Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2010, 21:15   #88
SWAT
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Egzekutor miał bardzo zły sen, wręcz nie spał. Czuł myślami, swoją "percepcją" że coś jest nie tak. Choć węch miał wyjątkowo słaby, ewidentnie coś mu tu śmierdziało, i bynajmniej, nie było to jego zapuszczone mieszkanie.
Był to specyficzny zapach, taki jak wtedy, kiedy ktoś che Ci tyłek władować do sosnowej skrzynki i zakopać sześć stóp od ziemią. Xaraf miał już takie uczucie kilka razy w życiu, co poprzedzało jakieś wypadki, ale nigdy nie czuł tego tak silnie. W końcu zwlókł się z łózka, wstając dobrą godzinę przed budzikiem. Łowca wyłączył go zawczasu. Ubrał się od razu w strój bojowy i odruchowo włączył radio.
Radio chrypiało, trzeszczało, duchy wrzeszczały z bólu i kwiliły, płakały i mówiły coś w niezrozumiałym języku, ewidentnie przez łzy. A pod wszystkim, dało się słyszeć starą piosenkę Edwina Starra, War.
Słuchanie w tych czasach, był to czysty masochizm. Ale i jedyna rozrywka dla mieszkających samotnie kawalerów. No, można zaprosić znajomych na piwo i partyjkę w pokera, o ile się jakiś znajomych ma.
Była co prawda Sara, jego znajoma którą wybawił z rąk wilkołaka, niczym rycerz w lśniącej zbroi na rączym rumaku. Szkoda tylko że rycerzem okazał się małomówny, zamknięty w sobie, z bzikiem na punkcie militariów koleś w kurtce z demobilu i wysłużoną terenówką.
Jakie czasy, tacy i rycerze...

Xaraf przystąpił do robienia śniadania, ale zobaczył ze złością że lodówka świeci prawie pustkami, a to co było w miarę zjadliwe, teraz było pokryte zieloną pleśnią.
"Przez pieprzone skoki napięcia" - pomyślał z frustracją, po czym zapakował zepsute żarcie do worka na śmieci.
"Pieprzone przedłużacze terminu ważności" - popatrzył ze złością na pudełka, które kupił z wystawy sklepu w centrum. Według zapewnień sprzedawcy, żarcie w takim pudełko miało mieć możliwość przeleżenia naprawdę sporo. Sądząc po zielonej i obślizgłej wędlinie, pudełka może i przedłużały termin ważności, o ile samo pudełko było umieszczone gdzieś głęboko pod lodowcem, w najmroźniejszych zakątkach Arktyki.
- KUR - WA! - przeklął soczyście, na myśl że dzisiaj jego śniadanie będzie bardzo ubogie. Zostały mu jedynie dwa jajka, które wytrzymały oraz kilka, ciepłych piw. Nie lubił prowadzić po pijaku, ale jedno piwo nigdy nikomu nie zaszkodziło. I prawie wypił by ten browar, gdyby nie przypomniało mu się poranne uczucie. Wolał nie ryzykować tak błahym powodem.
Ostatecznie skusił się na herbatę z cytryną. Do tego zrobił sobie porządną jajecznicę. Miał zamiar zjeść coś na mieście później, może nawet na wieczór zaprosi gdzieś Sarę. W tej chwili nie dbał o to, pałaszując śniadanie.

Ostatecznie ubrany w jego wyjściowy mundur Ministerstwa Regulacji, czyli kamizelkę z kevlaru, spodnie z ochraniaczami na kolana i piszczele, dłonie wieńczyły rękawice taktyczne 1/2 palca, co dawało palcom większą manualność, na stopach siedziały wysokie, wojskowe buty ze wzmacnianymi podeszwami i stalowymi czubkami, wyszedł z domu zabierając kluczyki do samochodu, dokumenty, odznakę i broń. Tą samą, którą ostatniej nocy, o mało nie przyprawił o zawał serce kilku zdechlaków na rewirze, którzy o mało nie pozabijali się sami o siebie, w panicznej ucieczce. Ubaw miał przedni, ale dziwne uczucie krążyło mu w głowie. To samo, które tak wcześnie go obudziło.
Popatrzył na zegarek. Było sporo przed 8.00, więc postanowił pojechać do swojej ulubionej kafejki i posiedzieć sobie w niej, może też i zjeść jakieś słodkości, które dostarczały sporo energii.
Wyszedł na klatkę schodową, na której panowała wyjątkowo względna cisza. Zawsze coś tu cholernie hałasowało, coś wyło, psy ujadały. Tym czasem, wszystko milczało. Egzekutorowi wydało się troszkę dziwne, ale nie podejrzane. Zresztą nie dbał o to. Sprawdził symbole i zabezpieczenia przed zdechlakami na drzwiach i schodach samej klatki, dokładnie trzech najbliższych jego mieszkania. Wszystko było nie naruszone, w sumie mało kiedy w jego dzielnicy działo się coś podejrzanego. Cicha uliczka na uboczu, z dużą ilością zieleni i staruszków w oknach. Lub na odwrót.

Przed mieszkaniem nic nie rzuciło mu się w oczy. Wszystko było... takie szare i bez życia, jak zawsze po fenomenie noworocznym. Ruszył po woli do samochodu. W lewej ręce niósł skórzane pochwy wraz z mieczami, na szyi miał luźno przewieszone AK, w kaburach na nogach dwa pistolety. W prawej trzymał uszykowane do otwarcia samochodu kluczyki.
Kiedy włożył kluczyk do zamka Land Rovera, coś usłyszał za plecami. Wystrzał z rewolweru, kaliber, jak mu się wydawało, .32. W jednej chwili Egzekutor dostał koba adrenaliny, został nią w sekundach wypełniony po brzegi. Czas zwolnił niczym w filmie z 1999, Matrixie. W sekundach na ustach egzekutora wypełzł uśmiech, w kolejnych, jak mogło by się wydawać, ruszył od niechcenia głową.

Kula szczęśliwie tylko świsnęła koło ucha, zabierając ze sobą mały kosmyczek włosów.
"Nie potrzebnie dawałem im fory" - pomyślał.
Pocisk uderzył w szybę samochodu, wylatując drugim oknem, zastawiając po sobie obrzydliwe pęknięcia i dziury. Ale nie to było gorsze. Ten samochód był dla niego prawie świętością. W oczach Łowcy prawie dosłownie zapłonęły ognie piekielne.
Teraz na poważnie się wkurwił.

Wytężył zmysły, doładowane super adrenaliną. Słyszał łopot skrzydeł i napinanie kurka rewolweru za jego plecami.
Ruszył.
W jednej chwili wyciągnął jeden z dwóch mieczy, gotowy do uderzenia lecącego loup-garou który machał na oślep pazurami.
Ptaszysko uderzyło szponem, lecz Egzekutor też był szybki. I wkurwiony. Wykonał efektowną paradę, do tego w ułamkach sekund przeszedł do młynka, którego zwieńczył płaskim cięciem od szyi, aż po pachwinę loup-garou., który jakimś ukrytym knykciem rozciął rękaw bluzy Xarafa. Jego ulubionej bluzy, z kapturem. Gdyby wkurwienie można by było mierzyć, jego sięgało by zenitu. W między czasie drugi napastnik, ten oddalony i z rewolwerem zdążył strzelić, trafiając Egzekutora w plecy, w kevlar. Potem kolejny raz, ale na szczęście niecelnie.
A może i celnie, ale Egzekutor był za szybki? Tak czy siak, porażony srebrnym mieczem loup-garou upadł na ziemię i zaczął stygnąć w widowiskowych konkluzjach.
Do uszu egzekutora doszedł znowu dźwięk napinanego kurka. Nie czekał. Automatycznie upuścił miecz i w czasie jednego oddechu wyciągnął z kabur dwa pistolety. Ołowiany sztorm, czy też raczej srebrno-ołowiany sztorm ruszył w kierunku zaskoczonego, ale cały czas próbującego strzelać wroga. Kule poraziły go szybko, ale i jedna kula rewolweru dosięgła ramienia Łowcy, na szczęście pocisk utkwił w kevlarowym pancerzu. Wrogowie padli, zewsząd powróciły normalne odgłosy tej nietuzinkowej uliczki. Wrogie leżeli na kostce parkingu i stygli.
Adrenalina plus wkurwienie zaczęły stopniowo opadać, a raczej to pierwsze. Na szczęście nie dał się ponieść gniewowi, cały czas obserwował otoczenie. Prześladowców mogło być więcej.
Xaraf władował leżącemu pod jego nogami gryfowi, kulka w łeb. Szybko też przeniósł się nad drugiego przeciwnika, który cały czas miał otwarte oczy, niestety rozwalone i zalana juchą twarz, nie pozwoliła mu nawet wybełkotać żadnego słowa. Tego też dobił strzałem z bliska. Szybko wyjął mu z dłoni rewolwer, przeciwnik zawsze mógł wrócić jako zombi.
Na początku myślał o zapakowaniu przeciwników do jeepa i zawiezieniu ich do Ministerstwa, lecz szybko z tego zrezygnował. To nie były, jakkolwiek mogło by się wydawać, zwierzęta łowne, którymi można się pochwalić znajomym.
Jakiś szacunek tym upartym duszom się należał, ale tylko tym które spokojnie egzystowały. Dla takiego pomiotu, mogło czekać tylko ognisko.
Xaraf wrócił do samochodu i podjął krótkofalówkę Łowców.
- Tu funkcjonariusz, Xaraf Firebridge, numer służbowy ASJ00044. Zostałem zaatakowany, sytuacja opanowana. Przyślijcie kogoś pod mój dom, niech posprząta ten burdel i... - tu popatrzył na rozbite szyby auta - podrzuci mnie do szklarza.
Kiwając przecząco głową i prawie że ze łzami w oczach, patrzył na samochód.
W końcu otrząsnął się z zamyślenia i pozbierał swoje miecze, które otarł z krwi i umieścił z powrotem w pochwach.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 04-10-2010 o 21:18.
SWAT jest offline