Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2010, 01:47   #51
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Po rozmowie z Leonardem, Lafayette zostawił pogrążonego w lekturze studenta w salonie i poszedł do hallu, gdzie wisiał aparat telefoniczny. Wielkie, pokryte secesyjnymi zdobieniami urządzenie było starego typu - słuchawka i mikrofon osobno. Do dzisiejszego dnia nie widział różnicy - teraz musiał spędzić niemal godzinę z notatnikiem w jednej, a ołówkiem w drugiej ręce, pochylony nad mikrofonem i przyciskając słuchawkę do ucha przy pomocy nienaturalnie skrzywionego barku. Obdzwonił drużynę i umówił spotkanie na trzynastą, ale to był dopiero początek - musiał jeszcze ogarnąć bieżące sprawy teatru i podziękować za kartki. Skończyło się monstrualnym bólem mięśni szyi, który nie opuścił go aż do wieczora.

Cała drużyna tropicieli tajemnic przybyła niemal bezpośrednio po jego telefonie, najwyraźniej uznając ustalony termin bardziej za orientacyjną sugestię, niż oficjalne zaproszenie. Cóż, Stany... co kraj to obyczaj - musiał do tego przywyknąć.
W miarę jak kolejni członkowie ich małego spisku schodzili się na spotkanie, spory, prosto urządzony salon pomału napełniał się życiem. Najbardziej rzucającym się w oczy elementem tego obrazka był obecnie Walter Chopp miotający się po pomieszczeniu w tę i z powrotem i machający rękami z zacięciem żydowskiego sprzedawcy warzyw.

-Wiecie co się stało? Ten palant, Harold Figgings, oskarża mnie o sabotaż Duvarro Sprocket!!!!! Że wykorzystałem Dominica, wkradłem sie w jego łaski, on wpuścił mnie do fabryki, a ja wysadziłem ten ich cholerny kocioł. Już wniósł oskarżenie na policję. Dajcie mi się czegoś napić, ludzie...

Lafayette siedział w fotelu i wodził wzrokiem za księgowym.

- Oczywiście Walterze. Kawa, herbata, coś chłodnego?... nie doradzam francuskiego syropu na kaszel o tej godzinie, ale oczywiście też jakiś się znajdzie. Nie sądzę, by mógłby ci coś udowodnić - pomijając wiele innych czynników, staraliśmy się ich przecież ostrzec przed kolejnymi wypadkami.

Amanda również pojawi się wcześniej. Od czasu przeczytania artykułu nie mogła sobie znaleźć miejsca w domu. Przytargała ze sobą księgę.

- Z tego co kojarzę, to Figgins uważał Waltera za szaleńca. Pewnie stąd jego podejrzenia w sprawie sabotażu. Może podejrzewać, że Walter zrobił to celowo tylko po to, żeby udowodnić swoją teorię o kolejnym wypadku. Chociaż z drugiej strony nie wierzę żeby był aż tak naiwny. - powiedziała Amanda - Co jeszcze słychać nowego w Duvarro Sprocket Walterze? Dlaczego zachowanie Dominica wobec ciebie tak bardzo się zmieniło?

Od dawna już nie widywali Garretta, z niektórymi z nich rozmawiał tylko przez telefon. Jedynie Vincent usłyszał o nim podczas pobytu w szpitalu od obsługi- podobno taki właśnie człowiek przyszedł go odwiedzić, gdy akurat iluzjonista leżał nieprzytomny. “Przystojniak...”, dodała jeszcze wtedy pielęgniarka - ale miałam wrażenie, że był lekko nietrzeźwy. Nie zostawił kwiatów. To znaczy, dał je mnie”.

Kiedy jednak Dwight wszedł w środku rozmowy na spotkanie u Lafayette’a , wyglądał zupełnie jak wtedy gdy go poznali. Miał nawet na sobie chyba ten sam trencz co wtedy, który właśnie wieszał w przedpokoju. Może tylko jego twarz nosiła na sobie nieco zniszczeń spodowanych prawdopodobnie wodą mineralną, a może miał po prostu gorszą noc. Swoim zwyczajem machnął na powitanie kapeluszem, nie zapominając w pierwszej kolejności o oddaniu osobnych i wyjątkowych honorów Amandzie. Nakrycie głowy wylądowało na oparciu fotela, a detektyw rozsiadł się tam chwilę później. Przez jakiś czas rozglądał się uważnie, przyglądając się sprzętom i meblom, w tym samym czasie grzebiąc po kieszeniach w poszukiwaniu paczki i zapalniczki. Po dłuższej chwili nawiązał kontakt wzrokowy z gospodarzem:

- Nie obrazi się pan, jeśli tu zapalę...?

- Proszę się czuć jak u siebie - Vincent wyciągnął zapalniczkę i pchnął ją po powierzchni stołu w stronę detektywa. Zapalniczka wyglądała jakoś znajomo, ale przy otwieraniu nie wydaje żadnych podejrzanych dźwięków. Garrett bez słowa przechylił głowę jak ptak, zakrzesał ogień i zaciągnął się dymem.

-Dominic podpisał nową umowę z Kuturbem. - Walter odpowiedział Amandzie - Czyli wszystko wraca do punktu wyjścia. Kuturb, z tego co mówił Teodor, gdy do mnie zadzwonił, to firma, która nie istnieje. Niemniej jednak w Sprocket mają pełną dokumentację z nimi związaną. Jakaś cholerna mistyfikacja. Myślę, że musimy dotrzeć do człowieka, z którym zniknął Dominic - to on zakazał mu kontaktów ze mną i dosunął od fabryki. Na pewno też podsunął kontrakt z Kuturbem - zapalił papierosa, ręcę jeszcze mu się tręsły. Głęboko się zaciągnął: -Oni wiedzą o nas. Jeśli wiedzą o mnie, to i wiedzą o was. Teraz zrobią z nas wszystkich szaleńców i wpakują nóż w rękę, żebyśmy mordowali. Pamiętajcie, co mówił Prood Amandzie, że mamy być ostrożni. Nawet on nad tym nie zapanował. Musimy podjąć jakieś środki ostrożności i odpowiednio się przygotować, bo to się dla nas źle skończy. Nie możemy iść tak ciągle na żywioł...

- Teraz widzicie, dlaczego nalegałem by nie widywano nas razem. A to że o nas wiedzą, tez nie powinno być zaskoczeniem. Wiecie, co mam na myśli. - powiedział głucho, ale zdecydowanie Dwight. Nie owijał w bawełnę.

- Można się było spodziewać, że prędzej czy później dowiedzą się o nas. Pewnie tylko zastanawiają się jaki mamy cel w tym węszeniu. - rzekła Amanda, a po chwili dodała - Jeśli Kuturb ponownie związał się z Procket, to znaczy, że tajemnicze wypadki będą się teraz zdarzały regularnie. Kiedyś w końcu popełnią błąd.

- Sprawa tej firmy wydaje mi się tu kluczowa. - popatrzył na Choppa detektyw - Firma musi istnieć, albo nie - nie ma cholernych stanów pośrednich. Rozważmy opcję, w której firmy rzeczywiście nie ma. Albo więc kłamią jeśli chodzi o istnienie dokumentacji... Czy może ktoś z was ją widział na własne oczy? Albo też dokumentacja jest sfałszowana. Wtedy to, jeśliby wejść w jej posiadanie, dobrym ruchem byłoby napuszczenie tam psiarni oraz tych krwiopijców ze Skarbówki. W takiej rozróbie na pewno wypłynie gówno, któremu chcemy się przyjrzeć z bliska.
Chyba że firma istnieje naprawdę. Jeśli tak, sprawdzę ją. Czy ktoś z was wie, gdzie znajduje się jej siedziba? Jeśli nie, postaram się dowiedzieć.

- Przypomnijcie moi drodzy kto to sprawdzał dla Duvarro firmę Kuturb jeszcze przed pierwszym kontraktem? Zdaje się, że któryś z panów o tym wspominał. - zapytała Amanda - Może warto dotrzeć do tego człowieka i go sprawdzić. Jeśli nakłamał Aleksandrowi Duvarro, to możliwe, że ma kontakty i wie kto w Kuturbie rządzi.

Walter siedział i słuchał i bacznie obserwował Vincenta i Douglasa. Jego wyraz twarzy zdawał się krzyczeć: “kiedy oni wreszcie zaczną mówić?”.

-Z tego, co pamiętam, robił to właśnie Figgings. - powiedział księgowy - On zbierał o nich informacje. A może sam je podrzucał. Może to on macza w tym palce. Nie zdziwiłbym się, gdyby przyjaciel, z którym zniknął Dominic miał brodę i wyglądał jak pop.

- Trzeba to sprawdzić Walterze. Pewnie zlecił komuś to sprawdzenie, albo wcale nikt nie sprawdzał tej firmy. Ciekawe czy Figgins wyjeżdżał w tamtym czasie do NY?

- Rozumiem, że firma stacjonuje w Nowym Jorku? - bardziej stwierdził niż zapytał Dwight. - Wreszcie jakaś dobra wiadomość.

Czując na sobie spojrzenie Waltera Leonard Lynch odwrócił wzrok od książki po czym zerknął na Vincenta. Odchrząknął, wyprostował się, a czytaną książkę ułożył na kolanach:

- J-jeśli już jesteśmy w t-temacie kurtubów i o-ogólnie ghuli to w-wydaje mi się że możemy m-mieć z nimi w-większy problem...n-nie informowałem żadnego z p-państwa wcześniej, za co p-przepraszam, ale wydawało mi się, że m-mogą państwo uznać mnie za...szaleńca - powiedział, po czym wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Lafayettem

Vincent skończył się kręcić wokół zamówień na napoje i tym podobnych gospodarskich zajęć i usiadł na wolnym fotelu.

- No dobrze, chyba nie ma sensu odwlekać dłużej tego momentu. Czy wszyscy siedzą i mają coś do picia? Dobrze, zatem zacznę od początku... - spokojnie i rzeczowo zrelacjonował wydarzenia związane z rytuałem, od czasu do czasu zmieniając się z Leonardem i Amandą, ograniczając się do samych faktów i powstrzymując od poetyckich ubarwień, dramatycznych pauz i podobnych typowych dla siebie ozdobników. Całość zajęła jakieś pół godziny, zaczyna się na próbach noc wcześniej i kończy na powrocie do domu i problemach z zaśnięciem - jak już mówiłem ostatnio panu Garretowi, nie oczekujemy wiary bez zastrzeżeń, jednak zdarzenie wydaje mi się ważne i uznałem że zatajając je narazilibyśmy was z panem Lynchem na spore niebezpieczeństwo. Oczywiście zrobicie z tą wiedzą co zechcecie.

-Vincencie... - Chopp odezwał się cicho. - To jest fascynujące. To mi przypomina po co to wszystko zacząłem... moja żona, z którą miałem kontakt po jej śmierci... Tu zaczynają się rejony, gdzie mogę uzyskać dalszą wiedzę, jak ją odzyskać... Proszę was, żebym mógł zawsze brać udział w tych eksperymentach. I w tym, że tak powiem bardziej tajemniczym aspekcie sprawy... - rozglądał się po twarzach innych, przyglądając się ich reakcjom na rewelacje Vincenta.

Lafayette spojrzał na Choppa z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, jednak nie odezwał się ani słowem. Powiódł wyczekującym spojrzeniem po pozostałych.

- N-nie wiem czy pan zrozumiał wszystko, o czym m-mówiliśmy - wyjąkał - p-proszę mi wierzyć, nie chciałby pan widzieć g-ghula - dokończył wstrzymując się przed powiedzeniem reszty tego co chciał powiedzieć

-Oj chciałbym, uwierz mi Leonardzie. Chciałbym...

Magik pociągnął łyk herbaty, zapada jakaś dziwna cisza. Dźwięk dokładanej na spodek filiżanki, mimo że subtelny, brzmi prawie jak wystrzał. W końcu nie wytrzymał.

- Fascynujące? Eksperymenty? Walterze, do jasnej cholery, czy ty nas w ogóle słuchałeś?! - jego opanowanie pękło jak krucha porcelana - Tobie się wydaje, że to jakieś okultystyczne wesołe miasteczko? Mało tam nie oszaleliśmy ze strachu! Nie byłem w stanie z tym czymś rozmawiać! Gdybym wiedział, czym to się skończy nigdy bym się na to nie zdecydował! Mamy wiele szczęścia, że żyjemy! To nie jest jakaś powieść gotycka, to nie cholerny seans spirytystyczny! Przyzwaliśmy demona!

Garrett milczał, nieruchomy jak głaz, z oczyma utkwionymi w opróżnionej już prawie całkiem szklaneczce.

Amanda siedziała zszokowana. Głos uwiązł jej w krtani i nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa przez dłuższą chwilę.
- O Boże, więc jednak istnieją i zdecydowałeś się naprawdę je przywołać... - powiedziała kierując słowa do Lafayetta - Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić co czuliście na tym cmentarzu. - po chwili dodała przykładając dłoń do czoła - Nie wiem Vincencie czy to był dobry pomysł. Teraz naprawdę ściągnęliśmy na siebie uwagę tych... potworów, czymkolwiek one są. Aż boję się pomyśleć jakie to może mieć konsekwencje zważywszy na to, co przydarzyło się Victorowi i Angelinie... i Arturowi, który zaginął. Najgorsze jest to, że nie wiemy jak się przed tym bronić. Mam tylko nadzieję, że Hieronim Wegner pomoże nam jakoś... W każdym razie musicie zachowac najwyższą ostrożność. - wzdrygnęła się na myśl o tym co obaj widzieli

- Nie ta kolejność, Amando - uśmiechnął się lekko Vincent. Poprzednią tyradę kończył stojąc, teraz ponownie usiadł, nieco się uspokajając - zdecydowałem się je przywołać i STĄD wiemy że naprawdę istnieją. Zaczynając miałem nadzieję, że mimo wszystko to jakiś wytwór wybujałej wyobraźni Victora. Książka to tylko książka, dziwna, obłąkana, ale to tylko słowa na papierze. Stan naszego przyjaciela można było wytłumaczyć jakąś chorobą. - westchnął spoglądając w dno filiżanki - Gdyby rytuał się nie powiódł, upewnilibyśmy się, że to tylko chore fantazje. Skończyłoby się tylko na tym, że zrobiłbym z siebie przed wami głupca - niewielka cena za powrót normalności. Teraz... cóż, wiemy już na czym stoimy. Ich uwaga na razie skupiona jest na mnie i Leonardzie. Zdaję sobie sprawę, że obaj ponosimy konsekwencje mojej lekkomyślnej decyzji, choć nie sądzę, by przydarzyło nam się to samo co naszym poprzednikom. Victor najwyraźniej postanowił... Victor popełnił jakiś grubszy błąd, przy dużo niebezpieczniejszym rytuale.

Walter przez chwilę siedział, czujac się skarcony, niczym sztubak, ale w końcu podjął ponownie temat:

- Może i masz rację Vincencie, że zbyt lekkomyślnie to potraktowałem, ale nie zmienia to faktu, że na pewno będziemy musieli brnąć w śledztwie również i w tę stronę - obawiam się nawet, że bardziej, niż niektórzy z was by chcieli - proszę tylko o możliwość uczestniczenia właśnie w tym kierunku. Chciałbym również wam towarzyszyć przy rozmowach z Wegnerem. Tym bardziej, że prawdę móiwąc, po tym, co stało się dzisiaj, nie za bardzo na razie wiem, na czym aktualnie mógłbym się skupić, żeby śledztwa nie popsuć - miał nadzieję, że te słowa nieco uspokoją Lafayetta. - Wracając do bardziej racjonalnych spraw, ciągle uważam, że powinniśmy ustalić i znaleźć osobę, z którą zniknął Dominic. jeśli nie jest za późno dla tego człowieka, to ciągle mogę mieć na niego wpływ. Macie jakiś pomysł, jak byśmy mogli to ustalić? Może spróbowałabyś, Amando umówić się z Dominikiem na wywiad na temat szlachetnego jego szlachetnego gestu w stosunku do rodzin zabitych pracowników, w którym pojawiłoby się kilka pytań na temat Kuturba?

Hiddink korzystając z gościnności Lafayetta popijał tymczasem kawę. Poprosił o solidny kubek. Picie w filiżance irytowało go.
- Nie popadajmy w zbędne podniecenie. - powiedział nadspodziewanie spokojnie.
- Widzieliście zapewne kogoś, kto wyglądał jak powiedzmy demon, ale z całą pewnością nim nie był. Ktoś próbuje odwrócić naszą uwagę. Jak już kiedyś mówiłem nasi wrogowie wierzą w ten cały okultystyczny cyrk. Cóż to dla nich przebrać się by nas nastraszyć, byśmy zrezygnowali. Co do mnie postaram się zebrać informacje o Wagonowie i dotrzeć do rodzin zabitych robotników. Może coś wiedzą. Popytam też o tą firmę Kuturb. Mamy oddział w Nowym Jorku. Ktoś pójdzie do ich siedziby i sprawdzi, czy mieszczą się tam naprawdę.

Milczenie Garretta było dość zastanawiające. Dopiero po ostatnich zdaniach Hiddinka jakby się nieco ożywił i popatrzył na Herberta. W oczach detektywa było coś w rodzaju wdzięczności, a przynajmniej zrozumienia. Mimo to nie odezwał się.

- Z całym szacunkiem, panie Hiddink, jestem iluzjonistą od 20 lat, widziałem wiele sztuczek... to NIE BYŁ człowiek w kostiumie. - rzekł Lafayette z naciskiem, po czym dodał - ale ma pan rację, nie powinno nam to przesłaniać pozostałych wątków śledztwa. Wiemy już coś więcej o ludziach i miejscach ze zdjęc?

***

Garret i Hiddink najprawdopodobniej uznali go za szaleńca lub naciągacza, a Leonarda i pozostałych w najlepszym razie za jego naiwne ofiary. Wiedział, że tak będzie i w zasadzie był im wdzięczny za to, ile taktu przy tym wykazali. Tak musiało być - zrozumieją prawdę w swoim czasie. Obaj umieli o siebie zadbać i Vincent był o nich stosunkowo spokojny.

Amanda zdawała się wierzyć, a nawet jeśli nie do końca we wszystko - będzie ostrożna.

To również przewidział.

To czego nie przewidział, to reakcja Waltera Choppa. Do tej pory księgowy wydawał mu się dobrym, choć trochę zagubionym człowiekiem, tęskniącym za zmarłą żoną. Może nieco zbyt wielką wagę przywiązujący do spirytyzmu, ale poza tym zupełnie zrównoważony. Facet który z błyskiem w oczach prosił o osobisty udział w przyszłych rytuałach, który chciałby zobaczyć ghula, dla samego przeżycia mistycznego doświadczenia... najpierw wywołał w nim wściekłość. Początkowo miał ochotę wcisnąć mu w rękę odstręczające ostrze, złapać za kark i zaprowadzić na cmentarz a następnie zmusić do samodzielnego odprawienia rytuału i spotkania w oko z oko z gościem "fascynującego eksperymentu".

Zapewne otrzeźwiłoby to trochę Waltera...

...A do tego na scenie pojawiłby się kolejny kuturb lub ich stary znajomy miałby namierzoną kolejną twarz członka zespołu. Gdyby cokolwiek poszło nie tak, bydlę zwyczajnie by się na nich rzuciło rozszarpując na strzępy. Wizja konsekwencji nieco ochłodziła furię Vincenta.

W jej miejce pojawił się niepokój. Musiał uważać na tego człowieka, jego zapędy czyniły go nieobliczalnym.

***

Lafayette stał teraz w wysokim oknie i obserwował jak ostatni z gości rozchodzą się w kierunku swoich zadań. Z Leonardem umówili się na spotkanie wieczorem w Teatrze Magicznym, po przedstawieniu, do tego czasu chłopak miał spróbować dotrzeć do Prooda - jedynego znanego im w tej chwili specjalisty od ghuli. Walter miał zdaje się wpaść do Styppera, a potem zrobić rekonesans w środowisku prawosławnym za domniemanym popem, Amanda...

I tak dalej i tym podobne - każdy wiedział co ma robić i wszystko znów działało jak w szwajcarskim zegarku.

Vincentowi przypadło w udziale zdobycie zaufania sióstr Callahan. Na pomysł wpadł w czasie rozmowy, gdy machinalnie przeglądał kartki, które dostawał od znajomych i przyjaciół w czasie pobytu w szpitalu. Wśród nich natknął sie na jedną, w starannie zalakowanej kopercie:


Na jej odwrocie członkowie obscenicznego kabaretu Tygrysia Lilia w niewybrednych słowach życzyli Vincentowi rychłego zgonu i wiecznego smażenia się w piekle - wyrażając w ten specyficzny dla siebie sposób troskę o gospodarza jedynego teatru w stanie Massachusetts, który zgodził się na udostępnienie im kawałka sceny.

Byli idealni do tego zadania. Vincent wykręcił numer teatru.

- Witaj Mary, to znowu ja. Tak, niedługo u was będę, załatwiam parę bieżących spraw jeszcze. Słuchaj, masz tam w pobliżu któregoś z tych degeneratów z Lilii? - cierpliwie odczekał dłuższą chwilę - Ach, pan Pennywise we własnej osobie. Posłuchaj, przyjacielu, pamiętasz, jak zaproponowałeś mi swój najnowszy program, a ja powiedziałem, że pozwolę wam to wystawić w moim teatrze po moim trupie? Cóż, parę dni temu przeszedłem śmieć kliniczną, a jestem słownym człowiekiem. Dacie radę się zorganizować na jutrzejszy wieczór? Nie, nie musicie się przejmować - myślę raczej o kameralnym pokazie dla 30-40 osób.. mmhmm.. starannie dobrana śmietanka miejscowych odszczepieńców, dewiza "nie dla każdego" zobowiązuje. Miła burleskowa atmosfera, później przewiduję mały bankiet w węższym gronie. Jak się panu podoba ten pomysł?
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 03-10-2010 o 02:07. Powód: prawidłowe zastosowanie czasów i takie tam :D
Gryf jest offline