Miasto w oczach C'evilla sprawiało coraz smutniejsze wrażenie- było obrazem rozpadu i rozkładu. Za czasów swej świetności musiało prezentować bardzo wysoki poziom urbanistyczny, a teraz strach było przejść pod spadzistym dachem, by dachówka na łeb nie spadła. Pewnie to wszystko w mniejszej mierze było winą mieszkańców, a w większej Pladze Czarów i następstwom. Zresztą Cruar's Cove było portem, a na Morzu Spadających Gwiazd strach było teraz pływać, przez te wszystkie abolethy, to i handel poważnie obrywał.
Rozmyślania przerwała jednak Abe'owi scena może i nie niespotykana, ale jednak nietypowa. Nie żeby w swoim życiu Zoth'illam nie miał zatargów ze strażą miejską, ale żeby walczyć ze strażnikami na środku ulicy? Kompletna, niewyobrażalna głupota- strażników morduje się w bocznych uliczkach, na portowych pomostach, w zamkniętych pomieszczeniach, ale nigdy na środku ulicy i to jeszcze przed karczmą.
A potem posypały się strzały. Odruchy zadziałały szybciej niż umysł i nie wiedzieć kiedy Zoth znalazł się pod ścianą, aby nie znaleźć się w krzyżowym ogniu. Co prawda nie on był celem, ale w innym miejscu i innym czasie mógłby być, a przezorni żyją dłużej.
W całej tej sytuacji coś się jednak nie zgadzało. Snajperzy na dachach nie znaleźli się tam przypadkiem, musieli na kogoś czekać. I jeszcze ten ruch w bocznej uliczce- ktoś się przestraszył, a może celowo obserwował? Threepwood tego nie wiedział, bo i skąd miałby wiedzieć? Znalazł się tutaj przecież w wyniku przypadku... Z drugiej strony, taki zbieg okoliczności? Co najmniej dziwne. Zdrowy rozsądek podpowiadał C'evillowi by nie szukać tutaj roboty, która przypadkowo wpadła mu w ręce. Mógł się wpakować w coś problematycznego, a im mniej miał problemów tym bardziej był zadowolony.
Szczelniej okrył się płaszczem, bowiem typowy dla niego ubiór od razu przykułby uwagę straży, która zaczęłaby zadawać pytania, a po nieotrzymaniu żadnych odpowiedzi zaczęłaby szukać czegoś na siłę. Miejska straż miała to do siebie, że bardzo nie lubiła gdy obrywał ktoś z jej szeregów i od razu zaczynała szukać winnych gdzie popadnie.
I właśnie dlatego Abe jak najszybciej opuścił miejsce starcia, korzystając z typowego w takich sytuacjach zamieszania. Nie on jeden się stąd zresztą zabierał, tylko głupiec nie poczułby się zagrożony gdzieś, gdzie mordują straż.
„Może i potrzebuję pieniędzy, ale na pewno nie aż tak”- zdecydował, kierując się z powrotem do własnej tawerny.
- Kapłana, cyrulika!- słyszał jeszcze krzyki, które obchodziły go teraz jak zeszłoroczny śnieg. |