Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2010, 19:45   #36
Trojan
 
Reputacja: 1 Trojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skałTrojan jest jak klejnot wśród skał
Jean Pierre Dubois de Crecy

Trzeci syn pana na Crecy spoglądał na okolicę z wysokości swego rumaka. Potężne bydle było jedyną rzeczą, jaką wyniósł z rodzinnego domu. Jedyną pamiątką po Crecy, gdzie błonia były zawsze zielone a dziewczęta chętne. Jedyną pamiątką po domu z którego wyjechał przedwcześnie.
„Dom upuściłem za młodu
Nie znając słodyczy ni miodu
Matczynej miłości czy ojca czułości
Przeto dziś trwoga w sercu mym nie gości”

Próbował ułożyć w myślach kolejne strofy swojej pieśni, ale szło mu jak krew z nosa. Jednak próbował niestrudzenie. Wszak nie od dziś tak czynił i z takim samym powodzeniem. Koń zaparskał, przyspieszył chodu a młody jeździec puścił wodze pozwalając wierzchowcowi prowadzić. Często tak czynił i jeszcze nigdy się na Puchaczu nie zawiódł. Puchacz, jak zwał się jego koń, był bestią mądrą, wiedzącą gdzie jeść dają i gdzie koryto. Umiejącym nadto wiele innych sztuczek, które komuś takiemu jak on było wielce w podróży przydatnych. A podróżował niemal nieustannie. „Jean Pierre, osiadł byś. Przytulił swą strudzoną skroń do czegoś ciepłego i miłego” powtarzał w myślach słowa ostatniej białki, którą obdarzył atencją. Jednak to były tylko słowa płochej niewiasty. W dodatku z pośledniejszego stanu. Bez znaczenia. Ulotna chwila nie warta wspomnienia. Nagrodził ją po królewsku, ale porzucił jak wiele innych, wcześniej. Jean Pierre Dubois de Crecy był człowiekiem szlaku. Mężnym wędrowcem szukającym chwały i majętności. Dokładnie w tej właśnie kolejności.

W oddali zamajaczyła mu ciemna plama rycerskiego zamku D’Arvill, miejsca ku któremu zmierzał. Ujął w dłoń swój rycerski róg i zagrał pięknie w ciemną noc swe rycerskie zawołanie. Pieśń niosła się echem obwieszczając wkoło, że oto on, Jean Pierre przybywa. Puchacza poganiać nie musiał, sam wydłużył kłus. Czuł już popas. Jako i jego pan. W D’Arvill wszak mieszkał Frank. A z Frankiem wiązały go liczne, mniej i bardziej piękne wspomnienia. Jednak pewnym był, że lada chwila będzie najedzony i to do syta. Ich wspólne biesiady były odrębną historią, która wymagała własnego skryby. Podobnie jak towarzyszące im pijaństwa. Wspominając stare dzieje młodzian rozchmurzył się i wbrew sobie dał wierzchowcowi ostrogę. Cierpliwość nie była jego cnotą główną. A spowiadać się z czego miał. Jak zwykle.

Kamienny most zastukał pod kopytami rozpędzonego wierzchowca, kiedy Jean Pierre wjechał na niego wyciągniętym kłusem. Wzburzone morze huczało a on widząc w blasku gwiazd zamknięte wciąż bramy zamku zbliżył się doń i od połowy mostu jął dąć w róg grając swój hejnał. Zawołanie, które wszak znać winni wszyscy. Bramy jednak wciąż pozostały zawarte. Zwolnił więc osadzając wierzchowca ledwie kilkanaście kroków przed zamkniętymi bramami dworu D’Arvill. Nie podobały mu się takie obyczaje.

- Hej chamy! Otwierać pókim dobry! Ja, sławny Jean Pierre Dubois de Crecy nakazuję wam otwierać mi wrota! – ryknął na całe gardło gromko waląc rękawicą w odrzwia po tym jak już powoli się do drewnianych wrót zbliżył. Odpowiedział mu głuchy pogłos i cisza. Uniósł w górę róg po raz kolejny świadom tego, że jego granie może obudzić całą śpiącą załogę. Ich wina, skoro śpią kiedy stróże pełnić winni.

- Kurwie syny! Otwierać mówię!

- A coś ty za persona, że otwierać nam każesz?
– zagaił z góry zaspany głos jakiegoś strażnika. Jean nie widział go na blankach, ale pośród zębisk krenelaży mignęła mu jaka sylwetka. Odjechał kilka kroków, bo znane mu były sytuacje w których zawistny lub zły strażnik zeszczał się na nazbyt hałaśliwego podróżnego tłumacząc się później bryzą czy kwaśnymi deszczami. Do pierwszego głosu dołączył drugi.

- Nie lza nam otwierać! Rankiem przyjedźcie!

- Otwierać chamy! Rycerzowi każecie na progu jako psu spać?! Cóż to za obyczaje? Już ja powiem komu trzeba, by was posłuchu nauczono!

- Bywaj zdrów! Wróć rankiem, w mieście oberżę znajdziecie od ręki! Drogą się wróćcie nazad!

- Psi synu. Na zad to ty nie siedniesz jak ci Fran Kress każe wlepić z dwadzieścia bizunów!
– Jean Pierre uniósł się, lecz tak po prawdzie zły znów tak nie był. Gdyby był mniej zmęczony ta rozmowa mogła by być początkiem kolejnej pieśni. „Pan i cham pod bramą” nazwał już ją w myślach. I uśmiechnął się gładząc dłonią wierną, przytroczoną do łęku siodła lutnię. Z którą też miał związane niejedno wspomnienie. Jedno z nich wiązało go z zarządcą straży tego zamku. To była jednak dłuższa historia.

- O kim mówicie… Panie?! – zapytał z góry niepewny głos, który stracił cały swój rezon. Jean Pierre uśmiechnął się w duchu, ale cierpliwie, jak przystało na człeka poczciwego odpowiedział.

- O waszym dowódcy. Franku Kressie. Moim druhu.

- Wybaczcie łaskawy panie, my nie wiedzieli a bramy kazali…


Dalsze tłumaczenia utonęły we wtórującym im tłumaczeniu drugiego, zbiegającego po dwa stopnie żołdaka. Nim minęły dwa pacierze bramy zamku rozwarły się a młody Jean Pierre już radował się na myśl o rychłej biesiadzie. Która z całą pewnością przeciągnie się do białego rana. Dobrze, jeśli do tego, które nastąpi po tej miłej i radosnej nocy.
 
Trojan jest offline