Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2010, 09:34   #53
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
- Przytyłaś, Penny. - zauważyłem, wieszając kapelusz na wieszaku.
- Też się cieszę, że cię widzę, Dwight. Pieprz się.
- Widzę, że ząbki nie zdążyły ci wypaść...To dobrze, złapałem jeszcze jeden dobry kontrakt. Dostaniesz premię.
- Ostatnio też tak mówiłeś, a potem wszystko przepiłeś.



New York City...


Za żaluzjami miasto jak zwykle tętniło życiem. Nigdy nie zasypiało. Mój ulubiony dźwięk, mogłem słuchać go godzinami, siedząc w moim fotelu i racząc się na przykład szklaneczką scotch on the rocks. Jak teraz.

Wentylator pracował mozolnie rozbijając powietrze mojego biura, pogrążonego jak zwykle w półmroku. Tak jak lubię.
Paliłem. Bawiłem się zapałkami, rzucając je niedbale na papiery leżące na biurku. Przeglądałem się w powierzchni trunku w szklance. Wyjąłem gnata z szuflady, jakiś czas go czyściłem, a potem odłożyłem na blat. Czułem się znakomicie.







Drzwi, na których od mojej strony widać było w odwróconym porządku moje nazwisko i zajęcie uchyliły się i do środka zajrzała Penny, moja długoletnia sekretarka.
- Ktoś czeka. Przyjmujemy, szefie?
- Nie, złotko. - machnąłem ręką - Jestem tu tylko przelotem. Ta sprawa w Bostonie...Na razie jestem dopiero na czubku góry lodowej, który pije mnie w dupę. Zarabiamy na tym więcej niż na tych akcydentalnych klientach. Niedługo wyjeżdżam, nie będę brał nowych spraw.
- Spławię go.
- Jasne. - wypuściłem dym - Jesteś w tym cholernie dobra.
- Nie podlizuj się.
Wyszczerzyłem się. Penny miała już zamknąć drzwi, ale nagle wróciła i popatrzyła na mnie uważnie.

- Wszystko w porządku, Dwight? Jesteś jakiś dziwny.
- Wydaje ci się. Zawsze mi to mówisz, gdy wracam.
- Tym razem jest inaczej. Wiem to.

Przebiegła suka...

- Przebiegła z Ciebie suka, Penny. Zajmij się własnymi sprawami, bo cię zwolnię.
- Nie zrobisz tego. Zginąłbyś beze mnie.
- Masz rację. - w półmroku mój papieros znowu się rozżarzył. - Ale mogę wciąż zrobić Ci coś strasznego.
- Dwight...- zrobiła krok do przodu - Dzwoniłeś, że będziesz w południe. A dotarłeś wieczorem. Na pewno nic się nie stało?
- Mówię ci, że nic, sunshine...- gładziłem bębenek leżącej na biurku broni - Mogłabyś czasem wyczyścić ten miód w swoich ślicznych uszkach. Po prostu sobie chodziłem. Chodziłem ulicami, Penny.

* * *

Krok za krokiem.
Przechadzając się po ulicach mojego miasta wreszcie odetchnąłem pełną piersią. Miałem wrażenie, że ktoś usunął mi z piersi jakiś ciężar. Nozdrza zaczęły chwytać powietrze - mimo panującego smogu, kłębów automobilowego dymu wdzierającego mi się do nosa byłem lekki jak piórko - smród Nowego Jorku wydawał mi się sprzedawanym w ekskluzywnej buteleczce zapachem w porównaniu z odorem szamba Bostonu. Po prostu chodziłem z wbitymi w kieszenie rękoma, paląc papierosy, przeglądając się w witrynach znajomych sklepów i biur czułem się jak młody bóg. Za każdym razem, gdy wracałem z podróży do mojego rodzinnego miasta przeżywałem to samo zdziwienie, że można tęsknić za Nowym Yorkiem. I za każdym razem tęskniłem, a potem cieszyłem się jak dziecko gdy tu wracałem. Jak dziś.

Wsłuchany w symfonię klaksonów, pokrzykiwań gazeciarzy oraz nagabywań sprzedawców rozmyślałem nad wszystkim, co działo się w Bostonie, a zwłaszcza o naszym ostatnim spotkaniu u Lafayette'a. Gdyby nie bolące jeszcze czasami plecy po uderzeniu krzesłem skłonny byłbym przypuszczać, że cała moja podróż to tamtego miasta była jakimś snem. A jednak ci ludzie tam byli, opowiadali te rzeczy naprawdę. Widziałem w życiu wielu czubów i jeszcze więcej kłamców. Mój zawód to rozpoznawanie ich, zwłaszcza tych drugich. Wiecie co było najgorsze? Byłem pewien - żaden z uczestników spotkania - na czele z żabojadem i studenciakiem - nie kłamał...Naprawdę wierzyli, że widzieli...to coś. Wierzyli w to.

Najpierw myślałem o chemii. Ślepy trop jeśli chodziło o obecność jakichś halucynogenów na sztylecie zdawał się przekreślać tę hipotezę. A przecież w jakiś niewytłumaczony na razie sposób oddziaływał na ludzi...

No dobra.

Nie powtarzajcie tego nikomu. Nikomu. Albo, kurwa, obiecuję wam że Dwight odnajdzie wasz adres i odwiedzi was kiedyś w towarzyskich zamiarach. Wyrażam się jasno? W porządku, więc posłuchajcie...

Ja też poczułem coś dziwnego, gdy widziałem to ostrze. Małe ukłucie pod czaszką. Małe, ale wyraźne. Próbowałem to później tłumaczyć sobie na wiele sposobów, ale prawda jest taka że nigdy nie przeżyłem osobiście czegoś takiego...

Musiało być inne wytłumaczenie. Hipnoza? Być może. Rozstrój zmysłów, może warto wrócić do chemii? Nie można wykluczyć, że ktoś sprytnie podawał coś do szklanek członkom grupy...Najdziwniejsze jednak było to, że mój nos mówił że to zła uliczka. A nos Garretta rzadko się myli...

O co więc tym razem chodzi, do cholery...?!






Bo przecież chyba nie zaczniesz na poważnie rozważać opcji, że Vincent naprawdę wywołał demona, stary durniu. C'mon. Give me a break. Przed oczyma stanęły mi znów wszystkie szeptane w bostońskich spelunkach opowieści o dziwnych stworzeniach na usługach tego gangstera. Musiałem wziąć się w garść. Musiałem się napić.


* * *


- Penny?
- Tak, szefie?
- Jutro zaczynamy pracę. Bierzemy pod lupę pewną firmę. Na początek zadzwoń do niejakiego Johna Stevensa, wydawnictwo na Chambers Street 130 na Manhattanie. Umów nam spotkanie na jutro, najwcześniej jak tylko będzie mógł. A teraz zostaw mnie do cholery samego, albo nie ręczę za siebie.

Zanim zamknęła za sobą drzwi, jej postać obróciła się jeszcze. Wyglądała jak duch, przebijający się przez wszędobylskie kłęby papierosowego dymu.
- Szefie? Dobrze, że jesteś z powrotem.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 06-10-2010 o 09:41.
arm1tage jest offline