Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2010, 11:31   #9
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Przyglądała się działaniom Corwina i żałowała, że sama nie podjęła żadnych. Gdy wuj podszedł do niej i powiedział by uważała na siebie, poczuła się jak małe dziecko.
- Ty również. - odpowiedziała cicho.
Patrząc jak opuszcza aulę wyszeptała:

Niech śmierci na dziś już będzie dość.
Ocal go Pani przed złem wszelakim.
W Twą dobroć pokładam swą wiarę.
Niech serca więcej strachu nie zaznają.

Bogini miała na dziś jednak inne plany, gdyż niedługo po wyjściu Corwina na salę wpadło stado skrzydlatych stworzeń przypominających kobiety i jedno z nich zapikowało na Morgainne. Zszokowana stanęła w bezruchu, z którego wyrwał ją dopiero Hektor rzuciwszy się na skrzydlata bestię. Gorączkowo zaczęła rozglądać się za jakąś bronią, gdy kolejne stworzenie ruszyło w jej kierunku. Niewiele myśląc chwyciła za krzesło i z całej siły rzuciła nim w strzygę. Upiór poleciał z wrzaskiem na ziemię i już się nie podniósł. Morgainne odetchnęła z ulgą. Wzięła kolejne siedzisko i skierowała się w stronę najbliższej osoby potrzebującej pomocy.
Powaliła tak kilka stworów, gdy ujrzała Aleksandra organizującego obronę. Podbiegła do niego pytając czy ma jakąś wolną broń. W odpowiedzi rzucił jej wakizashi. Złapała i zasalutowawszy ruszyła na kolejne strzygi. Tnąc upiory w furkoczącej sukni zaczęła rozumieć czemu matka przywiązywała tak wielką wagę do nauki walki.
Nigdy jednak nie sprawdzała swych umiejętności w prawdziwej walce i teraz wszystkimi siłami starała się kontrolować żołądek podchodzący jej do gardła na widok krwi tych dziwnych istot.
W pewnym momencie harpie zaprzestały ataku. Rozejrzała się zdziwiona i ujrzała, że wszystkie zgromadziły się pod sufitem.
Ciekawe co teraz...
Miała jednak okazję do zajęcia się rannymi.
Już wcześniej zauważyła stan Mandora, więc swe pierwsze kroki skierowała ku posłom z Dworców Chaosu. Zagrodzili jej drogę przyglądając się jej przez chwilę niczym wilki, ale w końcu ustąpili i pozwolili podejść do rannego. Uklękła przy nim i zaczęła oglądać rany. Mandor uśmiechnął się lekko.
- Jaka niespodzianka, życzliwa amberytka.
Nim zdołała coś odpowiedzieć zemdlał. Zaklęła cicho. Rany były głębokie i zaczynały sinieć, a to oznaczało, że stworzenia były jadowite. Odcięła zwisający materiał od rękawów i szybko go opatrzyła, by zatamować krew.
- Przeżyje. - powiedziała spokojnie jego towarzyszom i ruszyła w stronę następnych rannych.
On i inny amberyci... ale co z resztą jeśli te upiory rzeczywiście są jadowite...
Oględziny kolejnych osób potwierdziły jej obawy. Sine ślady musiały świadczyć o truciznie, a jej wszystkie lekarstwa leżały w komnacie... Musiała się tam jakoś dostać, nie było wyjścia. Opatrzyła jednak najpierw najbardziej potrzebujących, by się nie wykrwawili, po czym rozejrzała po sali. Z osób, które mogły jej pomóc w przedarciu się do pokoju pozostał jedynie Aleksander.
Podeszła do niego szybkim krokiem.
- Jest źle... Te stwory są jadowite. Jeśli nie podamy rannym jakiegoś antidotum, to obawiam się, że umrą... - Spojrzała poważnie na Aleksandra. - Mam lekarstwa w pokoju, ale sama się tam dostanę.
- Będzie tam antidotum na tą truciznę? - zapytał poważnie Aleksander - Nie możemy pozwolić, żeby ktoś z nich umarł.
- Powinnam mieć coś co pomoże, a przynajmniej opóźni działanie trucizny do czasu, aż będzie można się dostać do lazaretu.
Aleksander skinął głową.
- Rozumiem, tutaj wydaje się, że sytuacja jest opanowana, ale jeżeli coś się zmieni w czasie jak nas tutaj nie będzie, strażnicy mogą sobie nie poradzić - chwilę milczał przypatrując się twarzy kuzynki - Bardzo źle z rannymi?
- Ci w których żyłach płynie krew Amberu sobie poradzą, ale cała reszta... - na jej twarzy malowała się troska i smutek. - Gdyby nie było źle, nie zawracałabym Ci głowy... Chyba, że powiesz, kto jeszcze z rodziny mógłby mi pomóc... - rozejrzała się lekko. - ale niewielu tu widzę...
- Dobrze, w takim razie pomogę ... obecni tutaj powinni sobie poradzić, a jeżeli po drodze spotkamy więcej strażników, będziemy mogli ich tutaj dosłać.
Skinęła głową i na jej twarzy pojawił się leciutki uśmiech.
- Dziękuję, ruszajmy zatem.
Gdy chcieli już wychodzić podeszła do nich dwójka kuzynostwa, których jeszcze przed chwilą na sali nie widziała.
- Pani, panie – przedstawił się im szybko lekko kłaniając. – Jestem Connley, a to kuzynka Caitlinn. Czy wiecie może, co tu się dzieje? Ewentualnie, gdzie może się przydać trochę wsparcia. Może Julian, czy Benedykt wspominali cokolwiek – wyraził nadzieję...
Suknia Caitlinn równie piękna jak na początku przyjęcia uświadomiła Morgainne, jak ona sama musi wyglądać z odciętymi rękawami, podartym spodem spódnicy i rozczochranymi włosami. Szybko jednak odgoniła od siebie takie myśli i zirytowana spojrzała na przybyła dwójkę. Aleksander ukłonił się nowo przybyłym.
Nie mieli czasu na rozmowy!
- Naszym rannym gościom zagraża trucizna. - słowa wypowiadała dobitnie i szybko. - Planowaliśmy udać się do mej komnaty po antidotum.
Przyjrzała się uważnie Connleyowi. Może zgodzi się jej pomóc?
- Niechętnie zabieram stąd Aleksandra, gdyż dowodzi obroną... chyba, że Pan by mi pomógł przedostać się do pokoju.
- Nie musiałbyś wtedy martwić się zostawieniem straży samej. - ostatnie słowa skierowała do Aleksandra.
Nie powiedziała kim jest, nie przedstawiła się. Cóż, kompleks Judyma. Najpierw pomoc! Ale to dobrze.
Syn Fiony już chciał jej odpowiedzieć, że się zgadza, gdy Aleksander wszedł mu w słowo.
- Aleksander, syn Benedykta i jak zauważyła moja towarzyszka, musimy udać się po antidotum. Wydaje się, że sytuacja w sali balowej jest opanowana ,a Hektor i Samson, powinni sobie poradzić z obroną ... nie wiemy niestety, co dzieje się w innych częściach zamku -
- Skoro tak, to chodźmy razem - zaproponował Connley. - Walki rzeczywiście wydają się niknąć, ale na korytarzach może być jeszcze sporo tego tałatajstwa. Lepiej nie ryzykować, zaś razem zawsze bezpieczniej.
Gdy Aleksander się przedstawił, zdała sobie sprawę, że zapomniała o tej uprzejmości, ale czy to był czas na to? Musieli ruszać jak najszybciej. Zdecydowała jednak, że krótkie przedstawienie i tak niewiele już zmieni.
- Morgainne, córka Deirdre. - skinęła lekko głową. - Owszem bezpieczniej i dziękuję za chęć pomocy. - dodała łagodniej. - A teraz ruszajmy. Czasu mamy mało.
- Pójdę przodem, gdyby jeszcze jakaś harpia postanowiła skrócić nasze życie ... Morgainne, gdybyś była tak miła i powiedziała mi gdzie mam iść - po tych słowach Aleksander ruszył do wyjścia uznając, że dłuższe kontynuowanie tej rozmowy stojąc nie ma już sensu.
- Pierwsze piętro, naprzeciw pokoju Corwina. - rzuciła idąc za Aleksandrem szybkim krokiem, zaś za nią Connley i rozglądająca się bystro wokół Caitlinn.
Wychodząc z auli Morgainne krzyknęła jeszcze na kogoś ze służby, by szykowali gorącą wodę i obrusy na bandaże.
 
Blaithinn jest offline