Jedzenie, choć dzięki Topikowi kuchnia zamkowa stała całkiem nieźle, tym razem aż tak Peterowi nie smakowało. I to bynajmniej nie dlatego, że kucharz, na chybcika prowiant szykując, coś spaprał. Nic z tych rzeczy. Kubki smakowe podpowiadały, że wszystko jest w porządku, ale te informacje zdecydowanie przegrywały z innymi, z napływającymi od Wieży i wywołującymi zdecydowany niepokój.
Magii tu było w bród. Problem polegał jednak na tym, że była to jakaś dziwna magia, taka, z jaką do tej pory Peter się nie jeszcze spotkał. I nie sądził, by był w stanie coś takiego okiełznać. Czuł się tak, jakby wsadzono go do malutkiej łódeczki i kazano zmierzyć się z potężnym sztormem szalejącym na bezkresnym oceanie.
Przy ogromnym szczęściu i poddaniu się wiatrom dałoby się może i przeżyć, ale próba podjęcia walki i stawienia oporu jak nic skończyłaby się spotkaniem z lądem znajdującym się parę mil. W pionie.
Głosy nad morzem, a przynajmniej w tej nasyconej magią okolicy, roznosiły się nad wyraz dobrze, bowiem rejwach, jaki zrobił się w obozie wroga, było słychać aż tutaj. Co prawda poszczególne wyrazy nie docierały do uszu Petera, ale ogólny ton wypowiedzi - owszem
Jakieś bardzo niepokojące zdarzenie zaalarmowało wojaków du Ponta. Nie były to jednak okrzyki typu "Łapaj, trzymaj". Wyglądało na to, że Yavandir, do spółki z Kosmą, narozrabiali nieco, wywołując zamieszanie w szeregach wroga.
Albo też włączył się ktoś trzeci. O tej ostatniej możliwości Peter wolał na razie nie myśleć.
Ostatnio edytowane przez Kerm : 07-10-2010 o 10:01.
|