Wątek: Cena Życia II
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2010, 23:10   #18
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Motocykl pędził przez wąskie drogi w tempie, które przyprawiało Johna Greena o niespokojną arytmię serca. Kiedy kierowca brał ostro zakręty lub koło podskakiwało na nierówności drogi, John czuł się tak, jakby za chwilę miał zwymiotować. Nie był jednak pewien, czy to wina szaleńczej prędkości, czy też otrzymanej szczepionki.

Murzyn stracił orientację na mijanych drogach, również z powodu tego, że co rusz zamykał oczy modląc się bezgłośnie o to, by nie wypadli z drogi. Chwilę wcześniej otarł się o śmierć, a teraz miał wrażenie, że znów prowokował ją do zamachnięcia się na niego kosą.

Na szczęście miejscowy okazał się być niezłym kierowcą i obyło się bez kraksy. Zdarzyło się jednak coś o wiele gorszego. John Green znów musiał poradzić sobie z widokiem podziurawionych kulami ciał.

Murzyn nie wiedział nawet co się stało. Siedząc za plecami prowadzącego maszynę człowieka nie widział wymiany ognia, a odgłosy strzałów zagłuszyły mu szum silnika i pęd wiatru. Kiedy kierowca harleya ostro wyhamował, John o mało nie spadł z motocykla. Rozejrzał się zdezorientowany i wtedy właśnie zobaczył pokrwawione ciała żołnierzy. Krew na mundurach wydawała się być ciemniejsza niż zazwyczaj – prawie czarna. Kawałek dalej John ujrzał dwa kolejne trupy. Tym razem byli to ludzie w strojach, bardzo podobnych do tego, który nosił na sobie jego niespodziewany kompan.

Widok krwi przywołał złe wspomnienia Johna. Te zupełnie świeże – lezącego w piasku Indianina z rosnącą koło niego kałużą krwi – i te dużo starsze. Przed oczami znów widział podziurawionych kulami kolegów prowadzących wraz z nim te tragiczne negocjacje. Przypomniał sobie opasłą twarz „Grubego” Willa z wysiłkiem łapiącego oddech, z ustami, z których wylewała się gęsta krew. Podobnie jak z teraz krew sączyła się z ust leżącego niedaleko motocyklisty.

- " Cholera "– pomyślał John Green – " Co tu się wyprawia? Kim są ci ludzie? "

John już miał zamiar zadać pytanie „kierowcy” – jak zaczął w myślach nazywać właściciela motoru – kiedy jeden z ocalałych harleyowców, ciągnący rannego kompana, rzucił w stronę Johnowego towarzysza:

- Swen! Pomóż mi z nim, dostał w biodro, chyba kulę rozwaliło na kawałki!

Słowa te najwyraźniej kierował do „kierowcy”

- Tu nic nie poradzimy. Pomóż mi go wsadzić. Teraz tylko Green może mu pomóc. Jazda!

- "A więc nazywa się Swen" – pomyślał John.

A głośno dodał:

- Czekajcie, pomogę wam. – w końcu poprosili go o to, tylko skąd znali jego nazwisko.

Nie chciał zwracać na siebie uwagi. Ci ludzie byli ...

Cóż. Najogólniej można było wyrazić emocje, jakie względem nich odczuwał John Green jednym zdaniem: „w innych okolicznościach nie odważyłby się zbliżyć do nich na ulicy”. Wyglądali na „bractwo” motocyklistów. Uzbrojone bractwo, co dało się łatwo zauważyć. A to oznaczało, że nie byli niczym innym, jak bandziorami z motocyklowego gangu. John wiedział, że musi zaskarbić sobie ich zaufanie, jeśli nie chciał skończyć gdzieś w lesie, z kulką w głowie. W końcu był teraz świadkiem wielokrotnego zabójstwa. Kolejny raz w tak krótkim czasie.

Kiedy jednak pomagał wsadzić rannego motocyklistę na motor poczuł nagły przypływ zgoła innych emocji. Jęki tamtego oraz odór krwi i cierpienia pobudziły empatię Johna. W tym momencie chciał pomóc temu człowiekowi. Chciał bardzo ulżyć w jego męczarniach. Udzielić pomocy. Niestety, jedyne co mógł zrobić, to pomóc w dźwiganiu ciała do motoru.

Znów ruszyli w drogę.


Rezerwat nie wyglądał tak, jak Green sobie go wyobrażał. Nie zobaczył w nim tradycyjnych indiańskich chat pomalowanych na kolorowo – jakie widział wcześniej na pocztówkach i w folderach turystycznych. Nie widział też ogromnych totemów przedstawiających abstrakcyjne wyobrażenia zwierząt. Nie zauważył nigdzie Indian w strojach rodem z westernów o szlachetnych, zatroskanych twarzach ludzi, którym biali odebrali ojczyznę. Widział jedynie zamieszanie i słyszał odgłosy, które zupełnie mu się nie podobały. Jakby krzyki paniki i ... chyba strzały Lecz tego ostatniego nie był pewien.

W uszach znów słyszał szum, a przed oczami roztańczyły mu się krwiste kręgi. Z trudem zsiadł z motoru i oparł się o jakieś rosnące nieopodal drzewo. Po kilku głębszych oddechach poczuł się lepiej. Czuł nawet lepką żywicę drzewa na palcach. Spojrzał na ręce widząc jednak, że to nie soki, lecz krew chłopaka, którego pomógł wsadzać na harleya.
Murzyn poczuł, że coś ugniatało go za plecami. Sięgnął tam ręką i zdumiony ujrzał pistolet. Przypomniał sobie, aczkolwiek mgliście, że dostał go od Swena.

Ta myśl podziałała na niego jak zimny prysznic. Zebrał się w sobie i ruszył za Swenem i jego motocyklistami. Chciał znaleźć telefon. Zadzwonić do domu. Usłyszeć głosy bliskich i powiedzieć im, jak bardzo za nimi tęsknił i jak bardzo ich kochał.

Kiedy John Green wszedł do środka ranny motocyklista leżał już, a jakiś nieznany mu mężczyzna zajmował się jego ranami. Chcąc nie chcąc Murzyn słyszał rozmowę jego i jakiejś kobiety.

Szum w uszach znów nasilił się i John rejestrował jedynie co niektóre słowa z prowadzonej dyskusji: zaraziła się, nie ugryźli mnie, wytworzenie szczepionki, jeden dzień, uzyskać szczepionkę na wirusa,. coś więcej...

Znajdujący się w środku mężczyźni popatrzyli na siebie. Z góry zaś zeszła jeszcze jedna kobieta w towarzystwie dwójki przerażonych i bladych dzieciaków. Zatrzymała się jak wryta, widząc kolejne obce twarze.

John Green rozumiał jej reakcję. On sam miał ręce i ubranie we krwi. Również Swen był nieco pokrwawiony. Jakiegoś człowieka, na oczach jej i dzieci, właśnie opatrywano z poważnych ran.

- " I tak cud, że nie zemdlała lub nie wpadła w histerię" - pomyślał John Green.

On sam był bliski tego stanu. Zwilżył usta końcówką języka.

- Green – odezwał się Murzyn w końcu. – Nazywam się John Green. Jestem z turystą z Bostonu. Przed chwilą ja i pan Swen byliśmy świadkami morderstwa na jakimś Indianinie – postanowił przemilczeć sprawę zabitych żołnierzy i motocyklistów, tym bardziej że ci drudzy słuchali jego słów - Przy okazji, dziękuję panu serdecznie, panie Swen, za pomoc i podwózkę do tego miejsca.

Z każdym słowem nawyki i doświadczenie czarnoskórego wyraźnie brały górę nad wstrząsem, jakiego niedawno doświadczył.

- Przepraszamy za nasz wygląd i nagłe wtargnięcie – zwrócił się do kobiety. – Nie chcieliśmy nikogo przestraszyć.

Twarz starszego murzyna zwróciła się znów w stronę mężczyzn.

- Przez przypadek słyszałem państwa rozmowę – wyjaśnił z uśmiechem niewinnego negocjatora. – O szczepionce. Przed chwilą żołnierze wbrew mojej woli zrobili mi zastrzyk. Mówili, że to szczepionka na wirusa X. Możliwe, że to rozwiąże państwa problem, jeśli to o tej szczepionce państwo rozmawiali.

Potem nieśmiało dodał:

- Mogę gdzieś umyć ręce, napić się odrobinę wody i zadzwonić?

Po krótkim namyśle dodał:

- Chciałbym porozmawiać z dzieciakami i żoną - powiedział z pewnym zakłopotaniem. - Wiecie strasznie za sobą tęsknimy podczas moich wyjazdów fotograficznych.

Czekał grzecznie na odpowiedź.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 06-10-2010 o 09:05. Powód: dodanie zdania + justowanie
Armiel jest offline