Ellandriel była trochę rozczarowana faktem, że nie udało się wejść do Tawerny pod Czerwoną Jarzębiną... Choć - im dłużej o tym myślała tym mniej te elementy do siebie pasowały. Dobra karczma w centrum miasta oczywiście doskonale komponowała się z ilością pieniędzy jaką nieznajomy miał przy sobie, ale co w takim razie robił w zapchlonych dokach? Walczył też niezgorzej i chyba po prostu miał pecha, więc paso...
- Jak tam życie w Północnej Fortecy? - wypowiedziane głośniej zdanie przerwało jej myśli. Kelnerka stawiała właśnie zamówioną kolację na stole i to dało jej możliwość odwrócenia się i przyjrzenia sąsiedniemu stolikowi. Do czterech mężczyzn siedzących raczej przy piwie niż przy kolacji podszedł piąty i witał się z pozostałymi - to prawdopodobnie do niego skierowane było pytanie. Tych czterech miało bardzo podobne stroje - nie mieli żadnych oznaczeń, ale identyczne buty, spodnie i broń przywodziły na myśl przedstawicieli jakiejś straży, którzy zakończyli służbę i zmienili tylko kurtki przed wyjściem do domu. Piąty ubrany był inaczej, bardziej podróżnie, choć również w rzeczy przywodzące na myśl sort mundurowy.
- A, weź przestań - odparł nowo-przybyły - piwo, mocne i duże. Minął miesiąc - dodał kiedy kelnerka odeszła. Przy stoliku mówili ciszej, ale słuch Sroki przydawał się również w takich sytuacjach. - A ja dalej nie wiem czy to była nagroda czy jakieś zesłanie.
- Zesłanie na Stare Miasto... Niektórzy za taką służbę by zabili.
- A ja bym się zamienił. Uwierz mi Hartan. Zamieniłbym się.
- A wiecie, że otwarli ponownie tą spelunę w dokach - jeden z mężczyzn zmienił temat po chwili ciszy jaka zapadła przy stoliku - mordowania pod czerwoną kotwicą zaprasza na codzienne lanie po pysku. Jakby patrol w dokach nie miał dostatecznie wiele atrakcji...
Rozmowa potoczyła się w kierunku bardziej prywatnym, w coraz głośniejszej i pełnej ludzi karczmie. Z rozmowy dało się wywnioskować, że cała piątka kiedyś tworzyła jakiś oddział, jednak potem jeden z nich - Marten - w nagrodę za coś został skierowany do służby w wewnętrznym mieście, co wcale mu się nie podobało. Reszcie zresztą też nie, bo rozbito drużynę, która funkcjonowała kilka ładnych lat.
Ellandriel w zasadzie skończyła już posiłek i zamierzała udać się na spoczynek, kiedy za oknami dało się słyszeć szczęk stali. Ciekawostką nieodgadnioną było to, że niezależnie jak głośno było w karczmie - szczęk stali zawsze dawało się usłyszeć... Oczywiście powstało zamieszanie - ktoś pchał się do okna, inny - wręcz przeciwnie, w kierunku schodów na górę. Siedzący przy stole mężczyźni również się podnieśli i zaczęli przepychać w kierunku drzwi.
*****
Threepwood... No tak, nie był to szczyt możliwości, ale... mogło być gorzej. Spacerując po mieście mężczyzna poczynił kilka ciekawych obserwacji. Przynajmniej ta część miasta była budowana zgodnie z najlepszą sztuką. Wiele większych miast nie mogło poszczycić się takimi rozwiązaniami. Znaczniejsze ulice były szerokie, zapewne, aby uniemożliwić, a przynajmniej utrudnić rozprzestrzenianie się pożaru; poboczne ulice były węższe, jednak wszystkie - równo wytyczone. Domy było bardzo podobnej wielkości, co przywodziło na myśl rzadko spotykany sposób budowy, polegający na uprzednim zbudowaniu ulic i wytyczeniu parceli, w przeciwieństwie do budowania gdzie popadnie i jak wyjdzie... Same budynki były również bogate, choć z widocznym "spadkiem statusu" w ostatnim okresie. Gdzieniegdzie wiatr naderwał proporce, których nikt nie poprawił; tam drzewka w kamiennych donicach kiedyś stanowiące ozdobę wejścia teraz były tylko uschłymi kikutami... Jakby ludzie przestali zwracać uwagę na rzeczy, które nie są niezbędne...
W wielu miejscach domy budowano z charakterystycznym nawisem, pozwalającym uzyskać dodatkową przestrzeń na piętrach...
Ulice były czyste, co zapewne w dużej mierze było zasługą ułożonej pod miastem kanalizacji, która musiała mieć bezpośrednie połączenie z morzem, ponieważ nawet w pobliżu kratek ściekowych nie było czuć typowego smrodku.
*****
Podziwianie architektury miejskiej musiało poczekać na kolejną okazję, czas biegł nieubłaganie i wypadało udać się na spotkanie - niezależnie od tego - o co tak naprawdę chodziło w tym wszystkim. Na miejsce dotarł praktycznie punktualnie o umówionej godzinie. Gdy wyszedł zza rogu zauważył, że pod Tawerną Talboota miała miejsce ciekawa scenka. Do dwu mężczyzn, którzy najwyraźniej zmierzali do tawerny podeszło trzech strażników. Przez krótką chwilę rozmawiali o czymś po czym ni z tego ni z owego błysnęły miecze. Jeden ze strażników został ugodzony co najmniej dwoma bełtami. Zhoth'illam przywarł do muru i spojrzał w górę - jednak nie sposób było określić nawet przybliżonej pozycji strzelców. Zauważył za to, że w jedną z pobliskich uliczek ktoś się cofnął. Po chwili z Tawerny Talboota wypadło kilku zbrojnych i sprawa została szybko zakończona. Choć mężczyzna mógłby przysiąc, że pojawienie się zbrojnych było zaskoczeniem dla wszystkich biorących udział w zajściu przed tawerną...
*****
Wśród typowej dla takich sytuacji wrzawy i zamieszania rannego strażnika wniesiono do tawerny i przeniesiono na zaplecze. Mężczyzn związano i pozostawiono na zewnątrz pod strażą. Zhoth'illam zauważył, że po chwili jeden z nich zasalutował i odszedł ginąc po chwili w cieniach uliczki.
- Ktoś zna się na opatrywaniu? Czy trza słać? - tubalny głos karczmarza przebił się przez szepty i komentarze będących w karczmie.
- Kapłana, cyrulika! - zakrzyknął ktoś przy drzwiach.