Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-10-2010, 21:48   #113
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
- Egomet arcessere quaesitum operi Artifex IAM! - gdy Laure znalazł się na dole jął oglądać przy pomocy wykrywającego magię zaklęcia podłogę i ściany komnaty, główkując przy tym intensywnie. Już gdy schodził cień podejrzenia pojawił się w jego myślach - a gdy zobaczył że Alehandry nie ma wśród najemników jego podejrzenie zmieniło się - niemal - w pewność. Magiczne podłogi nie powstają same z siebie.A byli na drugim piętrze, sprawdzonym już wcześniej i nie oferującym schronienia czy wyjścia, zaś kamień podłogi nie zachęcał do jej forsowania.
"Kullu, znajdź samicę dwunogów, i trzymaj się ponad nią! Wysoko! Widzisz ją?" -
wysłał polecenie i pytanie zarazem.Jastrząb potwierdził - Laure wyczuł ukontentowanie ptaka z wykonania zlecenia.

Paladyn i kapłan bezpiecznie znaleźli się na dole, co poprawiło ich sytuację tylko na jakiś czas. Sypiący się z góry pył i groźne pomruki świadczyły o tym, że bestie nie zrezygnowały z obiadu. I niezbyt im szło schodzenie po schodach. Nagły rumor, potężny huk i duża chmura kurzu towarzyszyły twardemu lądowaniu pierwszej z bestii, która
- wytworzywszy następnie kilkadziesiąt wyłupiastych gałek ocznych - gmerała się z podłogi, rozglądając za ofiarami. Druga nadal spełzała po schodach.

- Rozproszyć się! Ładować kusze i ognia!-
krzyknął paladyn odrzucając obok tarczę i sięgając po kuszę. Po czym.- Nie pozwólcie się dotknąć tej bestii... jest od was wolniejsza.
Po tych słowach posłał pierwszy pocisk...i chwilę potem odruchowo nakładał kolejnego bełta na kuszę.

Laure nie zajmował się najemnikami, skoncentrowany na zaklęciu. Odstawił lampę i sięgnął do pokrywy kadzielnicy.
- Spróbuję unieruchomić jednego albo nawet dwa stwory magiczną dłonią - sieczmy je co sił!

Jeszcze zbiegając po schodach kapłan ściągnął z pleców swój podręczny bagaż i już na piętrze wysupłał z niego zawiniątko z eliksirami. Szybko wypił jedną z pomniejszych mikstur leczenia i dopiero potem zabrał się załadowanie kuszy.Skoro i tak większość jego towarzyszy wolała ostrzał nie było sensu by Manorian pchał się na pierwsza linie, szczególnie że do wytrwałości wojowników trochę jednak mu brakowało. Chwile potem, z tobołkiem na plecach i kuszą skierowaną w stronę zejścia ruszył w stronę towarzyszy.
- Dasz radę to rozpuścić ogniem?- rzucił do Laurego, jednak jego dalsze przemyśliwania pochłonął rumor czyniony przez spadającego z góry potwora. Gdy tylko cielsko pierwszej z bestii znieruchomiało na progu kapłan wystrzelił pierwszy bełt i jął od razu ładować kolejny pocisk.
Bełty pomknęły w mrok z większym lub mniejszym skutkiem. Najemnicy rozproszyli się po pomieszczeniach, szczęśliwi że ktoś wyręczył ich w myśleniu; poczęli też ładować kusze. Trzymali się jednak w pobliżu zablokowanego wyjścia, zapewne w nadziei że elf COŚ zrobi. Tymczasem ohydny stwór wysunął z ciała liczne odnóża i począł toczyć się w stronę kapłana. Świeża krew Iulusa działała jak drogowskaz, jednak nawet bez niej większość potworów i tak widziała w ciemnościach. W przeciwieństwie do ludzi. Tylko dwóch najemników miało na tyle przytomności umysłu by zatknąć pochodnie w umieszczonych na ścianie uchwytach. Reszta rzuciła je na ziemię, gdzie paliły się chybotliwie, wydzielając nieprzyjemny swąd.

Cięciwy szczęknęły chwile przed tym, gdy bestia znalazła się w pobliżu zbrojnych. Z jej ciała wystawały trzy kolejne bełty. Najwyraźniej jednak było to zbyt mało, by zrobić na niej wrażenie. Grube macki - tym razem uzbrojone w potężne szpony - zamachnęły się na najbliższych przeciwników. A druga poczwara zsunęła się właśnie z ostatnich stopni i ruszała do boju...

-Prowadzić ostrzał! Dopóki mamy przewagę zasięgu, dopóty warto z niej korzystać!-
krzyknął paladyn, posyłając bełt za bełtem w kierunku poczwary z wprawą znamionującą doświadczonego strzelca. Cofał się powoli od bestii, starając się uniknąć jej ataku. Nie było sensu bowiem walczyć na zasadach wroga. W końcu jednak nie miał wyjścia.Sięgnął po magiczny miecz, chwycił za tarczę i zaatakował pełzającego gluta. Cały czas osłaniał się tarczą, by przede wszystkim nie zostać trafionym, przez mackę...I by nie skończyć jak nieszczęśnik, który stał się teraz kolejną plugawą breją.

Manorian strzelił tylko raz. Nigdy nie przykładał się do nauki obsługi kuszy więc ładowanie kolejnego bełta szło mu o wiele wolniej niż Raydgastowi. Widząc zresztą, iż pierwsza salwa niewiele zrobiła galaretowatemu cielsku bestii, kapłan cisnął broń na bok i dobył miecza, oraz tarczy. Wciąż czuł w sobie działanie boskiej energii. Przerzucił ciężar na prawą stopę i pchnął miecz w kierunku potwornego cielska. Niestety wirujący kłąb macek zdołał odbić w ostatniej chwili cios a kapłan wytrącony z równowagi musiał zrobić dodatkowy krok by nie upaść na posadzkę. Jedynie zastawa tarczą dawała mu jako taką osłonę przed przeciwnikiem.

Laure tymczasem przesunął się tak, by mieć przed sobą drugiego stwora - zresztą tamten chętnie skierował się w stronę zbliżającego się przeciwnika. Elf nakierował na niego wylot kadzielnicy i otworzył pokrywkę niemal w ostatniej chwili - gigantyczna dłoń przyjęła na siebie podwójne uderzenie zębatych macek i zacisnęła palce na poczwarze.

- Na co się gapicie?! - krzyknął Aesdil do najemników - Widzicie że nie może się ruszać! Zatłuczcie go, tylko uważajcie na dłoń, nie zniszczcie jej!

Łatwiej było powiedzieć niż zrobić - półprzeźroczysta dłoń niewiele różniła się od mgły, a elf zapomniał, że ludzie nie widzą w ciemnościach. Sytuacji nie poprawiali walczący z drugiej strony mężczyźni. Bełty leciały więc sporadycznie... i głównie w ściany. Jednak magiczna Dłoń zablokowała potwora na tyle skutecznie, że Laure mógł skupić się na pomocy pozostałym.

Tymczasem Raydgast i Iulus zachodzili bestię z dwóch stron. Ciężko było stwierdzić, czy robi jej to jakąś różnicę zarówno ze względu na ilość oczy, jak i macek, które parowały równocześnie ciosy obu mężczyzn. Najwyraźniej jednak ciągłe zmiany postaci powodowały problemy z koncentracją, gdyż reszta macek falowała chaotycznie, nie przynosząc wymiernych efektów.

Nie mogąc wycelować w potwora bez ryzyka zranienia towarzyszy bard zrezygnował z ponownego użycia urządzenia. Na wszelki wypadek sięgnął po Przerażacza i, wiedząc że każda pomoc się
przyda, zaczął nagle śpiewać w ludzkim języku by podnieść ich na duchu.
Twórco i Obrońco elfiego ludu, spójrz na swe dzieci,
Nie dawaj nam sił, lecz patrz z radością,
Jak tańczymy na bitewnym polu,
A śpiew naszych kling niech trwoży serca wrogów...


Jakkolwiek dziwnie nie brzmiałaby pieśń elfa w ogniu walki, zarówno walczący z bestią mężczyźni, jak i część najemników poczuła, jak wstępuje w nich nowa energia i siła. Odczuli to zwłaszcza Iulus i Raydgast - ciosy poczwary, które sprawiały, że ohydne fale energii przetaczały się przez ciało walczących, jak gdyby straciły moc. Wkrótce też potwór padł martwy, wydając nieprzyjemny bulgot. Wszyscy odwrócili się w stronę drugiej maszkary, mocującej się z magiczną Dłonią - zanim jednak zdążyli zadać choćby jeden cios poczwara zniknęła w chmurze dymu; podobnie jak ciało jej martwego towarzysza.

Przez chwilę wszyscy zamarli, próbując zorientować się co się stało. Najwyraźniej jednak dziwaczne stworzenia rozpłynęły się po prostu w powietrzu. Jedynie z góry dochodziły jakieś dziwne, nieokreślone dźwięki. Wydawało się, że walka jest zakończona, a jedynym aktualnym problemem jest zamurowane przejście.

***

W czasie, gdy reszta walczyła o życie, Helfdan załatwiał swoje mniej i bardziej przyziemne problemy. I - mimo że do towarzystwa zamiast wielomackich potworów miał przystojną kobietę - wcale nie był w lepszej sytuacji.

Gastryczne zabiegi tropiciela Alehandra oglądała z pełnym zdumienia niedowierzaniem. Najwyraźniej nie spodziewała się, że Helfdan zrobi coś tak... głupiego, a za razem oczywistego w swej prostocie. Że ich poziomy rozumowania diametralnie różniły się - to było zbyt łagodnie powiedziane. Niemniej jednak zdanie, które po beknięciu wypłynęło z ust półelfa wywołało najmniej oczekiwaną reakcję.

Czarodziejka zaczęła się śmiać.

Śmiech miała całkiem przyjemny - niego zbyt ostry, ale za to chrapliwie pociągający. Nieśpiesznie podeszła do bariery i zaczęła obchodzić ją, przeciągając po ściance palcami. Pod jej dotykiem po barierze rozchodziły się fale, jakby ktoś wrzucił w wodę kamień. Chwilami wydawało się, że jej palce przechodzą na drugą stronę - nawet jeśli, to półelf był pewien, że nie zdążyłby wystarczająco szybko odrzucić broni by wciągnąć kobiety do środka.

- Ojcowizna, tak? - gruchała. - Ojcowizna... Kto by pomyślał. Ojcowizna... - śmiała się jeszcze przez chwilę, po czym spoważniała. - Skoro tak bardzo chcesz się bawić, zabawmy się więc. - wyrzuciła ręce w górę i wypowiedziała kilka słów. Powietrze przeszył ostry dźwięk, jakby miliony owadów zebrały się nad tropicielem. Niestety owad był tylko jeden - za to o monstrualnych rozmiarach.


- Idź! - rozkazała Alehandra i gigantyczna modliszka z furkotem wzleciała w przestworza. Helfdan z przerażeniem obserwował akrobacje Ptaszyska, które na próżno próbowało uciec przed większym i szybszym stworzeniem. Niemal fizycznie czuł przerażenie jastrzębia i ból, jaki zadały mu ostre odnóża potwora, gdy uderzeniem przetrąciły mu skrzydło. Nie minęły dwie minuty od czasu przyzwania robaka z piekła rodem gdy modliszka wylądowała przed swoją panią, trzymając w pysku na wpół żywego ptaka. Kull uciekł w panice gdy tylko przyzwany potwor wzbił się w niebo.

- Pierścień - oczy czarodziejki były jak dwa lodowce. To już nie był czas na sztuczki, przekomarzanie się czy granie na czas. Tropiciel musiał wybrać - teraźniejszość czy przeszłość?
 
Sayane jest offline