygotuj się!

Lekka jak piórko Kerin wyleciała jakieś pół metra w górę, do końca ściany miała już dość blisko. Wykorzystując nóż i dziury w ścianach zwinie wspięła się na górę.

- Jestem, zaczekaj chwilę!
Dziewczyna zniknęła za ścianą. Po chwili na wysokość oczu Myverna zsunął się biały sznur sporządzony z kilku związanych razem obrusów, którymi prawdopodobnie nakryte były stoły na górze. Solettan szarpnął kilkakrotnie białe płótno, by sprawdzić czy wspinaczka jest w miarę bezpieczna i z nożem w zębach rozpoczął wspinaczkę. Nie dotarł do celu tak sprawnie jak Kerin, jednak jego czas nie był zły. W końcu miał do pokonania kilkakrotnie dłuższą drogę, dodatkowo w zbroi.

- Dobra robota. - wysapał i uśmiechnął się do Ker, kładąc rękę na jej ramieniu.

Stał zdyszany wśród wywróconych stołów i połamanych krzeseł. W końcu wzrokiem odnalazł Jamilę. Leżała na deskach, poharatana, krwawiąca, nieprzytomna. Kilka metrów dalej rozpłaszczył się Magoo w niewiele lepszym stanie. Miał tyle szczęścia, że spadł na mięśniaków Hassana, którzy zmniejszyli impet upadku, przy okazji oddał Myvernowi i reszcie sporą przysługę. Panowało tu zamieszanie, wszędzie biegali ludzie.

- Osłaniaj mnie. Nie wiadomo co może się zdarzyć. Ja postaram się sprawdzić co z Jam. - powiedział, przekazując towarzyszce swój miecz oraz łuk z kołczanem - mogą ci się przydać. Dbaj o nie. - powiedział z poważnym wyrazem twarzy, patrząc dziewczynie w oczy. Wiedział, że może zaufać Kerin, ale czuł się tak jakby właśnie wyrzucał z domu rodzonego syna, którego nie miał, lub co bardziej prawdopodobne nie wiedział o jego lub może nawet ich istnieniu.

Popędził do leżącej Baklunki. Przyklęknął przy niej, nachylił głowę nad jej ustami, po czym przyłożył ucho do okazałego biustu zroszonego krwią.

~ Cholera. Nie jest dobrze...~

Myvern nie zwlekając, podjął próbę przywrócenia towarzyszce życia.
 
Rychter jest offline  
Stary 02-10-2010, 20:57   #52
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Zdawało się, że po oceanie braw, który wypełnił cały lokal, po gwizdach i piskach, krzykach rozpaczy pechowców przegrywających swe zakłady i szaleńczych wrzaskach radości tych, którzy postawili na właściwego zawodnika, toastach i śpiewach... Zdawało się, że głośniej już 'Pod Gęsią i Rusztem' nie będzie. Ci, którzy postawiliby na to pieniądze, a szczwani bukmacherzy byli gotowi przyjąć niemal każdy, nawet najbardziej abstrakcyjny zakład, przegraliby z kretesem. Zwierzęce ryki nie mogły się równać z przerażeniem wylewającym się z gardeł uciekających w popłochu widzów. Tłoczący się na poszczególnych partiach trybun klienci potykali się, łamali nogi, skręcali kostki, padali pod butami swych zwinniejszych kolegów. W tym zamieszaniu, pośród przewracanych ław i łamanych krzeseł, nieprzytomna leżała Jamila. Epicentrum zniszczeń było wokół niej, więc pierzchający na boki kibice nawet złodziejki nie tknęli, szczęśliwie uniknęła stratowania przez tłum. To dało Myvernowi cenny czas, pozwoliło żyć nadzieją tych kilkadziesiąt sekund dłużej. Chłopak dopadł do rozpłaszczonej wśród drewnianych szczątków Baklunki, sprawdził tętno i puls, sprawnie jak maszyna, modląc się, by niczego nie spieprzyć rozpoczął akcję pierwszej pomocy. Znał podstawy leczenia, choć życie skierowało go na ścieżkę, w której częściej starał się o zgon pacjenta niż zachowanie go przy życiu. Całe posiadane doświadczenie, nabyte w dziesiątkach sytuacji, gdy przychodziło mu ratować umierających na ulicach kumpli teraz znalazło użytek. Możliwość zaserwowania dziewczynie masażu serca i sztucznego oddychania pewnie w innej sytuacji przyprawiłyby Solettana o zawroty głowy i ślinotok, ale teraz oddałby wszystko byleby nie musieć nigdy powtarzać tego ćwiczenia. Bogowie w swej złośliwości wysłuchali prośby. To, że zinterpretowali ją opacznie, na przekór zieleniejącemu na twarzy, tracącemu dech w płucach wojownikowi było tylko jego problemem. Panteon miał dobrą zabawę, srał na to, co ziemskie szczury myślały na jego temat. Rozpaczliwa walka o życie Baklunki zakończyła się fiaskiem. Solettan miał już więcej nie mieć okazji powtarzania na dziewuszce pierwszej pomocy. Chyba, że lubił tulić się do trupów. Jeśli tak, to nie był w swej manii odosobniony. Magoo zebrał się do kupy i zmierzał w jego kierunku, wyraźnie zainteresowany cieplutkim jeszcze ciałem Jamili. Może chciał sporządzić sekcję złodziejki, a może zwyczajnie zedrzeć z niej skalp. Albo pocieszyć przybitego po nieudanej akcji ratunkowej Myverna. Jakie by nie były zamiary detektywa srebrna papierośnica, którą wyjął zza poły podartej marynarki zawierała cały zestaw gwarantujących dobrą zabawę niespodzianek. Jeśli oczywiście ktoś lubił noże i takie tam.

"Ale się narobiło, co? I pewnie to wciąż za mało, by niesfornych obywateli sprowadzić na właściwe tory? Myvernie?" – Herkules wydobył ze swej zdobionej papierośnicy trzy wyszlifowane na zabójczy połysk gwiazdki o ząbkowanych krawędziach – "Bardziej będziesz tęsknił za nią czy za tym łez padołem? Bo wiele od tego zależy".

"A mnie o to nie spytasz grubasku?" – Kerin zmaterializowała się obok zbierającego się znad zwłok Jamili towarzysza. W jednej dłoni dzierżyła długi miecz, pamiątkę po piegowatym gladiatorze, którego Myvern zwolnił z obowiązku oddychania; w drugiej długie, faliste ostrze: kris.

* * *

"Kapitanie, co mamy robić? Co z tą trójką? Dalej im mało!!!" – kędzierzawy dryblas w pikowanej zbroi nie mógł ustać na miejscu. Cały się pocił, palce aż do bólu zaciskał na zgarniętej z przedsionka halabardzie. Nie bał się działać. Denerwował się, bo nie miał pojęcia, jak powinien postąpić. Przyzwyczajony do otrzymywania rozkazów czekał, co wymyśli Czarny Jo, nawykły do rozkazywania.
"Moim zdaniem warto z nimi skończyć kapitanie, rach-ciach i możemy się bawić w dopasowywanie odrąbanych elementów do odpowiednich osób" – zażartował wąsacz w brygantynie, weteran wojen w Bissel, zawsze skory rozwiązywać problemy nim zdążą urosnąć.
"Sprowadźcie straż. Naszych ludzi. I zatrzymajcie wszystkich, niech nikt nie wychodzi. Uspokójcie tłum. Wszystko musimy wyjaśnić na miejscu. Ten wypadek popsuje nam renomę, jeśli wieść o nim rozniesie się po okolicy" – Czarny rozesłał ludzi we wszystkich kierunkach, zablokował klientom drogi ucieczki. Nie tak skutecznie jak mu się to wymarzyło. Rashid i jego dotychczasowy rozmówca, na czele grupki kibiców szturmowali tylne wyjście z lokalu.
"No dobra, a co z tymi trzema?" – łysol w podartym, skórzanym kaftanie nie lubił pozostawiać spraw niedokończonych.
"Niech walczą. Zobaczymy, kto przeżyje i wtedy zdecydujemy. Miecze mogą się wtedy bardzo przydać" – zdecydował Czarny Jo. Akurat, gdy akcja nabrała tempa.

* * *

"Wybacz panienko, ale ja wiem lepiej, co jest dobre dla takiej młodej damy. Tutaj decyzję podejmuję sam" – wypalił Magoo, a shurikeny poszybowały w stronę blondwłosej nimfy. Ruch był błyskawiczny i niewiele czasu pozostało na planowanie reakcji. Kerin rzuciła się szczupakiem na stertę połamanych mebli, zbiła kolana, rozdarła skraj szaty na jakiejś sterczącej w górę nodze od stołu. Natychmiast podskoczyła, przybrała bojową pozę i... Zamarła w niej jak zatopiony w żywicy owad. Oczy, zarówno Herkulesa jak i Myverna podążyły za spojrzeniem łotrzycy. Przy drzwiach dla służby, szarpiąc się z ochroniarzami stali dwaj bakluńscy galanci. Rashid i jego tajemniczy rozmówca, widoczny teraz w pełnej krasie. Bardzo energiczny jak na truposza. Hassan. Naprawdę potrafił zaskoczyć.
 
Panicz jest offline  
Stary 03-10-2010, 21:26   #53
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
~Dzikus pierdolony! A żebyś palancie trafił do piekła dla spedalonych ogrów! ~ klęła Kerin w myślach swego niedawnego towarzysza grzebiąc mu po kieszeniach kiedy Myvern go dobijał, szybko obskoczyła też dwójkę przeciwników Solettana dzięki czemu miała już nieco żelaza na własność po czym nie bez bólu wydostali się z areny.
-Zbierasz pamiątki?-Powiedziała wskazując na pakunek zdjęty z szyi futrzaka.
-Wiesz wbrew pozorom jestem sentymentalny.-Powiedział mężczyzna z krzywym uśmiechem. Zastanawiała się czy podzieli się „pamiątką” z własnej inicjatywy czy też trzeba to będzie przeprowadzić we własnym zakresie. Obserwowała kątem oka jak Myvern usiłuje utrzymać przy życiu Jami, jednocześnie szukając zagrożeń, niestety najwyraźniej mu nie szło. Po chwili dał sobie spokój kiedy usłyszał komentarz Magoo . Wredny bydlak po prostu nie wiedział, że powinien umrzeć tak z czystej przyzwoitości. ~No ale może uda się ten stan naprawić, jak tylko spierniczymy i dopadniemy go gdzieś znienacka.~ pomyślała Kerin lustrując szybko pole walki. Myvern miał zbroję więc w razie czego miał szansę na bliskim dystansie wsadzić grubasowi kosę w nerki i przeżyć gdyby nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów. Więc musiała skupić na sobie uwagę tego pieprzonego oprawcy.
-A mnie o to nie spytasz grubasku?-zagadnęła przesuwając się nieco w bok. Numer wypalił, najwyraźniej Herkules postanowił pozbyć się jej najpierw. Kerin dostrzegła drobny ruch nadgarstka gdy przeciwnik posłał w jej stronę trzy pociski. Nie ryzykowała, szybki skok do przodu, będzie miała brzydki siniak, na nodze z drugiej strony będzie, chyba żywa aby się nim martwić. Powstając za sporym kawałkiem przewróconego blatu miała już w rękach łuk Myverna, ze strzałą nałożoną a cięciwę. Jednak nim zdążyła wystrzelić zobaczyła kto pojawił się w wejściu i zaniemówiła z wrażenia.
-Kurwa… Ale jak?-uciszający efekt oglądania trupa Hassana który najwyraźniej nim nie był nie trwał długo.
 
Rudzielec jest offline  
Stary 05-10-2010, 21:41   #54
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
- Co to ma do cholery znaczyć?

Widok roześmianej znajomej gęby rzekomo nieboszczyka zbił go z tropu. Od początku nie wiedział o co toczy się gra, ale to! To wbrew wszelkiej logice, najprostszym zasadom rządzących tym chorym światem. Kilka dni temu jeden Balkun zaszlachtował drugiego, a teraz idą sobie ramię w ramię jak starzy druhowie. I skąd się wziął ten cały Magoo, kto go nasłał, po co? W tej układance jest zbyt wiele brakujących elementów. Nie było niestety czasu na szukanie brakujących puzzli, chociaż jak Myvern się domyślał, znajdują się one z zasięgu ręki. Jednak teraz trzeba było walczyć o życie. Niestety ta o życie Jamili zakończyła się porażką. Na ten wieczór planowane były jeszcze dwie walki, walki o wszystko. Brakujące elementy zagadki znajdą się same.

Miecz z brzękiem opuścił pochwę, druga ręka złapała jakieś pogruchotane krzesło mające chronić przed shurikenami Herkulesa. Te małe gwiazdki, chociaż dla odzianego w zbroję Myverna nie stanowiły wielkiego zagrożenia, ale perspektywa oberwania w oko czy zęby nie jest rzeczą przyjemną.
Przybrał pozycję zapewniającą możliwość uchylenia się przed ciosami, pociskami i wszystkiemu co tylko los ześle przeciwko niemu i powiedział:

- Czas skończyć te podchody, czego chcesz? Kto cię nasłał?
- A wy? O co w tym wszystkim chodzi? Hassan, przecież ty nie żyjesz!
 
Rychter jest offline  
Stary 09-10-2010, 12:53   #55
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że dobra impreza nie może się obyć bez jakiejś zaskakującej, zapierającej dech w piersiach niespodzianki. Masakrujących mózg zwrotów akcji było 'Pod Gęsią i Rusztem' bez liku, a tych, którzy mogliby o nich opowiedzieć potomnym, z każdą chwilą coraz mniej. Esencją było jednak odkrycie przez duet awanturników swego pryncypała, całego i zdrowego, beztrosko zmierzającego ku zatarasowanemu wyjściu. Hassan, wywijając sejmitarem niczym kabareciarz laseczką przekomarzał się z gorylami broniącymi drogi ucieczki ze zdewastowanej gospody. Nie mógł słyszeć pytania Myverna, bo obu ryzykantów dzieliło dobre dwadzieścia czy trzydzieści metrów przestrzeni, a zawodzące w panice towarzystwo nie ułatwiało komunikacji. Jęki rannych i umierających czy też po prostu marudnych skurwieli, którzy nie mogli wytrzymać dłużej w jednym miejscu odbijały się echem w całym budynku, zagłuszały próby rozmowy. Kto zresztą miałby czas na dialogi, gdy w centrum całego zgiełku, szalejąc jak huragan, wirował Herkules Magoo. Bogowie raczą tylko wiedzieć skąd wyjął przypominający sztylet szpikulec i zdawało się, że ci sami tylko bogowie będą w stanie uchronić Kerin i Solettana przed podziurkowaniem owym dziwacznym narzędziem.

Nadobna niewiasta nie miała dość siły w zgrabnych rączkach by naciągnąć prymitywnej konstrukcji łuk ulicznika i strzała zwyczajnie zsunęła się z cięciwy, padła między okryte obłokiem kurzu drzazgi z porozwalanych mebli. Bohaterem tej chwili miał zamiar zostać raniony w dłoń Myvern, któremu z łatwością przyszło przedarcie się przez gardę grubasa. Zaskoczenie, które odmalowało się na twarzy Magoo było równie wyraźne na obliczu samego napastnika. Chyba właśnie temu zdziwieniu detektyw zawdzięczał ratunek, bo Solettan nie zdołał sprawnie wymierzyć, ciął byle jak, zawadzając tylko o podskakujące jak karoca na wybojach, brzuszysko herosa. W kontrze oberwał pod bok, impet uderzenia wyniósł go na dobry metr w górę, bólem zaszumiał w nerwach jak grzmiący wodospad. Furia zapłonęła w oczach obu wojowników. Ponownie starli się, atakując dziko niczym głodzone przez tygodnie bestie, które cyrkowcy trzymają w klatkach na krwawe igrzyska. Wymieniali cios za ciosem, tańcowali pośród trupów, kaleczyli nawzajem. Żaden nawet nie mrugnął, gdy ostrze wgryzało mu się w ciało, całą uwagę skupiali na kolejnych atakach i gardach, fintach i blokach, sztychach i cięciach. Uwagi tłuściocha nie zaburzył nawet nagle ciśnięty weń sztylet, robota Kerin. Robota całkiem sprawna. Brakło ledwie centymetrów by umoczony w jakiejś cuchnącej mazi kawał metalu dał nura w oczodół roztańczonego galanta. Tak bliska sukcesu próba zachęcała do dalszych starań, ale obaj gladiatorzy rozpędzili się do tego stopnia, że ich sylwetki niemalże rozmywały się w morderczym tango. Jedyną drogą by, nie ryzykując trafienia Myverna, dopaść jego puszystego przyjaciela było wejście na parkiet. Podłoga była śliska od krwi. Tempo tylko się zwiększało. Miecze szatkowały powietrze, rozrywały powiewający frak Herkulesa, mijały go o cale, gdy zdawał się kurczyć w oczach, zwinnie nurkując z dala od pobłyskującego metalu. Dopiero jego własny błąd otworzył drogę do celu. Chwila nieuwagi, jakiś niepewny krok. Coś zachrzęściło pod obcasem buta, złamana noga od stołu wślizgnęła się pod podeszwę, wytrąciła grubego z równowagi, pozwoliła na woltę. Dziewczyna wykorzystała szansę, dziabnęła pod żebra. Jej pech, że nie dość mocno. Może to byłby koniec, może by się udało. Niestety Solettan nie był tam, gdzie powinien. Dał tłustemu czas. Cenny czas, który ten wykorzystał, by podnieść z ziemi jakiś kawał deski, którym się zasłonił, gdy Myvern raził powtórnie. Drewno zawiodło, w pewnej mierze zniwelowało siłę ciosu, ale miecz wbił się w bebzun detektywa i zaczęła się gra na ostro. Magoo oszalał. Zaczął przebierać łapami jakby pływał kraulem, a trzeba mu przyznać, że przy takiej szybkości wywijania kończynami miałby najlepszy w świecie czas na setkę. Można było się tylko cofać, schodzić na bok przed piekielną furią. Myvern ciął Herkulesa tylko przypadkiem, schodząc mu z drogi. Nic to nie dało, bydlak nie zwolnił nawet o jotę. Wręcz przeciwnie, jeszcze przyspieszył. Nie było już nawet jak się cofać, skraj trybun zbliżał się coraz bardziej. Momentalnie, zagonieni przez szalonego pasterza, nimfa i wojownik, znaleźli się o cal od upadku na arenę.

Szał przydaje potęgi, daje moc nie do odparcia. Gniew jest darem. To groźny dar, w którym można się zatracić. Od utraty kontroli nad umysłem jest tylko krok, by utracić ją nad ciałem. Uderzający z siłą huraganu Magoo stał się manifestacją żywiołu, pozaplanarną potęgą nie do powstrzymania. Jego improwizowany oręż wypadł z dłoni. Koniec, to był jego koniec. Kerin i Myvern natarali w tej samej chwili. Ostrza obojga zanurzyły się w korpusie detektywa, przedarły przez szykowną tkaninę fraka, jedwabną koszulę mokrą od krwi, ciało i kości. Wyłączyły pozbawioną kontroli machinę. Pingwin zatoczył koło łapami, jakby pospiesznie chciał nauczyć się latać. Nic z tego. To był martwy ciężar. Martwy ciężar spadł na piach areny. Kolejny potwór, który spoczął wśród jemu podobnych.

Ciężko było powiedzieć ile zajęła walka, adrenalina rozpierała żyły, umysły zatraciły się w walce. Sztych, finta, sztych, uskok. Blok, uskok, piruet, parada. Cięcie od lewej, unik, cięcie. Ciężko było powrócić do normalności, uruchomić funkcje, które nie służyły zabijaniu. Ciężko, ale jakoś się udawało. Pytanie brzmiało tylko: Czy w dobrym momencie? Czy to była odpowiednia pora, by wracać do świata, w którym czas płynął normalnie? Czy nie za wcześnie skończyła się rzeź?

"Halo, halo! Poruczniku! To tamta dwójka, tamci za tym stoją!" – Czarny Jo krzyczał z antresoli do oddziału strażników, którzy wtargnęli do oberży tylnym wyjściem. Pięciu rosłych chłopów w kolczugach, z bastardami przy pasach, zbrojni w cięzkie kusze. Sekunda na ogarnięcie pobojowiska. Widzowie stłoczyli się już w przeciwległym rogu sali, ochrona lokalu zebrała się wokół nich, otoczyła wszystkich szczelnym kordonem. Nikt miał się nie przemknąć. Frontowym wejściem do środka wlewali się już kolejni zbrojni, straż zwołana z pobliskich koszarów. Pięciu, może sześciu dryblasów. Jedyna droga wiodła na górę. Schodami na piętro. W ślad za Rashidem i Hassanem. Baklunami, którzy jako jedyni zdołali wymknąć się obsłudze lokalu. Właśnie znikali u szczytu schodów, brali kierunek za róg, w głąb korytarza wiodącego dalej między pokoje gospody.
 
Panicz jest offline  
Stary 09-10-2010, 21:25   #56
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
Strach, ból, krew, zapamiętanie… Szum powietrza na ubraniu gdy ciało rusza się tak szybko jak tylko może a po chwili przełamując bariery bezpieczeństwa rusza jeszcze szybciej… Urywki, tu ostrze o centymetr mija twarz, tu widok klingi przecinającej ciało wroga… Nie jak w durnych bajkach bardów, żadnego planowania, strategii, skoków i podrygów. Tu się działa bez namysłu, sztuczki i ciosy wyprowadzane przez całe życie tysiące razy aż ręce same wiedzą co robić, nogi same wiedzą jak się ruszać. Piekielne tempo bez oddechu bez pauzy, atak, kontra, atak, kontra. A potem luz, stoi, żyje znowu się udało, euforia daje kopa lepszego niż jakikolwiek narkotyk czy alkohol, lepszego niż sex.

~I co grubasku, było ci tak dobrze jak mnie?~ Pyta w myślach leżącego na arenie trupa, ogarnia ją poczucie spełnienia i radości, wreszcie ten bydlak zdechł. Choć część jej umysłu czuje smutek, że nie będzie już mogła zmierzyć się z tym sukinsynem, jakby nie patrzeć był świetny w tym co robił. A ona potrafiła rozpoznać i docenić prawdziwego fachowca. ~Dzięki za miłą zabawę i do zobaczenia w piekle grubasku, opowiem ci co było potem. Ale nie mam zamiaru się spieszyć sam rozumiesz.~
Ale umysł już wraca na ziemię, nie pozwala dłużej na rozkoszowanie się chwilą. Trzeba się ruszać, znikać stąd zanim zrobi się zbyt gorąco tak szepcze jej instynkt, a ona ufa swojemu instynktowi.
Kerin szybko oceniła sytuację i kopnęła łuk z kołczanem w stronę swego towarzysza. Po czym prostując plecy i wypinając biust falujący apetycznie po niedawnym wysiłku, co w skromnej jeszcze przed walką szacie robiło piorunujące wrażenie, zaczęła krzyczeć i machać do strażników.

-Panie kapitanie, on kłamie! Kazał temu bydlakowi zabić mnie i mojego opiekuna kiedy dowiedział się, że chciałam donieść o tych dzieciach i zwierzątkach które posuwa podczas plugawych rytuałów jakie tu odprawia w piwnicy! Pracowałam tu więc wiem, jeszcze mam te szmatki które mi kazał nosić jak drinki roznosiłam. – Głośno mówiła blondynka idąc w stronę pojawiających się strażników, jakby chciała żeby ją biedną słabą niewiastę obronili ci wielcy silni mężczyźni. W jej oczach odbijała się spokojna ufność, że oto nadchodzą bohaterowie który choć surowi dla złoczyńców okażą łagodność, no może z odrobinką lubieżności, niewinnej dziewczynie w opresji.
-Spierdalajmy, nie wiem jak ty ale mnie na wartowni na pewno poznają a wtedy zamkną „do wyjaśnienia” i za pół roku może wyjdziemy.-Cicho szepnęła do swego kompana. Kiedy była już w połowie drogi pokazała na piętro i krzyknęła:

-O! Pokażę wam gdzie on miał tajemne wejście tam gdzie robił te paskudztwa! Pewnie tam jeszcze jego kompani siedzą!-
I rzuciła się w stronę schodów ciągnąc za sobą Myverna na wszelki wypadek. Na górze niby przez przypadek kopnęła jedno z masywnych krzeseł z oparciem dla ważniejszych gości. Solidny kawał ciesielki, nie żałowano na materiale, wątpiła czy dałaby radę się takim zamachnąć, teraz zaś leciało ono po schodach przypominając jej szalone zjazdy na tarczy zanim wszystko się popierniczyło. Usłyszała jęk i kątem oka zobaczyła że jeden strażnik leży na krześle z gębą przyciśniętą do stopni jakby je chciał ugryźć. A na nim dwóch innych przewróconych strażników próbuje powrócić do pionu. Wyglądało to jednak jakby obaj chcieli na leżącego wskoczyć niczym napaleni sodomici. Mężczyzna jęczał próbując się podnieść z nieprzyjemnej pozycji lub chociaż wyciągnąć zęby z drewnianego stopnia, jednak jego wysiłki niweczyli dwaj pozostali ciągle starając się na nim wesprzeć jęczał więc niczym raniony knur i machał zaś jego kompani najwyraźniej nie mogli się ruszyć gdyż jednemu noga wjechała w między słupki balustrady a drugi ślizgał się wciąż na rozlanym winie i nie mógł złapać punktu podparcia więc starał się oprzeć na leżącym kamracie czym jeszcze bardziej dociskał go do schodów.

-O Bogowie! Przepraszam panie kapitanie to niechcący, ten mój durny kuzyn, tuman jeden popił i fotel zwalił. Nie winujcie go wielmożny. Słaby łeb miał zawsze a po winie to już całkiem czadzieje! Ja pokaże zaraz to plugastwo to zasług zbierzecie, że was generałem mianują albo i lepiej!- Krzyknęła do kłębiących się na dole strażników, Mrugając jednocześnie z szelmowskim uśmiechem do swego towarzysza. Słyszeli jęki, przekleństwa, pomstowania a potem jakby dźwięki kopania okutym butem w metal. Jednak ona i Myern zniknęli już w korytarzu którym wcześniej uciekli Hassan i jego nowy kumpel Rashid. Naciskała po drodze każdą klamkę licząc, że kiedy nie-wy-w-rzyci strażnicy dotrą na górę chwilę zajmie im sprawdzanie każdego pokoju, z jednego rąbnęła sporą lnianą serwetę i dala Myvernowi żeby miał czym zawinąć rany.

-Hassan! Gdzie jesteś zasrańcu! Pokaż się, przecież wiem, że nas szukałeś!- Syczała Kerin idąc korytarzem, wkurzona nieziemsko utratą swych rzeczy, na tyle cicho by nie słychać było jej na dole ale, jak miała nadzieję, dość głośno by usłyszeli ją dwaj Bakluni. ~I gdzie ja kurwa znajdę drugi taki kaftan żeby mi cycków nie opinał!? A noże!? A forsa!? Kurwa, jak dorwę tą sukę która mi zapierniczyła fanty to jej nawet koty nie zechcą jeść jak z nią skończę. A tego pedała właściciela osobiście wykastruję tępym kurwa szpadlem!!~ Miała również nadzieję, że ci dwaj pomogą im się wydostać z karczmy. Bo jakoś kompletnie nie miała ochoty na skakanie po dachach w tym stanie w jakim była, wątpiła też by Myvern miał na to ochotę.
 
Rudzielec jest offline  
Stary 10-10-2010, 22:21   #57
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Myvern jeszcze nie złapał oddechu po szalonym tańcu śmierci jaki odbył z Magoo. ~ Pokonaliśmy legendę ~pomyślał z zadowoleniem.
Jednak na delektowanie się zwycięstwem nie było czasu, Kerin ciągnęła go po schodach. Stali się elementem szalonego pościgu. Na czele - Bakluni, później dwójka śmiałków a na szarym końcu straż miejska.
Gdy Ker nazwała go "tumanowatym kuzynem", szepnął z szelmowskim uśmieszkiem:
- Skoro mam taką "kuzyneczkę", to mogę być nawet tumanem.
- Dzięki. - odpowiedział, obwiązując krwawiące rany obrusem.
Trzeba było działać. Gdzieś tutaj są Bakluni. Trzeba ich dorwać i to zanim znowu na ogon siądzie im straż miejska. Podczas gdy Kerin po kolei sprawdzała pokoje, Myvern wszedł do jednego z nich, w którym spostrzegł stary plecak. Zwykły włóczęga by tu nie nocował, przypuszczalnie był to pokój wynajęty przez jakiegoś luksusowego archeologa lub detektywa.
Wyszedł z izby trzymając w rękach długą, solidną linę.

- W razie czego, będziemy mieli jak się zwinąć.

Chwycił wiszącą na ścianie lampę naftową i skropił nią sznur. W razie dalszego pościgu, wystarczy iskra.
Wybrał pokój na końcu korytarza, którego okno wychodziło na ulice prostopadłą do placu, przy którym znajdowało się wejście. Przywiązał jeden koniec liny do ciężkiego mahoniowego łoża, po czym resztę zwiniętego sznura położył na parapecie, tak by jednym ruchem można byłoby ją rozwinąć. Szybko sprawdził szafkę nocną, był tam zapasowy klucz, gdyby trzeba było zyskać trochę czasu. Do drzwi przybliżył też kilka krzeseł, którymi można będzie je podeprzeć. Z tak przygotowaną drogą ucieczki, wyjął sejmitar i przyłączył się do poszukiwań Kerin.
 
Rychter jest offline  
Stary 12-10-2010, 20:54   #58
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Okryte zielonkawym dywanem schody dudniły pod stopami uciekinierów i nie odstępujących ich ani o krok strażników. Ambaras, który wywołała Kerin paru mundurowych spowolnił, ale rozeźleni koledzy łamagów nie planowali zwalniać tempa. Drewno trzeszczało pod okutymi butami, drzazgi leciały z boazerii, gdy niezdarni łowcy rozbijali się na ścianach. Wyłożony puszystą wykładziną korytarz był prosty, pozbawiony załomów i wnęk. U końca miał wejście na wyższą kondygnację, a na całej swej długości, co parę metrów zachwycał misternie rzeźbionymi w dębinie drzwiami do sypialnych izb. Dziewczyna pędziła przed siebie jak burzowa chmura, po drodze uderzając po klamkach mijanych pokoi. Koncepcja była słuszna, ale czas nieodpowiedni. Izby o tej porze były puste, a przezorni goście mieli w zwyczaju zamykać je na klucz. Poszukiwanie drogi ewakuacyjnej, czego podjął się Myvern było pomysłem zupełnie chybionym. Solettan był szybki, zarówno w myśleniu jak i działaniu, więc kiedy tylko zobaczył w jednym ze szczęśliwie otwartych pokoi plecak z ekwipunkiem idea sama wskoczyła mu do głowy. Godnym dzikiego kota susem przesadził pół długości pokoju, rozerwał szwy na torbie i w tej samej chwili znalazł się z konopną liną z powrotem w hallu. Coś tam krzyknął, ale jedynym audytorium, jakie przed sobą zastał był kwartet strażników miejskich. Zdecydowanie źle obrachował czas, jaki będzie potrzebny pościgowi na dopadnięcie zwierzyny. Chyba to zamroczenie po odniesionych ranach pozbawiło go trzeźwości myślenia. Jak zamierzał bawić się w budowanie barykad, gdy ledwie o długość kilkunastu metrów za sobą miał wąsatych skurwysynów na miejskim żołdzie? Rozejrzał się niepewnie dookoła, Kerin była już piętro wyżej, zbrojni parę metrów przed nim.
"Stój, gdzie stoisz kurwo!" – wydarł się któryś ze stróżów prawa, ale chyba był nowy na służbie, bo zupełnie nie znał kolejności, w jakiej należało działać. Zwykle najpierw padał rozkaz, a później, w razie nieposłuszeństwa, powietrze przeszywały bełty. Teraz było zgoła odwrotnie. Słowa komendy przebrzmiały echem dobre dwie sekundy po tym, jak wystrzelony pocisk rąbnął Myverna w udo. Szczęście w nieszczęściu, uderzenie nie poharatało żadnych istotnych organów, ale nie było mowy, by ustać na nogach po takim strzale. A gdyby nawet trafił się jakiś mocarz zdolny chodzić mimo sterczącego z rany bełtu to o jego kondycję wnet zatroszczyliby się żołdacy. Impet rzucił Solettanem, nieborak wyrżnął łbem o framugę, a gończy byli już przy nim. Lany płazami mieczy, czując jak na ciele wykwitają krwawe bąble, próbował bronić się przed razami, osłaniać twarz rękoma. Kopany w żebra, obrywając butami w krocze i brzuch szybko skapitulował. Jego umysł poddał się zaraz po nim, zanurzył się w lepkiej, ciepłej ciemności. I nie czuł już bólu. Nic a nic.

Gra toczyła się dalej. Trio strażników pod komendą sierżanta Clarke'a, starego znajomego Kerin, minęło zwiotczałe ciało Myverna, wpadło po schodach na drugą kondygnację budynku. Dziewucha była o całą długość hallu przed nimi, ciężkie kolczugi przy pościgu robiły swoje. "Zatrzymaj się! Ale już!" – warknął młodzian, który dołączył do oddziału sierżanta. Ten musiał przejść gruntowniejsze szkolenie, albo zwyczajnie wciąż krępował się z nadużywaniem władzy przed przełożonymi, bo wystrzelił dopiero, gdy jego słowa przebrzmiały. Kobieta nie miała w planach postoju, przyuważyła na dywaniku złotą bransoletkę Hassana, pognała naprzód. Drzwiczki na trzecie piętro były przymknięte, nie miała czasu, by zwalniać. Barkiem rąbnęła w drewno, odbiła się o dobry metr. Skrzywiła się paskudnie już widząc te siniaki, które zmącą alabastrową skórę na ramieniu. Bardziej bała się jednak tych, których mogli jej dostarczyć nadciągający miłośnicy sprawiedliwości. Szarpnęła za klamkę, napierała na drzwi, targała klamką z całych sił. Żyły wystąpiły jej na wierzch, przytłumiony ziołowym specyfikiem ból w zdewastowanym barku wyzwolił się z okowów, zahuczał w mózgu na nowo. "Jest!" – syknęła mimo woli, czując jak barykada ustępuje. Wpadła na następny korytarz, potykając się na powalonej blokadzie z krzeseł. Na końcu oświetlonej kandelabrami alejki zobaczyła Rashida, gramolącego się po metalowej drabince na dach. Robiło się zdecydowanie ciaśniej. Pościg był tuż i tuż był też Rashid z Hassanem. A w środku stawki znajdowała się coraz bardziej przestraszona niewiasta. Zaczynała rozumieć, że bez gonitwy po dachach może się nie obejść.

Widok na okolicę był naprawdę przyjemny. Popołudniowe słońce odbijało się w dzwonach katedry Zilchusa rywalizującej z dwoma, wciąż pnącymi się w górę kościołami: Hextora i Heironeusa. Wieże ratusza górowały nad morzem różnobarwnych kamieniczek, dawały zagubionemu oparcie w zwichrowanej miejskiej topografii. Sznury ludzi przesuwały się wśród alejek i placów, ludzki żywioł pozostawał w ciągłym ruchu. Jedynie wokół gospody 'Pod Gęsią i Rusztem' tłum zgęstniał i zamarł w oczekiwaniu, oddzielony od wejścia kordonem strażników ślinił się głodny emocji. Hassan i Rashid nawet nie patrzyli pod nogi, jakby doskonale pamiętali poprzednie życie przepędzone w roli kotów dachowców. Z początku wolniej, ale szybko nabierali tempa. Od pochyłego dachu najbliższego budynku dzieliło ich jakieś piętnaście stóp, dystans całkiem ryzykowny. Zwłaszcza, że siedziba cechu naprzeciwko wcale nie była od oberży niższa.

Skok! Hassan dał susa pierwszy, wylądował z dużym zapasem, nawet się nie obejrzał. Pobiegł dalej, Rashid, który wylądował mniej fortunnie był tuż za nim. Kerin miała kawałek do nadrobienia, zwinna lisica nie mogła się jednak równać z dwójką, która pędziła przed nią. Przestrzeń między dachami pokonała ledwo, ślizgając się na gzymsie, czując, jak gipsowa attyka, której się schwyciła kruszy się i po kawałku opada na bruk trzy piętra niżej. Nie było czasu do stracenia, Hassan przebierał nogami aż się kurzyło. Jasnoczerwony, ceglany pył wzbijał się z kruszonych pod obcasami dachówek. Tu już sam bieg wiązał się z ryzykiem, dach nie był płaski jak 'Pod Gęsią', pochylał się łagodnie, wymagał ostrożnego stawiania kroków. Bakluni mieli to w głębokim poważaniu, cali ubabrani w glinianym pyle frunęli dalej, na przeciwległy, niżej położony daszek. Zakład szanowanej w mieście prawniczej rodziny von Bergstów stanowił niezłe lądowisko, płaski i równy jak wypolerowana tafla lustra. Problem stanowiła raczej odległość, na oko co najmniej piętnaście stóp, a wyrastające ponad fasadę budynku kamienne panoplia stanowiły finalną barierę. Hassan śmignął nad przepaścią, ledwo musnął wypieszczone rzeźby po drugiej stronie. Rashidowi poszło gorzej, sprawnie przesadził przestrzeń, ale lądując ponad kamiennymi szablami i hełmami musiał o coś zahaczyć nogą. Pewnie wieniec liści laurowych z piaskowca czy coś w tym guście, rzeźba skruszyła się, a sam linoskoczek poleciał na pysk. Plując juchą przesadził resztę dystansu na czworakach, zerwał się do dalszego biegu dopiero czując za sobą obecność Kerin. Niewiasta nie odpuszczała, lżejsza od obu gości z Dalekiego Zachodu nie musiała się martwić o pękające pod nogami dachowe płytki, skoncentrowała się na skoku i pobiła własny rekord, równając do osiągów wyznaczonych wcześniej przez Hassana. Kątem oka zobaczyła mundurowych biegnących za uciekinierami na dole ulicy, wzdłuż budynków, spychających ludzi na boki ciosami sękatych pięści. Następny skok to miała być tylko formalność. Odległość była spora, ale nie było mowy, by zawieść. Siedziba cechu złotników szczyciła się odprowadzającymi wodę gargulcami, dziewucha widziała jak w niezdarnych, ledwo udanych skokach Bakluni znikają na przeciwległym brzegu. Ona pędziła teraz znacznie szybciej, skoczyła znacznie wyżej, znacznie dalej. Wyhamowała po drugiej stronie widząc, że wpadła jak śliwka w kompot. Ścigani wylądowali bliżej, znaleźli się za nią, uderzyli w tej samej sekundzie, jednocześnie. Dziewczyna nosiła oręż nie od parady, zdołała odbić jeden ze zdradzieckich ataków, ale przed drugim nie ochroniłaby jej chyba nawet boska interwencja. Westchnęła cicho, czując już na skórze chłód nadciągającego ostrza. Oberwała prosto w czoło, zapiekło, guz był godny księgi rekordów, nogi odmówiły posłuszeństwa. Żyła, dostała płazem ostrza, nie krawędzią klingi. Próbowała coś zrobić, podnieść się z klęczek. Rashid, dżentelmen w każdym calu, uznawał zasadę, że kobieta siedzi, a mężczyźni stoją. Inaczej nie wypada. Pierdolnął Kerin przez łeb, niemal ogłuszył dziewkę, przerażona siłą ciosu przywarła do ziemi jak jaszczurka.
"Nie bój się skarbie, Twoje pytania nie pozostaną bez odpowiedzi. Jeszcze się spotkamy" – wymruczał czule Hassan, zbliżając swą twarz do twarzy złotowłosej nimfy. Thong! Coś huknęło, grzmotnęło, czaszka po brzegi wypełniła się bólem, oczy po brzegi wypłeniły się cieniem. Sen.

* * * * *

Sufit był paskudny, brudnozielony, cały obciągnięty jakąś, przypominającą wilgotną gąbkę, pleśnią. Ściany niewiele lepsze, też ściekające wodą, zimne w dotyku, zbudowane z grubych, poznaczonych rzeźbieniami cegieł. Światła było niewiele, wpadało przez zakratowane, położone dobrych pięć czy sześć metrów ponad podłogą, okienko. Pomazane wsiąkniętą krwią i ekskrementami, żłobione pozdzieranymi paznokciami i improwizowanymi narzędziami cegły nie dawały szans, by wspiąć się po nich ku oknu, jedynemu źródłu światła w ponurej celi. Myvern trafił tu pierwszy, potwornie poobijany, ale przytomny. Zdołał odwieść zamieszkujących szeroką i długą na kilkadziesiąt metrów celę łajdaków od gwałcenia Kerin, którą wrzucono tu, chyba z zemsty za kłopoty, które sprawiła strażnikom zmykając po dachach. Karę wymyślili jej niezłą, wspólne więzienie z miejskim elementem, ludźmi gotowymi zatłuc matkę i ojca dla wygrania partyjki w piotrusia. Aż dziwne, że strażnicy sobie nie poużywali, nim porządnie potłuczona dziewczyna nie trafiła w kałużę na środku sali. Ponury, cuchnący loch i ani promyka nadziei. Do czasu aż, ku irytacji współwięźniów i totalnemu zaskoczeniu pechowej dwójki, Kerin i Myverna wyprowadzono z celi. Na widzenie. To się normalnie nie zdarzało. Matki, siostry, córki, żony. Wszystkie nie miały nawet cienia szansy na choćby zobaczenie swego ukochanego syna, ojca, męża czy brata. Dopiero, gdy publicznie prowadzono go na szafot, wieszano na sznurze ku uciesze gawiedzi, spojrzenia kobiety i człowieka, dla którego roniła łzy po nocach mogły się spotkać. Tylko ktoś o niezwykłych zdolnościach lub zasobnej kieszeni mógł złamać ukochane przez sadystycznych strażników zasady.

"Zapraszam, usiądźcie. Z tego co wiem w celi nie macie takich wygód, jak krzesła" – upierścieniona dłoń wskazała na siedzenia, a perłowobiałe zęby błysnęły w szerokim uśmiechu. Więźniowie aż zadrżeli z wściekłości, dziki dreszcz przebiegł przez ich ciała, aż po czubki palców. Chętnie przemeblowaliby japę tego śmiecia, zmazali ten bezczelny uśmieszek z tej lisiej mordy. W niewielkiej izdebce byli tylko we trójkę, bez żadnej straży. Ciężkie łańcuchy na nadgarstkach i kostkach chroniły przed rozrabianiem lepiej niż pluton wyszkolonego wojska. Hassan był spokojny.

"Jeśli macie nadzieję na jakiś cudowny ratunek, odsiecz z mojej strony czy pomocną dłoń w wyjściu z tego bajzlu to już na początku zastrzegam, że nie macie na co liczyć nieboraki" – Baklun oparł łokcie na biurku i pokiwał głową z zafrasowaniem wypisanym na twarzy.
"Dojedziemy cię kurwo. Dojedziemy cię bez litości, będziesz srał na fioletowo. Zdychał przez całe dekady. Dekady, słyszysz?" – Kerin warczała, próbowała rąbnąć rozmówcę w pysk, ale nie było o tym mowy.
"Słyszę, słyszę. Dokończ proszę, nie chcę przerywać" – grzeczniutki ton bolał bardziej niż stek najgorszych przekleństw.
"Dopadniemy cię. Zarezerwuj sobie następne kilkadziesiąt lat życia, bo zamierzam się ustatkować i poświęcić większość czasu na codzienne obdzieranie cię ze skóry, zmienianie tej egzystencji w najgorsze piekło" – wysyczała z pasją dziewczyna. Myvern milczał.
"Dobrze. Czyli rozumiem, że masz do mnie o coś żal Kerin, skarbeńku. Ty Myvern, nic nie mówisz bracie, ale widzę, że też Ci się to wszystko nie podoba, co? I macie do mnie jakiś żal?"
Hassan zamyślił się, podparł ręką podbródek.
"Właściwie to całkiem słusznie. Oszukałem Was, a w planach, czy by się nam powiodło czy nie, była Wasza wizyta w tej instytucji. Sam nie wierzę w resocjalizację, ale może Wy macie na to inny pogląd, więc nie oceniam czy dobrze trafiliście czy nie. Mógł Was w końcu wykończyć ten pocieszny grubasek, prawda?"
"Kto go na nas nasłał? Jaki masz w ogóle interes w tym, by nam szkodzić? Hassan?!" – Myvern pierwszy raz podczas spotkania zabrał głos.
"Magoo to jest dziwna postać. Była chciałem powiedzieć, dzięki Wam. Był na bankiecie u d'Arloniego, widział, co żeśmy nabroili i postanowił sam zabrać się do naprostowania sprawy".
"Przestań pierdolić!"
"Święta prawda. Czysty altruizm z jego strony. Chciał pomóc, bo nie znosił niesprawiedliwości i innych takich. Co miał mu powiedzieć d'Arloni? Że cała sprawa była ustawiona? Nałgał coś tam, żeby się pingwina pozbyć, a ten sam z siebie zabrał się za polowanie. Szło mu nieźle, sami wiecie".
"Nie dość dobrze".
"Każda szczęśliwa passa kiedyś musi się skończyć, a jego trwała już ładnych parę lat. Tak czy inaczej, prawnicy jego rodziny załatwią Wam wiszenie na gałęzi. Wiecie, jak jest. Ten układ, że najpierw jest proces, a potem wyrok nie zawsze funkcjonuje w tej kolejności".
"Takie miasto" – skonstatował ponuro Myvern.
"Sami wiecie najlepiej, tu się urodziliście. W każdym razie za tego Burke'a też Wam coś pewnie dorzucą. Blak zabił Jimmy'ego, więc Flan też pójdzie na Wasze konto. Kto tam jeszcze był? Ach, ci pechowcy w aptece. Znaleźli ich, a sugestia, by dopisać ich do Waszego rachunku się przyjęła. Coś mi mówi, że słusznie" – Hassan wyliczał kolejne ofiary na palcach, kiwał głową z uznaniem.
"Chętnie do tego zbioru włączyłabym jeszcze ciebie i twojego skurwiałego kompana" – żachnęła się dziewczyna.
"Grunt to ambicja. Próbuj, może kiedyś się uda. Wprawdzie czas ucieka, no ale... Przejdę do rzeczy, żebyście nie czuli, że umieracie tak całkiem na darmo. Chociaż na dobrą sprawę to jednak tak...".
"Pewność siebie cię zgubi brudasie" – Myvern splunął pod nogi.
"W mieście zalęgła się paskudna zaraza. Czarne Bractwo, jakiś sfiksowany odłam mnichów spod Szkarłatnego Znaku. Wyznają Tharizduna, chcą zagłady świata i takich tam. Niebezpieczne typy. Nie chciałbym się z nimi mierzyć sam. Uwierzycie, że we dwójkę, gołymi rękami zatłukli wszystkich w burdelu Malcolma? Jego samego, ochroniarzy, gości, prostytutki. Nieźle, co?"

Jakiś cień zrozumienia przebiegł przez umysły Kerin i Solettana, jakiś punkt zaczepienia. O to mogło chodzić Blakowi, to dlatego pytał o jakieś przedmioty?
"Zdołali przekabacić Blaka na swoją stronę i wmówić mu, że okradliście go z ważnych dla niego relikwi, które przy sobie miał. Sami je zgarnęli, a my przegapiliśmy moment. Przez to, że się rozdzieliliście, a my czekaliśmy na Was już u celu, czyli 'Pod Gęsią i Rusztem'. Podsumowując, wyruchali zarówno nas, jak i Was. Coś mi jednak podpowiada, że to Was dupa będzie piec mocniej. Taki urok więzienia. No, ale żarty na bok. Tak, Myv?"
"Artefakty? Jakie kurwa artefakty?" – spytał Solettan.
"Jeden przedmiot otrzymaliście w torbie od nas, dwa Blak miał przy sobie już wcześniej. Potężne magiczne amulety, które dla tych wariatów od Tharizduna mają szczególne znaczenie. Ofiary z ludzi, chaos i anarchia, dobra zabawa. Potrzebują takich świecidełek, by podkręcić te swoje rozrywki. Liczyliśmy, że wypuszczając Was na miasto z tym towarem wypłoszymy ich z kryjówki, dopadniemy i załatwimy sprawę raz na zawsze".
"Daliście dupy".
"Fakt. Ale nie mniej niż Wy. Gdybyście poszli od razu tam, gdzie stołował się Rashid trafilibyśmy na siebie nawzajem. Ci fanatycy przybyliby w ślad za Wami, polując na artefakty, którymi opiekował się Blak i wpadli w naszą zasadzkę. Ale Wy, jak kompletni debile, poszliście do tego z dupy wziętego antykwariusza. Kurwa, myślałem, że nieistnienie wskazanego przeze mnie kontaktu stanie się oczywiste już na starcie".
"..."
"Wybaczcie, że się trochę zdenerwowałem, no ale przez Waszą niekompetencję na ulicach mamy dążących do zniszczenia świata pokurwieńców uzbrojonych w potężne artefakty. Sami też zjebaliśmy, to fakt. Kiedy szef w Żelaznych Wrotach się o tym dowie to pewnie będziemy w nie mniejszych tarapatach niż Wy teraz" – Hassan mrugnął porozumiewawczo, jakby na pocieszenie.
"Byliśmy przynętą? Tylko przynętą? To na co całe te imprezowanie, spoufalanie się? Na co ten worek ze złotem, który dostaliśmy? Po co to wszystko?" – parsknęła Kerin.
"Każdego z Was wybrałem osobiście, wyjątkowi ludzie do wyjątkowej misji. Urabiałem Was przez tydzień i spójrzcie, zamiast zgarnąć złoto i spierdolić z miasta tej samej nocy staraliście się wyjaśnić zagadkę mojej śmierci, myśleliście, że jesteście mi coś winni. Czy nie jestem prawdziwym mistrzem? Nawet teraz dalej mnie lubicie, prawda Kerin? Nie skrzywdziłabyś przecież dobrego wujaszka Hassana" – Baklun wstał i zbliżył się do dziewczyny, posyłając jej całusa. Odskoczył w ostatniej chwili. Mało brakowało, a łańcuch rozkwasiłby mu nos.
"Świetna z Ciebie dziewczyna Kerin. Mówię poważnie, wspaniała z Ciebie kobieta. Szkoda, że razem z Myvem, też przecież świetnym gościem, wpadliście w takie bagno. Ja sobie spokojnie popijałem wino z kieliszka, kiedy już wszyscy opuścili bankiet, a Wy, ranni uciekaliście przez noc. To było nie fair, ale jakoś musieliśmy Was wypchnąć na szerokie wody. Rashid niby mnie zatłukł, ale cios był zamarkowany, a Wy nie mieliście czasu się odwracać, bo mieliście pościg na karku. Do rezydencji kultyści by nie przyszli, zbyt dobrze strzeżona, a z kolei sami woleliśmy nie ryzykować paradowania po mieście z tymi relikwiami. Kto wie, jak by się to skończyło. Trzeba było nam paru twardzieli, którzy ściągnęliby na siebie uwagę kultystów. Wprawdzie bydlaki by Was zabiły, ale nie tak od razu. Starannie Was wyselekcjonowaliśmy, obserwowaliśmy każdy Wasz ruch przez ten wcześniejszy tydzień. Mogliście kupić nam trochę czasu. No, a śledząc Was, a później mnichów mielibyśmy okazję pozbyć się ich raz na zawsze. Wasza śmierć nie poszłaby na marne. Zupełnie inaczej niż teraz" – Baklun westchnął i powoli skierował kroki w stronę drzwi wyjściowych.
"Zaczekaj!" – warknął Myv.
"Serio, okropnie Was lubię i miałem z Wami masę frajdy przez ten tydzień. Nadszedł jednak czas rozstania i choć wiem, że będziecie tęsknić to zapewniam, że ta rozłąka nie będzie trwać długo. Za trzy dni Was powieszą, a po śmierci czas płynie podobno inaczej. Czyli tylko te trzy dni i nocki, a po drugiej stronie spotkamy się prędko. Ja tu jeszcze długo pożyję, ale tam to będzie dla Was jak mgnienie oka".
"Obawiam się, że może być odwrotnie. To Ty będziesz na nas czekać po tamtej stronie. I to jeszcze zanim te trzy dni i nocki miną" – głos Kerin był zimny. I śmiertelnie poważny.
"Próbujcie, próbujcie. Te trzy dni to taki mój ostatni prezent dla Was. Mieli Was wykończyć dziś rano, ale kupiłem Wam, z sentymentu, te dwa dni więcej. Jeśli mogę jednak Wam coś poradzić na do widzenia..."
"Uciekaj póki możesz, niewiele czasu Ci zostało szmato" – szepnęła Kerin.
"No właśnie. Niewiele macie już czasu. Wykorzystajcie go dobrze. Wiem, że ciężko cieszyć się życiem w cuchnącej celi, ale chociaż spróbujcie. Zawsze warto próbować".

Tak jak na początku, tak i na pożegnanie Hassan obdarzył więźniów promiennych uśmiechem. Poza nim w obskurnym budynku miejskiego więzienia nikt się nie uśmiechał. Ani czekający na wyrok kryminaliści, ani strażnicy, ani Kerin z Myvernem. Szkoda. Przecież zawsze warto próbować.


Dziękuję wszystkim za grę i gratuluję Graczom, których postacie dożyły do końca tej przygody. Zapraszam do komentarzy (a może do raportu z sesji, jeśli taki się pojawi) i proszę o opinie na temat sesji i wszystkiego, co Wam do głowy przyjdzie.


KONIEC
 

Ostatnio edytowane przez Panicz : 12-10-2010 o 21:06.
Panicz jest offline  
Stary 20-10-2010, 16:00   #59
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Proszę moderację o przeniesienie tematu do Archiwum. Z góry dziękuję.
 
Panicz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172