Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2010, 13:49   #41
Cohen
 
Cohen's Avatar
 
Reputacja: 1 Cohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputacjęCohen ma wspaniałą reputację
Wyprawa

Aura magiczna był silna w okolicy, a jej natężenie rosło w miarę zbliżania się do Point du Mere Diable.
Ale to była dziwna magia, Peter jeszcze nigdy się z taką nie spotkał. Emanowała jakąś pierwotnością, dzikością. I wielką potęgą. Cokolwiek kryło się w wieży, bądź pod nią, zdecydowanie przerastało możliwości młodego maga.

***

Usunięcie wartownika pilnującego ogniska poszło łatwo i szybko. Ogłuszony tępą strzałą padł na ziemię z cichym stęknięciem.
Elf i człowiek zbliżyli się wolno do ogniska, ostrożnie, wypatrując kompanów powalonego. Żaden się jednak nie pojawił. Kosma zarzucił go sobie na plecy i zniknął w mroku, zaś Yavandir, zostawiwszy uprzednio koło ogniska wodorosty i muszle, ruszył za nim, zacierając ich ślady.
Zdążył schować się w ostatniej chwili, gdyż właśnie nadeszła reszta ludzi du’Pontów.
- Gdzie Arnulf?
- Ni wim, tu został, nie?

Zaczęli rozglądać się za nieobecnym z wyraźnym niepokojem.
- Może w krzole polazł?
- Nu, jużem dwakroć był się wysrać po tym żarciu paskudnym, ale…
- A co jak z nim to, co z Grifo?
- A po chuj miałby do tych jaskiniów leźć?
- Bo ja wim…
- W krzolach pewnikiem siedzi, wołajta go.
– jeden spróbował uspokoić kamratów.
Jednak okrzykiwanie towarzysza nie przyniosło żadnych efektów. Strażnicy zaczęli robić się nerwowi. Dłonie zaciskały się na rękojeściach, kilku odpaliło od ogniska pochodnie.
- Szukajta go, chłopy. – zakomenderował któryś. – Ino baczenie mieć, po dwóch iść, nie rozłączać i nie rozłazić. I z dala od jaskiniów przeklętych, tfu, tfu. – splunął.
Ludzie rozeszli się parami i zaczęli przeczesywać najbliższe krzaki. Oczywistym było, że wkrótce dojdą i do kryjówki Yavandira i jego pomagiera.

***

Zamek, zewnÄ…trz

Zamysł Tupika, by podążać za cieniem i osaczyć go w odpowiedniej chwili był dobry. Nawet bardzo. Gdyby więc cień ów faktycznie był zabójcą chcącym wedrzeć się do zamku i zamordować dziedzica, plan pewnie udałby się bez pudła.
Jednak podążając za skrytym w mroku osobnikiem, Tupik zorientował się, że nie zmierzają do zamku, a dokładnie w przeciwną stronę.
Był sam, a bez podnoszenia larum i co za tym idzie - wystraszenia nieproszonego gościa, nie mógł nikogo o tym powiadomić, Otto bowiem pobiegł ściągać straż do wewnątrz.
Tymczasem byli już na murze. Tajemnicza postać zatrzymała się przy blankach, pochyliła. Tupik nie mógł zbliżyć się bardziej bez wykrycia, toteż z ukrycia obserwował, jak wchodzi na krenelaż. Przez chwilę wyglądało to, jakby zamierzała skoczyć, ale okazało się, że schodzi po linie z kotwiczką, zaczepioną o mur.

Zamek, wewnÄ…trz

Mobilizowani przez Otta napotykani strażnicy mieli opory przed wykonywaniem poleceń sługi, ale słysząc, że chodzi o bezpieczeństwo dziedzica i powołanie na majordomusa, nie wnikali w szczegóły.
Podwoili straże na piętrze, gdzie mieściły się pokoje Malcolma, a ci, którzy akurat nie byli na warcie ruszyli za Ottem.
Wkroczyli do komnaty dziedzica, wyjaśniwszy wpierw sytuację strażnikom przed drzwiami. W środku powitały ich zdziwione spojrzenia Lady Lucienne, Zygfryda de Leve i samego Malcolma.

Zamek, dziedziniec

Frank już z daleka zauważył, że brama jest otwarta. Było to niepokojące, ale stało się zadziwiające, gdy po zbliżeniu się dostrzegł, że kręcą się przy niej wartownicy. Ci, poznawszy go, wstrzymali się z zamknięciem wrót, póki nie wjechał na dziedziniec.
Już miał ich solidnie obsobaczyć, strażnicy już mieli zacząć się tłumaczyć, gdy rozległ się czyjś okrzyk.
- Ha, oto jesteś, Kress! Jużem myślał, że do jutrzni przyjdzie czekać, by się z tobą napić! No złaźże i daj się uściskać, stary druhu!
- Jean Pierre?


***

MÅ‚okos

- Nie ma co czekać, zgadzamy się. – oświadczył Huntz. On i jego ludzie zaczęli zbierać się do wyjścia, nie odmawiając sobie jednak piwa i jadła, które bez żenady wzięli ze sobą. Razem z naczyniami. – Czas nam wracać do swoich. No, acan, jeszcze się obaczymy. Powiesz wtedy więcej o tym twoim transporcie, jeśli mamy go dla ciebie zdobyć.
Zbrojni zebrali siÄ™ szybko i sprawnie, po czym odjechali.

Wkrótce potem karczmę opuścił i metys Amadil, udając się w sobie znanym kierunku i w nie tylko sobie znanej sprawie.

***

Ziemie rodu de La Rocque

- Panie?
- Mów.
- Jesteśmy już na ziemiach Antoine’a de La Rocque.
- W takim razie tutaj się zatrzymamy. Każ robić obóz. Pobudka skoro świt. Jutro zaczynamy pracę.
- Tak, panie.

Bertrand Vadier, komorzy księcia Akwitanii, przeciągnął się z zadowoleniem. W myślach już widział wpływy z podatków i łapówek, które w postaci monet wypełnią jego kufry aż po brzegi. Jego, póki nie wróci do stolicy księstwa. Wtedy staną się własnością księcia. Ale zanim to nastąpi, mógł uważać je za swoje. Co z lubością czynił, licząc i kalkulując. I wydając. W myślach.
 
Cohen jest offline