Wątek: C E L A
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-10-2010, 21:56   #44
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Josh przez dłuższą chwilę nie mógł się ruszyć. To było nierealne, nie ma kurwa takich cudów na tym świecie! Ciemności nie ciągną się za ludźmi jak smród po gaciach! Co to było? Jeśli to był omam, wytwór pieprzonego Sumienia, to jak widzieli go wszyscy?!? W jaki sposób zdołał ich zranić? W jaki sposób zdołał fizycznie przyjebać maczetą Chrisowi i odciąć Jill koniuszek palca?! Co to się do kurwy nędzy dzieje?! Spojrzał na kapiące kropelki szkarłatu z dłoni siostry. Na strumyczek sączący się z końcówki ucha Chrisa. Na jego dwie cięte rany. Podszedł zaraz do niej i podniósł krwawiącą rękę bliżej oczu. Co go naszło? Co to było, do cholery? To ukłucie, ten paraliż po tym jak rzucił Ogień? A teraz to drżenie rąk? Suchość w ustach i walące jak oszalałe serce? Spojrzał w oczy Jill, jak zwykle szukając odrobiny zrozumienia i wsparcia. Dotknął delikatnie jej policzka. Szukał cząstki czułości i zaraz po niej następującym kopniaku w zadek „Weź się kurwa w garść, braciszku. Co z tobą?” – jedno krótkie spojrzenie, a wyczytał wszystko w jej wzroku. Uspokajał się powoli, dochodził do siebie. Co go naszło?
Maczeta? Chodzący koszmar jak z pieprzonego filmu dla licealistów? Cholerny doktor Lechner serwujący im usilnie atmosferę strachu, która zaczynała przedzierać się przez liczne zasłony? Bzdura! Jakiego kurwa strachu? Wspomniał jak jeszcze razem z Jill szukał granicy, czegoś czego nigdy nie odważy się zrobić. Czegoś co wzbudzało obawę, niepokój, przerażenie, cokolwiek! Uczucie które nakazałoby przestać, zatrzymać się. To były czasy! Uśmiechnął się do wspomnień. Młodzieńcze uniesienia i podniety przeżywane razem w Silvery Creek. Pamiętasz Ritchiego Vallensa i jego kokardkę, Jill? Tak, na pewno pamiętasz. Dlaczego miałabyś zapomnieć? Spojrzał jeszcze raz na siostrę i puścił do niej oczko. Już mu przechodziło, to dziwne zamieszanie. Paraliżujące ruchy i lęgnące się kulą w żołądku. Zamieszanie na widok Maczety odchodzącego z Ogniem i w Ogniu. Spokojnym krokiem, wśród huczącej pożogi. Już mu przechodziło.

- Lepiej zacznij od siebie. - Zerknął badawczo na Chrisa. Mężczyzna zaczynał zachowywać się… dziwnie. Usilnie starał się nie dawać nic znać po sobie, ale spoglądał na Jill jakoś inaczej. A im bardziej się krył, tym bardziej było to widać. A może to znowu pieprzone Sumienie? Josh potarł powieki zmęczonym gestem i zerknął jeszcze raz podejrzliwie na mężczyznę po czym wskazał na krwawe pręgi na jego kombinezonie - To wygląda poważniej.

Odwrócił się w końcu do ogrodzenia. Spojrzał na staruszka siedzącego wewnątrz placyku, jak we własnej twierdzy. Kolejny wytwór ich umysłów? Szlag! Czasem miał wrażenie, że nadal siedzą wszyscy przypięci pasami do foteli, tak jak w chwili kiedy po raz pierwszy zobaczył doktorka. Że wszystko to dzieje się w ich głowach nafaszerowanych Sumieniem, a Lechner patrzy na nich i umiera ze śmiechu widząc ich reakcje.
- Kim jesteś dziadku? I co robisz tutaj, w środku tego chorego snu? - Przyglądnął się jemu i leżącej na stoliku szachownicy - Kim jest ten skurwysyn z maczetą?
- Jestem tak jak wy, skazańcem, który podpisał niewłaściwy papierek i trafił do tego chorego miejsca. – wreszcie przemówił pewnym siebie głosem, w którym nie dało się wyczuć ani odrobiny emocji. Z kolei na jego twarzy odmalowywał się obraz człowieka bardzo zmęczonego, który widział zdecydowanie za dużo okrutnych rzeczy w swoim życiu.
- W przeciwieństwie do was, nie trafiłem na arenę doktora Lechnera tylko stałem się małym trybikiem w jego szaleńczej machinie, z którą wy próbujecie walczyć. – wskazał na szachownicę leżącą przed nim. – Moim zadaniem jest gra, przynajmniej oficjalnie. Nieoficjalnie równie dobrze mogę być testowany tak jak wy. A co do przyjemniaczka, którego odesłaliście na dół… - zmienił temat na ten najistotniejszy. – Jest on prawdopodobnie złudzeniem zafundowanym wam przez doktorka. Taką mam nadzieję i wolę tą opcję niż możliwość, że to coś jest stworem z piekła. Wiele grup przed wami próbowało go dorwać, ale przeganiali go jedynie na jakiś czas.
-Złudzeniem? -
zareagował Chris. -Dziwnie realne rany zadaje to złudzenie. Długo już tu siedzisz? Twoje zajęcie przynajmniej wydaje się być niegroźne. Ilu widziałeś przed nami? Gdzie jest wyjście? - to tylko niektóre pytania, które rzucały się na pierwszy ogień, gdy pojawiła się okazja, by móc je zadać. -Skąd pewność, że też nie jesteś zwidem?
- Siedzę tutaj zbyt długo. Widziałem kilkanaście grup takich jak wy na przestrzeni ostatnich miesięcy.-
na moment zamilkł próbując sobie wyraźnie przypomnieć dokładną liczbę, lecz po kilku chwilach dał za wygraną. – Wyjście? Są dwa wyjścia z tego miejsca. Pierwsze to komin krematorium, drugie to głównie drzwi środkowego budynku więziennego kompleksu. Tyle wiem. Ale znam kogoś kto może być bardziej pomocny. Zbliżcie się? – gestem ręki przywołał do siebie więźniów, a gdy przynajmniej jeden z nich skorzystał z zaproszenia staruszek wyszeptał:
- Cela 77.
-Co tam szepczesz, dziadku? - Chris trochę podniósł głos. -Każdy tu gada o tej celi, lepiej byś dał jakąś mapę. Masz mapę, dziadku? A może boisz się Lechnera? Doktorze! - zawołał teraz w bliżej nieokreślone miejsce. - Słyszysz, Lechner?! Czego chcesz teraz od nas? A może ci wystarczy, co? Ile to ma trwać, co?!
- Dałbym sobie spokój z takimi próbami. – zamiast Lechnera odpowiedział staruszek. – Doktor bardzo rzadko odpowiada na wszelkie zaczepki. A co do mapki to wiem gdzie jest ta cela, ale zdecydowanie nie spodoba wam się ta wiadomość. – głośno przełknął ślinę. – Cela 77 jest w podziemiach.

Drugi raz pojawiała się ta liczba. Josh znowu przyjrzał się badawczo Chrisowi. Z drugiej strony było to uspokajające, że nie tylko on miewał chwile rozkojarzenia. Naradzili się szybko. Postanowili ruszyć za wskazówkami, do podziemi. Do miejsca gdzie zniknął trawiony Ogniem Maczeta.
Josh miał w tym niemałą zasługę, Jill od razu wyczuła że go tam ciągnie. Sam nie potrafił tego dokładnie sprecyzować. Przeczucie.
- Wiem, że to może być strata czasu, ale teraz mamy okazję. Potraktowany Ogniem Pan Maczeta może nie dać nam potem szansy. Teraz cholera go wie, może nie pokaże się szybko. Widzisz siostra, ciągnie mnie tam, bo na początku sugestia o tej celi padła od… omamów wywołanych przez Sumienie. Jakby niezależnie od doktorka, a przynajmniej tego co gada z głośników. Może rzeczywiście warto to sprawdzić. – Wzruszył jeszcze ramionami, widząc że Chrisa nie przekonał, ale mężczyzna poddaje się woli grupy.

Przed zejściem w dół postanowili przetrząsnąć pozostałe cele i piętro, do którego dostęp był zamknięty przez mocne, stalowe drzwi spięte pordzewiałym ale grubym łańcuchem. Josh wrócił się do jednej z celek, gdzie wcześniej znalazł butelkę z benzyną. Dobrze mu się zdawało! W kącie stały oparte cęgi, którymi powinni sobie poradzić ze stalowymi ogniwami blokującymi drogę. Stały tu wcześniej, prawda? Kurwa mać! Na pewno stały, przecież nie pojawiły się znikąd.
Rzucił zaraz je Chrisowi i przeszli ostrożnie na górę. Josh rozglądał się pilnie, przechodząc wzdłuż bielonych kiedyś wapnem ścian. Teraz szarość, kurz i brud opanowały to miejsce, które według Brunona musiało być więziennym szpitalem. Dwie długie sale, z dwunastoma łózkami. Josh otworzył skrzypiące drzwi i wszedł do pierwszej z nich. Łóżka stojące w równym, karnym rządku pooddzielane parawanami, mocno już nadszarpniętymi przez czas. Pod ścianą zobaczył stalowy stolik na kółkach z interesującą zawartością. Na tacach stały ułożone precyzyjnie skalpele, noże i inne narzędzia chirurgiczne. Zebrał dwa z nich i przymocował sobie oddartym skrawkiem materiału do przedramienia. Większy nóż z zaokrąglonym ostrzem podał zaraz siostrze. Widział raz taki w rękach patologa sądowego, jeszcze na studiach. Przydatny do rozcinania chrząstek żebrowych przy mostku. W oszklonej szafce znalazł za to kolejny skarb. Półlitrową butelkę spirytusu. Zmrużył oczy i uśmiechnął się kącikiem ust. Pożywka dla Ognia… Miał szczęście. Zostały mu jeszcze trzy zapałki.
Dopiero teraz poczuł zapach śmierci. Słodkawy, mdlący odór dochodzący z głębi sali pogrążonej w półmroku. Podszedł do jednego z łóżek i zobaczył wyschniętego już nieboszczyka z otwartym brzuchem. Strzępki ubrania wisiały na nim, a ręce zaciśnięte kurczowo na rozciętych trzewiach sugerowały że nie zmarł spokojnie i w ciszy. Josh niemalże słyszą jego zwierzęcy ryk rozchodzący się echem wśród betonowych ścian. Odchodził już kiedy pomiędzy rękami trupa zobaczył coś dziwnego. Bez wahania sięgnął dłonią i zanurzył ją w jego wnętrzności, by po chwili wyciągnąć kolejną kartę do kolekcji, którą zbierała Jill. Dziesiątka. Wytarł ją w materac i oddał siostrze.
Wyszedł jeszcze na korytarz i sprawdził znajdującą się na jego końcu windę. Alternatywna droga na dół… Mechanizm nie funkcjonował, ale gdyby w podziemiach się okazało, że doktorek poodcina wyjścia, tak jak wtedy gdy Jill była nieprzytomna, może da się stamtąd wydostać szybem na górę. Był gotowy. Wrócił do siostry i Chrisa. Mogli ruszać do podziemi.
 
Harard jest offline