Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2010, 13:39   #52
Irmfryd
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
***

Spacerowałem wokół altiplanu razem z Panną Casse pod rękę gdy wizja ze snu powróciła nieoczekiwanie. Ten sam stary, zniszczony semafor jarzący się w światłach pochodni powoli i blado coraz to innymi kolorami. Ludzie z obsługi o skórze niczym wypalonej w żarze pieca, z płaskim kształtem nosa, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Uczucie unoszenia się i jednocześnie stałego gruntu pod nogami stało się jasne gdy zaczerpnąłem w płuca rozrzedzonego powietrza Urbicandy.
Spojrzałem na rozmawiającego z kimś miejscowym pilota nie … nie pilota. Gdy spojrzeli w moim kierunku zobaczyłem łeb ptaka wpatrującego się we mnie wzrokiem ukrytym w goglach. Ptaszysko otworzyło dziób jakby coś mówiło …

Wiedziałem, że to tu będą oczekiwać dokumentów.

***

Watkins poprowadził Iris w kierunku luku bagażowego. Weszli do środka tuż pod tarasem widokowym. Na szczęście bagaży było niewiele w porównaniu z ilością pakunków na lądowisku początkowym. Watkins przeglądał karteczki doczepione do uchwytów walizek.
- Voight … Lexington … Watkins … Casse – Maurice odczytywał nazwiska z przerzucanych walizek. Pomoc tragarza była jednak nieodzowna, by wyciągnąć odpowiednie walizy spod innych, dobrze że wysiadający zdążyli już pozabierać swoje rzeczy. Człowiek z obsługi poprzesuwał ładunek. Następnie profesor wyciągnął pakunek Panny Casse i położył go na płaskiej podłodze.

- Iris, pozwolisz, że wezmę dokumenty … to tu będziemy ich potrzebować. Teraz już wiem.
Nie odpowiedziała. Wpatrywała się w krajobraz, jakby w ogóle jej to nie obchodziło.

Watkins otworzył bagaż. Wewnętrzna strona czerwonej walizki zawierała kieszeń. Ręka profesora sięgnęła tam jakby wiedział, że to tu znajduje się szukany dokument. Wyciągnął kopertę, tą samą którą widział w Le Chat Noir. Zajrzał do środka. Zawierała dwa dokumenty, list polecający oraz mniejszą kartkę. Watkins zapiął wieko walizki. Potem razem z Iris pod rękę wyszli z luku bagażowego. Stali przed altiplanem. Watkins wiedział, że ktoś do nich podejdzie.
Tak się stało. Po krótkiej wymianie zdań mężczyzna rozmawiający z pilotem uścisnął mu dłoń, a potem podszedł do nich, zwinnie przeskakując przez tory. Był to niski, krępy mężczyzna o dziwnych rysach twarzy i płaskim nosie. Przypominał nieco dzikich, widywanych przez profesora na szkicach w książkach, ale jednocześnie zdecydowanie wyglądał na człowieka cywilizowanego - mimo dość dziwnego i kolorowego stroju. Watkins, obserwując nieznajomego i jego ciemniejszy kolor skóry, przypomniał sobie na jakie określenie natknął się kiedyś, a które wydawało się w przypadku przybysza właściwe. Metys. Płaskonosy nosił przy pasie pochwę, w której spoczywał krótki i chyba szeroki nóż o ciekawej, kanciastej rękojeści. Zaczął bez ogródek czy wstępu.
- On twierdzi...- nieznajomy przystanął i pokazał palcem pilota, który stał nadal w oddaleniu i przyglądał się tej scenie - ...że ty podróżujesz do Samaris.
Język był znajomy, ale akcent dziwaczny, nie mówiąc już o samym sposobie mówienia, artykulacji.
- Wiem...- dopowiedział zaraz, widząc że profesor przygląda mu się jak urzeczony - ...że Samaris to twoje miejsce przeznaczenia. Pilot wie. Powiedziałeś.
- To prawda. Wiem też, że ty masz dla mnie wiadomość. - pewnym głosem odpowiedział Watkins.
Znieruchomiał. Na jego twarzy nie drgnął nawet mięsień, ale Maurice wiedział, że tamten jest zaskoczony.
- Nie obawiaj się, po prostu są rzeczy pewne na tym świecie. Nie musisz szukać na nie odpowiedzi. Wiadomość dla mnie przyjmij jako taki pewnik.
- To wiadomość dla wszystkich osób, które tam jadą. - przerwał długie milczenie - Muszę porozmawiać z tym, kto okaże mi odpowiednie dokumenty podróżne. Jemu dam. Możesz mnie do niego zaprowadzić? Jestem...
Umilkł widząc, że Watkins otwiera usta, by coś powiedzieć.
- Ten ktoś stoi przed tobą. - Po tych słowach Watkins otworzył kopertę i sięgnął po jej zawartość. Wyjął znany już sobie dokument. Wręczył pismo płaskonosemu po czym zapytał:
- Czy wszystko się zgadza?
Posłaniec ujął powoli papier. Trzymając go w jednej ręce, otwartą dłonią przesuwał po powierzchni całego pisma. Ledwie czytał, a może wcale. Nagle oddał dokument Watkinsowi.
- Tak. Ja dziękuję.
Rozsunął poły swojego dziwnego ubioru i wyjął stamtąd niewielki woreczek, a potem wyjął z niego mały stalowy pojemniczek, zapieczętowany chyba jakąś plombą. Nietypowym gestem ujął dłonie profesora, włożył tam przesyłkę, a potem objął własnymi dłońmi koszyk dłoni Maurica, ściskając dość mocno.
- Już.
Potem, bez żadnego ukłonu czy czegoś w tym rodzaju popatrzył Watkinsowi krótko w oczy, a następnie odwrócił się i ruszył powoli ku zabudowaniom dworca. Chłodna stal pojemniczka wywoływała przyjemne sensacje na wewnętrznych stronach dłoni profesora. Tamten odchodził. Pilota już nie było pod semaforem, musiał również odejść, gdy oni rozmawiali.
Watkins rozchylił nieco dłonie, ostrożnie, jakby ze środka miał wyfrunąć motyl. Iris popatrzyła mu na ręce, a potem w oczy.

Wizja się dopełniła. Profesor schował metalową kapsułkę do kieszeni surduta. Następnie dokument umieścił z powrotem w kopercie. Potem zaniósł ją do luku bagażowego. Walizka Iris znowu znajdowała się na spodzie. Tym razem bez pomocy obsługi zaczął ją wygrzebywać. Jako pierwszą uniósł walizkę z karteczką M. Watkins. Zaniechał początkowej myśli i otworzył własny bagaż. Pierwsze co ukazało się jego oczom to umieszczony na wierzchu kompas. Metalowa busola skrywająca kwarcowe szkło.


Watkins wziął przyrząd do ręki. Dokumenty schował pod spód a następnie odłożył kompas na miejsce. Zamkniętą walizkę ułożył razem z innymi.
Gdy wyszedł z luku bagażowego zobaczył Iris zmierzająca w stronę gondoli. Wyszedł jej na spotkanie. Następnie podał jej rękę i razem weszli do altiplanu.
- Chcę wiedzieć. - powiedziała cicho Casse, gdy pomagał jej zająć miejsce.
- To wiadomość dla wszystkich, którzy tam jadą ... chyba powinienem otworzyć kapsułę przy wszystkich członkach ekspedycji. Tak było w wizji i to samo powiedział płaskonosy. - Opowiedział Watkins z wyraźnym wahaniem w głosie.
- Jest pan tego pewien, profesorze...? - jej głos był bardzo senny.
- Nie, ale tak było w wizji ... - Maurice był coraz mniej pewny, czy wszyscy powinni poznać zawartość kapsułki.
- Widzieli. Będą pytać. - zamknęła oczy - Ja chcę wiedzieć.
- Zwołajmy więc wszystkich. Jeszcze przed odlotem ... może po otwarciu kapsułki nasza dalsza podróż nabierze innego znaczenia. -
- Ja zostanę...- jej głos był jak babie lato - Powie mi pan później.
Watkins wstał z miejsca. Swe kroki skierował w kierunku wyjścia z gondoli. Ze stopni altiplanu szukał wzrokiem członków ekspedycji. Nie było ciężko dostrzec Lexingtona obserwującego krajobraz...W pobliżu byli też inni.

Robert uważnie obserwował całe zajście z bezpiecznej odległości. Bardzo nie podobały mu się tajemnicze kontakty profesora Watkinsa, kapsułka, którą dostał. Był zły na siebie, że wcześniej nic nie zauważył, choć wydawało mu się, że coś niedobrego wisi w powietrzu. Przez chwilę zastanawiał się, czy powinien podejść do Watkinsa i dokładnie go wypytać, czy obserwować dalej. Jednak niepokój wziął górę - uznał, że jeżeli teraz nie zacznie działać, pozostanie w tyle i będzie wiedział mniej niż inni. Postanowił więc skończyć z finezją.
Skierował swoje kroki do profesora, który szukał czegoś lub kogoś wzrokiem.
- Proszę mi powiedzieć profesorze, co się tu dzieje. Kim był ten człowiek, co to - wskazał na przedmiot trzymany przez Watkinsa - jest i jaki to ma związek z naszą wyprawą. Nie chciałbym, żeby Pan coś ukrywał - powiedział może nieco zbyt gniewnym tonem. A może nie? Rzadko się w końcu gniewał.
- Nie rozumiem ... pyta pan o skrócony postój. Przecież pilot mówił,że mamy niesprzyjający wiatr. Odpowiadając na drugie Pana pytanie, niestety nie mam pojęcia ale to był najprawdopodobniej ktoś z obsługi, a to - Watkins uniósł rękę ze smukłą laską - przecież to wszystkim znany przyrząd ułatwiający chodzenie ... i tu ma Pan rację zabrałem go celowo aby w pewien sposób ułatwić poruszanie się podczas wyprawy.
Profesor zawiesił głos na chwilę, zmarszczył czoło jakby się nad czy zastanawiał po czym z poważną miną powiedział.
- Ale nie o tym chce z Panem rozmawiać ... czy mógłby mi Pan pomóc zebrać razem wszystkich członków ekspedycji ... poza Panną Casse. Jej nieobecność jest ... - Watkins zawiesił głos na chwilę - usprawiedliwiona. Mam wszystkim coś ważnego do zakomunikowania.
Robert popatrzył na Maurice’a uważnie. Chyba profesor miał go za idiotę... Pokazał mu laskę? Przecież przed chwilą trzymał kapsułkę... Właśnie, przed chwilą; teraz przedmiot zniknął? Gdzie? Może Maurice go gdzieś schował? Był wściekły na siebie za tę chwilę nieuwagi.
- Widziałem, że przed chwilą trzymał pan coś w ręce. I to nie była Pana laska. Proszę, w imię naszej współpracy, pokazać mi to coś. W Xhystos pracowałem... w miejscu, gdzie różne szczegółby miały ogromne znaczenie, chce więc je poznać. Tak samo jak dowiedzieć się, co chciał ten człowiek z obsługi. - Robert już nawet nie próbował ukrywać zdenerwowania i niepokoju.
Mina Watkinsa wyrażała coraz większe zdziwienie. Zastanawiał się przez dłuższą chwilę po czym bardzo spokojnym głosem zerkając z ukosa, lustrując mężczyznę wzrokiem odezwał się do Voighta:
- Przed chwilą wyszedłem z altiplanu a ostatnie co trzymałem w ręku … pomijając laskę – tu Watkins lekko ją potrząsnął – to była dłoń Panny Casse, gdy odprowadzałem ją na miejsce. Ale właśnie człowiek z obsługi … o tym chciałem z wami wszystkimi porozmawiać. Otóż – Maurice zaczerpnął oddechu, po czym zaczął mówić dalej – otóż ten mężczyzna, miał dla wszystkich członków ekspedycji … nie, nie ekspedycji, on powiedział inaczej. – Watkins zmarszczył brwi - on powiedział … dla wszystkich, którzy tam jadą … i chciał rozmawiać z tym kto okaże mu dokumenty podróżne, tu oczywiście chodziło o list polecający. Gdy go przejrzał wręczył mi małą metalową kapsułkę, która ma być właśnie tą wiadomością … dla wszystkich, którzy tam jadą. Nie wiem tylko czy wszyscy odnosiło się do uczestników kolacji w Le Chat Noir czy może wszystkich pasażerów do Samaris. Musimy więc zwołać małe zebranie Panie Voight … i to najlepiej jeszcze przed odlotem.
Vincent przyszedł bez słowa. Słuchał uważnie. Wiedział, że Samaris interesują sie również osoby postronne. Poruszenie przed altiplanem na pewno zauważyli stojący razem Blum z tą dziwną dziewczyną. Za to rodzinka nie zwracała na to najmniejszej uwagi, rozsiadając się na jakichś kamieniach i rozmawiając ze sobą.
- O jest i Pan Rastchell, znakomicie. Brakuje jeszcze jednej osoby … pomijając Pannę Casse … o tam spaceruje – Watkins spojrzał w kierunku przechadzającego się Lexingtona. – Proszę Pana! … Tak, do pana mówię, czy może Pan do nas podejść?
"O co znów chodziło?" - Lexington odwrócił się w kierunku wołającego, podobnie jak praktycznie wszyscy obecni koło altiplanu.
- Moje nazwisko brzmi Lexington, jeżeli pan nie zapamiętał. To jest moja wizytówka, pomoże panu zwalczyć sklerozę - wyciągnął kartonik z wewnętrznej kieszeni marynarki.
Watkins sięgnął po kartonik. Chowając go w kieszonce wyciągnął jednocześnie własny bilecik wizytowy i wręczył go Lexingtonowi.
- Skoro jesteśmy już wszyscy może udamy się do środka altiplanu, podczas postoju niewiele osób się tam kręci. Myślę, że będziemy tam mogli spokojnie porozmawiać.
 
Irmfryd jest offline