Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-09-2010, 18:08   #1
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
[FR 4E / ST] Twierdza Upadłych Władców - I - Spotkania.

Miasto nie zrobiło na nim dobrego wrażenia, a nawet zrobiło bardzo złe wrażenie. Dojeżdżając do Cruar's Cove nadmorskim traktem trafiało się pomiędzy rozsypujące się domy... rudery właściwie. Później dojeżdżało do bramy, której strażnicy kazali długo poczekać, zanim łaskawie się ruszyli i otworzyli furtę wejściową mamrocząc coś pod nosem o przerywaniu snu. Potem znów były rudery i rozpadający się port po lewej. W końcu zabudowa stawała się bardziej cywilizowana. Gnom już na wstępie miał tego miasta serdecznie dosyć, przynajmniej porządku mogli tutaj trochę zrobić...

Karczm i gospód było jednak sporo, a nawet jakby trochę za dużo w stosunku do potrzeb. Zatrzymał się w jednej z - wydawało mu się lepszych, a przynajmniej lepszych z tych, które widział - karczm o nazwie "Kamienny Kasztel" i zastanowił co robić dalej. Zebranie drużyny na wyprawę wydawało się zajęciem równie trywialnym jak... Jednak wszystko co trywialne często było trudne w wykonaniu. Jak się dowiedział w wielu karczmach były przygotowane specjalne tablice na których można było umieścić ogłoszenie - jedna z nich była nawet w tej karczmie. Jakkolwiek karczmarze przeważnie pobierali jakąś drobną opłatę to był to stosunkowo dobry sposób. Można również było udać się na Plac Najemników i znaleźć kogoś osobiście, ale karczmarka twierdziła, że raczej tylko miejscowi się tam pojawiają, a od jakiegoś czasu to... lepiej nie mówić, ale plac się powinien nazywać Placem Szumowin. Oprócz karczm wiele ludzi kręciło się również w pobliżu świątyni Iouna i w pobliżu Uniwersytetu, więc może tam?

Opcji było kilka, jednak Direbl postanowił je rozważyć następnego dnia; było już późno, a po całodziennej podróży był zmęczony. Następnego dnia obudził się późno, zdecydowanie za późno - najwidoczniej jednak łóżko było na tyle wygodne (zwłaszcza w porównaniu ze zwijanym posłaniem na jakim spał ostatnie kilka nocy), że jego ciało po prostu postanowiło odespać sobie choć trochę... Późne, a przez to szybkie, śniadanie; wizyta w stajni i sprawdzenie jak miewa się kuc...

Miasto.

Cruar's Cove w dzień wyglądało lepiej, a ta część miasta nawet była porządna. Ludzie podążali w sobie tylko wiadomych sprawach, stali na ulicach rozmawiając... Miasto nie wyróżniało się niczym szczególnym - może tylko tym, że częściej niż zwykle ciekawskie spojrzenia spoczywały na gnomie. Udało mu się kupić potrzebne do sporządzenia ogłoszeń pergaminy i atrament. Wrócił do swojego pokoju i napisał ogłoszenie, które postanowił wywiesić na tablicy w sali jadalnej tej karczmy...


*****


To, że znalazła się w Cruar's Cove było przypadkiem. Wszystkie ostatnie wydarzenia nawet z perspektywy tych kilku dni wydawały się ciągiem nieporozumień i niefortunnych przypadków... Także w tej chwili, kiedy stała na krzywym i miejscami dziurawym nabrzeżu, miała wrażenie, że to wszystko jest złym snem i wystarczy się obudzić, aby wszystko wróciło do normy.



Niezdecydowanie rozejrzała się po porcie; kiedyś zapewne znacznie większym i lepiej utrzymanym; teraz popadającym w ruinę. Statek, którym przypłynęła stał jeszcze przy nabrzeżu i w pośpiechu był załadowywany. Z jednej strony rozumiała chęć zarobku i okazję jaką tutaj złapał kapitan, z drugiej - nie tak się umawiali. Nawet to, że oddał jej część pieniędzy, które zapłaciła za podróż nie poprawiło jej humoru. Była gdzieś, w mieście, które nie zachęcało do pobytu... Jednak nie chciała wracać... Stąd też powinno dać się odpłynąć, odjechać...

Zabrała swój bagaż i podążyła w kierunku budynku z białym, łuszczącym się napisem "Kapitanat Portu Cruar's Cove". Rzeczy lubiły się zmieniać ze złych na gorsze i tym razem też tak było. Okazało się, że w najbliższych dniach nic nie odpływa, a przynajmniej nic na czym "kobieta mogłaby podróżować". Najszybciej za pięć dni odpływał odpowiedni statek, choć mężczyzna w kapitanacie z góry powiedział, że kapitan bardzo drogo sobie liczy za zabranie pasażerów na pokład. Doradził, aby udała się do miasta i rozejrzała za odpowiednim dyliżansem. Marynarz twierdził większość dyliżansów zatrzymuje się przy karczmie "Poroże Białego Jelenia", a te które się tam nie zatrzymują są bardzo kosztowne, więc chyba nie będzie nimi zainteresowana.

Nie mając specjalnie wyboru podążyła szeroką ulicą w kierunku wskazanym w kapitanacie portu. Okolica sprawiała dość przygnębiające wrażenie. Pomimo tego, że było dość wcześnie, niektóre sklepy były zamknięte, niektóre - pomimo tego, że otwarte - handlowały powietrzem z pustych półek. Niektóre - trzeba oddać sprawiedliwość - wyglądały całkiem dobrze i były dobrze zaopatrzone. Na ulicach dało się jednak wyczuć atmosferę marazmu i zniechęcenia.


*****


Plan wydawał się prosty i łatwy do zrealizowania. Przynajmniej jego część dotycząca przybycia do Cruar's Cove była w miarę łatwa i została zrealizowana. Choć podróż nie należała ani do tanich, ani do przyjemnych. W samym mieście jednak czekała spora niespodzianka. Nie było wielkim zaskoczeniem, że miasto posiada jeszcze wewnętrzne mury oddzielające "lepsze" dzielnice; jednak to, że do tej części miasta nie da się wejść bez zaproszenia konkretnego mieszkańca było już rzadko spotykane... Strażnicy usztywnili się jeszcze bardziej kiedy podczas rozmowy wyszło, że mężczyzna dopiero przyjechał do miasta. Koniec końców dobre pół godziny dyskusji skończyło się definitywnym "Nie" i zatrzaśnięciem drzwi przed nosem.


*****




Cytat:
Mój Drogi,

spełniając Twoją prośbę skontaktowałem się z moimi przyjaciółmi i poprosiłem o możliwość spotkania i przedstawienia Twojej osoby. Jak zapewne zdajesz sobie sprawę to spotkanie o niczym nie przesądza i w żaden sposób nie jest wiążące. Osoba, która pojawi się na spotkaniu będzie miała sygnet organizacji. Przekaże ci pewne dokumenty oraz... ah, nie to będzie niespodzianką i małym testem.

Pozdrawiam serdecznie, oddany
Oddany... Tak, to pewnie nigdy nie była prawda. Zresztą tak na dobre to nigdy nie widział, czy to wszystko czego się dowiedział jest prawdą, czy nie... Ale to była jedyna szansa, aby... może wykorzystać wszystkie swoje możliwości. Może, po prostu, znaleźć swoje miejsce w świecie...

Mężczyzna po raz kolejny wpatrywał się w list i zamieszczoną pod spodem informację z datą i miejscem spotkania. Niestety w gospodzie "Pod Czerwoną Jarzębiną" nie było żadnych miejsc i musiał zatrzymać się w pobliskiej Tawernie Talbooth, ale miał nadzieję, że nie pokrzyżuje to niczyich planów.

Do wyznaczonej daty spotkania było jeszcze kilkanaście godzin. Następnego dnia, podczas śniadania, wiele spraw się wyjaśni. A przynajmniej miał taką nadzieję...

Zupełnie niespodziewanie okiennica trzasnęła w framugę okna z taką siłą, iż wydawało się, że za chwilę coś się posypie. Mężczyzna spojrzał w okno i zauważył, że niebo z każdą chwilą staje się ciemniejsze i bardziej burzowe. Pierwsze wielkie krople deszczu zaczęły uderzać o szyby. Wiatr usiłował rzucić drugą okiennicą w ścianę, ale mężczyzna w ostatniej chwili ją chwycił. Wyglądało na to, że przyroda nie zamierza się zadowolić małym deszczykiem.


*****



Karczma "Kamienny Kasztel" miała znacznie bardziej dumną nazwę niż... cokolwiek innego. Budynek co prawda kiedyś zapewne był znacznie bardziej okazały i dostojny, teraz jednak wykonane z jasnego piaskowca ściany zdążyły przybrudzić się i pokryć mchem. Wnętrze karczmy było czyste i schludne, ale mocno wysłużone. Richard nie zamierzał szukać kolejnej, ta był lepsza niż kilka poprzednich... Może po prostu trafiał na takie beznadziejne przybytki, a może po prostu wszystkie tutaj takie były. Nie chodziło o to, że mieszkanie w spelunie mu przeszkadza... Bardziej o to, że w większości przypadków obcy w takiej karczmie wzbudzał niezdrową sensację w lokalnym światku przestępczym i to już mogło się skończyć różnie. Problemów zaś wolał unikać - przynajmniej chwilowo.
Jednak tutaj, w "Kamiennym Kasztelu", koło kontuaru, za którym stała pulchna kobiecina znajdowała się tablica z ogłoszeniami. Widząc, że mężczyzna zaczyna je studiować odezwała się:

- To z lewej na dole przed chwilą jakaś kobieta przywiesiła, więc pewnie jest jeszcze aktualne. To większe też jest nowe... Podać coś panu? Mam doskonałą kaczkę i równie dobry bigos...

Mężczyzna przerwał czytanie ogłoszenia o zatrudnieniu artystów i przeczytał wskazane przez kobietę:

Cytat:
Poszukuję do zatrudnienia osoby bądź grupy mogącej rozwiązać problem natury delikatnej. Informacji udzielałam osobiście w karczmie przy stacji dyliżansu. Pytać o panią Costelu.
W ogłoszeniu dźwięczało coś obcego, styl, może nietypowy dobór słów... Prześledził jeszcze inne ogłoszenia. Większość tyczyła się ochrony lub wykonania jakichś nie do końca sprecyzowanych zleceń. Wisiały jeszcze z trzy listy gończe, które dopełniały obrazu tablicy.
Jednak tylko trzy, może cztery ogłoszenia rokowały jakieś nadzieje - papier był - przynajmniej w miarę - świeży, a atrament niewyblakły; a to dawało większe prawdopodobieństwo, że ogłoszenie jeszcze jest aktualne, a nie wisi tutaj tylko dlatego, że nikt go nie zdjął.

Wyglądało na to, że jego plan ma duże szanse na realizację...


*****




Karczma "Poroże Białego Jelenia" była bardzo duża, to trzeba było przyznać. Budynek ułożony był w kształt dużej litery U mieścił w swoim wnętrzu spory plac, na którym trzy, a może nawet cztery dyliżanse mogły się jednocześnie zatrzymać. Z jednej strony do placu przylegały stajnie i wozownia, z drugiej sama karczma, a trzecie zamkniecie placu stanowił budynek gospodarczy. Wszystkie budynki były z sobą połączone i tworzyły jedną zwartą całość.

Na dużej tablicy, jakby przygotowanej do znacznie większego ruchu dyliżansów, wypisano zaledwie kilka odjazdów, z których - od biedy - dwa Meredith mogła uznać za interesujące. Problem polegał jednak na tym, iż wcześniejszy odchodził za cztery dni, co oznaczało konieczność przeczekania w mieście lub zabrania się na przysłowiowym wozie z sianem. Zbliżała się pora obiadowa i kobieta postanowiła wejść do karczmy i przy posiłku zastanowić się co dalej.

Spora ciżba tłoczyła się przy kontuarze i chcąc nie chcąc Meredith zwróciła uwagę na ogłoszenia wiszące na ścianie. Jej uwagę przykuło zwłaszcza jedno:
Cytat:
Poszukuje się artystów, kuglarzy, trup teatralnych, które swymi występami uświetnić mogłyby nadchodzące urodziny baronowej Stolveck. Przesłuchania oraz bliższe informacje udzielane będą w pokoju zielonym w karczmie "Poroże Białego Jelenia" codziennie pomiędzy godziną siedemnastą a dwudziestą czyli w pierwszej wieczornej straży. Za przyjście i pokazanie sztuki zapłata. Ogłoszenie obowiązuje do czasu usunięcia.

*****


W pewien sposób miasto go rozczarowało. Cruar's Cove przypominało podupadającą dziurę, w zasadzie to było upadającą... może jeszcze nie dziurą, ale... Teraz jednak za późno było na tego typu myśli. Był już w mieście i przynajmniej jakiś czas, chociażby tyle, aby zbadać rodzinną tajemnicę, czy chociażby, aby znaleźć następny środek transportu tutaj pozostanie. Klucząc trochę po okolicach Drogi Północnej szybko zorientował się, że na zachód budynki są zdecydowanie gorsze niż po wschodniej stronie drogi. Jakby szeroka ulica w jakiś sposób dzieliła miasto na lepszą i gorszą część. Zhoth'illam znalazł w końcu jakąś gospodę, w której dawało się zamieszkać i jednocześnie, w której były wolne miejsca. Okazało się, że brak miejsc wynika z święta obchodzonego w lokalnej świątyni Iouna. Święto co prawda zakończyło się przedwczoraj, ale wiele osób pozostawało jeszcze w mieście...

Gdy tylko pozostawił swoje bagaże w pokoju zszedł na dół, aby zjeść obiad. Wybór potraw nie powalał, ale ceny również były umiarkowane. Jak zawsze przygotowanie czegoś bardziej wykwintnego niż jajecznica, czy bigos zajęło chwilę. Gospoda zapełniła się szybko klientelą, ale dopiero po chwili mężczyzna uświadomił sobie, że przyczyną tego było nagłe załamanie pogody i ulewa, która zagoniła wszystkich pod dach.

Nie wszyscy powinni pić alkohol. Prawda znana była od dawna, ale zupełnie nie stosowana - zwłaszcza w karczmach i gospodach. Piwo może i było cienkie, ale było go dużo i zatłoczonym miejscu łatwo było o szturchnięcie... Potem ktoś powiedział o słowo za dużo. Potem poleciał jakiś kufel resztkami napoju oblewając przypadkowe osoby i - oczywiście - trafiając zupełnie przypadkowego człowieka... A potem... Wiadomo co było potem. Nic tak nie wpływa na dobre trawienie jak burda na zakończenie posiłku. W zasadzie zanim mężczyzna podjął decyzję czy bierze udział w zamieszaniu, czy raczej wycofuje się do swojego pokoju ktoś wpadł na niego i siłą rozpędu przewrócił na ziemię:

- Jesteś spóźniony! - Syknął - Spotkanie dziś o drugiej wieczornej straży przy Tawernie Talbota... Cho... - odturlał się w bok, a Zhoth'illam instynktownie odchylił się w drugą stronę pozostawiając pustą przestrzeń dla nadlatującego ciężkiego taboretu. Szybko stanął na nogi, ale nie zauważył nigdzie mężczyzny, który do niego mówił; nie przyjrzał mu sie w tym ułamku sekundy dostatecznie dobrze...

Bijatyka powoli dogorywała - część uczestników uciekła na deszcz, część do swoich pokoi na piętrach. Na środku sali potężny karczmarz z solidną pałką w rękach patrzył komu jeszcze jest mało. Po chwili do wnętrza wpadło kilku totalnie przemoczonych, a przez to wściekłych jak osy strażników i młody chłopak, zapewne syn karczmarza. To był ostatni moment, aby zniknąć na schodach prowadzących na piętro lub pozostać i odegrać rolę "prawego obywatela"...


*****


Mężczyzna wszedł do wskazanej mu kilkanaście minut temu karczmy, była duża i wyglądała na dobrze zaopatrzoną i utrzymaną. Tuż przed nią był duży plac, na którym zatrzymywały się dyliżanse. Wyglądało na to, że "Poroże Białego Jelenia" jest swoistym centralnym punktem zewnętrznego miasta... A przynajmniej miejscem gdzie odsyła się wszystkich pytających... Kilka ciekawskich spojrzeń prowadziło go po drodze, a nawet na placu przed karczmą; jednak już dawno przestał zwracać na to uwagę...

Zresztą... na wiele rzeczy przestał zwracać uwagę...

Na dworze zaczęło padać i raczej nie zapowiadało się na przelotny deszczyk. Dobrze więc było przesiedzieć opady gdzieś pod dachem; napić się piwa, zjeść obiad po całej tej podróży i zastanowić się co robić dalej. Kelnerka, może i młoda, ale niekoniecznie ładna; pojawiła się przy stole i dość wyraźnie zasugerowała, że przy pustym stole to się nie siedzi. Zamówił więc cokolwiek, aby się odczepiła i spojrzał w okno - padało i wiało coraz mocniej i coraz więcej osób pojawiało się w karczmie. Wkrótce we wnętrzu stało się po prostu ciasno. Jego bagaż stłoczony w niewielkiej wnęce wydawał się dobrze zabezpieczony przed wszystkimi posiadającymi lepkie ręce.

Musiał zastanowić się co dalej.


*****


W tej okolicy koniec lata i wczesna jesień często objawiały się burzami, jednak tego popołudnia sztorm rozszalał się na dobre. Już dawno takiego nie było w Cruar's Cove. Ludzie w popłochu zamykali stragany i sklepy chroniąc porywany przez wiatr towar, kryli się w domach, lub zaszywali w karczmach. Deszcz lał się strumieniami z ciemnogranatowego nieba przecinanego co kilka minut piorunami. Po ulicach miasta wiatr przeganiał masy śmieci, przedmiotów, a nawet elementów budynków. W otwartym na morze porcie sprawy wyglądały jeszcze gorzej... Na szczęście statków nie cumowało tutaj tyle co kiedyś.


Nawałnica zakończyła się po kilku godzinach równie nagle jak się rozpoczęła. Było już jednak stosunkowo późno i nikomu nie chciało się na powrót otwierać straganów i sklepów. Gdzieniegdzie ludzie wylegali na ulice i oceniali straty, biadolili i przeklinali, wszystkich oraz wszystko - począwszy od przyjezdnych, podatków i Lorda Dirrena skończywszy na pogodzie i kapłanach.
Jedynym pozytywnym aspektem nawałnicy był fakt, że burza w końcu uprzątnęła śmieci z ulic i porządnie umyła miasto. Co oczywiście nie rekompensowało w żaden sposób zniszczeń.
Chyba tylko karczmarze byli zadowoleni z obrotu spraw - utarg tego wieczoru był znaczny, znacznie większy niż w inne dni. Karczmy były pełne, bo ludzie gdzieś musieli wylać swoje swoje żale i frustrację, utopić je w czymś mocniejszym; zwłaszcza w sytuacji, kiedy mieli dobry powód.


*****


Nawałnica przyszła nagle. Zaskoczyła wszystkich - nawet marynarzy. Zanim ktoś zabrał się za zwijanie żagli - nie było już co zwijać. Statkiem miotało we wszystkich możliwych kierunkach... Załoga usiłowała coś robić, jednak kiedy wiatr złamał drugi maszt i jednostka stała się całkowicie niesterowna i na dodatek niebezpiecznie przechylona na sterburtę dla każdego na pokładzie stało się jasne, że jedyne co można zrobić w takiej sytuacji to modlić do swojego boga i prosić o łaskę. Ellandriel - podobnie jak dwaj inni pasażerowie - pozostawiona sama sobie usiłowała z jednej strony nie dać się zmyć z pokładu, z drugiej - nie stracić bagażu... Wszystko razem nie było proste w burzowej ciemności...

Fragment balustrady, którego się trzymała chrupnął przeciągle, a przy następnej fali odłamał od statku...

Ocknęła się na plaży, zmęczona i obolałą. W pobliżu był jej bagaż i sporo drewnianych elementów. Ciężko było powiedzieć czy to z jej statku czy z pobliskiej - zniszczonej i najwidoczniej opuszczonej, stoczni. Jak dobrze pamiętała dyskusję na statku - to miasto to musiało być Cruar's Cove - niczego innego nie było w pobliżu. Kapitan nawet zastanawiał się czy nie zawinąć do tego portu, jednak w końcu chyba stanęło na tym, że szkoda nadkładać drogi.

Zebrała swój dobytek i podążyła w kierunku zabudowań. Dzielnica sprawiała wrażenie opuszczonej od lat i wymarłej... Jednak dość szybko okazało się, że nie do końca wymarłej. Wprawnie ukryła się w cieniu i obserwowała rozwój typowej scenki. Ich było trzech, on sam - podróżny, który znalazł się w złym czasie i w złym miejscu... Błysnął nóż i zdarzenia potoczyły się błyskawicznie. Podróżny jednak nie był nowicjuszem i z jednym z przeciwników rozprawił się bardzo szybko, drugi i trzeci postanowili się ulotnić. Podróżny szybko podążył w jej kierunku, jednak z każdym krokiem zwalniał. Kiedy odrzucił płaszcz i rozpiął kurtkę zobaczyła wielką plamę krwi na boku. Pomimo tego, że wyjął z podróżnej sakwy jakąś szmatę i usiłował zatamować krwawienie Ellandriel nie dawała mu wielkich szans. Mężczyzna znalazł się zaledwie kilka kroków od niej i w końcu ją zauważył. Przez chwilę zdziwienie odmalowało się na jego twarzy potem szybko powiedział:

- Weź ten list - wyszarpnął z tubusa przy pasku zakrwawiony pergamin, kontrastujący z bladością twarzy - i sygnet. Za przysługę zatrzymaj moje złoto, całe... i co jeszcze... chcesz... Ja... Ah! spotkanie jutro w karczmie "Pod Czer..." - Oczy nieznajomego mężczyzny uciekły do tyłu i znalazł się na bruku, w ostatnim świadomym odruchu rozprostowując palce i rzucając pergamin w kałużę błota i krwi.
 
Aschaar jest offline  
Stary 19-09-2010, 19:33   #2
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Zoth'illam musiał przyznać, że pogoda na południowym wybrzeżu Morza Spadających Gwiazd była zawsze dość kapryśna, od Wysokiego Imaskaru, aż do Smoczego Wybrzeża. Ewidentnie zbierało się na porządną nawałnicę, niebo na horyzoncie było nieźle zaciągnięte. Przy odrobinie szczęścia może jeszcze zdąży dotrzeć do pobliskiego portu... jakże się on nazywał... a tak, Cruar's Cove. Nie było co liczyć na specjalne luksusy, ale zawszeć to okazja by znaleźć sobie solidną karczmę, w której nie przecieka dach. A poza tym... kto wie? Może mają tam jakiś solidny ratusz, ze szczęśliwie zachowanymi papierzyskami?

A, pal licho przypuszczenia, kiedy stopy bolą. „Dobra Zoth- przede wszystkim potrzebujesz roboty. Jeśli nie kupisz komponentów, to znowu będziesz zasuwał na piechotę do kolejnego miasta. A to przecież poniżej wszelkiego poziomu”.
Mężczyzna musiał sam przed sobą przyznać się do tego, że rozpuścił ostatnio za dużo gotówki i aktualnie bytował na żelaznych rezerwach. Miał dość w kiesie, by można było kupić coś do jedzenia i wynająć porządny pokój, ale wizyta w dobrym zamtuzie skazałby go już na żebranie. O prowadzeniu poszukiwań za to, co aktualnie posiadał to już w ogóle nie mogło być mowy. "Wiedza zdecydowanie za wiele kosztuje"-marudził.


Bramy miejskie, a na ich straży nie kto inny jak.. no cóż, straż. Dwóch niezbyt entuzjastycznych mężczyzn, którym wyraźnie nie podobało się, że warta przypadła im na taką paskudną pogodę. Czujnym i nieżyczliwym okiem przyglądali się ludziom wchodzącym i wychodzącym z miasta, a ponieważ nie było ich zbyt wielu, to dla czystej rozrywki poddawali inspekcji każdego, kto akurat się nawinął. To całkiem niezły sposób wyładowywania frustracji.
-Nazwisko- warknął jeden ze strażników, zatrzymując przechodzącego właśnie Zoth'illama. Po prawdzie jednak, zatrzymałby go nawet, gdyby mu się nie nudziło. Zoth'illam był bowiem bardzo egzotyczny. Po pierwsze, choć wiało jak diabli i było dość chłodno, mężczyzna paradował z odsłoniętą piersią. Po drugie, trzecie i tak dalej, za długo by wymieniać.
-Abe Threepwood C'eville- skłamał odruchowo Zoth'illam, jedynie przez moment zastanawiając się, skąd wytrzasnął tak głupie miano.
-Czy wwozi pan do miasta jakieś towary w celach handlowych?- kontynuował regułkę strażnik.
Nowo mianowany Abe Threepwood C'eville, odwrócił się za siebie szukając wzrokiem jakiegoś wozu. Albo chociaż konia. Ba! Osła, albo muła. Nie znalazłszy jednak niczego takiego, spojrzał tylko wymownie na żołnierza.
-Cel przybycia?
-Nocleg, ewentualnie uzupełnienie zapasów- grzecznie odpowiadał Zo... Abe.
-No, z noclegiem to może być kiepsko. Większość miejsc pozajmowana- strażnik wreszcie wykazał się inwencją własną. Przy okazji nie potrafiąc ukryć intensywnego wpatrywania się w zatrzymanego mężczyznę.-Ledwo co skończyły się uroczystości ku czci Ioun, przyjezdni wyznawcy nie zwolnili jeszcze kwater.
Threepwood zamrugał oczami, podrapał się po skroni, po czym zapytał:
-Ku czci kogo?
-Bogini Ioun- powtórzył strażnik, jakby był zmuszony do tłumaczenia czym jest koło. C'eville wolał nie drążyć tematu, religia zawsze była dość drażliwą sferą.
-Coś jeszcze Panie Władzo?- Abe lubił korzystać z terminu Pan Władza, bowiem większość strażników lubiła być tak tytułowana. Podkreślało to ich autorytet i mile łechtało poczucie własnej wartości, dzięki czemu mniej się czepiali.
-Nie, może pan wejść.


No, no Abe”- Zoth'illam lubił czasami mówić do siebie w myślach, szczególnie kiedy utrwalał sobie nową tożsamość-"Threepwood C'eville? Nie dało się wymyślić czegoś głupszego? Jak to w ogóle brzmi?”- Marudził sobie idąc przez miejskie uliczki.
W oczy rzucał się ogólny poziom miasta: był odrobinę upośledzony w gestii wysokości. Wewnętrzne mury odgradzały tych, którym się powodziło od tych, którym nie szło, w efekcie zapewne podmywając gospodarkę. A ponieważ, przynajmniej na razie, mężczyzna poza wewnętrzne mury się nie dostał, to mógł podziwiać łuszczące się drewniane domy i zalegające na ulicach błoto. Zoth'illam nie cierpiał błota, strasznie brudziło buty.
Strażnik bramy miał rację, szalenie trudno było znaleźć nocleg, co było tym bardziej kłopotliwe, że zaczynało już siąpić. Do ulewy już tylko krok, a C'eville nie lubił moknąć, to nie dla niego. Miejsce znalazło się dopiero w czwartej odwiedzonej gospodzie, która standardem znacznie odbiegała od tego, do czego przywykł mężczyzna. Była co prawda tania, ale co z tego? Czy będzie tu wygodne łóżko, prywatna balia z wodą? Na pewno nie. Ale co było robić? Threepwood rozstał się ze sztuką złota, którą uznawał prawie za zmarnowaną, za co przez dwa dni miał gdzie spać. Chyba, że w łóżku będą karaluchy. Wtedy straż miejska będzie musiała wyjaśniać sprawę zagadkowego zniknięcia karczmarza.

Na szczęście łóżko było wolne od małych lokatorów, Abe postanowił się więc rozpakować. Pozornie nie miał z czego, bo cały jego ekwipunek składał się ze sztyletu zatkniętego za pas, kuszy wiszącej mu na plecach i jednej sakiewki. Pozory jednak mylą.
"Gdzie ja wsadziłem ten plecak"- marudził Threepwood wsadzając dłoń do swej sakwy. A potem, ponieważ plecaka nie było na wierzchu, wsadził całe przedramię i przez chwilę szukał swej własności."Ach, jest"
Wkrótce do wyjętego i dość zmiętego plecaka został wrzucony śpiwór, zapasowe eleganckie ubrania, część pieniędzy i dość mało przydatny zwykły, płócienny worek. C'eville zdecydowanie powinien uzupełnić braki w swoim wyposażeniu- chociażby inkaust, pióro i trochę pergaminów by się przydało. Na razie jednak trzeba było coś zjeść.

Abe nie był jakoś specjalnie wybredny, jeśli idzie o jego posiłki, ale doprawdy- jajecznica na talerzu? A gdzie się podział boczek? Albo chociaż szynka, na litość Ilmatera! Ostatecznie mężczyzna zdecydował się na pieczyste z królika i miał nadzieję, że ten królik za życia nie miał długiego, różowego ogonka.
Nim jedzenie, bacznie dźgane teraz przez Threepwooda, trafiło na stół, do gospody zwaliło się mnóstwo klienteli.


Mężczyźnie zajęło chwilkę, nim pojął powód takiego nagłego zagęszczenia ludności- na dworze zaczęło lać. C'eville miał szczęście, że zdążył się rozgościć w tej gospodzie. Może i standard nie był najwyższy, ale przynajmniej było sucho.
Posiłek na szczęście mijał Abe'owi spokojnie i zwyczajnie. Tyle tylko, że w jego wypadku oznaczało to, że był wytykany palcami, ale nie otwarcie zaczepiany. Threepwood skłamałby, gdyby stwierdził, że uwaga jaką na sobie skupia, mu się nie podoba. Celowo chodził w tak wyzywającym stroju, prezentując swoje umięśnione, ogorzałe ciało- potężne muskuły widoczne były pod owiniętymi wokół ramion rzemieniami, wyrzeźbiona klatka piersiowa, zupełnie niczym nieosłonięta, prezentowała wytatuowane smoki. Wystarczy trochę fantazji i już przykuwa się wzrok bardziej niż diablę, czy dragonborn.

Niestety, poza oczywistymi plusami w postaci rzucanych mu ukradkowo przez kobiety spojrzeń i uśmieszków, jego wygląd miał także minusy. Jednym z nich było to, że pijane grupki szybko identyfikowały go jako cel do zaczepienia. Nie inaczej sprawa wyglądała w tej gospodzie, gdy podchmielony tłum postanowił skosztować trochę sportu, a ponieważ sala była za krótka na bieg na sto metrów, zapadła powszechna zgoda, że boks i zapasy wystarczą.
Niestety nim Abe zdążył udać się na z góry upatrzone pozycje, został powalony na ziemię przez jakieś przypadkowe ciało obce, co dziwne jeszcze zdolne do szczątkowej konwersacji:
-Jesteś spóźniony! Spotkanie dziś o drugiej wieczornej straży przy Tawernie Talbota... Cho...- dłuższa wymiana zdań została przerwana przez latający taboret: magiczny przedmiot, najczęściej spotykany w podrzędnych karczmach.
"No dobra"- myślał C'eville.-"Ja nic nie piłem i na pewno się nie przesłyszałem. W takim wypadku, kimkolwiek był tamten facet, on musiał za dużo wypić i mnie z kimś pomylić"- wywód trwał kiedy mężczyzna podniósł się z podłogi i od razu uchylił przed szybującym kuflem."A pomylenie mnie z kimkolwiek, to sztuka"-Threepwood instynktownie odskoczył w tył i podstawił nogę facetowi, który próbował przywalić mu w zęby.

Abe nie miał najmniejszej ochoty na uczestniczenie w rozróbie, powoli i ostrożnie przesuwał się więc do schodów prowadzących na piętro. Udało mu się nawiać bez większego uszczerbku na zdrowiu, ot jedno krzesło rozbite na plecach. Bywało, że obrywał znacznie gorzej, a to ledwo poczuł. Bijatyka nie była nawet zbyt intensywna, karczmarz potrafił przywoływać do porządku swoją klientelę. I chwała mu za to, albowiem C'eville wolał odpocząć w swym pokoju bez hałasów.


"Dobra Threepwood...niech mi Oghma wybaczy ten durny pseudonim... dobrze wiesz, że potrzebujesz roboty. Skoro ktoś ci podrzucił okazję pod nogi, to grzech nie korzystać"- wewnętrzna konwersacja trwała już od paru minut, kiedy to mężczyzna wygładzał swój podróżny płaszcz, który miał go ochronić przed lejącym na zewnątrz deszczem.
Tawernę Talbota powinno dać się dość łatwo znaleźć. Co prawda nikt w taką pogodę po mieście nie łazi, a karczmarze niechętnie opowiadają o konkurencji, ale jakiś podchmielony kliencina pewnie doradzi, gdzie jeszcze w mieście można się napić.
"Ciekawe jaka to będzie robota? Szpiegostwo? Wyłudzenie? Morderstwo?"- wymieniał sobie w myślach C'eville zbierając się do wyjścia na tą paskudną pogodę.

Wypytywanie to tu, to tam zajęło niespełna godzinę i już Abe wiedział, gdzie się znajduje Tawerna Talbota. Trochę ze zdziwieniem Threepwood stwierdził, że przybytek cieszy się niezłą renomą. Zwyczajowo najemników sprasza się do mordowni, a nie porządnych lokali, lecz tym się nie warto było przejmować- mogło to bowiem oznaczać jedynie coś dobrego, a nie złego.
Mając mnóstwo czasu do terminu spotkania, C'eville postanowił trochę pozwiedzać Cruar's Cove. Pogoda była może i paskudna, ale przez to ulice były praktycznie puste, a i przez to bezpieczniejsze. Nawet bandytów nie wyrzucano na taką ulewę.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 19-09-2010 o 20:29.
Zapatashura jest offline  
Stary 22-09-2010, 15:04   #3
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Ocknęła się czując piasek w ustach, a ostre światło słońca na chwilę pozbawiło ją zdolności widzenia.
Próbowała oddychać głęboko, ale krztusiła się. Obróciła się więc z wysiłkiem na bok wypluwając piasek i jakieś glony.
Było jej niedobrze, a w głowie huczało jak w ulu. Leżała tak przez dłuższą chwilę łapiąc oddech i zbierając siły.
Ostatnie co zapamiętała, to straszliwa burza, która rozpętała się znienacka i pękający fragment balustrady pod palcami rozpaczliwie próbującymi utrzymać ją na pokładzie. A teraz leżała na jakiejś plaży.

Spróbowała wstać, ale siła ciężkości szybko powaliła ją z powrotem na kolana. Zwymiotowała i po tym o dziwo poczuła się dużo lepiej. Podjęła więc ponownie wysiłek przywrócenia ciała do pionu. Tym razem jednak wolno i ostrożnie. Udało się. Odsapnęła z ulgą i obejrzała się dokładnie. Nie widać było śladów krwi, więc aż tak mocno nie oberwała. Trochę spokojniejsza rozejrzała się zatem dookoła.
Na piasku nie było ciał. Leżały tylko jakieś drewniane, połamane elementyi i dzięki Corellonowi jej dobytek!

Z tego co zdążyła się zorientować znalazła się w jakimś starym, rozpadającym się i opuszczonym porcie, a właściwie stoczni. Co za nora! Wspominając opowieści kapitana doszła do wniosku, że morze wyrzuciło ją na brzegi Cruar’s Cove, miasta, do którego nie chciał zawijać żaden statek.
Postawiła kilka kroków. Lekko kołowało jej się w głowie, ale nie miała już mdłości. Oczyściła więc odzienie, zebrała swoje rzeczy i podążyła w kierunku malujących się na horyzoncie zabudowań.
Nie zaszła jednak daleko. Tuż obok przeżartego zębem czasu i solą morską pomostu natknęła się na grupkę mężczyzn. Działając instynktownie wprawnie ukryła się w cieniu.
Trzech bandziorów napadło jakiegoś podróżnego. Błysnęły noże.

Biedny głupiec - pomyślała kobieta.

Jednak mężczyzna okazał się o wiele bardziej sprawny niż go oceniła. Szybko załatwił jednego z napastników, a pozostała dwójka wkrótce zwiewała gdzie pieprz rośnie.
Nieznajomy ruszył w jej kierunku, ale niebawem okazało się, że i on odniósł w tym starciu obrażenia.
Zwolnił i odsłaniając kurtkę okazał mocno krwawiącą ranę na boku. Mimo, że próbował zatamować krwotok, wiedziała, że nie ma dla niego ratunku.
Mężczyzna znalazł się zaledwie kilka kroków od niej i w końcu ją zauważył. Przez chwilę zdziwienie odmalowało się na jego twarzy potem szybko powiedział:
- Weź ten list - wyszarpnął z tubusa przy pasku zakrwawiony pergamin, kontrastujący z bladością twarzy - i sygnet. Za przysługę zatrzymaj moje złoto, całe... i co jeszcze... chcesz... Ja... Ah! spotkanie jutro w karczmie "Pod Czer..." - Oczy nieznajomego mężczyzny uciekły do tyłu i znalazł się na bruku, w ostatnim świadomym odruchu rozprostowując palce i rzucając pergamin w kałużę błota i krwi.

Ellandriel szybko i uważnie rozejrzała się dokoła. Cholera, nie potrzebowała kłopotów w obcym miejscu. Było jednak pusto, a ciekawość zwyciężyła. Zabrała sakwę podróżną mężczyzny, do której schowała owinięty w jakąś szmatę zabrudzony pergamin i sygnet, który mężczyzna nosił na palcu. Całość ukryła we wnętrzu jej własnej sakwy.

Nie marnowała czasu na przeglądanie jego ubrań i rzeczy osobistych. Była złodziejką, ale nie hieną cmentarną. Poza tym obawiała się, że uciekinierzy będą chcieli powrócić ze wsparciem.
Zamknęła nieznajomemu powieki i krótko powierzyła jego duszę bogom. Potem sprawnie zniknęła w cieniach aby wkrótce znaleźć się wśród zabudowań.

***


Cruar’s Cove nie było marzeniem, ale Ellandriel potrzebowała chwilowo ciepłej strawy, dachu nad głową i chwili do namysłu. A to mogło zaoferować nawet tak mizerne miasto.
Minęła stare i rozpadające się rudery i minąwszy bramę wkroczyła do trochę lepszej części miasta, pytając strażników o możliwość noclegu. Okazało się, że miasto przeżywa obecnie oblężenie pielgrzymów przybyłych na uroczystości ku czci Iouna i wolnych miejsc w tych lepszych karczmach może nie być.

Mimo wszystko postanowiła spróbować szczęścia, nie miała wielkiej ochoty na towarzystwo karaluchów w pościeli.

Znalazła miejsce w samym centrum, w Tawernie Talbooth. Gospodarz zaoferował jej skromny, ale czysty pokój za niewygórowaną opłatę. Szybko dobili targu. Ellandriel zapłaciła za tydzień z góry i dorzuciła jeszcze sztukę złota za możliwość kąpieli.

Gospodarz, mężczyzna gruby jak beczka, o sympatycznej i wiecznie uśmiechniętej twarzy, zaprowadził ją do pokoju kąpielowego, a młoda służka pomogła jej zdjąć odzienie i Sroka nareszcie mogła zanurzyć się aż po szyję w parującej wodzie.
Wkrótce świeża i przebrana w czystą, elegancką odzież pojawiła się w sali jadalnej.

O tej porze dnia tawerna była prawie pusta. Zaledwie kliku gości posilało się przy drewnianych stołach. Mimo tego Ellandriel zauważyła zaciekawienie na ich twarzach kiedy spoglądali na młodą i atrakcyjną Eladrin.
Uśmiechnęła się do siebie i zajęła miejsce przy jednym z pustych stołów dając znak gospodarzowi, że chce złożyć zamówienie. Korciło ją już żeby zajrzeć do rzeczy zdobytych w porcie, ale w brzuchu tak jej burczało, że musiała chwilowo uzbroić się w cierpliwość.
Gospodarz szybko porzucił frapujące zajęcie polerowania szklanek i zbliżywszy się do stołu zapytał trochę zasapany:

- Co podać panienko?

- Podajcie gospodarzu na początek dobrą jajecznicę ze skwarkami, miód, ser, dwie pajdy chleba i dzbanek mleka – odparła Ellandriel – a po małej chwili dodała – Powiedzcie czy w Cruar’s Cove jest jakaś karczma czy tawerna ze słowem czerwony w nazwie?

- O ile mi wiadomo tylko karczma „Pod Czerwoną Jarzębiną” panienko – odpowiedział gospodarz wzruszywszy ramionami.

Znakomicie – pomyślała Sroka – pójdę się tam dziś rozejrzeć.

***


Posiłek był smaczny i suty. Skusiła się jeszcze na kawałek ciasta z jabłkami, wypieku ponoć samej gospodyni. Była zadowolona. Nawałnica na morzu mogła skończyć się dla niej jeszcze gorzej, a tak, miała okazję zobaczyć wcześniej nie widziany kawałek Faerunu i może napotkała na coś ciekawego?
Zamknęła drzwi do pokoju, sprawdziła okiennice i dopiero wtedy wyjęła zdobycze z sakwy.
Sygnet był wąski, na pierwszy rzut oka wykonany ze srebra i ozdabiał go motyw długiego gada o smoczym pysku. Trudno było stwierdzić cóż to dokładnie za zwierzę, ponieważ nie zaznaczono łap, a jego szyja była dość długa.



Obejrzała go dość dokładnie zanim odłożyła na bok. Potem wyjęła chustkę kryjącą pergamin. Niestety ten był bardzo mocno przesiąknięty krwią. Najwyraźniej tubus, w którym nieszczęśnik z portu chował list, miał bezpośredni kontakt z raną. Po mozolnym odcyfrowywaniu liter Ellandriel udało się odtworzyć jedynie mały fragment zapisu.

"(...) Władca Północnej Fortecy nigdy nie żył. (...) zginął u stóp Gatt (...) Świątynny Kryształ wskaże podpowiedź, głupców (...) ższa zagadka niech będzie wskazówką. Na końcu (...) prawdą. Powodzenia Mor (...)"

- Hmmm... niewiele, ale dobre i to na początek – powiedziała cicho do siebie.

Nie chciała się sama przed sobą przyznać, ale ten list obudził w niej ponownie to coś, co ostatnio rzadko się przydarzało. To już nie była zwykła ciekawość. W palcach czuła mrowienie i dokładnie wiedziała, że musi rozwiązać tę zagadkę. Ona na pewno zawierała coś cennego... coś unikalnego. Nie po to aby się wzbogacić, o nie. Chodziło raczej o kolejny sprawdzian umiejętności i chęć zdobywania rzeczy niezwykłych, tajemniczych. Zastanawiała się przez chwilę czy przy pomocy magii można by było wydobyć resztę tekstu. Gdyby była u siebie, wiedziałaby gdzie popytać, a tutaj...

No nic – pomyślała – wszystko po kolei.

Na końcu otworzyła sakwę podróżnego. Oprócz rzeczy osobistych jak koszule, spodnie czy bielizna, racji żywnościowych i sakiewki, odkryła małe pudełeczko.



Wykonane z delikatnie wyprawionej skóry, ozdobione tylko jednym małym, nieznanym jej motywem.
Pudełko było ewidentnie magiczne. Sroka obejrzała je wprawnym okiem, doszukując się pułapek, ale nie znalazła takowych. Otworzyła więc wieczko. Niestety pudełko było puste.
Zaklęła pod nosem. Możliwe, że ktoś bardzo sprytny ukrył zawartość pudełka jakimś hasłem lub inną magiczną sztuczka.

Tak łatwo ci ze mną nie pójdzie – zaśmiała się w myślach.

Odłożyła pudełko na bok i wciąż na nie patrząc zajrzała do sakiewki. Gwizdnęła cicho z wrażenia znajdując w niej ponad 200 sztuk złota, trochę srebra i miedziaki.

Kim byłeś nieznajomy? – zastanawiała się w myślach.

Ukryła sakiewkę, sygnet i pergamin w swojej magicznej sakwie, a pozostałe rzeczy podróżnego spakowała do jego sakwy podróżnej. Musiała się ich gdzieś dyskretnie pozbyć, ale o tym pomyśli później. Ukryła obcą sakwę w pokoju i ruszyła w kierunku schodów. Tymczasem chciała się bliżej przyjrzeć karczmie „Pod Czerwoną Jarzębiną” i pomyśleć co dalej.

***


Gospodę udało się szybko odnaleźć. Zapytani ludzie wskazywali ją bez problemu. Okazało się, że znajduje się przy samej głównej ulicy, całkiem niedaleko od jej tawerny.

Jednak zaraz przy wejściu napotkała na przeszkodę. Wykidajło stojący na zewnątrz powiedział jej prosto z mostu, że nie wpuści jej do środka, ponieważ nie ma w niej miejsc. Przez okna karczmy faktycznie widać było, że trzeszczy ona w szwach i wpuszczenie kolejnego gościa było ryzykowne.

Wzruszyła ramionami i postanowiła zajrzeć jutro z samego rana.

Tymczasem ponownie zgłodniała, a ponieważ ciało nadal było trochę obolałe pomyślała, że powróci do tawerny, zje i porządnie się wyśpi.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 25-09-2010, 22:29   #4
 
Dhorr's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhorr ma wspaniałą reputacjęDhorr ma wspaniałą reputacjęDhorr ma wspaniałą reputacjęDhorr ma wspaniałą reputacjęDhorr ma wspaniałą reputacjęDhorr ma wspaniałą reputacjęDhorr ma wspaniałą reputacjęDhorr ma wspaniałą reputacjęDhorr ma wspaniałą reputacjęDhorr ma wspaniałą reputacjęDhorr ma wspaniałą reputację
Cytat:
Poszukuję pomocnych rąk do wyprawy o charakterze religijno-wyzwoleńczym. Mile widziane bogate doświadczenia w poszukiwaniu przygód. Nie oferuję wynagrodzenia. Zamiast tego proponuję równy podział ewentualnych zdobyczy. Pytać o Skórogłowa.
Napisawszy tych pięć zdań zastanawiał się jeszcze kilka minut, co w nich ulepszyć, przerobić lub dopisać. Gwałtownie wstał, przewracając krzesło, na którym siedział i wyszedł z pokoju. Stojąc już na korytarzu stanął na palcach, by zamknąć drzwi kluczem, jednak po jednokrotnym przekręceniu go w zamku, wykonał ruch w drugą stronę, otworzył je, wszedł do środka, położył kartkę na taborecie, podszedł do kranu i odkręcił kurek, by tradycyjnie przed wyjściem umyć ręce. Gdy ujrzał plamkę atramentu na swoim lewym kciuku, sprawa przestała być tak banalna. Użył dużo mydła myjąc ręce przez kilka minut, po czym odetchnął z ulgą.
Podszedł do okna i patrzył na mieszkańców goniących w różnym tempie za swoimi sprawami. Niepokoiła go jedynie samotna elficka kobieta stojąca na uboczu. "No ruszaj się! Dlaczego się nie ruszasz! Chodź! Ty ździro dlaczego nie chodzisz jak wszyscy! Rusz nogi!" - myślał. Gdy jednak ona mimo to wciąż stała, kopnął w ścianę, przez co zabolały go dwa palce. Postanowił poczytać w jej myślach, by dowiedzieć się, dlaczego tak intensywnie niszczy jego widok żywego miasta za oknem, jednak w ostatniej chwili podszedł do taboreta i zabrał kartkę. Poszedł w stronę drzwi, otworzył je, wyszedł i zamknął kwaterę na klucz. Zszedł na dół, podszedł do karczmarki, uśmiechnął się doń serdecznie i włożywszy rękę do sakwy z monetami, wyciągnął dwie sztuki srebra.
- Dzień dobry pani. - przywitał się serdecznie - Już napisa...
- Dzień dobry. - odpowiedziała karczmarka, odkładając na chwilę mycie kufla, na którym wyraźnie widać było znaki czasu.
Direbl skinął na to uprzejmie głową i kontynuował.
- Już napisałem to ogłoszenie. Oto, tak jak wcześniej ustaliliśmy, dwie sztuki srebra za tę drobną przysługę. Czy miejsce mogę wybrać sam, czy...
- A gdzie pan sobie chce, byle na tej tablicy.
- Oczywiście.
Zawieszając tym słowem rozmowę, odszedł od niej i rozejrzał się po karczmie, w której obecnie nie było nikogo. Widać było ślady myjących rąk. Ta karczma, choć uboga i prymitywna, przypadła mu do gustu i cieszył się, że to właśnie w niej się zatrzymał. Czystość. Direbl bardzo lubił czystość. Po długiej wędrówce wśród dziczy, brudu, much, wilgotnych kamiennych korytarzy i innego syfu przyklejanie świeżo napisanego ogłoszenia do czystej tablicy w schludnej karczmie było dla niego niczym kieliszek wina przy dopiero co rozczłonkowanych zwłokach.
Długo zastanawiał się, czy zawiesić je na górnej części tablicy, środkowej, czy może dolnej. Przykładał do tablicy kartkę w różnych miejscach, niejednokrotnie wchodząc na krzesło i schodząc z niego wycierając obecność swoich stóp na siedzeniu chusteczką. "To suka jedna. Zamiast powiedzieć mi gdzie, to ona rób se co chcesz!? Za co ja jej zapłaciłem!? Za własnoręczne przystrojenie jakąś treścią tablicy ogłoszeń, na której prawie nie ma ogłoszeń!? A gdzie rada!? Gdzie usługa!? Co to za brak szacunku do mnie!? Gdzie zakończenie transakcji!?" Odwrócił się do niej i spojrzał na nią wzrokiem, na który nie potrafiła zareagować inaczej niż chwilą zamarcia w bezruchu, a potem nieśmiałym uśmiechem. Spojrzał w stronę wyjścia. Akurat do karczmy wszedł pewien półelf bez jednego oka potencjalnie ratując karczmarkę przed prawdopodobną śmiercią i przynosząc do karczmy kawał swojej ohydy, którą roznosił po świecie nie wiadomo jak daleko od Cruar's Cove. Direbl ostatecznie przyczepił ogłoszenie pod lekkim kątem do podłoża na środku tablicy, po czym roztrzęsiony podszedł do karczmarki.
- Jestem Skórogłów. W razie gdyby ktoś zainteresowany ogłoszeniem o mnie pytał, proszę uczynić co w pani mocy, by umożliwić odnalezienie mnie. Ja tymczasem idę szukać jakiejś biblioteki.
- Nie musi pan szukać. Biblioteka jest na terenie uniwersytetu. To na północy wschód dwie przecznice stąd. Wygląda jak...
- Uniwersytet. - zamknął jej usta wypowiadając te słowo. Jej głos w obecnej chwili doprowadzał go do szału.
Karczmarka zamilkła robiąc minę taką jakby była przygotowana do przyłożenia sobie palca do ust w geście nieśmiałości.
Direbl wyszedł, po czym ruszył w kierunku wskazanym przez karczmarkę. Gdy zobaczył w oddali kobietę, którą wcześniej widział przez okno, wypowiedział sentencję magiczną oślepiając ją. Ona złapała się za oczy i poczęła biegać, krzycząc.
Zadowolony z siebie w końcu dotarł do zabudowań, które bez dwóch zdań musiały być uniwersytetem. Miał nadzieję dowiedzieć się, co to za tajemnicze bóstwo Ioun czczone jest w tym mieście.
Nie natknął się nigdy wcześniej na takie imię bądź nazywanie jakiegokolwiek boga podczas swoich lektur, aż do czasu, gdy kupował w Cruar's Cove pergaminy. Zobaczył przy uliczce świątynię poświęconą po prostu Ioun. Wszedł tam, próbował zdobyć informacje od przebywających wewnątrz. Może to po prostu przezwisko jakiegoś mało znanego boga? Jednak nikt nic nie wiedział. Taki patronat świątynia miała ponoć od 300 lat i nikt nie widział powodu, by to zmieniać. W środku było kilka kapliczek poświęconych innym bogom. Wszystko to go mocno zaniepokoiło. Może niesłusznie patrzył na to przez pryzmat swojej wyprawy?
Czyżby sprawa była bardziej bezczelna, niż mu się wydawało? Czy Ioun była rodziną Kurtulmaka? Czy Cruar's Cove miało tajemne pakty z koboldami? I co to w ogóle za uniwersytet? Wszelkie odpowiedzi miał nadzieję odnaleźć za wielką kratowaną, stalową bramą. W tym mieście wszystko było za czymś wielkim. Nie minął się jak do tej pory w tym mieście z żadnym gnomem ani niziołkiem. Całe miasto nastawione było na rasy niedyskretnie wysokie.
Wszedł przez otwartą bramę i zaczepił pierwszą lepszą osobę, którą był długowłosy ludzki mężczyzna w wieku około 30 lat, ubrany w pociągłą szarą szatę.
- Witam, czy mogę zająć chwilę?
- Ach witam, witam. - mężczyzna okazał się mieć głos tak kobiecy, że Samoś chwilowo zwątpił w swoje możliwości poznawcze, jednak mała trójkątna bródka nie mogła należeć do ludzkiej kobiety. - Oczywiście, w czym rzecz?
- Czego naucza ten uniwersytet?
- Uniwersytet głównie kształci lingwistów, historyków i badaczy, zaklinaczy, kartografów i zielarzy. Również w porozumieniu ze świątynią medyków. Ja studiuję historię.
- Dziękuję za wyczerpująca odpowiedź. Teren jest wielki, nawet pomijając pryzmat mojego rozmiaru, a podwórze nie jest usłane pracownikami, czy uczniami, dlaczego tak jest? Czy wszyscy równocześnie mają zajęcia? A może obowiązuje zakaz wychodzenia?
- Widzi pan, wybudowano to wszystko dla większej ilości uczniów, niż jest obecna współcześnie. Wiele sal jest zamkniętych i nieużywanych. Niegdyś była to intelektualna potęga tego miasta, obecnie ciężko tu trafić na kogoś czystym przypadkiem.
- A gdzie znajdę bibliotekę?
- W tamtą stronę, jakieś 50 metrów, na ścianie jest napisane Biblioteka, na pewno pan ją znajdzie.
"Twój w tym interes" pomyślał Direbl i ruszył w tamtą stronę nie zwracając już więcej uwagi na tę karykaturę mężczyzny.
Niewiele od wejścia do biblioteki siedziała elfka w wielkich okularach, która w momencie, gdy zamknęły się drzwi, spojrzała w stronę nowo przybyłego.
- Witam panią.
- Witam pana, w czym mogę służyć? - wypowiedziała, poprawiając okulary na nosie.
- Szukam książek lub pergaminów z okresu sprzed trzysta trzydziestu, dwustu siedemdziesięciu lat, traktujących o Cruar's Cove, okolicznych rewolucjach, istotnych wydarzeniach historycznych oraz religijnych.
- Niestety, - kobieta wstała, jakby próbując załagodzić niesympatyczną sytuację chociaż tym, że oboje będą stać. - tak starych materiałów jest tylko kilkanaście sztuk. Nie ma ich w bibliotece, gdyż ogólnie dostępne są tylko nowe pozycje, lub kopie nieco starszych ksiąg. W celu dotarcia do tych najstarszych musiałby pan porozmawiać ze Starszym Historykiem, który odpowiada za te zbiory.
- A jak mu na imię?
- Amos Lokka, proszę pana. Ale może jednak zainteresuje się pan tym co tu oferujemy? Mamy szeroki zakres ksiąg, które można wypożyczyć za zastawem pięćdziesięciu sztuk złota.
- A gdzie go znajdę? - Direbl zignorował nadwyżkę słowną nadgorliwej bibliotekarki.
- Bardzo łatwo trafić do jego domu, mieszka tuż obok uniwersytetu, pierwszy dom po prawej stronie bramy, patrząc od zewnątrz.
- Dziękuję serdecznie, - szybko jej przerwał - ja w takim razie już pójdę.
- Proszę bardzo, zapraszam ponownie.
- Chętnie. - połowicznie skłamał i wyszedł.
Drzwi domu Amosa Lokki otworzyła młoda kobieta.
- Dzień dobry, nazywam się Direbl, chciałem porozmawiać z panem Amosem.
- Dzień dobry, zapraszam do środka.
Direbl wszedł i zobaczył bogato wystrojone trofeami i skórami zwierząt pomieszczenie, jednak nie oglądał go zbyt długo, gdyż kobieta zaprowadziła go do niewielkiego pokoju, w którym poza dużym stołem, komodą pod ścianą i kilkoma krzesłami, na jednym z których siedział Amos Lokka, nie było nic innego, nawet okien. Pokój był jednak oświetlony kominkiem, a na stole stał duży świecznik.
- Dzień dobry. - delikatnie skinął głową - Nazywam się Direbl Chemijęzyk Samoś.
- Dzień dobry. - wyciągnął rękę w jego stronę i uścisnęli sobie dłonie - Amos Lokka. Co cię tu sprowadza, Direbl?
- Chciałbym dotrzeć do ksiąg traktujących o obecnym tu, dla mnie tajemniczym, kulcie Ioun, ponieważ informacje, które zastałem wśród mieszkańców, trudno nazwać informacjami.
- Och, nie używałbym słowa kult. - mężczyzna nieco zakołysał ramionami - Bardziej odpowiednie jest religia. Kulty z natury swojej są ukryte... A świątynia jest ogólnodostępnym miejscem znanym każdemu w mieście i w okolicy. Być może religia nie jest rozpowszechniona w całym świecie i stąd zaskoczenie. Ale przyczyn tego stanu rzeczy należy szukać w przeszłości. Cruar's Cove zostało założone przez ród Dirrenów kilkaset lat temu, dokładnie 373 lata temu. Początkowo była to osada u podnóża wieży strażniczej zbudowanej u zbiegu szlaków. Załoga wieży składała się praktycznie tylko ze zbrojnego oddziału dowódcy Istina Dirrena i kilku dodatkowych osób: kucharza, łowcy, kapłana. Gdy osada się rozrastała i pobudowano świątynię dość naturalnie poświęcono ją bogu, którego wyznawali wszyscy... Myślę, że wtedy nikt nie zastanawiał się czy jest to znana czy nie znana religia... Później innym bogom poświęcono kaplice w rozbudowywanej świątyni. Wbrew przewidywaniom to dość zamknięta społeczność - do najbliższego większego miasta jest pięć dni drogi konno.
- A wyznawcy Kurtulmaka? Czy słyszał pan o ich... kulcie? A może wie pan, co może znajdować się w tym miejscu? - pokazał mu plan znaleziony w świątyni Kurtulmaka z miejscem zaznaczonym w lesie.
- Kurtulmak... - zastanowił się na dłuższą chwilę - nie wiem nic o kulcie, ale przypomniałeś mi, że jakieś dwa tygodnie temu ktoś mnie o to pytał... A co do mapy to proponuję zapytać Filipa - on będzie wiedział najwięcej - mieszka zaraz za rogiem.
- Gdyby mógł mi pan opisać tę osobę, która o to pytała, wyświadczyłby pan mi, jak i Garlowi Świetlistozłotemu, wielką przysługę. Pamięta go pan... lub ją? No i... jak zareagował na pańską odpowiedź?
- Człowiek, mężczyzna, nic nietypowego... Wyglądał na typowego poszukiwacza przygód, może najemnika... Powiedziałem mu to samo co tobie, więc nie wiem, ale nie wydawał się szczególnie zmartwiony...
- Dziękuję w takim razie za rozmowę. Bardzo mi pan pomógł. Pójdę w takim razie do tego Filipa.
- Nie ma za co, naprawdę. Miło było cię poznać.
Direbl naładowany optymizmem, poszedł do Filipa i zakołatał do drzwi. Po chwili usłyszał z góry odgłos przesunięcia się czegoś po drzwiach. Spojrzał w górę i ujrzał, że odsunęło się okienko w drzwiach, a po chwili zamknęło z powrotem, bez dalszego rozwoju sytuacji. Z tego powodu Direbl, wciąż cierpliwy, zakołatał po raz drugi, okienko otworzyło się ponownie, wtedy Skórogłów krzyknął.
- Proszę otworzyć!
Drzwi się otworzyły, a w drzwiach stał trzymając się kurczowo klamki starszy, garbaty mężczyzna rasy ludzkiej.
- Aaach! Gnom! To dlatego... A już myślałem... Pan coś sprzedaje, czy co?
- Nie, chciałem chwilę porozmawiać.
- W takim razie proszę wejdź, wędrowcze.
Gdy weszli do środka, Filip, podpierając się laską, zaprowadził Direbla na werandę z pięknym widokiem na ogród.
- Jestem Direbl Chemijęzyk Samoś
- Miło mi, Filip Tardon. Siadaj i mów.
Usiedli.
- Piękny ogród, naprawdę.
- Ach, dziękuję, utopiłem w nim niejedną godzinę...
- Znalazłem coś w tajemnej świątyni Kurtulmaka, znajdującej się wcale nie tak daleko stąd. Wszystkie drogi zaprowadziły mnie do pana, więc pokładam w panu, panie Filipie, wielkie nadzieje. - mówiąc to, wyciągnął z kieszeni mapkę.
- Proszę, mów mi Filip, zaoszczędzi to wiele czasu... Proszę, pokaż mi ten pergamin. Hmm... - zadumał się dłuższą chwilę, analizując go - Musiałbym sprawdzić z innymi źródłami. Gdyby ci się na tyle nie spieszyło i mógłbyś zostawić mi ten pergamin do jutra, to może uda mi się znaleźć jakieś informacje o tym miejscu i dowiedzieć co to w ogóle jest za miejsce. A ta świątynia Kurtulmaka... wciąż funkcjonuje?
- Nie mogłem na to pozwolić.
- Aach... Widzę, że przykładasz dużą wagę do wiary, młodzieńcze.
- Oczywiście. Jestem gotów wiele zrobić dla Garla Świetlistozłotego. To ja zostawię... ci tę mapę i przyjdę po nią jutro, w porze niewiele późniejszej, niż dziś. Dobrze?
- Znakomicie.
- Dziękuję z góry w takim razie.
Wstali z siedzeń i Direbl wyszedł na ulicę. Nastało urwanie chmury, więc włożył na głowę kaptur wyciągnięty z kieszeni i pobiegł najszybciej jak mógł do swojego pokoju w karczmie. Tam otworzył okno i postawił Darvellę na parapecie.
- Tobie pewnie taki widok się podoba...
- "Och, te krople deszczu na moim karku, wyborne..." - odpowiedziała mu ropucha.
 

Ostatnio edytowane przez Dhorr : 26-09-2010 o 15:49.
Dhorr jest offline  
Stary 27-09-2010, 18:28   #5
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Chciała pozostać niezauważona, gdy wchodziła do karczmy. Nałożyła siateczkowy kaptur osłaniając twarz. Ubrała się również w szarości i ciemną zieleń, aby i kolorem nie przyciągać uwagi. Wolała nie kusić losu. Czuła się tutaj niepewnie. Ciągle miała wrażenie, że ktoś za nią idzie, że ktoś się jej przygląda. Każdy przypadkowy przechodzień w jej oczach teraz nabierał podejrzeń. Jednocześnie cieszyła się, ze opuściła miasto, nie mogła nikomu ufać. Wszyscy mogli ją zdradzić, ale czy jej nagłe zniknięcie nie przyczyni się do zwiększenia podejrzeń w jej stronę? W końcu często wyjeżdżała, nie powinno być to nic nowego. Jak wszystko ucichnie - wróci i będzie tak jak dawniej. Pocieszyła ją ta myśl, niestety nie na długo.

- Poproszę pokój... Tak jednoosobowy ... – słyszała swój głos, jakby czyjś obcy. Trochę zmieniony, trochę drżący. Czy to był jej głos? A może kogoś innego? Kogoś kim się stała po tej zbrodni?

Szła tuż za pokojówką, jej pokój mieścił się na pierwszym piętrze. Nie odzywała się. Zaraz za nią szedł woźnica z pakunkami. Biedak musiał co jakiś czas przystawać, aby na chwilę złapać oddech. Meredith może rzeczywiście wzięła za dużo rzeczy, lecz wszystkie były tak samo potrzebne. Nie wiedziała na ile dokładnie wyjeżdża, dlatego spakowała swoje ulubione suknie i dodatki.
- To już tutaj – zatrzymała się pokojówka i uśmiechnęła się serdecznie.
- Dziękuje pani – weszła trochę niepewnie i rozejrzała się po wnętrzu. Pokój był jasny i dość niewielki - jak na jej gust. W każdym razie przytulny i ciepły. Na te kilka dni może być - stwierdziła. Poczekała jeszcze na woźnice, po czym za jego starania dała mu spory napiwek. Została jeszcze kilka minut w pokoju, odświeżyła się i przebrała. Następnie zeszła do części jadalnianej. Po podróży miała ochotę na coś sycącego i ciepłego. Z polecenia zamówiła duszone węgorzyki. Niestety dania rybne stanowiły tutaj podstawę. Nie należały one do jej ulubionych specjałów, ale nie narzekała.
Gości było sporo, miejsc jeszcze kilka zostało. Siadła przy pierwszym lepszym stoliku i rozglądała się po wnętrzu. Ktoś wyraźnie nie miał gustu. Drewniane stoliki kompletnie nie pasowały do obszytej skórą kanapy stojącej w rogu. Natomiast falbaniaste firany nic nie miały wspólnego z trofeami ryb pokrytych kurzem. Wtedy to trafiła na ogłoszenie. Wolała poczytać tutejsze anonse, niż spoglądać na to wnętrze. Baronowa Stolveck... nic o niej nie słyszała. Nie miała pojęcia czy jest to starsza kobieta, czy raczej jakiś dzieciak. Warto sobie zabić jakoś czas, cztery dni to naprawdę długo. Za długo. Ponownie przyszedł niepokój. Koniecznie musi się czymś zająć, bezczynność jej nie służy. Może gdyby znalazła się gdzieś daleko, odnalazła by swój upragniony spokój. To miasto na pewno nie mogło jej tego zaoferować. Zamyśliła się. Powinna napisać list do ciotki, na pewno się o nią martwi. Nie mówiła w końcu o swoich wyjeździe, praktycznie nikomu o tym nie wspominała.
Węgorzyki zjawiły się szybko. Danie może nie wyglądało zbyt reprezentatywnie, ale pachniało miło. Natychmiast zabrała się do jedzenia.

***

Do pokoju zielonego nie było trudno trafić. Merry przebrała się wcześniej w bardziej wykwintny strój, aby tym podkreślić swoją rangę. Podrzędni aktorzy nie chodzą w tak wysokiej klasy materiałach, miała nadzieje, że osoba, z którą będzie rozmawiać, zauważy to. Zapukała, po czym kiedy usłyszała odpowiedź, weszła. Jej oczom ukazał się wąsaty mężczyzna ubrany elegancko. Czytał właśnie książkę.
- Witam ja w sprawie ogłoszenia, jestem Meredih D’liane pracuje na co dzień w Teatrze Artajskim - mężczyzna spojrzał na nią przenikliwie, nie wyglądał na znawcę sztuki, a raczej na złodzieje, czy bandytę. Meredith trochę się przestraszyła, ale nie dała tego znać po sobie.


- A co będzie prezentować? – powiedziała bardzo niemiło, nawet się nie przywitał.
- A co tylko pani baronowa sobie życzy
- To pani jest od zabawiania... Nazwisko
- Słucham?
- Nazwisko – powiedział jeszcze raz głośniej.
- Proszę całym zdaniem – elfka zaczęła się trochę irytować.
- Może pani powtórzyć nazwisko... – posłuchał, ale zaakcentował ironicznie.
- Meredith D’liane...
- Pani zjawi się jutro o 12 jest spotkanie... tam pani się wszystkiego dowie – powiedział krótko, a następnie wrócił do czytania.
- Dobrze – Merry nienawidziła jak ktoś ją znieważał, odwróciła się na pięcie i trzasnęła drzwiami. Co za tupet! Będzie musiała porozmawiać z tą baronową, co za ludzi zatrudnia na swoich przedstawicieli. Żenujące!

Nie mając nic do roboty kobieta poszła do pokoju, przebrać się. Postanowiła też, że napisze list do ciotki.

Cytat:
Droga Ciociu!

Przepraszam Cię, że nie zawiadomiłam Cię o moim wyjeździe, ale stało się coś co sprawiło, że niezwłocznie musiałam opuścić nasze miasto. Pewnie się domyślasz, że chodzi o mężczyznę. Nie będę się rozpisywać na ten temat, ponieważ chce wyrzucić te myśli z pamięci.
Pragnę Cię zawiadomić, że jestem bezpieczna, a nowe miejsce sprowadza ponownie słońce w moje serce. Każdy artysta czasem musi w pewien sposób przewietrzyć swoją duszę, aby potem na nowo móc się jeszcze lepiej wczuć w swoją postać.
Tak postanowiłam. Na razie nie mam stałego adresu, ale kiedy tylko będę miała, napisze do Ciebie kolejny list i niezwłocznie będę czekała na odpowiedź.
Pozdrawiam Cię serdecznie Kochana Ciociu
Twoja Merry
List jednocześnie miał uspokoić ciocię oraz wytłumaczyć jej nagły wyjazd. Miała nadzieje, ze ciocia pokaże go strażnikom, jeśli by się o nią pytali. Wyjazd z jej strony nie był rozsądnym posunięciem, nie mogła jednak dłużej przebywać w tym miejscu. Wszystko przypominało o zbrodni.
Czas było na sen. Ten dzień był wyjątkowo męczący. Nieprzewidziany przystanek, niemiły mężczyzna... jutro będzie zupełnie inne – wiedziała to dobrze i uśmiechnęła się do siebie. Miała ochotę poczytać swój ulubiony tomik wierszy, zawsze podnosił ją na duchu w złych chwilach oraz na dobrej jakości wino. Wątpiła jedna, że w takiej karczmie posiadają odpowiedni rocznik.
Zadowoliła się swoim tomikiem. Zasnęła szybko.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 28-09-2010, 21:29   #6
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Meredith D’liane - wczesne godziny ranne

Pokój Meredith był przyjemny, nie był może specjalnie duży, ale był jasny i dobrze umeblowany. Kiedy wróciła do pokoju uświadomiła sobie, że musi się czymś zająć. Czymkolwiek.


Usiadła i skreśliła list do ciotki. Niestety tego wieczora nie udało się go nadać. Kobieta wróciła więc do pokoju i położyła się z tomikiem poezji w dłoni. Upragniony sen nadszedł szybko...

Następnego dnia obudziła się rześka i wypoczęta. Wydawało się, że zły sen minął. Spojrzała na leżący na stole list i przez chwilę wahała się czy w ogóle go wysyłać...

Postanowiła jednak uspokoić ciotkę... Szybko udało się go nadać, choć i tak miał odejść dopiero późnym wieczorem w dyliżansie. Starsza kobieta zajmująca się pocztą należała do tych osób, które muszą rozmawiać... Na tyle długo przeciągała więc procedurę nadania listu, aby znaleźć temat do rozmowy. Siłą rzeczy tematy koncentrowały się na Meredith i celu jej przybycia do miasta... Nie nadawały się więc do kontynuacji, kobieta skierowała więc rozmowę na temat ogłoszenia i baronowej...

- Ah, urodziny baronowej Stolveck! Co roku to znaczna uroczystość. - starsza kobieta najwidoczniej ucieszyła się, że w końcu znalazł się temat do rozmowy - Bo musi pani wiedzieć, że baronowa jest dziwną osobą. Przez cały rok nie pokazuje się publicznie, podobno żyje w odosobnieniu w swoim domu, nie widując się z nikim poza wierną służbą. Jednak co roku urządza huczne urodziny trwające dwie noce i dzień. W tym czasie jej dom jest pełny gości, artystów... Nigdy nie wiadomo, czy to nie ostatnie urodziny, bo baronowa starsza już kobieta i z roku na rok widać, że coraz słabsza... I tu zaczyna się najlepsze - baronowa nie ma rodziny, więc wielu się kręci koło niej... Wiele osób chciałoby się przykleić do jej majątku... Rozumie pani?!? Czego to ludzie nie wymyślą, aby... ale nie będę plotek rozsiewać.

Plotek jednak zostało po chwili rozsianych całkiem sporo. To co mogło być prawdą sprowadzało się do starszej, ekscentrycznej, bardzo bogatej kobiety, która kilkanaście lat temu przybyła do Cruar's Cove. Nie wiadomo było skąd i nie wiadomo dlaczego przybyła... Podobno otaczała się tylko kilkoma zaufanymi osobami, które załatwiały za nią wszystkie sprawy. Reszta była tylko stertą plotek i domysłów.

Na szczęście pojawił się inny klient i Meredith skwapliwie wykorzystała okazję aby opuścić pomieszczenie.
Idąc do swojego pokoju została zaczepiona przez młodą kobietę, o rysach - wyraźnie - podobnych do rysów mężczyzny, którego spotkała w "Pokoju Zielonym".

- Przepraszam, to pani występowała w Teatrze Artajskim? To cudownie. Mam nadzieję, że nie czuje się pani urażona? Po prostu musi pani wystąpić na urodzinach baronowej... - szczebiotała rozetazjuzmowana - Jeżeli zgodziłaby się pani... Cudownie byłoby wystawić któryś z monologów Kosefa! Ah, byłabym zapomniała - poprosiłam właściciela karczmy, aby rachunek za pani pobyt został przedstawiony baronowej...

Dziewczę pożegnało się i zniknęło gdzieś pomiędzy klientami. Meredith miała nieodparte wrażenie, że dziewczyna wie wiele o sztuce, choć bardziej pasowała na muzyka niż na aktora... mogły o tym świadczyć subtelne dłonie przywykłe do strun. Pisma Kosefa były trudnymi utworami, wymagającymi interpretacji... ale wartymi wystawienia.

Myśli o sztuce uspokoiły ją, przynajmniej trochę. Wróciła do pokoju i przez chwilę przyglądała się stojącym na środku bagażom. Wyglądały nieporządnie; zresztą jej strojom nie służyło sprasowanie i byle jakie ułożenie w torbach. A na porządne pakowanie nie miała wtedy czasu...

Postanowiła wypakować się... i tak należało przygotować jakąś kreację na występ... Część rzeczy znalazła się już w szafie. Kiedy wyjmowała kolejną suknię na podłogę wypadł pognieciony kawałek pergaminu. Wyglądał na oderwany z jakiegoś większego ogłoszenia. Pismo było nierówne, szybkie, choć wprawne.

Cytat:
Wiem co zrobiłaś. Jeżeli nie chcesz, aby wiedzieli inni. Spotkaj się ze mną w "Kamienn...
Krew odpłynęła z twarzy kobiety, poczuła się słabo...

Koniec tekstu był zamazany. Ktoś najwyraźniej pisał w pośpiechu i zmiął pergamin zanim atrament zdążył wyschnąć... Kiedy włożono kartkę w bagaż? W torbę z którą często chodziła do teartu... Tak, po powrocie nie rozpakowywała jej, dopchnęła tylko suknię i uciekła... Czy karta była włożona jeszcze w teatrze, w drodze do domu, kiedy dla niepoznaki przystanęła przy starganie i przymierzała płaszcz? A może w porcie, kiedy czekała na statek? Tutaj?!? Nie było sposobu, aby to ustalić...

Ochłonęła trochę i zeszła na dół, aby zamówić herbatę z rumem, podwójnym rumem. Rozpytała kelnerkę o karczmę mającą w nazwie coś związanego kamieniami. Okazało się, że w Cruar's Cove są dwie takie karczmy: "Kamienny Kasztel" i mordownia "Kamienny Dzban" w porcie, choć co do tej drugiej to kelnerka nie była pewna, czy karczma jeszcze istnieje... Meredith uświadomiła sobie jeszcze jeden fakt. Wśród artystów Teatru Artajskiego popularna była niewielka karczma "Kamienne Drzewo", której kobieta nie lubiła ze względu na mocny zapach palonych w niej ziół...

Te informacje jednak nie dały odpowiedzi na pytanie gdzie podłożono kartkę i co dalej. Jedno było pewne. Ktoś jeszcze znał tajemnicę... Co teraz?!?
 
Aschaar jest offline  
Stary 03-10-2010, 11:19   #7
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Ellandriel & Zhoth'illam - późny wieczór

Ellandriel była trochę rozczarowana faktem, że nie udało się wejść do Tawerny pod Czerwoną Jarzębiną... Choć - im dłużej o tym myślała tym mniej te elementy do siebie pasowały. Dobra karczma w centrum miasta oczywiście doskonale komponowała się z ilością pieniędzy jaką nieznajomy miał przy sobie, ale co w takim razie robił w zapchlonych dokach? Walczył też niezgorzej i chyba po prostu miał pecha, więc paso...

- Jak tam życie w Północnej Fortecy? - wypowiedziane głośniej zdanie przerwało jej myśli. Kelnerka stawiała właśnie zamówioną kolację na stole i to dało jej możliwość odwrócenia się i przyjrzenia sąsiedniemu stolikowi. Do czterech mężczyzn siedzących raczej przy piwie niż przy kolacji podszedł piąty i witał się z pozostałymi - to prawdopodobnie do niego skierowane było pytanie. Tych czterech miało bardzo podobne stroje - nie mieli żadnych oznaczeń, ale identyczne buty, spodnie i broń przywodziły na myśl przedstawicieli jakiejś straży, którzy zakończyli służbę i zmienili tylko kurtki przed wyjściem do domu. Piąty ubrany był inaczej, bardziej podróżnie, choć również w rzeczy przywodzące na myśl sort mundurowy.
- A, weź przestań - odparł nowo-przybyły - piwo, mocne i duże. Minął miesiąc - dodał kiedy kelnerka odeszła. Przy stoliku mówili ciszej, ale słuch Sroki przydawał się również w takich sytuacjach. - A ja dalej nie wiem czy to była nagroda czy jakieś zesłanie.
- Zesłanie na Stare Miasto... Niektórzy za taką służbę by zabili.
- A ja bym się zamienił. Uwierz mi Hartan. Zamieniłbym się.
- A wiecie, że otwarli ponownie tą spelunę w dokach - jeden z mężczyzn zmienił temat po chwili ciszy jaka zapadła przy stoliku - mordowania pod czerwoną kotwicą zaprasza na codzienne lanie po pysku. Jakby patrol w dokach nie miał dostatecznie wiele atrakcji...

Rozmowa potoczyła się w kierunku bardziej prywatnym, w coraz głośniejszej i pełnej ludzi karczmie. Z rozmowy dało się wywnioskować, że cała piątka kiedyś tworzyła jakiś oddział, jednak potem jeden z nich - Marten - w nagrodę za coś został skierowany do służby w wewnętrznym mieście, co wcale mu się nie podobało. Reszcie zresztą też nie, bo rozbito drużynę, która funkcjonowała kilka ładnych lat.

Ellandriel w zasadzie skończyła już posiłek i zamierzała udać się na spoczynek, kiedy za oknami dało się słyszeć szczęk stali. Ciekawostką nieodgadnioną było to, że niezależnie jak głośno było w karczmie - szczęk stali zawsze dawało się usłyszeć... Oczywiście powstało zamieszanie - ktoś pchał się do okna, inny - wręcz przeciwnie, w kierunku schodów na górę. Siedzący przy stole mężczyźni również się podnieśli i zaczęli przepychać w kierunku drzwi.


*****




Threepwood... No tak, nie był to szczyt możliwości, ale... mogło być gorzej. Spacerując po mieście mężczyzna poczynił kilka ciekawych obserwacji. Przynajmniej ta część miasta była budowana zgodnie z najlepszą sztuką. Wiele większych miast nie mogło poszczycić się takimi rozwiązaniami. Znaczniejsze ulice były szerokie, zapewne, aby uniemożliwić, a przynajmniej utrudnić rozprzestrzenianie się pożaru; poboczne ulice były węższe, jednak wszystkie - równo wytyczone. Domy było bardzo podobnej wielkości, co przywodziło na myśl rzadko spotykany sposób budowy, polegający na uprzednim zbudowaniu ulic i wytyczeniu parceli, w przeciwieństwie do budowania gdzie popadnie i jak wyjdzie... Same budynki były również bogate, choć z widocznym "spadkiem statusu" w ostatnim okresie. Gdzieniegdzie wiatr naderwał proporce, których nikt nie poprawił; tam drzewka w kamiennych donicach kiedyś stanowiące ozdobę wejścia teraz były tylko uschłymi kikutami... Jakby ludzie przestali zwracać uwagę na rzeczy, które nie są niezbędne...

W wielu miejscach domy budowano z charakterystycznym nawisem, pozwalającym uzyskać dodatkową przestrzeń na piętrach...


Ulice były czyste, co zapewne w dużej mierze było zasługą ułożonej pod miastem kanalizacji, która musiała mieć bezpośrednie połączenie z morzem, ponieważ nawet w pobliżu kratek ściekowych nie było czuć typowego smrodku.

*****

Podziwianie architektury miejskiej musiało poczekać na kolejną okazję, czas biegł nieubłaganie i wypadało udać się na spotkanie - niezależnie od tego - o co tak naprawdę chodziło w tym wszystkim. Na miejsce dotarł praktycznie punktualnie o umówionej godzinie. Gdy wyszedł zza rogu zauważył, że pod Tawerną Talboota miała miejsce ciekawa scenka. Do dwu mężczyzn, którzy najwyraźniej zmierzali do tawerny podeszło trzech strażników. Przez krótką chwilę rozmawiali o czymś po czym ni z tego ni z owego błysnęły miecze. Jeden ze strażników został ugodzony co najmniej dwoma bełtami. Zhoth'illam przywarł do muru i spojrzał w górę - jednak nie sposób było określić nawet przybliżonej pozycji strzelców. Zauważył za to, że w jedną z pobliskich uliczek ktoś się cofnął. Po chwili z Tawerny Talboota wypadło kilku zbrojnych i sprawa została szybko zakończona. Choć mężczyzna mógłby przysiąc, że pojawienie się zbrojnych było zaskoczeniem dla wszystkich biorących udział w zajściu przed tawerną...


*****


Wśród typowej dla takich sytuacji wrzawy i zamieszania rannego strażnika wniesiono do tawerny i przeniesiono na zaplecze. Mężczyzn związano i pozostawiono na zewnątrz pod strażą. Zhoth'illam zauważył, że po chwili jeden z nich zasalutował i odszedł ginąc po chwili w cieniach uliczki.

- Ktoś zna się na opatrywaniu? Czy trza słać? - tubalny głos karczmarza przebił się przez szepty i komentarze będących w karczmie.
- Kapłana, cyrulika! - zakrzyknął ktoś przy drzwiach.
 
Aschaar jest offline  
Stary 04-10-2010, 21:23   #8
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny

Podróż do miasta przebiegła wyjątkowo sprawnie, w końcu podróżując pod postacią wielkiego półorka, z wielkim toporem nikt nie chciał go zaczepiać, raz tylko kiedy zmienił się w elfa, aby w spokoju zjeść coś w przydrożnej karczmie, trójka drobnych rzezimieszków, chciała go okraść. Niestety nie byli wyzwaniem, ani dla jego zdolności szermierczych, a tym bardziej dla jego magii. Walkę tą widział kupiec, handlujący dywanami który nalegał, aby Maroco pojechał dalej z nim na wozie. Z jednej strony, propozycja była kusząca, z drugiej, musiał by wjechać do miasta w swojej postaci, co też miało plusy, ale i więcej minusów. Ostatecznie zgodził się, stwierdzając, że może zniknąć na ostatnim noclegu.

Mniej więcej kilometr przed miastem, jeszcze w lesie, przemienił się w swoją ulubioną formę, człowieka, i ruszył spokojnie do miasta, nie znalazł miejsca "Pod czerwoną jarzębiną", ale dostał pokój w Tawernie Talbooth, która była, na tyle blisko, i na tyle wygodna, że uznał iż może tam przenocować. Zamówił śniadanie za godzinę do pokoju i ciepłą kąpiel natychmiast. Ruszył za gospodarzem i kiedy znalazł się w pokoju, podał mu dwie złote monety.
- To zadatek, na dobrą obsługę, zadbaj, aby mi niczego nie brakowało, a dostaniesz dużo więcej. - to najprostszy sposób na załatwienie sobie opinii utracjusza i sprawienie, aby ktoś się nim zainteresował. Zainteresowanie może być różne, ale z złodziejami sobie poradzi, a z resztą, zapewne będzie mógł miło spędzić czas.
- Dziękuję Panie - odpowiedział gospodarz, patrząc na monety i kłaniając się - gdyby Pan czegoś potrzebował, proszę pociągnąć za sznur przy łóżku, o każdej porze dnia lub nocy. -

Gdy został sam, podszedł do okna, otworzył je i wyjrzał, Zastanowił się czy da radę zejść, ma w końcu linę, jakby ją przywiązać do łóżka to zszedłby bez problemów. Tylko po co? zamknął okno i ruszył do łaźni. Przysunął do bali krzesło i położył na nim sakwę, z którą praktycznie się nie rozstawał, nawet kiedy przybierał postać wilka, tworzył najpierw w swoim ciele odpowiednią komorę w której chował sakwę, odpiął pas z rapierem i również go położył. Piękna broń, prezent od kapitana Visquero, żaden z tych eleganckich z szlachetnymi kamieniami, bez wymyślnej gardy, drewniana pochwa obszyta czarnym aksamitem, rękojeść pokryta czarną skórą i to niezwykle ostrze. Ilekroć Maroco patrzył na ten rapier zastanawiał się jak kowalowi udało się uzyskać czarny odcień klingi, kiedyś doszedł do wniosku, że to ze względu na glebę w miejscu gdzie wydobywana była ruda żelaza i niedokładne jej przetopienie, innym razem myślał iż to celowy zabieg, jakby jednak nie było, rapier był piękny. Ribiera schował go do pochwy i odłożył, sam nie wiedział kiedy go wyjął. Zdjął luźną czarna koszulę, którą zazwyczaj nosił rozpiętą i przewiesił ją przez oparcie krzesła, następnie zdjął przez głowę białą koszulę, która także odwiesił na krzesło. Teraz gdy był nagi do pasa okazało się, że w obu rękawach ukrywał sztylety, w specjalnych pokrowcach, które teraz także zdjął i odłożył na krzesło. Podniósł drugie krzesło i postawił je blisko bali, na krześle umieścił butelkę wina i kielich, które wyjął z sakwy. Podszedł do bali z wodą, zdjął czarne spodnie i rzucił je na pierwsze krzesło, zdjął buty i gdy był już nagi zanurzył się w bali. Przez chwilę rozkoszował się ciepłem wody i smakiem wina, gdy zauważył, że woda zaczyna stygnąć, odstawił kielich i dokończył mycie. Następnie wytarł się i założył czyste ubranie, które wyjął z plecaka. Wyglądało identycznie jak to, które zdjął, z ta jedną różnicą, że biała koszula, miała po bokach specjalne usztywnienia, z utwardzonej i wyprofilowanej do jego boku skóry, na bokach były także schowki na sztylety. Po przejściu z powrotem do swojego pokoju, pociągną za sznurek przy łóżku. Sam podszedł do stołu, gdzie przed chwilą odłożył sakwę i broń. Z sakwy wyjął zrolowany kawałek czarnego aksamitu, szerokości około dziesięciu centymetrów, po rozwinięciu okazało się, że jest to opakowanie na proste sztylety do rzucania. Maroco wyjął trzy z nich i umieścił, w schowkach po bokach koszuli gdy rozległo się pukanie do drzwi. Płynnym ruchem przykrył resztę sztyletów sakwą i zarzucił czarną koszulę, aby nie było widać tych po bokach. Podszedł do drzwi i otworzył je. Na korytarzu stała dziewczyna, która wcześniej na dole zastępowała gospodarza.
- Pan wzywał - Ciężko było powiedzieć czy to pytanie czy stwierdzenie. Trzymała w rękach tacę z jedzeniem, o którym w kąpieli Maroco zapomniał. Jej głos brzmiał niepewnie, Maroco uznał, że gospodarz kazał jej uważać. Uśmiechnął się zachęcając i powiedział.
- Tak, potrzebuję aby ktoś wyprał moje ubranie, ostatnio miałem drobną zatarczkę ze złodziejami i niestety nie obeszło się bez jego zbrudzenia. - Ruszył do stołu wskazując jej, aby tacę postawiła na stole. Sam wziął poskładane w kostkę ubranie, które przyniósł z łaźni, sięgną także do sakiewki i wyjął złotą monetę.
- To dla ciebie, nie wspominaj o tej monecie gospodarzowi, a koszty prania niech doliczy do rachunku. - Powiedział przekazując dziewczynie ubranie i monetę, zamknął za nią drzwi i wrócił do pakowania sztyletów. Łącznie włożył dziesięć, pięć z lewego boku i pięć z prawego. Miały one więcej zadań niż tylko przydać się w walce, przede wszystkim chroniły jego boki, specjalne ich umieszczenie, ostrzami do tyłu i lekko w dół, czyniły z nich niemal kawałek zbroi łuskowej, a usztywniana skóra, zapobiegała temu, że w trakcie trafienia, lub upadku nie raniły właściciela.
Szlachcic założył także pokrowce ze sztyletami na nadgarstki, na lewej ręce z zewnątrz, na prawej od wewnątrz ręki. Lewą mógł zablokować słabszy cios, a do tego z prawej miał łatwiejszy dostęp.

Zjadł ciepły posiłek, który okazał się wyśmienity, i od razu regenerował energię, a w połączeniu z wcześniejszą kąpielą był wręcz zbawienny.

Po posiłku Ribiera przypasał także rapier i założył plecak. Ruszył pozwiedzać miasto, ale miał też inny cel. Przy wyjściu zapytał gospodarza.
- Powiedz mi gdzie tu jest największa świątynia? i pod czyim wezwaniem?
-Wieża Dobrej Fortuny, poświęcona bogini Tymorze położona jest po wschodniej stronie miasta, jest też druga równie wielka świątynia, po drugiej stronie promenady.
- Oczywistym było czyim wyznawcą jest gospodarz, więc Maroco nie naciskał, aby wyjawił nazwę innej, podziękował tylko i ruszył do wyjścia.

Przechodząc do świątyni, szukał żebraków i nie zawiódł się, było ich kilku, a być może nawet kilkunastu. Ignorując ich Ribiera wszedł do świątyni, gdzie ruszył w stronę głównego ołtarza, przyjrzał się posagowi przedstawiającemu Tymorę. Była to kobieta siedząca na tronie, w ręce trzymała monetę.


- Sprzyjaj mi dziś bogini - wyszeptał, a następnie sam wyjął monetę i podrzucił ją wysoko, popatrzył przez sekundę jak wiruje, a następnie odwrócił się i ruszył do wyjścia. O dziwo nie usłyszał, jak moneta upada, może ktoś ją złapał, może sama bogini, zaśmiał się w myślach, ale nie odwrócił się aby sprawdzić, uznał, że lepiej to zostawić domysłom.


Przed świątynia poszukał wśród żebraków szczurka. Kogoś, po kim było widać, że wybrał żebractwo, i że mu to służy. Kogoś, kto rozglądał się i obserwował. Gdy wyłowił taką osobę, stanął kawałek dalej, i wyjąwszy złotą monetę obracał ją w palcach wpatrując się w owego szczurka. Nie musiał długo czekać, aż żebrak ruszył w jego stronę.
- Dobry Panie wspomóż biednego, wszak Dobra Fortuna ma w opiece tych, którzy pomagają innym... - widać było, że gadka jest przygotowana idealnie, a i ton i gesty ciała szczurka, były świetne. Jednak Maroco nie przyszedł tu podziwiać kunszt aktorski, ale załatwić interesy.
- Zamilknij się na chwilę, a dostaniesz więcej niż tę monetę. - Powiedział, a kiedy zobaczył na twarzy szczurka zainteresowanie kontynuował.
- Wyglądasz na dobrze poinformowanego, Pewnie mógłbym z ciebie wydusić siła potrzebne mi informacje, ale szczerze powiedziawszy, założyłem przed chwilą czyste ubranie. Dlatego na twoje szczęście informacje wydobędę za pomocą siły złota. - Sięgnął do sakiewki i wyjął pięć złotych monet, zważył w w dłoni i ciągnął dalej - Mam wiadomość dla Ligii Kolekcjonerów. Brzmi ona tak. " Pokazałem już swoje umiejętności. Oferuję moje usługi, wraz z całym pakietem zdolności dostępnych tylko dla nielicznych. Znajdziecie mnie bez trudu, ale przyślijcie kogoś kompetentnego." zapamiętałeś? - Tym razem to szczurek mu przerwał.
- Zapamiętałem, a od kogo ta wiadomość i gdzie przynieść odpowiedz? - zapytał, ale od razu dodał. - Gdybym kogoś przypadkiem znalazł. -
- Hmmm... chyba nie o ciebie mi chodziło, skoro nie wiesz kim jestem, to chyba faktycznie nie masz żadnych kontaktów. Nazywam się Maroco Ribiera. Gdyby pytali o moje referencje, to powiedz, żeby pofatygowali się osobiście, a dam im mnóstwo referencji. -
Żebrak zmarszczył czoło i zapytał.
- Być może przekażę, a być może nikogo nie znam. - i wyciągną rękę po pieniądze.
- A być może nikogo nie znasz, to dobre, będę musiał zapamiętać ten żart. - Przekazał żebrakowi monety i ruszył do Talbooth. Miał pewność, że wiadomość dotrze, nie miał pewności natomiast jak zostanie odebrana. Wszak miał spotkać się z kimś w karczmie "Pod czerwoną jarzębiną", ale po pierwsze nie do końca był pewien czy to ktoś z Ligi, a po drugie miał już pewność, że Liga docenia własną inicjatywę, zawsze jednak istniało ryzyko, że Liga, uzna jego działania, na zbyt zwracające na siebie uwagę i wyśle zabójców. Cóż musi się po prostu przygotować.

W lokalu, udał się do siebie, zamawiając tylko obiad do pokoju. Oddał się relaksowi, poczytał trochę księgi które nosił ze sobą w plecaku. Przez jakąś godzinę rozebrany do bielizny ćwiczył, trochę się rozciągał, robił pompki, następnie wziął kolejną kąpiel, zakładając, że może niemieć jutro takiej okazji.

Po kąpieli, podszedł do pokoju, i zamierzał wrócić do czytania, ale nagle jedna z okiennic uderzyła w framugę z taką siłą, że o mało co nie wybiła okna do środka, zaraz za nią poleciała następna, ale Maroco błyskawicznie złapał ją prostym zaklęciem, i zaryglował obie okiennice. Jako że było wcześnie, zszedł do sali biesiadnej, w której było dość tłoczno pewnie ze względu na deszcz. Usiadł przy bocznym stole, niedaleko schodów na górę, i zamówił wino oraz ser. Przyglądał się gościom, jego uwagę przykuli między innymi, strażnicy, którzy relaksowali się, po służbie.
Po kilku godzinach, które spędził między innymi, na czytaniu, i dyskretnej obserwacji, bo czuł, że Liga już na go na oku, z zewnątrz dobiegł dźwięk uderzania mieczem o miecz. Strażnicy wybiegli, a po chwili zanim Maroco dał radę przebić się przez tłum na zewnątrz wrócili z rannym kolegą. Wnieśli go na zaplecze, a zaraz potem ktoś wybiegł i zaczął krzyczeć, że potrzebują cyrulika.
Ribiera przepchnął się na zaplecze i wyjął z swojego plecaka, jeden z eliksirów leczniczych.
- To może go nie uzdrowi, ale da wam czas, do przybycia uzdrowiciela. - Powiedział do jednego z stojących przy rannym strażników. - Niech to wypije. To mikstura lecznicza.- Dodał wręczając buteleczkę strażnikowi.
 

Ostatnio edytowane przez deMaus : 20-10-2010 o 13:50.
deMaus jest offline  
Stary 04-10-2010, 21:52   #9
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Herbata z rumem rozgrzewała szybko. Niepotrzebnie. Jej krew i tak buzowała szaleńczo, ciągle nowe myśli wgryzały się w jej umysł.

Kiedy, jak, gdzie?

Tak bardzo potrzebowała odpowiedzi na te pytania, że w tym momencie zapłaciłaby każdą cenę, aby się tego dowiedzieć.
Jeśli ktoś by się jej teraz przyjrzał, zobaczyłby skuloną szczupłą sylwetkę, która nerwowo stukała palcami w szklankę. Nie była w tym momencie podobna do żadnej aktorki czy artystki. Jakby w jednej chwili uleciała z niej cała duma. Teraz była zwykłą przestraszoną kobietą, z której oczu wyglądała niepewność.
Meredith nie miała zamiaru przed nikim ukrywać emocji. Nie teraz, kiedy tak bardzo przybrały na sile. Postanowiła wrócić do pokoju. Musiała coś natychmiast ze sobą zrobić, chociażby pójść na spacer. Tak, spacer to doskonały pomysł. Narzuciła na siebie płaszczyk i wyszła przewietrzyć umysł. Kompletnie nie wiedziała czy jest tutaj jakieś miejsce, gdzie można miło spędzić czas na powietrzu. Ale nawet, jeśli miałyby znajdować się tutaj rajskie ogrody - świeżo wyciągnięte z baśni, w tym stanie pewnie i one by ją nie ucieszyły. Czuła wszędzie swąd ryby. Przeszły jej nim ubrania, jak i włosy. Każdy pachniał tak samo. Musi stąd wyjechać, jak najszybciej. Ale gdzie się uda, jeśli już ktoś o wszystkim wie, może nawet ją śledzić

„Kamienny dzban”, czy „Kamienne drzewo”?

Żeby wyeliminować jedno z nich musiała gdzieś dotrzeć. Najbliżej miała do tutejszej knajpy. Nie wiedziała też, kiedy ta tajemnicza osoba chciała się spotkać. Wczoraj? Kilka dni temu? A może dzisiaj? Tak spekulować mogła jeszcze długo, dlatego podjęła krok, aby jakoś przybliżyć czas skreślenia tajemniczej wiadomości .Miała pieniądze, więc istniała nadzieja, że jakoś się dogada z tym szantażystą.
Szła tak pogrążona w swoich myślach, zupełnie bez celu, tylko, aby przed siebie. W pewnej chwili zdała sobie sprawę, że kompletnie nie wie gdzie się teraz znajduje. Budynki stały się zupełnie inne. Pewnie następna dzielnica. Nieważne. Przecież nie można się zgubić w tak małej mieścinie. Ruszyła dalej. W tej chwili sprawa szantażysty pochłonęła ją w zupełności. Otoczenie wyblakło, odeszło na dalszy plan.
Mogła pożyczyć jeszcze od cioci. Tylko jak wytłumaczy fakt, dlaczego potrzebne są jej pieniądze? To akurat nie należało do większych problemów. Zawsze może coś wymyślić...

- A panienka to się nie zgubiła przypadkiem? – nagle usłyszała tuż za plecami męski głos. Wyrwała się z zamyślenia. Odskoczyła w jednej chwili. Odwróciła się. Najpierw spostrzegła szary budynek. Zaraz potem mężczyzna - średniego wieku, człowiek.
- Kim pan jest!? – krzyknęła to, co jej przyszło na myśl.


- Spokojnie... nic panience nie zrobię... tylko dziwi mnie fakt, ze osoba tak elegancko ubrana zapuszcza się w tą dzielnice – tłumaczył się widząc jej nagłą reakcję.
- Ale mnie pan wystraszył... tak właśnie, zamyśliłam się i zaszłam za daleko. Może mi pan powiedzieć, jak dojść do Kamiennego Dzbana?
- Tak to całkiem niedaleko, może ja panienkę zaprowadzę, bo przyznam, ze ciężko to osobie nietutejszej wytłumaczyć- Meredith nie było to na rękę, szczególnie przez to, że był jej zupełnie obcy.
- Wołałabym sama...
- Proszę się nie obawiać jestem strażnikiem, zaprowadzę panią. – strażnik jeszcze tego jej brakowało. Nie mogła odmówić.
- Dobrze, jestem umówiona ze znajomym, więc wolałabym wejść tam sama – powiedziała trochę niepewnie.
- Nie ma sprawy. Panienkę tylko tam zaprowadzę, dzielnica nie należy do przyjaznych, więc wolałabym, aby się tutaj nikt obcy nie kręcił. Choć po służbie już jestem, to wole mieć czyste sumienie
- Zawsze pan się skrada?
- Skrada? – zdziwił się – A panienka zawsze taka nieostrożna? – spojrzała na niego pytająco. Wydawał się za miły na strażnika, a może po prostu była już przewrażliwiona. W każdym razie coś jej w nim nie pasowało.
- Nie, zwykle nie... – zamyśliła się – tematy jakoś szybko się im skończyły. Meredith kompletnie nie była dzisiaj w nastroju do rozmowy. Szybko zbyła mężczyznę i poszyła pod wskazane miejsce. Drwina losu... Poczuła się jak przestępczyni, choć powinna przecież czuć tak się cały czas.

Wchodząc do karczmy miała nadzieje, że nikt jej nie zaczepi. Siądzie po prostu i spędzi nudny wieczór. Nie pamiętała, kiedy ostatnio liczyła, ze przydarzy się jej coś zwykłego, wręcz bezbarwnego. Tym razem okoliczności były diametralnie inne. Czuła narastający w niepokój. A jeśli chodzi o tą karczmę? Nie wiedziała, co ją czeka, wzięła głęboki oddech.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 06-10-2010, 19:41   #10
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Miasto w oczach C'evilla sprawiało coraz smutniejsze wrażenie- było obrazem rozpadu i rozkładu. Za czasów swej świetności musiało prezentować bardzo wysoki poziom urbanistyczny, a teraz strach było przejść pod spadzistym dachem, by dachówka na łeb nie spadła. Pewnie to wszystko w mniejszej mierze było winą mieszkańców, a w większej Pladze Czarów i następstwom. Zresztą Cruar's Cove było portem, a na Morzu Spadających Gwiazd strach było teraz pływać, przez te wszystkie abolethy, to i handel poważnie obrywał.

Rozmyślania przerwała jednak Abe'owi scena może i nie niespotykana, ale jednak nietypowa. Nie żeby w swoim życiu Zoth'illam nie miał zatargów ze strażą miejską, ale żeby walczyć ze strażnikami na środku ulicy? Kompletna, niewyobrażalna głupota- strażników morduje się w bocznych uliczkach, na portowych pomostach, w zamkniętych pomieszczeniach, ale nigdy na środku ulicy i to jeszcze przed karczmą.
A potem posypały się strzały. Odruchy zadziałały szybciej niż umysł i nie wiedzieć kiedy Zoth znalazł się pod ścianą, aby nie znaleźć się w krzyżowym ogniu. Co prawda nie on był celem, ale w innym miejscu i innym czasie mógłby być, a przezorni żyją dłużej.

W całej tej sytuacji coś się jednak nie zgadzało. Snajperzy na dachach nie znaleźli się tam przypadkiem, musieli na kogoś czekać. I jeszcze ten ruch w bocznej uliczce- ktoś się przestraszył, a może celowo obserwował? Threepwood tego nie wiedział, bo i skąd miałby wiedzieć? Znalazł się tutaj przecież w wyniku przypadku... Z drugiej strony, taki zbieg okoliczności? Co najmniej dziwne. Zdrowy rozsądek podpowiadał C'evillowi by nie szukać tutaj roboty, która przypadkowo wpadła mu w ręce. Mógł się wpakować w coś problematycznego, a im mniej miał problemów tym bardziej był zadowolony.
Szczelniej okrył się płaszczem, bowiem typowy dla niego ubiór od razu przykułby uwagę straży, która zaczęłaby zadawać pytania, a po nieotrzymaniu żadnych odpowiedzi zaczęłaby szukać czegoś na siłę. Miejska straż miała to do siebie, że bardzo nie lubiła gdy obrywał ktoś z jej szeregów i od razu zaczynała szukać winnych gdzie popadnie.

I właśnie dlatego Abe jak najszybciej opuścił miejsce starcia, korzystając z typowego w takich sytuacjach zamieszania. Nie on jeden się stąd zresztą zabierał, tylko głupiec nie poczułby się zagrożony gdzieś, gdzie mordują straż.
Może i potrzebuję pieniędzy, ale na pewno nie aż tak”- zdecydował, kierując się z powrotem do własnej tawerny.
- Kapłana, cyrulika!- słyszał jeszcze krzyki, które obchodziły go teraz jak zeszłoroczny śnieg.
 
Zapatashura jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172