Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2010, 00:10   #18
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Poranek powitał biesiadników zimną, jesienną mżawką. Zewsząd dało słyszeć się przeciągające ziewanie i ciche poranne przekleństwa budzących się skacowanych chłopów. Również i drużynie nie dane było zaznać długiego snu. O samym świcie trójka Rycerzy Jelenia wyprowadziła ich na przedmieścia osady, gdzie przekazano im podwójnie zapieczętowany list do samego Rudolfa Nierhausa, kapitana garnizonu Najwyższej Wieży - monumentalnej twierdzy strzegącej jedynego przejścia przez Taalbaston.

Również i posłańcom pogoda dawała się we znaki. Najmłodszy z rycerzy co chwila zanosił się kaszlem, trzęsąc się z zimna tak, że aż dzwoniła na nim zbroja. Wtórowały mu pojedyncze pokasływania dochodzące gdzieś spomiędzy zabudowań budzącej się w oddali osady. Parszywa pogoda.

A może nie była to jedynie kwestia złośliwej aury? Już po jednym dniu powrotnej podróży nasi bohaterowie odczuli pierwsze objawy przeklętego choróbska. Drapanie w gardle, mrowienie skóry, łzawiące oczy... Nie wyglądało to zbyt dobrze. Ale była wszak nadzieja. Powiadało się, że w Talabheim rezydowali najznakomitsi medycy Imperium. A przecież bogate miasto wydawało się im już niemal na wyciągnięcie ręki...

***

Ostatniej nocy ujrzeli coś dziwnego. A może były to jednak jedynie majaki? Mijali właśnie po raz wtóry osmolone Waldfährte, gdy ich uwagę zwrócił subtelny ruch wśród zniszczonych zabudowań. Niska, zgarbiona postać zanosiła się chrapliwym, rzężącym płaczem, grzebiąc zajadle w popiele pozostałym z jakiejś chaty. Czarne, zlepione brudem włosy unosiły się i opadały, wtórując pokracznym, bezmyślnym ruchom pokrytego szmatami ciała. W końcu istota wydobyła z ziemi małe, podłużne zawiniątko, pokryte grubą warstwą sadzy.

Mannslieb, większy z obu księżyców skrył się za chmurami. Zapadły całkowite ciemności.

Gdy chmury się przerzedziły, po istocie nie było śladu. Poza długimi bruzdami po pazurach w ziemi. I chrapliwym, przypominającym kołysankę zaśpiewem, dochodzącym gdzieś z okrytego mrokiem lasu. Zły omen.

Tej nocy nikt nie spał spokojnie.




Rozdział II: Zaraza w porcie



Wczesnym wieczorem następnego dnia powitały ich łuny płomieni i szeroki pióropusz słodkawego, czarnego dymu. W Taalagadzie szalała zaraza. Co parę przecznic dostrzec się dało stosy pokrytych szarymi plamami trupów, przygotowywanych przez kapłanów do spalenia. Nie brakowało też biczujących się religijnych fanatyków i kaznodziei przepowiadających rychły upadek grzesznego miasta. Pokutnicza krew skraplała błotniste alejki, klejąc się do wszechobecnego popiołu opadającego z pełgających obficie stosów.

Modlitwy, klątwy i płacz.

I ani śladu straży, który zgromadziła się w Najwyższej Wieży zamykając definitywnie wejście do Talabheim. Nie wyglądało to dobrze. Szczególnie, że nasi bohaterowie dostrzegać zaczęli już pierwsze oznaki ledwo zarysowanych, szarawych plam na własnym ciele. Czas naglił

***

Najoczywistszym i zarazem najbardziej obleganym celem w Taalagad okazał się przybytek Sióstr Miłosierdzia, kapłanek Shallyi, bogini leczenia. Lecz tu powitały ich jedynie piętrzące się stosy zwłok i śmiertelnie zmęczone, trupio blade niewiasty. Na łagodnych młodych twarzach malował się bezgraniczny żal i bezsilność. Nie znały leku na cierpienie tych ludzi. Nie pomogła też żarliwa modlitwa, ani egzotyczne maści.

Mogły pomóc tylko nazwiskiem. Wiedenhoft. Doktor Wiedenhoft. Znany lekarz rezydujący w centrum Taalagadu, na uboczu głównego traktu, którym bogaci kupcy zmierzali do miasta. Nikt z uchodźców go nie znał, bo i nikogo nie stać było na jego usługi. Jego rezydencja okazała się zadbanym dwupiętrowym domkiem z pogodnym, zielnym ogrodem, pokrytym teraz grubą warstwą popiołu z płonących na pobliskich uliczkach ciał.

Na piętrze na górze płonęła świeczka, rzucając na szybę cień siedzącej nieruchomo osoby. Stukania do drzwi jednak nic nie dawały. Cień pozostał niewzruszony, niczym marmurowy posąg. Coś się tu zdecydowanie nie zgadzało. Willamina za pomocą pobliskiego drzewa i dwóch zręcznych susów znalazła się bez większych problemów na piętrze, pomagając wspiąć się reszcie.

Uczucie ich nie myliło. Wiedenhoft był martwy. Ciało nadal siedziało przy biurku, wśród stosów zebranych pospiesznie zapisków i probówek. Z pleców doktora wystawał mały, czarny sztylet o dziwnym ostrzu z trzema krawędziami. Część tnącą broni połyskiwała jakąś skroploną żywiczną substancją.

Przed doktorem rozwarta była stara księga napisana w obcym języku, który Konradowi przypominał tileański, nie mógł jednak tego jednoznacznie potwierdzić. Na stronach pokreślone były chaotyczne notatki w Reikspielu tłumaczące niektóre z zawartych w księdze faktów.

"Blada Drżączka... w Miragliano... dwieście lat temu..."
"Wtedy nie śmiertelna... zmodyfikowana? Ale jak?"
"Była w wodzie... dlaczego? Jedynie czas..."

Ostatnia z notatek kończyła się wielkim kleksem, znacząc prawdopodobnie czas śmierci doktora.

Po drugiej stronie biurka spoczywał jeszcze list, zaadresowany do martwego medyka i garść probówek wypełnionych odpowiednio srebrnym proszkiem i bladoniebieską cieczą, opisaną wpierw jako szczepionka. Zapis został jednak wyraźnie skreślony i nadpisany słowem "odtrutka".

"Szanowny Panie Wiedenhoft

Oto próbka, o której rozmawialiśmy.
I pamiętajcie, nie mówcie o tym nikomu
Trzeba zachować ostrożność. Ich szpiedzy są wszędzie
Pracujcie najszybciej jak potraficie

Niech Taal ma nas w swej opiecie
R. Nierhaus"

Tymczasem na zewnątrz zapadła noc. Wyjątkowo jasna noc. Uliczki rozświetlone były krwawą łuną kopcących dziko płomieni.

Wyjrzenie przez frontowe okno pozwoliło zauważyć scenę rozgrywającą się na placu przed domem doktora. Grupa uzbrojonych w płonące korbacze pokutników wprowadzała się w szał, powtarzając niezrozumiały ryk towarzyszącego im pijanego kaznodziei.


Gdy wrzask osiągnął apogeum, mówca nagle wylał zawartość flaszki na siebie, podpalając się płonącą bronią. Święte poświęcenie przywódcy zerwało z fanatyków resztki człowieczeństwa. Ruszyli na pobliskie zabudowania podpalając wszystko, co stanęło na ich drodze. Łącznie z domem, w którym nadal gościła drużyna. Chyba dostrzeżono ich z ulicy, szóstka pokutników otoczyła bowiem kamienicę. waląc w drzwi i wybijając szyby. Parter zajął się ogniem.
- ŚMIERĆ GRZESZNIKOM!!!
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 07-10-2010 o 12:48.
Tadeus jest offline