Nie. Nie mogła się skupić.
Chociaż tak naprawdę to Lirze teraz nie robiło większej różnicy. Czas spędzony na wybijaniu ciągle nadciągającego morza droidów tak jej się dłużył, że miecz świetlny tańczył w jej dłoniach całkiem odruchowo, powtarzając wyszkolone mozaiki cięć i bloków. I tylko drobna, ciągle nazbyt świeża rana od czasu do czasu dawała o sobie znać w szczypiący sposób
Znajdowała się właśnie w.. sali? Korytarzu? Już i na to dawno przestała zwracać uwagę. Zdawać by się mogło, że tak bardzo się wyciszyła, że swym umysłem zupełnie odleciała gdzieś daleko, a Moc w niej uspokoiła się i płynęła tylko leniwie. I częściowo była to prawda, chociaż do samego wyciszenia kobiecie było dość daleko. Czuła się bowiem zniechęcona, rozdrażniona, znużona.. wszystko na raz, a i pewnie znalazłoby się jeszcze kilka emocji mogących opisać jej aktualny stan psychiczny. Odzwierciedlało się to co jakiś w westchnieniu wyjątkowo ciężkim, egzystencjalnym wręcz , gdy to kolejny nieważny, mało satysfakcjonujący droid padał na ziemię. Albo spojrzeniem tęskno rzucanym najbliższej ścianie, o którą wygodnie mogłaby się oprzeć i zupełnie zignorować resztę świata. W myślach nawet kilka chwil debatowała z samą sobą nad zamknięciem oczu i pogrążeniu się w przyjemnej ciemności, jednakże groziło to nieuwagą z jej strony bądź po prostu zaśnięciem pod wpływem blasterowej kołysanki. W obu przypadkach mogłaby zostać postrzelona, a nie miała zamiaru z tej bitwy zabierać ze sobą jakichkolwiek pamiątek. Z dobra setka opisów jednego, nieustającego wymachiwania mieczem nie brzmiała na tyle chwalebnie lub pasjonująco, aby miała w przyszłości wspominać tę misję w opowieściach.
Skrząca się wstęga, będąca smugą pozostawioną w powietrzu przez dwa wirujące w nim ostrza, owinęła sobą najbliższego droida. Z trzaskiem opadła kończyna uzbrojona w blaster, a Jedi tylko zbliżyła się jeszcze bardziej. Tylko jedną ręką ujmując teraz rękojeść miecza, drugą wyciągnęła przed siebie i smukłe, rozcapierzone palce zacisnęła na paskudnym, blaszanym łbie. -Tst. Męczycie mnie już – syknęła przez zęby.
Moc zakotłowała się niespokojnie pod jej skórą próbując dać upust tej energii na zewnątrz. Rozwijała swe jeszcze kilka chwil wcześniej dość uśpione sploty i wypełniała wszystkie komórki ciała kobiecego w poszukiwaniu luki odpowiedniej do wypełznięcia. I właśnie takie ujście odnalazła w dłoni czarnowłosej. Skumulowała się w jej wnętrzu, rozchodząc się aż do samych opuszków palców, aż w końcu wydostała się w postaci pchnięcia, które posłało bezwładnego blaszaka w stronę jemu podobnych. Złoto tęczówek zabłysnęło żarliwie niczym dwa małe słońce, ale mogło to być też i zaledwie złudzenie, które zaraz prysło pozostawiając w oczach kobiety zaledwie wyraz lekceważenia. Gdyby to była jakaś równie marna symulacja bojowa, to po prostu rzuciłaby to wszystko w tym konkretnym momencie i poszła w diabły. Właśnie tak, ona by poszła z niejaką pewnością, że miałyby one jej coś ciekawszego do zaoferowania niż te tutaj, tfu, blaszaki.
Jednak Ennrian w swych słowach mylił się bardziej niż jemu samemu mogłoby się wydawać. Nie była już tamtym dzieckiem, które chcąc nie chcąc wierzyło w wyczyny Rycerzy. Teraz traciła swą wiarę dzień po dniu, fragment po fragmencie, niczym rozpadająca się szklana tafla. Trudność też sprawiało odnajdywanie w tym wszystkich jakichś wyższych celów, co tylko tworzyło z Liry maszynę do wybijania kolejnych droidów. Potrafiła jednak odnaleźć w sobie nadzieję na to, że miały one swój ilościowy limit, który w najbliższym czasie miał być osiągnięty, gdyż przeczucie jej mówiło, że jak tak dalej pójdzie to zaczną ją boleć nadgarstki. Zaczynała się nagle starzeć, albo adrenalina przestawała o sobie znać w jakimkolwiek stopniu, zmieniając dotąd gotujące krew w żyłach wyzwanie na, cóż, żmudną, zdającą się trwać wieczność, irytującą konieczność. |