Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2010, 21:23   #8
deMaus
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny

Podróż do miasta przebiegła wyjątkowo sprawnie, w końcu podróżując pod postacią wielkiego półorka, z wielkim toporem nikt nie chciał go zaczepiać, raz tylko kiedy zmienił się w elfa, aby w spokoju zjeść coś w przydrożnej karczmie, trójka drobnych rzezimieszków, chciała go okraść. Niestety nie byli wyzwaniem, ani dla jego zdolności szermierczych, a tym bardziej dla jego magii. Walkę tą widział kupiec, handlujący dywanami który nalegał, aby Maroco pojechał dalej z nim na wozie. Z jednej strony, propozycja była kusząca, z drugiej, musiał by wjechać do miasta w swojej postaci, co też miało plusy, ale i więcej minusów. Ostatecznie zgodził się, stwierdzając, że może zniknąć na ostatnim noclegu.

Mniej więcej kilometr przed miastem, jeszcze w lesie, przemienił się w swoją ulubioną formę, człowieka, i ruszył spokojnie do miasta, nie znalazł miejsca "Pod czerwoną jarzębiną", ale dostał pokój w Tawernie Talbooth, która była, na tyle blisko, i na tyle wygodna, że uznał iż może tam przenocować. Zamówił śniadanie za godzinę do pokoju i ciepłą kąpiel natychmiast. Ruszył za gospodarzem i kiedy znalazł się w pokoju, podał mu dwie złote monety.
- To zadatek, na dobrą obsługę, zadbaj, aby mi niczego nie brakowało, a dostaniesz dużo więcej. - to najprostszy sposób na załatwienie sobie opinii utracjusza i sprawienie, aby ktoś się nim zainteresował. Zainteresowanie może być różne, ale z złodziejami sobie poradzi, a z resztą, zapewne będzie mógł miło spędzić czas.
- Dziękuję Panie - odpowiedział gospodarz, patrząc na monety i kłaniając się - gdyby Pan czegoś potrzebował, proszę pociągnąć za sznur przy łóżku, o każdej porze dnia lub nocy. -

Gdy został sam, podszedł do okna, otworzył je i wyjrzał, Zastanowił się czy da radę zejść, ma w końcu linę, jakby ją przywiązać do łóżka to zszedłby bez problemów. Tylko po co? zamknął okno i ruszył do łaźni. Przysunął do bali krzesło i położył na nim sakwę, z którą praktycznie się nie rozstawał, nawet kiedy przybierał postać wilka, tworzył najpierw w swoim ciele odpowiednią komorę w której chował sakwę, odpiął pas z rapierem i również go położył. Piękna broń, prezent od kapitana Visquero, żaden z tych eleganckich z szlachetnymi kamieniami, bez wymyślnej gardy, drewniana pochwa obszyta czarnym aksamitem, rękojeść pokryta czarną skórą i to niezwykle ostrze. Ilekroć Maroco patrzył na ten rapier zastanawiał się jak kowalowi udało się uzyskać czarny odcień klingi, kiedyś doszedł do wniosku, że to ze względu na glebę w miejscu gdzie wydobywana była ruda żelaza i niedokładne jej przetopienie, innym razem myślał iż to celowy zabieg, jakby jednak nie było, rapier był piękny. Ribiera schował go do pochwy i odłożył, sam nie wiedział kiedy go wyjął. Zdjął luźną czarna koszulę, którą zazwyczaj nosił rozpiętą i przewiesił ją przez oparcie krzesła, następnie zdjął przez głowę białą koszulę, która także odwiesił na krzesło. Teraz gdy był nagi do pasa okazało się, że w obu rękawach ukrywał sztylety, w specjalnych pokrowcach, które teraz także zdjął i odłożył na krzesło. Podniósł drugie krzesło i postawił je blisko bali, na krześle umieścił butelkę wina i kielich, które wyjął z sakwy. Podszedł do bali z wodą, zdjął czarne spodnie i rzucił je na pierwsze krzesło, zdjął buty i gdy był już nagi zanurzył się w bali. Przez chwilę rozkoszował się ciepłem wody i smakiem wina, gdy zauważył, że woda zaczyna stygnąć, odstawił kielich i dokończył mycie. Następnie wytarł się i założył czyste ubranie, które wyjął z plecaka. Wyglądało identycznie jak to, które zdjął, z ta jedną różnicą, że biała koszula, miała po bokach specjalne usztywnienia, z utwardzonej i wyprofilowanej do jego boku skóry, na bokach były także schowki na sztylety. Po przejściu z powrotem do swojego pokoju, pociągną za sznurek przy łóżku. Sam podszedł do stołu, gdzie przed chwilą odłożył sakwę i broń. Z sakwy wyjął zrolowany kawałek czarnego aksamitu, szerokości około dziesięciu centymetrów, po rozwinięciu okazało się, że jest to opakowanie na proste sztylety do rzucania. Maroco wyjął trzy z nich i umieścił, w schowkach po bokach koszuli gdy rozległo się pukanie do drzwi. Płynnym ruchem przykrył resztę sztyletów sakwą i zarzucił czarną koszulę, aby nie było widać tych po bokach. Podszedł do drzwi i otworzył je. Na korytarzu stała dziewczyna, która wcześniej na dole zastępowała gospodarza.
- Pan wzywał - Ciężko było powiedzieć czy to pytanie czy stwierdzenie. Trzymała w rękach tacę z jedzeniem, o którym w kąpieli Maroco zapomniał. Jej głos brzmiał niepewnie, Maroco uznał, że gospodarz kazał jej uważać. Uśmiechnął się zachęcając i powiedział.
- Tak, potrzebuję aby ktoś wyprał moje ubranie, ostatnio miałem drobną zatarczkę ze złodziejami i niestety nie obeszło się bez jego zbrudzenia. - Ruszył do stołu wskazując jej, aby tacę postawiła na stole. Sam wziął poskładane w kostkę ubranie, które przyniósł z łaźni, sięgną także do sakiewki i wyjął złotą monetę.
- To dla ciebie, nie wspominaj o tej monecie gospodarzowi, a koszty prania niech doliczy do rachunku. - Powiedział przekazując dziewczynie ubranie i monetę, zamknął za nią drzwi i wrócił do pakowania sztyletów. Łącznie włożył dziesięć, pięć z lewego boku i pięć z prawego. Miały one więcej zadań niż tylko przydać się w walce, przede wszystkim chroniły jego boki, specjalne ich umieszczenie, ostrzami do tyłu i lekko w dół, czyniły z nich niemal kawałek zbroi łuskowej, a usztywniana skóra, zapobiegała temu, że w trakcie trafienia, lub upadku nie raniły właściciela.
Szlachcic założył także pokrowce ze sztyletami na nadgarstki, na lewej ręce z zewnątrz, na prawej od wewnątrz ręki. Lewą mógł zablokować słabszy cios, a do tego z prawej miał łatwiejszy dostęp.

Zjadł ciepły posiłek, który okazał się wyśmienity, i od razu regenerował energię, a w połączeniu z wcześniejszą kąpielą był wręcz zbawienny.

Po posiłku Ribiera przypasał także rapier i założył plecak. Ruszył pozwiedzać miasto, ale miał też inny cel. Przy wyjściu zapytał gospodarza.
- Powiedz mi gdzie tu jest największa świątynia? i pod czyim wezwaniem?
-Wieża Dobrej Fortuny, poświęcona bogini Tymorze położona jest po wschodniej stronie miasta, jest też druga równie wielka świątynia, po drugiej stronie promenady.
- Oczywistym było czyim wyznawcą jest gospodarz, więc Maroco nie naciskał, aby wyjawił nazwę innej, podziękował tylko i ruszył do wyjścia.

Przechodząc do świątyni, szukał żebraków i nie zawiódł się, było ich kilku, a być może nawet kilkunastu. Ignorując ich Ribiera wszedł do świątyni, gdzie ruszył w stronę głównego ołtarza, przyjrzał się posagowi przedstawiającemu Tymorę. Była to kobieta siedząca na tronie, w ręce trzymała monetę.


- Sprzyjaj mi dziś bogini - wyszeptał, a następnie sam wyjął monetę i podrzucił ją wysoko, popatrzył przez sekundę jak wiruje, a następnie odwrócił się i ruszył do wyjścia. O dziwo nie usłyszał, jak moneta upada, może ktoś ją złapał, może sama bogini, zaśmiał się w myślach, ale nie odwrócił się aby sprawdzić, uznał, że lepiej to zostawić domysłom.


Przed świątynia poszukał wśród żebraków szczurka. Kogoś, po kim było widać, że wybrał żebractwo, i że mu to służy. Kogoś, kto rozglądał się i obserwował. Gdy wyłowił taką osobę, stanął kawałek dalej, i wyjąwszy złotą monetę obracał ją w palcach wpatrując się w owego szczurka. Nie musiał długo czekać, aż żebrak ruszył w jego stronę.
- Dobry Panie wspomóż biednego, wszak Dobra Fortuna ma w opiece tych, którzy pomagają innym... - widać było, że gadka jest przygotowana idealnie, a i ton i gesty ciała szczurka, były świetne. Jednak Maroco nie przyszedł tu podziwiać kunszt aktorski, ale załatwić interesy.
- Zamilknij się na chwilę, a dostaniesz więcej niż tę monetę. - Powiedział, a kiedy zobaczył na twarzy szczurka zainteresowanie kontynuował.
- Wyglądasz na dobrze poinformowanego, Pewnie mógłbym z ciebie wydusić siła potrzebne mi informacje, ale szczerze powiedziawszy, założyłem przed chwilą czyste ubranie. Dlatego na twoje szczęście informacje wydobędę za pomocą siły złota. - Sięgnął do sakiewki i wyjął pięć złotych monet, zważył w w dłoni i ciągnął dalej - Mam wiadomość dla Ligii Kolekcjonerów. Brzmi ona tak. " Pokazałem już swoje umiejętności. Oferuję moje usługi, wraz z całym pakietem zdolności dostępnych tylko dla nielicznych. Znajdziecie mnie bez trudu, ale przyślijcie kogoś kompetentnego." zapamiętałeś? - Tym razem to szczurek mu przerwał.
- Zapamiętałem, a od kogo ta wiadomość i gdzie przynieść odpowiedz? - zapytał, ale od razu dodał. - Gdybym kogoś przypadkiem znalazł. -
- Hmmm... chyba nie o ciebie mi chodziło, skoro nie wiesz kim jestem, to chyba faktycznie nie masz żadnych kontaktów. Nazywam się Maroco Ribiera. Gdyby pytali o moje referencje, to powiedz, żeby pofatygowali się osobiście, a dam im mnóstwo referencji. -
Żebrak zmarszczył czoło i zapytał.
- Być może przekażę, a być może nikogo nie znam. - i wyciągną rękę po pieniądze.
- A być może nikogo nie znasz, to dobre, będę musiał zapamiętać ten żart. - Przekazał żebrakowi monety i ruszył do Talbooth. Miał pewność, że wiadomość dotrze, nie miał pewności natomiast jak zostanie odebrana. Wszak miał spotkać się z kimś w karczmie "Pod czerwoną jarzębiną", ale po pierwsze nie do końca był pewien czy to ktoś z Ligi, a po drugie miał już pewność, że Liga docenia własną inicjatywę, zawsze jednak istniało ryzyko, że Liga, uzna jego działania, na zbyt zwracające na siebie uwagę i wyśle zabójców. Cóż musi się po prostu przygotować.

W lokalu, udał się do siebie, zamawiając tylko obiad do pokoju. Oddał się relaksowi, poczytał trochę księgi które nosił ze sobą w plecaku. Przez jakąś godzinę rozebrany do bielizny ćwiczył, trochę się rozciągał, robił pompki, następnie wziął kolejną kąpiel, zakładając, że może niemieć jutro takiej okazji.

Po kąpieli, podszedł do pokoju, i zamierzał wrócić do czytania, ale nagle jedna z okiennic uderzyła w framugę z taką siłą, że o mało co nie wybiła okna do środka, zaraz za nią poleciała następna, ale Maroco błyskawicznie złapał ją prostym zaklęciem, i zaryglował obie okiennice. Jako że było wcześnie, zszedł do sali biesiadnej, w której było dość tłoczno pewnie ze względu na deszcz. Usiadł przy bocznym stole, niedaleko schodów na górę, i zamówił wino oraz ser. Przyglądał się gościom, jego uwagę przykuli między innymi, strażnicy, którzy relaksowali się, po służbie.
Po kilku godzinach, które spędził między innymi, na czytaniu, i dyskretnej obserwacji, bo czuł, że Liga już na go na oku, z zewnątrz dobiegł dźwięk uderzania mieczem o miecz. Strażnicy wybiegli, a po chwili zanim Maroco dał radę przebić się przez tłum na zewnątrz wrócili z rannym kolegą. Wnieśli go na zaplecze, a zaraz potem ktoś wybiegł i zaczął krzyczeć, że potrzebują cyrulika.
Ribiera przepchnął się na zaplecze i wyjął z swojego plecaka, jeden z eliksirów leczniczych.
- To może go nie uzdrowi, ale da wam czas, do przybycia uzdrowiciela. - Powiedział do jednego z stojących przy rannym strażników. - Niech to wypije. To mikstura lecznicza.- Dodał wręczając buteleczkę strażnikowi.
 

Ostatnio edytowane przez deMaus : 20-10-2010 o 13:50.
deMaus jest offline