W końcu można było rozprostować nogi, znaczy przejść się dalej niż ograniczona powierzchnia maszyny latającej zapełniona ludźmi... Przynajmniej na to miało wyglądać, kiedy Armand zszedł na ziemię. Rozmowa z pilotem sprowadzająca się do kilkunastu ugrzecznionych formułek, które można było sprowadzić do "mam to w dupie" i "gówno mnie to obchodzi", zostały okraszone jeszcze uprzejmym: "i czego się mieszasz do spraw innych". Równie miło i sympatycznie było kiedy Lexington rozwinął wypowiedź o tym, że "nie wnika co pilot wsadza sobie w dupę". Rozmowa więc wpasowała się doskonale w marazm lotu i poziom obsługi tego latającego pudła. Zadanie - w każdym razie - można było uznać za zaliczone. "Robiłem co mogłem, a że niewiele mogłem, nic nie zrobiłem" - pomyślał spoglądając na krajobraz.
Nudnego lotu pozostało jeszcze kilka dni. Potem... Może zacznie się coś ciekawego... Obserwacja pasażerów była ciekawa rozrywką, jednak teraz, po kilku dniach lotu - przypominała czytanie po raz kolejny tej samej książki. Niektórzy może to lubili - Armand, nie.
Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności oraz promowaną przez niektórych szarlatanów medycznych teorię, że ciało może skumulować odpoczynek postanowi ł spędzać czas w kajucie. Śpiąc ile się da i pojawiać się tylko na posiłkach. |