Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2010, 13:44   #14
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Przebudzenie było nagłe, wymuszone przez Wasyla. Kurt rozejrzał się i dopiero po chwili zorientował się, gdzie jest. Przez moment cofnął się w czasie, o jakiś rok, kiedy budził się u boku Ellie, ukochanej narzeczonej, wolny od bólu i zmartwień. Nigdy nie pomyślałby, że w zupełnie niedalekiej przyszłości stał będzie oko w oko z samą Śmiercią i że na własnej skórze przekona się o prawdziwości europejskich legend o wampirach.
Spał skulony w kłębek, teraz dopiero powoli prostował się, ziewając i celowo wyciągając ramię spod zimnej dłoni gospodarza, która przyczyniła się do przerwania jego snu. Pięknego snu, o spokoju i szczęściu, którego pewnie już nigdy w pełni nie zazna.

Przetoczył się na drugi bok, odwracając się przodem do Wasyla.
- Dzień dobry- wycedził z przyzwyczajenia, nie zauważając nietaktu w swojej wypowiedzi.

Starzec rzucił na podłogę obszerną, sportową torbę i kazał chłopakowi spakować do niej swoje rzeczy. Ten zdezorientowany usiadł na łóżku i ziewnął przeciągle. Chciał już zapytać, w jakim celu ma to zrobić, jednak ostre ponaglenie Wasyla odebrało mu chęć do wydawania z siebie jakichkolwiek dźwięków, tak jak wczoraj. Władczość w jego głosie i świadomość tego, kim był niemal paraliżowały człowieka. Dodatkowo do pokoju wszedł wysoki, postawny Japończyk, o iście niefotogenicznym obliczu. Wasyl przedstawił go jako Ho, dzisiejszego szofera. Ciekawe, co z Jeffem...

Kurt pospiesznie składał ubrania i pakował je do torby, obawiając się, że wszystkiego nie zmieści. Nie wiedział, czy mu się przydadzą, nie chciał jednak zadawać dodatkowych pytań. Zasnął niespodziewanie szybko, spał więc w ciuchach. Postanowił ich nie zmieniać, żeby nie zdenerwować niecierpliwego wampira kolejnymi straconymi sekundami. Zostawił sobie jedną z bluz i okulary. Jak tylko Ho zabrał wypchaną po brzegi torbę (Czego on chce?! Aaa, torba...), zarzucił bluzę i włożył okulary za kołnierz podkoszulki. Zdawał sobie sprawę, że nie będą mu one już nigdy potrzebne, mimo to nie chciał się z nimi rozstawać. To jedna z niewielu rzeczy, jakie pozostały mu z przeszłości.

Mężczyzna nieco zdziwił się, gdy zobaczył limuzynę stojącą przed niepozorną chatką, ale jak widać Wasyl nie chciał się poruszać publicznie jakimś tam starym pick-upem. Mięli jechać do jakichś jego przyjaciół żeby zmienić Kurta w wampira, potem zaś w sprawach biznesowych do Calgary.
Półgodzinna podróż minęła szybko, przynajmniej w odczuciu chłopaka. Rozmyślał on and tym, w co się wplątał, na co się zgodził. Po głowie chodziły mu bolesne odpowiedzi na zadane na początku przejażdżki pytania.

-Jeżeli masz jakieś pytania możesz je teraz zadać. Na miejsce będziemy za jakieś półgodziny.
- Czy... To będzie bolało?- spytał młodzieniec po chwili namysłu. Nie wiedział, od czego ma zacząć.
- Cóż, żeby narodzić się na nowo, trzeba umrzeć. Potem sam proces przemiany, a z nim ból, okropny ból. Ból wręcz nie do zniesienia, może doprowadzić człowieka na skraj szaleństwa. Tylko najwytrwalsi są w stanie go pokonać, ale nie bój się, zapewniam cię, że jesteś jednym z takich właśnie ludzi. Poza tym pomogę Ci przejść przemianę jak najmniej boleśnie.
- Jak długo to potrwa?- Szczerość Wasyla wzdrygnęła Kurtem, potrwało chwilę zanim przetrawił informacje i zdołał ponownie się odezwać.
- Proces przemiany obiektywnie będzie trwał bardzo krótko, zaledwie parę minut. Dla ciebie jednak w czasie trwanie procesu pojęcie czasu może być diametralnie inne od tego do jakiego przywykłeś. Może ci się wydawać, że twoje cierpienie trwa lata.
- Czy po tym wszystkim będę musiał być twoim podopiecznym, tak jak Jeff, czy ten tutaj, Ho? Czy taka jest cena tej przemiany?- Kolejne odpowiedzi przynosiły coraz większy strach i obawy, jednak świadomość tego, jak bliskie jest zwycięstwo nowotworu, pomagała mu nie wpaść w panikę.
Wasyl uśmiechnął się na to pytanie.
- Po pierwsze, wszyscy których widziałeś są ze mną z własnej woli. Pomagają mi, a nie służą. Ja pomagam im także, więc nasz układ jest jak najbardziej uczciwy. Co do ciebie to przez jakiś czas po przemianie, będziesz musiał pozostać ze mną i mnie słuchać. W tym czasie nauczę cię wszystkiego co będzie ci niezbędne do przeżycia. Po tym czasie sam zdecydujesz, czy chcesz nadal działać razem ze mną. A Ho nie jest wampirem, tylko moim pomocnikiem. Jak najbardziej zwykłym człowiekiem. Bardzo by chciał, abym go przemienił, ale jeszcze nie jest gotów.
- A co z moją rodziną? Chyba będę mógł do nich wrócić? Albo... choćby czasem się z nimi spotykać?- Desperacja byłą wyczuwalna w głosie mężczyzny. Domyślał się odpowiedzi, miał jednak nadzieję, że się myli.
- O rodzinie musisz zapomnieć. Dla nich jesteś już martwy, szykują już twój pogrzeb. Musisz się z tym pogodzić- te słowa dawały Wasylowi ogromną satysfakcję, chociaż nie chciał dać tego po sobie poznać.

Resztę podróży MacArthur spędził oparty o szybę i opatulony bluzą, drżąc z zimna i z przerażenia. Jego życie miało się diametralnie zmienić. Miał żyć dzięki ludzkiej krwi, w blasku księżyca nie widząc już nigdy słońca i nie zaznawszy pieszczot Ellie. Musiał odrzucić wszystko co miało dla niego znaczenie, żeby przeżyć. Czy to miało sens? Czy będzie w stanie egzystować ze świadomością tego, co zrobił? Bo, mimo iż jest na skraju śmierci, to w pełni świadomie odrzuca swoje dotychczasowe życie. Fakt, że jeśli tego nie zrobi, wszystko się skończy i przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie, ale... Czy nie tak powinno być? Ludzie umierają, niektórzy nawet w trakcie własnych narodzin. On dożył 26 lat, może tu właśnie ma kończyć się jego historia? Może nie powinien z tym walczyć, tylko odejść, z godnością?

Limuzyna zatrzymała się. Kurt niepewnie wyszedł na chłodne powietrze i ruszył za Wasylem w kierunku pary wampirów, czekającej przed domem.
Co w ogóle robią wampiry? Ze względu na konieczność unikania słońca, co chyba jest prawdą, mają ograniczony wybór. Co będzie robił? Siedział godzinami w sieci? Będzie miał dużo czasu na rozwijanie hakerskich umiejętności... Nocami może też jeździć na desce, w końcu nawet jak go ktoś napadnie, da mu po pysku. Chyba wampiry są silniejsze od ludzi... Gorzej z pracą, chociaż może znajdzie się domowa robota dla informatyka, właściwie to nie powinno być trudno. Będzie miał też dużo czasu na czytanie książek, oglądanie filmów... Ale będzie sam. Do końca, jakikolwiek by ten koniec nie był i kiedykolwiek by nie nastąpił. Czuł, że nie znajdzie bratniej duszy, a nawet jeśli to nie zdoła z nią nawiązać żadnych poważniejszych relacji.

Para stojąca przed domem i witająca z namaszczeniem starego wampira była teraz dla Kurta promyczkiem nadziei, pokazującym, że wampiry też mają uczucia i mogą się łączyć w pary. No, chyba że są rodzeństwem...

Ale rodzeństwem nie byli. Mężczyzna uścisnął ich zimne dłonie i skinął głową, nie wiedząc, czy ma się im pokłonić, ze względu na ich tytuły książęce, ostatecznie jednak tego nie zrobił. Wydawali się dość przyjaźni, ale to o niczym nie świadczyło. O ile ludzie mogą być sztuczni i kłamliwi, o tyle wampiry mają to we krwi, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. No, przynajmniej taki był Wasyl, elastyczny, dostosowywał zachowanie do sytuacji. Mógł być potulnym barankiem, nudnawym urzędnikiem, czarującym casanovą, lub fizyczną manifestacją Szatana. I to w przeciągu minuty.
Początkowo nie chciał też zgodzić się ze stwierdzeniem, jakoby przeszłość mogła być ważniejsza od przyszłości. W końcu nie ma sensu zawracać sobie głowy tym, co się zdarzyło i na co nie ma się wpływu. Po chwili jednak spojrzał na to z innej perspektywy, bardziej odpowiedniej w obecnym kontekście. Obiektywne spojrzenie na naszą przeszłość pozwala nam określić, jacy byliśmy, a w zestawieniu z teraźniejszością, jacy jesteśmy. Dawne zasługi i i klęski nie przemijają i nie stają się mniej realne i prawdziwe, chociaż, tak jak w przypadku tytułów książęcych obu wampirów, nie są one już respektowane przez ogół człowieczeństwa, ale to spowodowane jest akurat faktem, że wszyscy zwykli ludzcy książęta nie żyją...

Salon nie był urządzony w guście Kurta, wolał mniejsze, ale bardziej wypełnione przestrzenie. Rozmowa z wampirami była la niego ciężka, ale tylko przez świadomość ich inności oraz bliskości jego własnego przeobrażenia. ie mógł się skupić na rozmowach o polityce, współczesnej kinematografii, sporcie... Jedynie gdy temat zszedł na mecze minionej kolejki NBA, zdołał wykrztusić z siebie coś więcej niż tylko ciche potakiwanie. Nie był spokojny i nie był w stanie takiego udawać. Nadal nie był pewien słuszności swojej decyzji, jednak gdyby teraz zechciał się rozmyślić, pewnie zostałby wyssany na miejscu...

- Dobrze moi drodzy koniec tych jałowych dyskusji. Czas zająć się tym po co tu przyjechałem. Kurcie jesteś gotowy?- Wasyl wyraźnie czekał na ten moment.
Mężczyzna zebrał się w sobie i zdecydowanie wstał, by pomóc sobie zwalczyć niezdecydowanie.
- Tak, jasne. Miejmy to już za sobą...

Udali się do części piwnicznej budynku, prowadzeni przez Wasyla, który dumny był ze swojej roli przewodnika. Na dole było puste pomieszczenie, przygotowane do przemiany. Na podłodze wyrysowany był jakiś krąg i masa symboli, których okultystycznego pochodzenia można się było domyślić. Do tego świece ustawione w newralgicznych punktach koła i ciemność nie pozwalająca dostrzec ścian pokoju napajały chłopaka strachem.

Siwy mężczyzna stał wewnątrz koła znaków i z uśmiechem na ustach poprosił Kurta do siebie. Ten rozpiął bluzę i rzucił na bok, samemu nie wiedząc, dlaczego to zrobił. Podszedł do Wasyla i podał mu dłoń, tak jak tamten nalegał.
Usłyszał pytanie i przełknął głośno ślinę, sądząc błędnie, że będzie to odpowiedź, która zmieni zarówno jego życie, jak i postrzeganie świata. Niestety, tak nie było, stary wampir nawet nie czekał na nie, tylko zatopił zęby w szyję zdezorientowanej ofiary. Nogi ugięły się pod MacArthurem, zdołał jednak nie upaść, częściowo dzięki trzymającemu go kurczowo Wasylowi. Uczucie to było nieporównywalne do czegokolwiek innego, co przeżył. Wraz z krwią uciekało z niego życie, energia, jakiekolwiek chęci, odwaga i upór... Poddał się bólowi, niezdolny z nim walczyć, zagłębiając się w pełni w niewyobrażalnym cierpieniu. Słyszał melodyjny śpiew,
próbował skupić na nim uwagę by uciec od bólu, jednak ten nie malał, stawał się a to bardziej... Ułożony? Skierowany? Sensowny? Ofiara miała wrażenie, że pieśń jest integralną częścią jej cierpień, kształtującą je w jakiś konkretny sposób, nadającą jej tajemnicze znaczenie i celowość. Chociaż na pewno samo ugryzienie i wyssanie krwi bolałoby jak cholera.
Upadł, najpierw na kolana, potem czuł już beton na policzku. Leżał skulony, zaciskając palce na brzuchu i piersiach, chcąc wyrwać z niego przyczynę ogromnego ścisku i kłucia, które nie pozwalały mu oddychać. Oczy niemal od początku miał szczelnie zamknięte, nawet gdyby chciał je otworzyć, nie dałby rady, nie panował już nad żadnym skrawkiem swego ciała.

Nie wiedział, jak długo to trwało, czy rzeczywiście były to minuty, czy może jednak długie godziny. Nie wiedział, czy i kiedy stracił przytomność, zmysły oszalałe w bólu podawały sprzeczne informacje lub nie reagowały w ogóle. W którymś momencie poczuł się lepiej, chociaż nie miał siły żeby choćby ruszyć karkiem. Poczuł czyjś dotyk, usłyszał głos, który po chwili przypisał Wasylowi.

- Witam w świecie nieśmiertelnych moje dziecię! Zapraszam na ucztę.
Obecni pomogli mu wstać i zaprowadzili go do sąsiedniego pomieszczenia.
Początkowo nie potrafił zidentyfikować intensywnego zapachu, który pobudził go do działania i wykrzesał z niego resztki sił. Otworzył oczy, chcą zlokalizować źródło kojącego, kuszącego aromatu.
Komnata była mniejsza od poprzedniej, jednak równie pusta, jeśli chodzi o meble i sprzęt. Było tu jednak coś ważniejszego, źródło życiodajnej krwi. Uczta, jak to nazwał Wasyl, składała się z dwóch mężczyzn i dziewczyny, którzy okres buntu młodzieńczego prawdopodobnie mięli już za sobą. Byli oni powieszeni za kostki przy samym suficie, zwisali bezwiednie z rozciętymi gardłami. Krew zalewała ścieżkami ich twarze, oddychali płytko, z coraz mniejszą częstotliwością. Wszyscy byli nieprzytomni i bliscy śmierci. Niewielkie kałuże pod ich ciałami świadczyły o tym, że nie wiszą tu zbyt długo. W końcu, jaki rozsądny wampir marnowałby młodą krew?

Michael i Tatiana podprowadzili Kurta na odległość dwóch metrów od wiszących ciał i puścili go. Początkowo myślał, że upadnie, jednak tak się nie stało. Poczuł siłę, jednak nie taką, jaką czuje wypoczęty osobnik, tylko taką, która jest ostatnią szansą istoty znajdującej się w centrum płonącego budynku. Wiedział, że nie potrwa to długo i za chwilę padnie z powrotem na posadzkę z braku sił. Wiedział że to jego ostatnia szansa i że dzięki krwi poczuje się lepiej, znacznie lepiej. Nie mógł się opanować, i nie chciał tego. Zdecydował się obrać tę właśnie ścieżkę, i nie zrezygnuje przy pierwszej przeszkodzie.
Niemalże w jednej chwili doskoczył do ciała wiszącego po lewej chłopaka i padł przy nim na kolana, klękając w niewielkiej kałuży. Początkowo zlizywał krew cieknącą z rany, dopiero gdy cudowny smak połechtał jego, nie tyle kubki smakowe, co całe ciało i duszę, zdecydował się ugryźć ofiarę. Drżąc z podniecenia, niczym podczas miłosnego uniesienia zmieniał pozycje, odchodząc wiszące ciało z różnych stron i wbijając kły to po lewej stronie szyki, to po prawej. Pozostałe wampiry również zaczęły ożywiać się na wiszącej bezbronnie parze, delektując się zarówno smakiem osocza, jak i łapczywością i zdecydowaniem, z jakim MacArthur pozbawił życia swoją pierwszą zwierzynę.

Gdy pożywił się, miał szansę spojrzeć na całą sytuację z boku. Widział, jak wygląda proces wysysania krwi na przykładzie Wasyla i gospodarzy, i nie było to zbyt przyjemne. Przeniósł wzrok na blondyna, którego śmierć przyspieszył osobiście. Nie miał głupkowatego wyrazu warzy, pewnie studiował. Był czyimś synem, przyjacielem, kochankiem, a może nawet więcej. Kurt zdawał sobie doskonale sprawę z faktu, że to zawsze będzie tak wyglądało. Zadawana przez niego śmierć zawsze będzie niszczyła czyjeś życie, zostawiała pustą dziurę w istnieniu wielu osób. W końcu, pojedyncza śmierć zawsze ma wpływ na znacznie większą grupę osób, niż można by się spodziewać. Cały świat wokół zmarłej osoby ulega rozpadowi, w mniejszym bądź większym stopniu. Czy Kurt będzie w stanie znieść tego świadomość?

Położył się na betonowej posadzce i czekał, aż tamci skończą. Prawa nogawka jasnych spodni do kolana była cała upaćkana na czerwono, biała koszulka również nosiła ślady "posiłku". Awiatorki leżały obok niego, na szczęście nie uszkodzone i nie ubrudzone. Nie chciałby, żeby pamiątka jego dawnego życia, jego dawnego "Ja", została splamiona zbrodniami obecnego.

Po chwili stanął nad nim Wasyl, i uśmiechnął się.
- Gratuluję, to był Twój pierwszy życiodajny posiłek. Jesteś teraz jednym z nas. Ból zniknął, prawda?
- Tak, czuję się... bardzo dobrze.
- A to dopiero początek- uśmiech starszego mężczyzny zdawał się znaczyć coś więcej, jednak chłopak się nad tym nie zastanawiał. Mimo tych wszystkich myśli, dylematów moralnych i zbrodni, jaką w majestacie prawa stanowego popełnił, czuł się spokojny. Był w świetnej kondycji, i spodobała mu się myśl, że ma tak zostać już na zawsze. Gdy zobaczył, że Michael i Tatiana wstają od posiłku, również podniósł się z podłogi i otrzepał ubranie. Przyjął gratulacje również od nich i razem wyszli z ponurej piwnicy.

Gdy weszli na górę, Kurt założył bluzę, jednak nie z zimna, tylko żal mu było ją tu zostawiać, a nie chciało mu się jej nieść w ręce. Zrównał się z Wasylem i zaczął zadawać pytania, które chodziły mu po głowie, chcąc uzyskać odpowiedzi jak najszybciej, mimo braku naglącej przyczyny.

- To... to już nieodwracalne, prawda?
- Tak, umarłeś jako człowiek, po to by narodzić się jako kainita. Nie ma powrotu do starego życia.
- Kainita?
- Tak nazywa się rasa wampirów. Wierzymy bowiem, że wszystkie wampiry pochodzą od Kaina. Pierwszego człowieka, który dokonał morderstwa. Po zabici swego brata, został przeklęty przez Boga i wypędzony do ziemi Nod. Stał się tym samym pierwszym wampirem. Potem Kain stworzył trójkę potomków, którzy po latach tworzyli kolejne pokolenia wampirów.
- Wasylu... Jak to jest z Wampirami? Jak... Jak rzeczywistość ma się do tych wszystkich legend? Wiesz, jak to jest z tym czosnkiem, z krzyżem, wodą święconą, srebrem i światłem słonecznym? Z zamianą w nietoperze, nadludzką szybkością i siłą...- Kurt chciał kontynuować wyliczanie, ale widać było, że nic mu nie przychodzi do głowy.
- Wiele z tych opowieści to kompletne bzdury, bezsensowne zabobony. Wampirzy świat dzieli się na klany i pokolenia. Opowiem ci o dokładnie innym razem. Każdy klan charakteryzuje się innymi cechami i umiejętnościami. Jednym po przemianie gwałtownie rośnie siła i szybkość, inni mogą faktycznie zmieniać swoją postać, a jeszcze inni mają władzę nad ludzkim umysłem.
Co do czosnku, krzyża i wody święconej to możesz je wsadzić między bajki. Niestety światło słoneczne jest dla nas zabójcze. Ogień także jest niebezpieczny i może poczynić poważne szkody. Na bardziej szczegółowe opowieści przyjdzie jeszcze czas. Cieszy mnie twoje ciekawość, to dobrze o tobie świadczy.
- A czy są jacyś ludzie, którzy wiedzą o istnieniu wampirów?
- Istnieją tacy i większości wypadków są bardzo niebezpieczni. Jedni to łowcy, którzy przysięgli że będą walczyć z naszym gatunkiem. Inni to magowie, którzy także często z nami walczą, choć czasami bywają naszymi sojusznikami. Świat nocy jak widzisz nie jest taki pusty jak ci się wydawało kilka godzin temu.
- A... Jak można mnie teraz zabić? Nie umrę ze starości, to wiem, ale co poza tym?
- Poza promieniami słońca, które są dla nas zabójcze i ogniem, odnosimy normalne rany i obrażenia, czy to od noża, czy pistoletu. Nasze rany goją się jednak dużo szybciej niż u zwykłych śmiertelników. Wystarczy się dobrze pożywić, a rany same się goją- wybucha śmiechem.- A nawet jeżeli w skutek odniesionych ran zapadniemy w letarg, to w takim stanie możemy trwać wieki. A gdy choć kropla życiodajnej krwi spadnie nam na usta, wracamy do życia.

MacArthur miał jeszcze kilka pytań na myśli, Wasyl poinformował go, że już świta i muszą ruszać w drogę. Pożegnali się z książęcą parą i wsiedli do limuzyny, przy której cierpliwie czekał Ho. Po tym Kurt zapomniał, o co chciał spytać, nie przejmował się tym jednak zbytnio. Miał w końcu wiele czasu...
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline