Wątek: Cena Życia II
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2010, 21:26   #16
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Chętnie daję dzieciom w skórę, pomyślał nagle.
Co z tego, że upadek cywilizacji w obrębie Everett był kontrolowany? Zawsze był to jakiś upadek cywilizacji, znaczy się, czymś, co było wrogie systemowi edukacyjnemu. Radcliffe, jak było powszechnie wiadomo za starego życia, był nauczycielem W-F na pół etatu. I chętnie dawał dzieciom w skórę. W ogóle, cała historia szkolna Daniela jest sinusoidą pomiędzy chętnie i niechętnie, co tylko dawało mu do zrozumienia, na jak glinianych nogach opierała się kukła jego osobowości. Radcliffe chętnie w skórę. Radcliffe niechętnie do domu. Radcliffe chętnie zapominać o sobie. Radcliffe chętnie porównanie ludzi do dzieci. Tak. Zawsze porównywał, wyobrażał sobie ludzi tak, jakby byli dziećmi. In summa, była to prawda: Często osobowość Amerykanina zatrzymywała się na poziomie college'u albo w takich właśnie granicach. Być dobrym człowiekiem. Chodzić po chodniku. Mieć konto bankowe i posiadać rodzinę. Nie odróżniać się, a jak się odróżniać, to w miły i nieinwazyjny sposób. Radcliffe porównywał ludzi do dzieci, ponieważ tym w zasadzie byli poza maskami, a demokratyczne gówno robiło z nich jeszcze większe dzieci. Bądź co bądź, każdy płód, który dopiero co wychodzi, tak samo wygląda – pomarszczony i podpięty do centrum, zajęty wyłącznie sobą. Metafora dzieci, metafora nas.
I dalej: Radcliffe, jako niby-nauczyciel starał się być w systemie edukacyjnym rakiem i jeszcze więcej raka wlać w zdrowe komórki. O sprawie pewnej chorej na głowę nauczycielki nie chciał jeszcze wspominać, choć wspomnienie migotało tak wyraźnie, że mógłby je pochwycić, objąć, ba, ujeżdżać. Ale nie teraz, skoro na tyle wozu tłukł się zarażony idiota, którego trzeba zdjąć, koniecznie rozwalić pień mózgu – aborcja ołowiem z konieczności.
Fakt, rozumiał, że wszystko, co w nim drzemie, to tylko rozproszona chęć miłości, zawodu ze swojego życia i irracjonalnego poczucia zemsty na innych – ale, u diabła, ile razy przemawiał do siebie psychologicznymi bredniami starając się sprowadzić siebie samego w blady wizerunek libido? Pieprzył libido z taką samą złością, jak libido pieprzyło jego – i nienawidził siebie za to, że libido zawsze było górą. Że libido brało jego starzejące się, obrzydliwe przyrodzenie i z szyderczym śmiechem harcowało w małych ubrankach dziewczynek. Zresztą, z takiego samego powodu odrzucił wspomnienie o starej nauczycielce – bezwarunkowa miłość do dzieci powodowała, że stawał się oziębły wobec wszystkich tych wykształconych suk po czternastym roku życia. Wszystko w swojej głowie zwalał na libido, jak chrześcijanin zwalał swoje grzechy na diabła. Zatem nieubłagany instynkt eros napełniał jego oczy wizjami zawsze rano, libido brało jego psią dupę w troki. Libido poruszało szczękami przy śniadaniu – za mamusię, za tatusia, za siostrzyczkę. I tamtą, która siedzi w ławce trzeciej. I jeszcze tamtą, jej psiapsiółkę. I tą, co spotkał, wychodząc z mieszkania. I jeszcze jednej, która sobie grzecznie jadła banana, siedząc na ławeczce, kiedy przerwa była. Wszystkie moje małe siostrzyczki, wszystkie moje żony, wszystko moje, wszystko moje.
I nie, nie miał pojęcia, jak wielu z jego nieoficjalnej rodziny było teraz wściekłymi trupami, które gotowe były go pożreć. Śmierć nie znaczy nic, skoro pamięć jest zbyt dobra na to, by pozostawiać i materializować obrazy przed nim samym – tak długo zresztą, dopóki nie znudził się formą.
Dlatego też świat Radcliffe'a to była klasa szkoły podstawowej, numer trzy, bo tam zazwyczaj ciemniej. Libido po zagładzie uciekło, bo dzieci poumierały jak muchy, za to sprowadzanie wszystkiego do tablicy, kredy i bezbronnej publiczności zostało. I jeszcze jak zostało.
Głuche postukiwania zarażonego irytowały uszy Daniela.
- Trzeba chyba zastrzelić parę psów – powiedział ni to do siebie, ni to do innych, całkiem głośno. - Zaraz, zaraz pojedziemy. Muszę tylko...
Zapewne musiał to wszystko. Idea zarżnięcia człowieka w samochodzie nie była taka zła, ale musiałoby to być zrobione szybko i sprawnie, dlatego wyjął pistolet z kabury. I dalej mówił, ni to do siebie, ni to do nikogo. Były to stany, które potem słabo pamiętał; coś w stylu: To nie Radcliffe mówił, tylko jego umysł nadawał bzdurne strzępy informacji bez ładu i składu. Co do tego, to podejrzewał, że kiedyś będzie zabijał ludzi myśląc o porannym prysznicu. Wtedy, kiedy zabijał, okazywał się całkiem rozmowny; w Radcliffie błyskały skrawki jakichś nieokreślonych osobowości lub dryfujących myśli. Teraz właśnie. Zabijać. Nauczyciel. Plrff.
- Dzieci – próżnia przemawiała w przestrzeń – czy wiecie, co to jest Nemezis? Pytanie, jak sądzę, może wkraczać w zakres mitologii, jednak co mędrsze z was niewątpliwie wiedzą: Nemezis to bogini zemsty.
Jego łeb, jak zwykle, pracował na najwyższych obrotach – świat stał się ciągiem oderwanych obrazów spękanych jak mozaika. Widział, słyszał, marzył – wreszcie, wyjmował, sprawdzał jeszcze, czy magazynek jest dobrze naładowany i pistolet się nie zaciął, chociaż dobrze wiedział, że pistolet jest w porządku i że właściwie już trafił w czaszkę Tomasa. Jego pewność siebie wylewała się razem z potem z porów jego skóry. Ale nie chciał, żeby dzieci zobaczyły, że cały czas się poci – w końcu pan strażnik musi zabijać po zwykłemu, ot, wypalam sobie w oczodół jakiegoś cwelka, rozejść się, wypierdalać, albo klapsa dam. O Boże, o Boże. Dzieci patrzą, jak kogoś zabijam. Co to będzie?
U lunatyków jego pokroju, w takich właśnie chwilach, nikt się nie liczył. Kula, wystrzał, trup, ewentualnie wystrój miejsca egzekucji, a także całe girlandy utkane z iluzji o patrzących dzieciach. Paranoja wlewała się do jego krtani, dusząc go.
- Nemezis – kontynuował zadziwiająco spokojnym głosem, co nie parowało się z jego rozbieganym wzrokiem i płytkim oddechem – jest aktem sprawiedliwości, wymierzonym przeciwko wam, moje drogie dzieci. Nie wolno szaleć w klasie, nie wolno rozmawiać. Macie prawo mieć zamknięte ryje.
Odemknął drzwi, gdzie szalało właśnie duże, duże dziecko. O ile ubóstwiał małe dziewczynki, to w takim samym stopniu nienawidził chłopczyków. Wstrętne, małe kreatury, zawsze z szybkimi rękami gotowymi do podstawiania pinezek, rzucania kawałkami kredy, wreszcie, zawsze gmerające w spodniach. Przeklęci onaniści. Nie to co on, on miał cały harem i był hetero.
Tomas wyskoczył – z gorączki, z choroby, z szaleństwa. Tego się nie spodziewał. Najpierw miotnął w nim stekiem wrzasków, potem otrzymał kulę pod żebro. Rozległ się wizg, który chyba dochodził z jego przepony. Przewrócił Radcliffe; Tomas uciekał, a Daniel miał za krótkie i za bardzo poranione nogi, żeby go gonić.
A przecież dzieci cały czas patrzyły. I uczyły się.
- N... Nie... Ssskuuuur-
Jego palce były szybsze niż przekleństwo grzęznące w gardle. Cel, cyngiel, pocisk, czaszka. Śmierć. Ale i tak zajęło mu parę strzałów, żeby dokończyć zarażonego in spe.
- Tak właśnie – nieznany głos wibrował strunami głosowymi Daniela – zabijamy niegrzeczne dzieci. Czy wiecie, dzieci, co to oznacza?
Gdy spychał trupa do dołu, przydrożne drzewa posłusznie zaszumiały:

MAMY TRZYMAĆ RYJE NA KŁÓDKĘ
MAMY TRZYMAĆ RYJE NA KŁÓDKĘ
MAMY TRZYMAĆ RYJE NA KŁÓDKĘ

- Piątka z plusem – uśmiechnął się nieco wymuszenie, bo krew zaplamiła mu ubranie.
W kompletnej ciszy poszedł, zapalił silnik, pojechał. Jego buzująca przed chwilą emocjami osobowość rozpękła się jak balon. Po drodze reagował na wszelkie komentarze neutralnymi wypowiedziami, takimi jak: „Tak się zdarza”, „No”, „Mhm”, „Wiesz, jak jest”, „Myślę, że powinniśmy o tym pogadać później”, a szczególnie: „Hej, przecież każdy się czegoś uczy co tak, a co nie tak”.
W markecie nie było miejsca na żadne desperackie akcje, a wojacy wyglądali tak, jakby nie do końca łapali, o co chodziło ze szczepionką. Chyba to świństwo nie przynosiło żadnych chorób? Radcliffe miał nadzieję, że nabiorą się na jego kurtkę z parasolką. Był otwarty na propozycje, ale po głowie chodziły mu wymówki takie jak:
„Halo, halo. Koledzy nie widzą? Strażnicy korporacji Umbrella zostali już przed paroma miesiącami zaszczepieni na wypadek ewentualnej infekcji. Jeśli chodzi o kolegów, to nie wiem, jak tam w wojsku macie, ale pewnie was już też zaszczepili”. Podzielił się tym z innymi i uderzyło go, że było to bezużyteczne.
Naprawdę, naprawdę miał nadzieję, że wymawiając kolejne kłamstwo będzie to brzmiało przekonująco i że nikt mu w wymawianiu nie przerwie. Bo, jeśli chodziło o przerywanie, to najbardziej bał się siebie samego.
Popierał zresztą resztę, przynajmniej w połowie – należało się udać w lasy, jednak nie do końca był pewien, że po prostu ukrywanie się tam było sensowne, a przynajmniej wolał, by podróż miała jakiś cel. Kiedy już wyjdą z marketu, powie im wszystkim, że powinni być najdalej, że ktoś pewnie pójdzie po rozum do głowy i zacznie szukać w lasach i że trzeba uciekać na północ.
Sflaczał. Nie chciał się przyznać, że jedyne, co było w nim silne, to narastające szaleństwo.
 

Ostatnio edytowane przez Irrlicht : 03-10-2010 o 10:31.
Irrlicht jest offline