Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2010, 19:22   #84
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wytarłam spocone dłonie o uda i przełknęłam ślinę. Zaczerpnęłam tchu i zdałam sobie sprawę, że jakąś chwilę w ogóle nie oddychałam. Świat po odejściu demona wracał do równowagi. O jego niedawnej obecności świadczyło tylko lekko naelektryzowane powietrze i znaki na samochodzie emanujące zbyt wielką jak na nie siłą. Ten ostatni fakt był nieco niepokojący i wymagał dalszego zbadania. Później. Na razie wytoczyłam się z samochodu i oddychałam zbyt intensywnie. Próbowałam się uspokoić. Szukałam czegoś, czego mogłabym się uczepić i co pozwoliłoby mi powrócić do mojego zwyczajowego stanu ducha, I znalazłam.

Pomoc nadeszła z nieoczekiwanej strony. Pan X uzbroił się jak nawiedzony bohater z komiksów. Jak połączenie He-mana z Robocopem. Miecz w kręgosłupie i pistolet w biodrze. Tylko, że razy dwa. Poza tym do tego wszystkiego dowiesił sobie jeszcze karabin. Czyżby w ramach egzekutorskiej powinności wyhodował sobie trzecią rękę? A może poruszał się tak błyskawicznie, że dwoma rękoma działał tak jakby miał trzy, albo przynajmniej dwie i pół. W każdym bądź razie skutecznie poprawił mi humor. Przypatrywałam mu się z ciekawością. Może Egzekutor był bardziej subtelny niż się początkowo wydawało i ten mały pokaz miał na celu poprawienie atmosfery. Przyjrzałam mu się jeszcze uważniej. A może jednak nie.

Podreptałam do Williama.

- Gdyby Pan X przewiesił sobie jeszcze ciebie przez ramię to miałaby swój własny miotacz płomieni.

Southgate mnie totalnie olał. Szybkim kłusem zmierzał w stronę podnoszących się z asfaltu Regulatorek. Z lekka się wkurzyłam. Miałam ochotę kopnąć go w jego chudy zadek. Rozumiem, że dziewczyny w kusych spódniczkach przyciągały męskie spojrzenia, ale nie lubię być ignorowana. Jeżeli ktoś ma dosyć mojego gadania to niech mi powie: stul pysk czy coś w tym stylu zamiast mnie olewać. Przynajmniej wtedy będę miała podstawę do zadania obrażeń fizycznych a tak to jak kogoś skopię to wyjdzie, że to ja jestem ta zła. William eskortował panny do wozu zezując na cycki ciemnowłosej, które ewidentnie próbowały uciec z szaliczka zamotanego w charakterze bluzki. Swoją drogą to, jeśli to oficjalny ubiór kobiet Regulatorek na nocną wizytę na Rewirze to chyba musze zrobić awanturę, że na coś takiego się nie pisałam. A jeżeli nie to, po jaką cholerę się tak ubrały.

- Dobra robota – zwróciłam się do Latynoski – muszę przyznać, że zaimponowała mi twoja akcja. Ja na twoim miejscu to bym spierdoliła jak najdalej stąd. A teraz lepiej zbierajmy się, bo twoje działanie wzbudziło zainteresowanie wśród okolicznych mieszkańców. Chociaż jeśli zdecydują się na atak to pewnie wybiorą naszego Egzekutora błędnie zakładając, że to on tutaj jest najgroźniejszy.

Żagiew władował się na tylne siedzenie pomiędzy dwie kobiety. Normalnie zawsze wpierdzielał się na przednie siedzenie tak, że musiałam jeździć z tyłu a teraz rozsiadł się na moim zwyczajowym miejscu jakby nigdy nic. Westchnęłam i usiadłam z przodu obok Pana X, który chwilowo musiał rozdziać się ze swojego sprzętu zagłady. William trajkotał jak nastoletnia cheerleaderka i cieszył gębę do blondyny. Wyglądał jak cholerne logo jednej z sieci komórkowych z czasów, kiedy to całe ustrojstwo jeszcze działało. Podwieźliśmy dziewczyny tam gdzie chciały i kiedy już wysiadały blondynka puściła do mnie oko. Southgate się wyszczerzył jakby to było do niego. Cholera znowu ktoś mnie wziął za faceta. Jeszcze bardziej zwarzył mi się humor.

Podjechaliśmy pod umówiony zaułek mocno spóźnieni, ale informator miał sporo cierpliwości, bo jeszcze czekał Najpierw zrobił nam małą popisówkę swoich mocy przeskakując z dachu za moje plecy i z powrotem. Oczywiście na ofiarę swoich głupich żartów wybrał mnie. Nienawidzę jak ktoś z znienacka puka mnie palcem w plecy a potem znika zanim zdążę mu przyładować z łokcia. Przez całą rozmowę z zamaskowanym informatorem próbowałam „odczytać” jego emanację. Wiedziałam, że to, Nieumarły ale dokładniejsze rozpoznanie jakoś mi nie wychodziło. Dopiero, kiedy facet sam wymówił to słowo spłynęło na mnie oświecenie. Demon. Najprawdziwszy kurwa demon. Nie taki jak abishai przepędzony przez Siostrzyczkę. Tamten był tylko demonicznym pomiotem a ten tutaj to całkowicie inna bajka. Szlag! Bałam się przeklętego abishaia a tymczasem pędziłam na spotkanie z jego starszym bratem. Po trzykroć szlag i po sześciokroć kurwa mać! Wybrnęłam z rozmowy z demoniszczem tekstem, że musimy się zastanowić, rozważyć i takie tam pierdoły.

Potem poszłam się napić. Miałam jeszcze ustawione spotkanie z Kantykiem i powinnam być trzeźwa i profesjonalna a to, co wyprawiałam było całkowicie nieprofesjonalne, ale chrzanić takie drobiazgi. William poddawał w wątpliwość konieczność rozmowy z baronem.

- Tylko po chuja nam już gadać z tym pieprzonym Krwiolizem?

- Bo jeszcze chcemy namierzyć pomagierów tego demoniszcza. Tych, którzy na jego rozkaz je zamordowali – próbowałam mu wyłożyć sprawę jak najjaśniej.

- Emma za bardzo się z nimi cackamy. To nas chędożą a my się cieszymy – sens jego wypowiedzi gdzieś mi umknął.

- Nie bardzo cię rozumiem człowieku z krzyżem na twarzy – przyznałam się.

- Te wszystkie gadki szmatki. Wpadamy. Czyścimy i wypadamy. Kilku zdechlaków mniej – Southgate perorował z zacięciem fanatyka.

- Dobra. W porządku, ale kogo chcesz czyścić? – zirytowałam się tym prostym podejściem do tematu.

- Zacznijmy od Kantyka – palnął bez sensu.

- Skup się człowieku. Szukamy porąbańców, którzy zamordowali te dziewczyny i tego, który kazał im je zabić – zaczynałam się powtarzać - Tylko czy można wierzyć demonowi? – zamyśliłam się.

- W tych czasach to nikomu nie można wierzyć – stwierdził Krzyżak - Zamaskowany na pewno chce nas wydymać.

- Chce zeżreć esencję tego Mythosa – w głowie zaczynało mi się kręcić po kolejnym opróżnionym kielonku.

- Dokładnie. Po to by się stać potężniejszy. Czyli dla nas też do dupy

- Kurwa mać, czy demony odkryły jakieś tajemnicze przejście do tego świata, że nie można przejść przez ulice żeby się o jakiegoś nie potknąć – wylewałam swoje żale w kierunku butelki.

- Demony to nie moja liga – czyżby Firestarter przyznawał, że coś go przerasta.

- A czyja?

- Jakiegoś Demonhuntera - popatrzył na mnie z powagą a potem wybuchnął śmiechem

- Dlatego powiedziałam mu że musimy to obgadać. Musimy pogadać z kimś z MR – czyli niech ktoś inny się martwi tym całym bałaganem.

- Emma - nalał mi kolejkę - Spokojnie. Damy radę0+. Nie stresuj się.

- Pozbywać się jednego demona przy pomocy drugiego to jak gaszenie ognia ogniem – na moje porównanie William się wyraźnie ożywił.

- W zamkniętym pomieszczeniu to skuteczna metoda – stwierdził.

- No właśnie o to chodzi. Skuteczne w zamkniętym pomieszczeniu, ale co jeśli my się w takim nie znajdujemy, hę? – plątał mi się język.

- Damy radę Emma. - naprawdę w to wierzył czy tylko próbował poprawić mi humor.


Walnęłam sobie jeszcze kawę a niedokończoną butelkę zabrałam ze sobą. Zamierzałam ją dokończyć w domu. Pospacerowałam jeszcze z kwadrans dookoła wozu i uznałam, że jestem gotowa na ostatni punkt dnia. Uparłam się żeby Żagiew nie wchodził do klubu ze mną. Jeszcze nam brakowało jakiejś burdy z powodu jego facjaty. Wampiry Nowej Krwi były bardzo drażliwe, kiedy widziały krzyż. Zamiast niego jako obstawę zabrałam Pana X.

Klub wyglądał zupełnie inaczej niż rano. Grupy Nieumarłych i ludzi tłoczyły się dosłownie wszędzie. Było naprawdę gwarnie i ciasno a do tego jeszcze dochodziło wypełniające salę podniecenie. Ze strony kobiet, które napalały się na wyginających się na scenie loup-garou i Krwiolizów. I ze strony Martwiaków, które napalały się na krew i mięso tych kobiet. Po prostu cudownie. Miałam ochotę wrócić do Williama i kazać mu spalić tą budę. Powstrzymałam się z trudem. Egzekutor utorował nam przejście i po kilku zdaniach wymienionych z przydupasami Kantyka siadaliśmy już w prywatnej loży barona. Kantyk przywitał się uprzejmie podając mi dłoń. Podałam mu swoją. Chyba zamierzał mnie w nią cmoknąć, ale uścisnęłam mu szybko rękę i wyrwałam swoją. W loży było całkiem przytulnie. Dźwiękoszczelne szyby odcinały nas od hałasów z zewnątrz a fenickie szkło dawało możliwość obserwowania sali bez bycia samemu widzianym.

Baron wprawił mnie w zakłopotanie. Wiedziałam, czego mniej więcej się spodziewać, ale i tak się zdziwiłam. Wedle danych MRu Kantyk miał około pół tysiąca lat a wyglądał jak piętnastoletni chłopiec. O delikatnej urodzie i ujmującym, miłym nie do końca jeszcze męskim głosie. Mógłby w przykościelnym chórze śpiewać partię aniołka a nastoletnie panny sikałyby na jego widok. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że od razu poczułam do niego sympatię. Gdyby ktoś chciał wbić w niego kołka chyba rzuciłabym mu się na pomoc. Wampir najwidoczniej przebił się przez moje osłony i oddziaływał na mnie swoją wampiryczną mocą albo jego moc działała w jakiś inny sposób. A przecież ustawiał inne Pijawki po kątach, tak że większość się go bała . Musiał być niezłym sukinsynem, najtwardszym z całej dzielnicy a dla mnie był jak młodszy braciszek, któremu zrobiłabym kakao z piankami. Niedobrze.

- Mam nadzieję, że skoro ja poszłam na pewne ustępstwo i przedłużyłam mój dzień pracy żeby się z tobą spotkać Kantyku to i ty pójdziesz na pewne ustępstwo i wybaczysz mi mój stan? – zagaiłam.

- Nie ma problemu. Proszę przejdźmy do sedna sprawy.

- Oczywiście – odwróciłam wzrok od tyłka jakiegoś garucha, który w samych slipkach wywijał na scenie – Tak naprawdę dowiedziałam się sporo od twojego rzecznika, ale chcę doprecyzować kilka kwestii – sam wspomniany rzecznik Benjamin Sander stał teraz obok loży pełniąc funkcję osobistej ochrony barona.
- Po pierwsze: sprawa samosądu z waszej strony bardzo mnie niepokoi. Czy podtrzymujesz stanowisko Sandera w tej sprawie. Chcecie sami wymierzać kary sprawcom?

- Panno Harcourt, od kiedy istniejemy na długo przed tym nim nastąpił Fenomen Noworoczny takie sprawy zwykliśmy załatwiać skrycie pomiędzy sobą nie narażając na śmierć postronnych osób. Pozwolę sobie wyrazić obawę, iż działania Regulatorów jakkolwiek profesjonalne w tym przypadku mogą przynieść skutek zgoła wręcz odwrotny – wyrażał się w staroświecki, pełen ozdobników sposób.

- Tylko, że jak sam wspomniałeś nastąpił Fenomen Noworoczny i sprawy uległy zmianie. To, co dotychczas było ukryte stało się jawne. Ministerstwo zostało powołane nie tylko po to żeby się zajmować wymierzaniem sprawiedliwości Nieumarłym sprawcom zbrodni, ale także po to żeby utrzymywać chwiejną równowagę pomiędzy Żywymi i Nieżywymi. Tutaj żyjący ludzie zostali zamordowani przez Nieumarłych. Jak sądzisz, co by się stało gdyby społeczność ludzka dowiedziała się, że Ministerstwo nie próbuje złapać sprawców tylko zostawia tą sprawę Wampirom? Chcecie żeby tłum ludzi zjawił się tu w biały dzień i zaczął niszczyć i podpalać wszystko wokół? – ale się nakręciłam, aż zobaczyłam to oczami wyobraźni.

- Panno Harcourt zgodnie ze statystykami prowadzonymi przez wasze Ministerstwo w tak zwanym Rewirze bytuje około 120 800 zombich, 14850 wampirów, jakieś 16000 loup- garou i dwa razy tyle różnorakich Bezcielesnych. Czy Pani rzeczywiście wierzy w to, że grożą nam jakiekolwiek zamieszki? Ludzie przychodzą na Rewir z własnej woli a to, że ów nieszczęsny incydent miał miejsce tuż przy moim lokalu nie oznacza, że brały w nim udział moje wampiry. Jakiekolwiek zamieszki lub samosądy na Wampirach mogą eskalować do rozmiarów niedawno zakończonej wojny. Zaręczam Panią, że podobnie jak i pani jestem przeciwny takim sytuacjom. Stąd moja sugestia bym sprawą zajął się osobiście. Ja w odróżnieniu do Pani nie nienawidzę ludzi.

- Ależ ja wcale nie nienawidzę ludzi – udałam, że nie rozumiem jego sugestii, co do mojej niechęci do Ożywieńców – a jeśli już się przerzucamy liczbami to ja z mojej strony mogę cię poinformować, że w samym Londynie żyje około 7, 6 miliona mieszkańców, cała zaś aglomeracja londyńska, łącznie ze wszystkimi przyległymi miastami liczy około 20 milionów mieszkańców. Ale ja także nie chciałabym żeby doszło do starć pomiędzy Umarłymi a Żyjącymi – no powiedzmy – i dlatego uważam, że to Regulatorzy powinni zająć się tą sprawą.

- Panno Harcourt z całym szacunkiem, ale myślę, że Regulatorzy jakkolwiek zdolni i dobrze przeszkoleni nie będą w stanie zmierzyć się ze sprawcami tej zbrodni. Żeby wykazać dobrą wolę i obywatelską postawę to podam pani imiona dwójki sprawców. Myhos i Xaraf.

- Kto to taki? – starałam się zachować pokerową twarz.

- Mythos to demon a Xaraf to strzyga. Gratuluję Regulatorom skutecznego odesłania demona, którego to dokonali przed chwilą na ulicy, ale Mythos to nie abishai – najwidoczniej pieski pana, które widziały, co się stało już przybiegły go o tym poinformować – dlatego obstaję przy swoim stanowisku abyśmy to my Nieumarli rozwiązali problem z innymi Nieumrałymi.

- Co z pozostałymi sprawcami? – próbowałam wyciągnąć od niego informację co do ich personaliów.

- Ustalamy ich tożsamość i zajmiemy się nimi w swoim czasie – upierał się przy swoim pomyśle odgrywania szeryfa.

Pogroziłam mu jeszcze palcem i postraszyłam, ale bez zbytniego przekonania, że jeśli on lub jego podwładni będą się mieszać do naszego dochodzenia to mogą zostać oskarżeni o utrudnianie śledztwa i takie tam. Miałam już dość tej rozmowy i całej tej sprawy. Chciałam sobie poukładać i przemyśleć parę spraw a potem pójść do domu i walnąć się do łóżka. Pożegnałam się z Kantykiem tymi słowy:

- Żegnam i zapewniam z mojej strony, że jeśli kiedyś zdecydujesz się porozmawiać ze mną w dzień o bardziej dla mnie przyzwoitej porze to ja ze swojej strony powstrzymam się od wypicia przed tym spotkaniem czegokolwiek mocniejszego od herbaty.

Poprosiłam Egzekutora zredukowanego obecnie do roli kierowcy żeby podrzucił mnie pod Ministerstwo. Właściwie to było jeszcze całkiem wcześnie jak dla mnie, bo rzadko kładłam się przed trzecią, ale baron Pijawka nie musiał o tym wiedzieć.

W MRze upewniłam się, że spotkani przez nas, na mieście Regulatorzy dotarli już bez przeszkód na miejsce a potem zabrałam się do pisania raportów ze wszystkich rozmów, które dzisiaj przeprowadziliśmy. Jak zwykle zrobiłam dla siebie kopie a potem oryginały spięte razem podrzuciłam na biurko Kopacz. Do jutrzejszego wieczora musieliśmy ustalić, co robimy w sprawie Zamaskowanego i chciałam żeby Ruda szybko dowiedziała się o wszystkim tak żeby można było jutro przed południem to z nią obgadać. Ktoś musiał podjąć jakieś decyzje w tej kwestii, ale do jasnej cholery nie zamierzałam brać tego na swoje barki. Naskrobałam jeszcze notatkę do facetów, że nie mam zamiaru zjawiać się w pracy wcześniej niż o dziesiątej, więc jeśli chcą sami pogadać z fretką to niech się nie krępują a jeśli nie, to niech zaczekają na mnie. Zabrałam swoje kopie notatek jako lekturę na dobranoc i pojechałam do domu. Po zwyczajowym sprawdzeniu wszystkich okultystycznych zabezpieczeń w mieszkaniu i zmyciu z siebie letniawą wodą wydarzeń dnia wlazłam w końcu do wyrka. Zabrałam zapas żarcia i ciepłą herbatę i wzięłam się za czytanie notatek. Kiedy miałam już dość przywlokłam maszynę do pisania i próbowałam kończyć powieść ale coś mi się tekst nie kleił wiec wcisnęłam notatki ze sprawy pod poduszkę licząc na jakieś senne olśnienie i spróbowałam zasnąć.
 
Ravanesh jest offline