Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-09-2010, 20:20   #151
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Era D’an niemal czerwona z wściekłości zrobiła krok w kierunku sal skąd czuć było w mocy przestraszony tłumek. Cywili nie powinno być w mieście, gdyby o nich wiedziała wiele rzeczy zaplanowałaby inaczej. Zanim wszyscy spłonął wśród rozżarzonych droidzich boltów ktoś się jej z tego będzie tłumaczył i to ostro.
- Sir! – głos klona zatrzymał ją w pół ruchu.
- Tak Śmiałek? – spytała siląc się na spokój. Chłopak nie wiedział jeszcze, ze do wkurzonego dowódcy się nie podchodzi bo można dostać po łbie za nic. Zatęskniła za swoimi klonami. Nawet Słoneczno nie był juz takim masochistą żeby podchodzić do niej kiedy trafiał ją któryś z kobiecych humorków. Wysyłał Helia, on zawsze umiał sobie z nią radzić.
- Nie mamy palnika, potrzebujemy pani żeby naciąć materiał – szeregowiec wskazał szerokim ruchem na pomieszczenie i wątłe sprzęty.
...potrzebujemy pani... powtórzyła w myśli czując się niespodziewanie rozbrojona. Rzadko czuła sie potrzebna przy klonach. Zazwyczaj gdy tylko przekraczała ta magiczną granicę miedzy czasem wolnym a frontem miała wrażenie, ze trafia na stół do jakiejś dziwnej odmiany saabaca gdzie wszyscy czekali w napięciu aż wyłoży pierwsza kartę podczas gdy ona za nic nie pamiętała reguł gry.
Klony dobrze odnajdywały sie w wojnie, lepiej niż ona. Chwilami miała wrażenie, ze jej decyzje jako dowódcy wszystko psują i żołnierze woleliby żeby ktoś inny nimi dowodził.
Dlatego te nagłe słowa zupełnie wmurowały ją w ziemię. Szybko jednak odzyskała rezon.
- A wiec ja – samobieżna piła do ciecia metalu jestem do usług. Tym razem obiecuje nic sobie na głowę nie spuszczać – powiedziała puszczając oko do klona.
Gdy pracowali skupiona Jedi czuła w Mocy siłę promieniującą od klonów. Jakąś pierwotną witalność która jej samej dodawał sił by wciąż myśleć i pracować. Jeśli mieli zginąć tani swego życia nie sprzedadzą.
Chwilami przerażało ją jak żywa i prawdziwa czuła się w czasie walki lub pracując przy klonach. Tak jakby nawąchała sie przyprawy. Moc i adrenalina. Nic odurzało jej aż tak. No może poza pocałunkami Tamira.
Na chwilę jej myśli powędrowały do zabraka. Dotąd ze wszystkich sił starała się mieć czysty umysł. Być przede wszystkim tu i teraz.
Nie gdzieś w ciemności Coruscanckiej nocy wtulona w ramię mężczyzny, który był dla niej zakazany tak jak ona dla niego. A jednak należeli do siebie choć było to zbrodnią w oczach ich przełożonych.
Przez chwilę widziała pod zamkniętymi powiekami znajomą twarz, błyszczące śmiechem zielone oczy i te włosy jak promienie słońca. Obraz świecił ciepłym blaskiem, który cały czas przybierał na sile. Po chwili dziewczyna z przerażeniem stwierdziła, że się palił. Coś zakuło ją w piersi. Zatoczyła się. I na oślep przytrzymała wystających ze ściany kabli.
Tamir płonął jej przed oczami spowity karmazynowym całunem.
- Sit? – Ktoś potrząsnął nią ostrożnie. Gwałtownie otworzyła oczy, przez rozmazany obraz wybebeszonych ze ściany kabli przez chwilę prześwitywał jeszcze obraz twarzy Zabraka.
Era trzęsła się ze strachu. Nie pamiętała kiedy ostatnio się tak bała. Miała wrażenie, że uczucie poszatkowało jej coś w środku nim zaczęło rozpływać się.
- Już stoję, możesz mnie puścić Śmiałek – powiedziała przez ściśnięte strachem gardło.
Dopiero gdy wydobyła z siebie głos dotarł do niej rumor wystrzałów.
- Zaczęło się Sir – powiedział klon, chociaż sam już się domyśliła.
To było jak kubeł zimnej wody. Dziewczyna natychmiast się wyprostowała.
- Zostajecie tu póki co, wezwę was jeśli będzie trzeba – oznajmiła przeskakując przez barykadę. Korytarz nie był szeroki, tyle klonow ile zostało na miejscu powinno sobie poradzić. A ci będą mogli osłaniać odwrót.
Tymczasem ona biegła zaciskając dłoń na wciąż wyłączonym mieczu. Chciała na własne oczy ocenić sytuację.
Próbowała się skupić ale uporczywe wspomnienie uczepiło się myśli.
- Tamirze, proszę bądź cały – wyszeptała docierając na miejsce walki. Chociaż chciała nie mogła teraz przyjść mu z pomocą. Ale tu wciąż mogła coś zdziałać.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 29-09-2010, 17:10   #152
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Powrót do walki nie okazał się najlepszym pomysłem, nie byli armią to prawda. Gdyby zignorował rozkaz, nic bardzo złego by się nie stało. Z drugiej strony wiedział, że nie mógł tak postąpić. Nie mógł zobaczyć co stało się z Tamirem jeżeli jednak przeżył upadek, ktoś z powierzchni mógłby mu udzielić pomocy. A jeżeli zginął gdy jego myśliwiec uderzył o wodę, to jego krążenie nad miejscem wypadku na nie wiele by się zdało. Po prostu decyzja o powrocie była logiczna, wiedział jednak, że sam nie chciałby jej podejmować. Miał nadzieję, że będzie miał jeszcze okazję porozmawiać z drugiem rycerzem. Uścisnąć mu dłoń, rzucić jakimiś żartem. Jedi ginęli podczas tej wojny, to była smutna prawda, nigdy nie było wiadomo, czy ktoś kogo znało się całe życie jutro nie poniesie śmierci na jakieś nieznanej planecie. Nic dziwnego, że żyjąc w ciągłym stresie zawiązywano szybkie przyjaźnie. To co przechodziło się razem walcząc ... tworzyło specjalną więź.

Jared musiał jednak powrócić do rzeczywistości, a ona wcale nie rysowała się w różowych barwach. Można było pójść dalej i powiedzieć, że w tym momencie istniała możliwość, że dla niego będzie bardzo krótka. Próbował zgubić wrogiego pilota, ale tamten miał dobre umiejętności. Jedi co chwila wykonywał szaleńcze manewry, ale tamten przyczepiony do niego nie odpuszczał.

-Tu Codd, mam jednego na ogonie ... nie mogę go zgubić ... przydałaby się jakaś pomoc - przekazując tą informację cały czas wykonywał zwroty, aby nie dać się trafić. Plan miał prosty, jeżeli ktoś się zgłosi spróbuje naprowadzić wroga na swojego sojusznika, aby tamten uzyskał czysty strzał i uwolnił tego natręta. Wiedział, że sprawa skomplikuje się jeżeli wszyscy będą zajęci i nikt nie będzie mógł do niego dotrzeć. Będzie musiał poradzić sobie sam ... co oczywiście nie było łatwą sprawą, ale był Corellianinem, nie zamierzał ryzykować. Zawsze było jakieś wyjście, a jeżeli ktoś miał sobie poradzić z tym problemem, to przecież tylko on.

Jeżeli zostanie sam, będzie musiał zrobić coś na tyle szalonego, żeby tamten się tego nie spodziewał, ewentualnie nie zdążył czy nie chciał powtórzyć jego manewru. Będzie musiał obciążyć silniki, przynajmniej na jakiś czas wyciągnąć wszystko co może i spróbować wykonać bardzo ostrą beczkę. Przeciążenie będzie z pewnością duże, ale jeżeli wszystko się uda powinien znaleźć się na wprost przeciwnika i będzie mógł oddać do niego strzał ... jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem strąci go z nieba ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 30-09-2010, 02:05   #153
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Mistrz Rancisis stał na mostku statku flagowego floty Republiki, którą dowodził. Od kilku godzin obserwował ekrany z danymi dotyczącymi skoku w hiperprzestrzeń, jaki całe zgrupowanie wykonało by dostać się na Kamino. Szczególnie interesowała go jedna statystyka - czas pozostały do wyjścia z hiperprzestrzeni. Bardzo przeżywał każdą minutę oddalającą go, oraz jego podkomendnych, od celu.

To on był autorem całego planu bitwy o jedną z najważniejszych planet w galaktyce. Jeżeli zasadzka miała się powieść nie mógł ustawić floty zbyt blisko z obawy przed wykryciem jej przez wroga. Odległość jaką wybrał i tak była pod tym względem dużym ryzykiem. Nikt tak na prawdę nie wiedział jak bardzo rozbudowany jest separatystyczny wywiad i jak wiele może spenetrować.

Z drugiej strony każda chwila mogła kosztować wiele ludzkich istnień. Dodatkowo zbyt długa droga mogłaby przyczynić się do utraty planety bądź zniszczenia laboratoriów do klonowania, co w sumie skutkowało tym samym. Flota nie posiadała wystarczająco wiele jednostek desantowych by ewentualnie odbić utracone miasto. Miała ich tylko tyle, by pozbyć się odciętych niedobitków wroga po zniszczeniu jego floty.

Oppo Rancisis w kółko powtarzał sobie w myślach szczegóły całej taktyki szukając w niej uchybień. Znalazł ich sporo, ale były to błędy konieczne do odniesienia zwycięstwa. Dla niego każde poświęcone życie było błędem, ale bez tego nie można było wygrać bitwy, a co za tym idzie wojny.

Ale jak wiele zniszczeń zastaną, gdy już dotrą na miejsce? Ilu z dzielnych obrońców Kamino, którzy zgodzili się bronić planety wobec przeważających sił przeciwnika, będzie jeszcze oddychało? Czy bitwa będzie jeszcze trwała? Jedi z zewnątrz pozornie spokojny i opanowany, w środku był targany przez setki niepewności. Wreszcie jednak przyszedł koniec jego udręki. Zegar odliczający czas do wyjścia z hiperprzestrzeni właśnie pokazał zero.

Flota wyszła w idealnym miejscu, na skraju obszaru działania statków Konfederacji. Dowódcy poszczególnych niszczycieli oraz dowodzący eskadrami myśliwców doskonale znali swoje rozkazy, które wiele godzin ćwiczyli na symulatorach z różnymi wariantami. Mistrz Rancisis nie musiał nawet wydawać rozkazów. Stał jedynie na mostku swojego Venatora i obserwował walkę.




Tamir

- Jestem Lifa Sa - Kaminoanin przedstawił się przekrzykując grzmoty i wiatr, gdy Tamir zdołał wspiąć się na grzbiet zwierzęcia, które wcześniej osiadło na wodzie tworząc falę, która o mało co nie przewróciła skrzydła, na którym siedział Zabrak.

Gdy Jedi usadowił się wygodnie, albo raczej wówczas gdy jeździec stwierdził, że tak jest, stwór rozwinął swoje płetwiaste skrzydła i wzbił się w górę. W powietrzu zatoczył szeroki łuk po czym ruszył w stronę olbrzymiej błyskawicy jaka pojawiła się na niebie.

Torn prawdziwie się zdumiał, gdy ujrzał jak wielką prędkość może rozwinąć ten środek transportu. Spokojnie mógł dorównywać starszym typom śmigaczy. Niestety przejażdżka na nim z pewnością była już mniej wygodna niż na śmigaczu. Kręgosłup zwierzęcia boleśnie wbijał się w pośladki młodego rycerza, a miarowe wznoszenie się w górę i opadanie w dół, powodowane machaniem skrzydłami, tylko pogarszało sprawę. Do tego dochodził jeszcze deszcz bezlitośnie trzaskający w twarz, co przy tak dużej szybkości sprawiało spory ból. Można było tylko mieć nadzieję, że Kaminoanie są na to odporni i jeździec bezpiecznie doprowadzi ich do miasta.

- Będziemy musieli się zanurzyć - ratownik poinformował Tamira chwilę po tym jak wspaniałomyślnie zakomunikował, że na horyzoncie widać już zarysy budynków. - Górne platformy zostały w większości zajęte, nie możemy ryzykować zestrzelenia. Dostaniemy się do środka poprzez podwodny hangar. - Zanim Zabrak zdążył zapytać jak on niby miałby przetrwać taką wyprawę, Kaminoanin dodał - Weź to. Z pewnością ci się przyda. - Na koniec podał Tornowi aparat do oddychania.

Ledwo Jedi zdążył włożyć go do ust, gdy stwór pochylił łeb, a następnie całe ciało i zaczął pikować w dół. To tylko pogorszyło wrażenia z jazdy, a gdy jeździec krzyknął "Trzymaj się!" Tamir nie zdążył nawet spytać czego, a już byli w wodzie. Młody rycerz z trudem utrzymał się na grzbiecie. Jednego był pewny, ten rodzaj transportu nie nadawał się do przewożenia rannych.

Kilka minut później zwierzę stało już w hangarze, z którego powoli wypompowywano wodę, gdy już zamknęły się jego wrota. Niedługo potem był prowadzony śnieżnobiałym korytarzem przez innego Kaminoanina, który okazał się być lekarzem. Prawdopodobnie czekała go kolejna kąpiel w baccie.


Era

Era biegła długim korytarzem czując toczącą się wiele metrów przed nią walkę. Czuła napięcie jej towarzyszące. Wyczuwała radość klonów po trafieniu droida jak jak i wściekłość za atak na ich ojczyznę. Kamino było w końcu dla nich domem w tym samym stopniu co dla rodowitych Kaminonian. W przebłyskach potrafiła również dostrzec dwójkę Jedi Shalulirę i Nejla, którzy starali się wyciszyć, ale mimo tego od czasu do czasu emocje brały w nich górę.

Dziewczyna biegła wciąż przed siebie zdając sobie sprawę, że spora część trwającej tam bitwy rozegra się bez jej udziału. Droga z laboratoriów była długa, bardzo długa. Być może, gdy dotrze na miejsce będzie już nawet po wszystkim. Pytanie tylko, która strona w takim wypadku byłaby tą zwycięską?

Wreszcie zza zakrętu wyłoniła się komnata z windami. D'an ledwo dojrzała kilka blasterowych błysków, a jeden z tych promieni o mało nie przedziurawił jej głowy. Era nie zdążyła nawet zareagować. Tak bardzo pochłonęły ją myśli o tym by dotrzeć tu jak najszybciej oraz osoba Tamira, że nie przygotowała się do samego starcia. Na szczęście skończyło się na osmoleniu końcówek włosów. Teraz srebrna klinga ponownie oznajmiła swoje pojawienie się cichym bzyczeniem, które miało być ostatnim odgłosem jaki usłyszą w swoim istnieniu co poniektóre droidy.


Jared

- Tu Bath, Codd gdzie jesteś? - odezwał się jeden z towarzyszy Jedi.

- Sektor C-7 - odparł szybko Jared po krótkim spojrzeniu na wyświetlacz komputera pokładowego. - Lecę w stronę C-8.

- Dobra, przechwycę cię tam.

- Będę bardzo wdzięczny.

Korelianin skierował swoją maszynę w uzgodnionym kierunku. Starał się lecieć prosto, jednocześnie wykonując kolejne skomplikowane ewolucje by uniknąć zestrzelenia. Paradoksalnie te ostatnie chwile przed ratunkiem wymagały od niego najwięcej. Jego umiejętności musiały zostać wykorzystane w 100%. Teraz bowiem nie mógł niepodziewanie zmienić kierunku lotu, inaczej Bath mógłby go już nie odnaleźć w tym całym chaosie. Do tego dochodziła okropna pogoda, która tylko pogarszała sytuację.

Po kilku nerwowych chwilach Jared dostrzegł Deltę lecącą z naprzeciwka. "Codd, podrywaj" usłyszał w słuchawkach. Pociągnął ster do siebie, jego myśliwiec gwałtownie wzniósł się w górę, a tuż pod nim śmignęła czerwona wiązka trafiając idealnie wrogi myśliwiec. Bezpośrednie trafienie, statek runął w dół. Zanim młody rycerz zdołał podziękować swojemu wybawcy usłyszał kolejny komunikat:

- Myśliwiec wroga przedarł się przez nasze szeregi. Codd, Bath dołączcie do pościgu. Jest w sektorze B-9.

Obaj wezwani bezzwłocznie dołączyli do grupy statków Jedi, która ścigała zaledwie jeden wrogi myśliwiec Mon Calamari. Wydało się to dość dziwne, jednak głos mistrzyni Adi Galii wyjaśnił wszystko:

- Prawdopodobnie chce zniszczyć generator znajdujący się na dnie. Bez niego laboratoria są bezużyteczne.

Niestety przeciwnik okazał się lepszy. Wymijając całe salwy wystrzelone przez ścigających doleciał do powierzchni oceanu i zanurkował. Statki obrońców nie był przystosowane do operowania pod wodą...
 
Col Frost jest offline  
Stary 07-10-2010, 00:23   #154
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Czasami myśli bywały uparte. Czepiały się głowy gorzej niż nemodiański kupiec kredytów. Drążyły świadomość jak sarlacc Tatooine pochłaniając wszystko co stawało im na drodze.
Era D’an ze wszystkich sił usiłowała myśleć o swoim zadaniu. Miała garstkę klonów pod komendą. Razem z nimi i dwójką Jedi stanowili ostatnią barierę pomiędzy droidami a zgraja bezbronnych cywili.
Powinna myśleć o taktyce, rozmieszczeniu żołnierzy i tym co zrobić żeby jak najdłużej utrzymać korytarz.
Jednak jej uparta świadomość miała inne zamiary.
Dziewczyna biegła a łomot jej kroków po pustym korytarzu zgrywał się idealnie z kolejnymi uderzeniami oszalałego z wysiłku i niepokoju serca.
On żyje, wiedziałabym gdyby umarł, powtarzała w myśli jak mantrę. Tymczasem reszta jej myśli uciekała gdzieś w przestrzeń. Myśliwce nagle wydały jej się tak kruche wobec bezmiaru kosmosu i siły rażenia działek wroga. W coś takiego zapakowano Tamira i wysłano gdzieś w przestrzeń pustą i czarna jak wieczność. Tak niewiele trzeba było żeby nie wrócił.
Sama nie wiedziała z czym się ściga. Z czasem? Z droidami? A może z ta jedną myślą o śmierci w płonącym wraka który wolno pikuje wprost w atmosferę.
Korytarz jak na złość nie chciał się skończyć choć słyszała już bitwę. Znajomą pieśń mieczy świetlnych wobec jazgotliwych taktów wygrywanych przez laserowe bolty. Czuła ich w Mocy, pochłoniętych tańcem z przeznaczeniem. Pełne determinacji klony, skupione umysły Nejla Ricona i Shaluliry Qua'ire zmagających się nie tylko z własnym przeznaczeniem ale i z wizją śmierci tych wszystkich zgromadzonych w laboratorium cywili.
Przeznaczenie. Nagle spojrzała mu prosto w twarz. Było złociste jak laserowy bolt. Delikatnie pocałowało ją w czoło pozostawiając po sobie ślad jak po ojcowskim pocałunku. Zaskoczona zatrzymała się niemal upadając na ścianę. Z osłupieniem na twarzy dotknęła osmalonych włosów.
Nie tylko Tamir mógł nie wrócić.
Poczuła lodowate zimno rozchodzące się po plecach. Niemal zginęła. Musiała się natychmiast skupić albo zaszkodzi tylko w walce zamiast pomóc.
Zamknęła oczy a te natychmiast wypełniły się płonącym wizerunkiem Zabraka.
Wierz w niego, zaufaj jego umiejętnościom i Mocy. Nic więcej nie możesz teraz zrobić.
Zacisnęła mocniej dłonie na swoim mieczu, srebrne ostrze wypełzło z emitera powoli jak wąż. Jego serce pulsowało miarowo promenując spokojem na całe ciało dziewczyny.
Jakby mówiło, że jeśli chce się przydać swoim żołnierzom musi być tu i teraz całą sobą. Sercem również. Była Jedi, nie wolno jej było o tym zapominać.
Obraz zgasł powoli, niepokój w sercu został zapakowany do srebrnej skrzyni wraz z innymi myślami. Stara technika medytacyjne, czyszczenie umysłu. Niestety tym razem niepokój nie zgasł lecz został jedynie przytłumiony. Cóż, musiało wystarczyć.
Znów ruszyła biegiem tym razem szybciej. Tym, razem była gotowa na kolejne bolty. Miecz jak srebrzysta smuga otaczał jej ciało gdy parowała kolejne ciosy mijając barykadę i włączając się do walki.
Nie musieli wygrać, musieli wytrwać. I głęboko wierzyła, ze mogą to zrobić jeśli Moc tego zechce.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 07-10-2010, 10:46   #155
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Cały czasz leciał. W tym momencie tylko to się liczyło. Przeżył. Wolał nie myśleć, że stało się to kosztem żywej istoty. Taka była wojna. Taki był już los żołnierzy. Obie strony musiały sobie z tego zdawać sprawę. Jedi walczyli za republikę, za to żeby zło nie przeważyło w tym świecie. Pamiętał jednak pewne stare powiedzenie: "walcząc z potworami, uważaj abyś sam się nie stał jednym". Jeżeli ta wojna miałaby trwać dłużej zakon mógłby o tym zapomnieć. Każda śmierć, każda rana, utrata najbliższego towarzysza ... wszystko to może popchnąć Jedi, bliżej ciemnej strony. Czy ci słabsi popadną w nią? Czy zakon będzie świadkiem kolejnych upadków? Któż mógł przewidzieć przyszłość? Trzeba mieć jedynie nadzieję, że były to tylko czarne myśli ...

Jego rozmyślania zostały przerwane głosem w słuchawkach. Codd od razu spojrzał na instrumenty pokładowe. Nie mógł teraz tego rozważać. Nawet jeżeli te pytania mogły być ważne, musiały poczekać. Teraz należało walczyć. Na wspominanie poległych przyjdzie czas później. Żadnych wyrzutów ... oni albo my, oni albo bezbronni cywile. Tak musiało być.

Wykonał ciasny zwrot swoim myśliwcem i ruszył w pościg za wrogim myśliwcem. Przez chwilę zdawało mu się, że ma go na celowniku, ale śmiercionośne wiązki lasera z jego myśliwca ominęły bezpiecznie statek wroga. Jared nie zamierzał jednak rezygnować. Kolejny zwrot, skierował nos myśliwca wprost ku ogromnemu oceanowi planety i przyspieszył. Nacisnął spust po raz kolejny, ale wrogi pilot znowu ominął jego strzały. "Jest dobry, ale nie może wiecznie uciekać" przebiegło przez myśl młodemu Corellianinowi. Jak jednak się okazało wróg nie zamierzał się poddawać. Wleciał pod morze. Było to zaskoczeniem do obrońców. Jego mały myśliwiec mógł operować pod wodą ... ich nie. Corellianin w ostatniej chwili poderwał swoją maszynę. Teraz nie mógł tutaj nic zrobić, ale mógł być potrzebny gdzie indziej. Pozostawało im mieć tylko nadzieję, że misja tego pilota się nie powiedzie. A chociaż był ich przeciwnikiem, to młody Jedi nie mógł powstrzymać się od podziwiania jego umiejętności pilotażu ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 07-10-2010, 14:56   #156
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Nie. Nie mogła się skupić.
Chociaż tak naprawdę to Lirze teraz nie robiło większej różnicy. Czas spędzony na wybijaniu ciągle nadciągającego morza droidów tak jej się dłużył, że miecz świetlny tańczył w jej dłoniach całkiem odruchowo, powtarzając wyszkolone mozaiki cięć i bloków. I tylko drobna, ciągle nazbyt świeża rana od czasu do czasu dawała o sobie znać w szczypiący sposób
Znajdowała się właśnie w.. sali? Korytarzu? Już i na to dawno przestała zwracać uwagę. Zdawać by się mogło, że tak bardzo się wyciszyła, że swym umysłem zupełnie odleciała gdzieś daleko, a Moc w niej uspokoiła się i płynęła tylko leniwie. I częściowo była to prawda, chociaż do samego wyciszenia kobiecie było dość daleko. Czuła się bowiem zniechęcona, rozdrażniona, znużona.. wszystko na raz, a i pewnie znalazłoby się jeszcze kilka emocji mogących opisać jej aktualny stan psychiczny. Odzwierciedlało się to co jakiś w westchnieniu wyjątkowo ciężkim, egzystencjalnym wręcz , gdy to kolejny nieważny, mało satysfakcjonujący droid padał na ziemię. Albo spojrzeniem tęskno rzucanym najbliższej ścianie, o którą wygodnie mogłaby się oprzeć i zupełnie zignorować resztę świata. W myślach nawet kilka chwil debatowała z samą sobą nad zamknięciem oczu i pogrążeniu się w przyjemnej ciemności, jednakże groziło to nieuwagą z jej strony bądź po prostu zaśnięciem pod wpływem blasterowej kołysanki. W obu przypadkach mogłaby zostać postrzelona, a nie miała zamiaru z tej bitwy zabierać ze sobą jakichkolwiek pamiątek. Z dobra setka opisów jednego, nieustającego wymachiwania mieczem nie brzmiała na tyle chwalebnie lub pasjonująco, aby miała w przyszłości wspominać tę misję w opowieściach.

Skrząca się wstęga, będąca smugą pozostawioną w powietrzu przez dwa wirujące w nim ostrza, owinęła sobą najbliższego droida. Z trzaskiem opadła kończyna uzbrojona w blaster, a Jedi tylko zbliżyła się jeszcze bardziej. Tylko jedną ręką ujmując teraz rękojeść miecza, drugą wyciągnęła przed siebie i smukłe, rozcapierzone palce zacisnęła na paskudnym, blaszanym łbie.
-Tst. Męczycie mnie już – syknęła przez zęby.
Moc zakotłowała się niespokojnie pod jej skórą próbując dać upust tej energii na zewnątrz. Rozwijała swe jeszcze kilka chwil wcześniej dość uśpione sploty i wypełniała wszystkie komórki ciała kobiecego w poszukiwaniu luki odpowiedniej do wypełznięcia. I właśnie takie ujście odnalazła w dłoni czarnowłosej. Skumulowała się w jej wnętrzu, rozchodząc się aż do samych opuszków palców, aż w końcu wydostała się w postaci pchnięcia, które posłało bezwładnego blaszaka w stronę jemu podobnych. Złoto tęczówek zabłysnęło żarliwie niczym dwa małe słońce, ale mogło to być też i zaledwie złudzenie, które zaraz prysło pozostawiając w oczach kobiety zaledwie wyraz lekceważenia. Gdyby to była jakaś równie marna symulacja bojowa, to po prostu rzuciłaby to wszystko w tym konkretnym momencie i poszła w diabły. Właśnie tak, ona by poszła z niejaką pewnością, że miałyby one jej coś ciekawszego do zaoferowania niż te tutaj, tfu, blaszaki.

Jednak Ennrian w swych słowach mylił się bardziej niż jemu samemu mogłoby się wydawać. Nie była już tamtym dzieckiem, które chcąc nie chcąc wierzyło w wyczyny Rycerzy. Teraz traciła swą wiarę dzień po dniu, fragment po fragmencie, niczym rozpadająca się szklana tafla. Trudność też sprawiało odnajdywanie w tym wszystkich jakichś wyższych celów, co tylko tworzyło z Liry maszynę do wybijania kolejnych droidów. Potrafiła jednak odnaleźć w sobie nadzieję na to, że miały one swój ilościowy limit, który w najbliższym czasie miał być osiągnięty, gdyż przeczucie jej mówiło, że jak tak dalej pójdzie to zaczną ją boleć nadgarstki. Zaczynała się nagle starzeć, albo adrenalina przestawała o sobie znać w jakimkolwiek stopniu, zmieniając dotąd gotujące krew w żyłach wyzwanie na, cóż, żmudną, zdającą się trwać wieczność, irytującą konieczność.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 07-10-2010, 22:20   #157
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Imię Kaminoanina przebiło się przez grzmoty i zacinający deszcz, ale Jedi obawiał się, że jemu ta sztuka może się nie udać, więc zrezygnował z przekrzykiwania przyrody, tylko po to, by się przedstawić. Postanowił przekierować swoje siły na inną czynność, w tej chwili znacznie ważniejszą niż grzeczność i etykieta. Wyłączywszy uprzednio miecz, Tamir skoncentrował swoje siły na wspinaczkę po ciele zwierzęcia. Co do łatwych zadań nie należało, ze względu na to, że zwierzę było całe mokre.
- Tamir Torn - przedstawił się, gdy w końcu udało mu się zająć miejsce za Kaminoaninem. Chciał jeszcze zapytać ilu innych pilotów udało im się wyłowić, ale start tego żywego i majestatycznego środka transportu mu to uniemożliwił. Jak się chwilę później okazało, w trakcie lotu rozmowa także była niemożliwa. Zwierzę, mimo iż osiągało imponującą prędkość, nie było wygodne, a bynajmniej nie było takie dla Jedi, gdyż Kaminoanowi widocznie nie przeszkadzał kręgosłup wbijający się w pewne miejsca. Zacinający w twarz deszcz i smagający wiatr, które należały do jednych z atrakcji podróży także trzeba było zaliczyć na minus. Ale główna atrakcja miała dopiero nadejść.

Gdy w końcu znaleźli się w czymś, co przypominało hangar, a woda została wypompowana, Torn chwytał łapczywie powietrze. Podróż zdecydowanie nie należała do wygodnych. Zabrak aż bał się pomyśleć co by było, gdyby był ciężej ranny. W czasie lotu rozważał nawet opcję dryfowania na skrzydle do czasu zakończenia bitwy. Ale teraz, gdy był przemoczony do suchej nitki i zsuwał się z grzbietu latającego kolosa, cieszył się, że znalazł się w suchym miejscu. W dodatku od razu pod opieką lekarza, który zaczął prowadzić go jednym ze śnieżnobiałych, niemal oślepiających, korytarzy. Bok wciąż bolał, co nie wróżyło dobrze, jeśli chodzi o dalszy udział Zabraka w bitwie. Przeczuwał, że lekarz miał zamiar umieścić go w bakcie, co nie podobało się Jedi. Kolejna bitwa i kolejny raz lądował u medyków. Jak tak dalej pójdzie, to cały zapas bacty pójdzie na składanie Zabrackiego Rycerza.
- Wiem, że nie mam ku temu odpowiednich kompetencji i bynajmniej nie jestem w stanie do tego, ale czy leczniczą kąpiel możemy odłożyć do czasu zakończenia bitwy? - zapytał zerkając na Kaminoanina. Co łatwym nie było, nawet dla Tamira, który do niskich przecież nie należał, a mimo to, by spojrzeć towarzyszącemu mu medykowi w twarz, musiał unieść głowę. - W powietrzu się już nie przydam, ale gdyby opatrzyć mój bok opatrunkami nasączonymi bactą, mógłbym być użyteczny tutaj. -
 
Gekido jest offline  
Stary 08-10-2010, 12:17   #158
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Niewielki myśliwiec zanurzał się w głębiny oceanu. Prowadził go Merai, komandor wojsk Mon Calamari i dowódca połączonych sił, jego planety i floty Separatystów, atakujących Kamino. Nigdy nie chciał występować przeciwko Republice, ale za namową wysłanego przez Hrabiego Dooku, Passela Argente, prezesa Sojuszu Korporacyjnego, zgodził się, że jedynym sposobem na szybkie zakończenie wojny jest zwycięstwo Konfederacji. A tego pragnął ponad życie, wojna musiała dobiec końca. Zbuntował więc podległą sobie część sił Mon Calamari i łącząc je z większymi wojskami droidów, ruszył z zadaniem pozbawienia armii klonów możliwości uzupełniania sił.

Teraz osobiście zasiadł za sterami myśliwca by wesprzeć swoich najlepszych pilotów, którzy ginęli w starciach z rycerzami Jedi. Przemknął błyskawicznie przez linie przeciwnika, nie zważając na nic. Umknął pogoni, jaką wysłali za nim obrońcy planety, wpadając w fale oceanu. Tu był bezpieczny:

- O czym oni myślą? Bronić wodnej planety nie mając statków potrafiących się zanurzyć? - powiedział zadowolony sam do siebie. - Teraz czas na naszą nagrodę. Według informatora generator powinien znajdować się... Tu nic nie ma! - komandor przecierał oczy ze zdumienia.

- Merai do statku dowodzącego, Kaminoanie oszukali nas - dowódca przekazał informację do swojej floty. - Chyba, że tam w ogóle nie ma żadnego źródła zasilania!

Mon Calamari skierował myśliwiec ku powierzchni. Wychodząc z wody został przywitany już nie przez myśliwce, a przez fregaty Republiki klasy Acclamator. Zgrabnie uniknął ich ognia, a następnie skierował się ku orbicie. Jedi ponownie siedli mu na ogonie. Tym razem szczęście im dopisało i strzał jednego z nich trafił w centralną część statku Meraia. Ten zaczął spadać ciągnąc za sobą smugę dymu. Jednak zanim spadł do morza, zmniejszył kąt spadania, dzięki czemu tylko przejechał po grzbietach fal, zamiast w nie uderzyć całym impetem.

- To nie tak miało się skończyć - usłyszeli w słuchawkach radiooperatorzy na flagowym statku floty Mon Calamari. Co poniektórzy spisali już dowodzącego na straty, więc niemało się zdziwili słysząc jego głos. - Mój rozkaz brzmi: wycofać się. Potrzebuję też waszej pomocy. Postaram się zbliżyć do głównego statku, postarajcie się mnie ściągnąć wiązką.

- Tak jest, ale jeśli się wycofamy nie będziemy w stanie koordynować ataku droidów.

- Droidy też mają zostać wycofane. Przydadzą się gdzie indziej. Szwadron Amphibious również. W bitwach, gdzie będziemy mieli szanse.

- Ale, sir. Zanim skoczymy musimy złamać szyk bojowy. Możemy przez to stracić blisko połowę statków. Dodatkowo Jedi mogą ruszyć za nami.

- Unikajcie ich strzałów jak najlepiej umiecie. Ja dopilnuję, by Jedi nie ruszyli za wami.

Merai poderwał swój statek jeszcze raz w górę. Tym razem na ogonie siadła mu szóstka rycerzy. On z trudem robiąc przeróżne akrobacje, jakoś unikał ich strzałów. Niewątpliwie pomagała mu w tym lepsza konstrukcja myśliwca. Myśliwca, który był jedynym swego rodzaju. Gdy wyleciał na orbitę usłyszał meldunek:

- Ostatnie statki dokują w hangarach. Przygotować się do skoku w hiperprzestrzeń.

Dowódca nie zamierzał jednak dołączać do swoich ludzi. Z daleka ominął główny statek, jakim był Lucrehulk, ustawiający się już do skoku. Rycerze wciąż go ścigali, ale on przestał się tym przejmować. Cel był w zasięgu wzroku. Mon Calamari leciał prosto na pierścienie hipernapędu, rozstawione w przestrzeni przez flotę mistrza Rancisisa, by ułatwić pilotom ewentualny pościg.

- Komandorze Merai, włączył pan tryb autodestrukcji! - usłyszał w słuchawkach.

- Nieważne! Skaczcie już! Lećcie w bezpieczne miejsce!

Jedi wyczuwając intencje ściganego odbili w górę. Myśliwiec Meraia eksplodował dokładnie w momencie, gdy znalazł się w samym centrum pierścieni. Eksplozja, podobnie jak sam myśliwiec, była dość duża. Po hipernapędach dla statków Jedi nie pozostał nawet ślad.

Poświęcenie to jednak nie było konieczne. Oppo Rancisis nie zamierzał ścigać wroga. Po zestrzeleniu licznych maruderów, którzy nie zdołali uciec, zakończył walkę w przestrzeni. Pozostawało jeszcze wykończyć ostatnie oddziały droidów znajdujące się na planecie. Tak czy inaczej Republika odniosła upragnione zwycięstwo.


Shalulira & Era & Nejl

Droidy, mimo liczebnej przewagi, zdawały się być bez szans. Wyżynane dziesiątkami, przez potężnych Jedi i waleczne klony, nie były w stanie posunąć się chociaż o krok dalej. Ich liczba wciąż nie malała, ale ich wysiłki niczego nie dawały. Wąskie przejście jakim były szyby wind w połączeniu z odwagą obrońców miasta i Mocą, okazały się zbyt potężną przeszkodą.

Ale obrońcy zaczęli słabnąć, bój trwał już kilka godzin. W tym czasie ani przez chwilę nie odpoczywali, albo walczyli, albo budowali kolejne barykady. Zmęczenie było coraz większe, a wróg wciąż napierał.

Wreszcie jednak nastąpił przełom. Kolejne droidy przestały napływać z góry. Wykończenie tych będących już na dole było tylko kwestią czasu. Trójka rycerzy świetnie sobie z nimi radziła, podobnie jak klony. Nieoczekiwanie z jednego z szybów windy wyłonił się nagle mężczyzna w ciemnobrązowych szatach Jedi. Był to wysoki brunet, na którego skroniach powoli zaczynała przebijać się siwizna. W prawej ręce trzymał miecz świetlny z fioletową klingą, do złudzenia przypominający ten dzierżony przez słynnego Mace'a Windu. Z łatwością rozpłatał kilka stojących w pobliżu blaszaków. Za nim pojawiały się kolejne klony, ale nie miejscowe, niewyszkolone, rzucone od razu w wir walki. Byli to zaprawieni w bojach żołnierze z regularnej jednostki. Przybywała pomoc.

Walka bardzo szybko dobiegła końca. Era, choć zadowolona ze wsparcia, musiała zaprotestować. Mimo strachu o los bezbronnych cywili, nie mogła nie zauważyć, że było ono zupełnie zbędne, a kto wie czy nie potrzebowano go w innym miejscu. Mistrz, ze szczerym uśmiechem na ustach, podniósł tylko dłoń by uciszyć dziewczynę.

- Spokojnie, już po wszystkim. Konfederacja wycofała się, obroniliście Kamino – po chwili przerwy, gdy do wszystkich dotarła ta nowina dodał – Świetnie się spisaliście.


Jared

Jedi w swoich myśliwcach wrócili na pole walki, na którym wciąż trwał śmiercionośny bój z Vulture'ami oraz statkami Mon Calamari. Te choć walczyły dzielnie, były bezlitośnie strącane z nieba przez obrońców. Strażnicy pokoju, dzięki wrażliwości na Moc, okazali się o wiele lepszymi pilotami niż droidy czy istoty z innej wodnej planety. Jedynie niektórzy mogli poszczycić się umiejętnościami dorównującymi pilotom Republiki, kilku nawet ich przewyższało. Nie mogli jednak zmienić losów starcia.

Siłą Konfederacji miała okazać się ilość rzuconych do boju jednostek. Atakujący nie spodziewali się jednak wrogiej floty, która zaskoczyła ich w decydującym momencie całej bitwy. Teraz, gdy ich myśliwce musiały również walczyć w przestrzeni kosmicznej, broniąc swoich większych jednostek, zabrakło posiłków do wysłania na planetę.

Jedi pozbyli się ostatnich wrogich jednostek i sami ruszyli na orbitę by wesprzeć mistrza Rancisisa oraz przybyłych z nim rycerzy i żołnierzy. Tam Jared mógł być świadkiem największej bitwy jaką kiedykolwiek oglądał. Dziesiątki niszczycieli i fregat oraz setki myśliwców zacięcie ze sobą walczących. Takiego widoku się nie zapomina.

Codd zdążył się popisać jeszcze zestrzeleniem kilku wrogich jednostek, jednak wkrótce wielki Lucrehulk, wykonał zwrot o 180 stopni i skoczył w hiperprzestrzeń. Za nim robiły to inne, mniejsze jednostki, aż w przestrzeni pozostały nieliczne Vulture'y, które szybko zostały zniszczone. Jedi triumfowali.


Tamir

- A widzisz tu jakieś droidy, które trzeba by rozpłatać? - spytał lekarz niezbyt uprzejmie. - Nie martw się, nasi poradzą sobie bez ciebie. Twoje miejsce jest teraz w baccie.

Nie ustępując Kaminoanin zaciągnął biednego Tamira do pomieszczenia, w którym ustawiono kilkanaście zbiorników. Większość była już zajęta przez klony. Zabrak dojrzał również dwójkę Jedi, których jednak nie znał. Domyślił się, że muszą oni być rycerzami, gdyż nie przypominali wyglądem żołnierzy Republiki. Jedynie trzy ostatnie zbiorniku wciąż były wolne.

Torn po kilku protestach, zgodził się wreszcie rozebrać i zająć miejsce w jednym z nich. Mógł tylko mieć nadzieję, że kuracja nie potrwa zbyt długo.


Wszyscy

Bitwa o Kamino dobiegła końca. Siły Republiki straciły w niej kilku Jedi, w tym mistrzynię Kossex, oraz większość klonów, które broniły planety. Straty Konfederacji były jednak znacznie wyższe, do tego zginął dowódca atakujących, komandor Merai. Zarówno w Senacie jak i Radzie Jedi poczytano to jako spore zwycięstwo, o czym poinformowano dzielnych obrońców w kilka godzin po walce. Dokonał tego sam Mace Windu, co bardzo ucieszyło Jareda. Zdawało się, że jego mistrz wraca do dawnej formy.

Również Tamir był obecny przy krótkim przemówieniu czarnoskórego Jedi. Kąpiel w baccie nie trwała długo, rana szybko się zagoiła i teraz Zabrak mógł śmiało twierdzić, że jest jak nowy. Bardziej niż jego cieszyło to Erę, której zamarło serce, gdy usłyszała, że Torn jest w szpitalu. Na szczęście szybko jej wytłumaczono, że obrażenia nie są groźne, a zanim jej przyjaciel opuścił leczniczy zbiornik, ona już przy nim czuwała.

Po podziękowaniach i gratulacjach złożonych najpierw przez mistrza Windu w imieniu Senatu i zakonu, a następnie przez mistrza Rancisisa w imieniu floty oraz swoim, rycerze powoli zaczęli opuszczać Kamino. Siły lądowe, które przybyły wraz z odsieczą miały stanowić garnizon planety, podobnie jak niektóre statki. Wojska te powinny spokojnie wytrzymać ewentualne uderzenie Separatystów i obecność Jedi stawała się zbędna. Trzeba było zresztą wracać do swoich jednostek.

Jako pierwsi odlecieli ci, którzy przybyli na planetę ostatni, czyli Oppo Rancisis, a także ci, którzy walczyli pod jego rozkazami. Wraz z flotą zabrali się również Tsui Choi, Shaak Ti, Obi-Wan Kenobi, który jak się okazało przeżył katastrofę swojego myśliwca oraz kilku innych. Z godziny na godzinę wyruszali też kolejni.

Wyjątkiem był Irton Karnish, Jedi, który w ostatnich momentach bitwy dotarł do odciętych D'an, Qua'ire i Ricona. Ich jako pierwszych poprosił o zmarudzenie w powrocie do macierzystej jednostki. Twierdził, że najpierw musi upewnić się o bezpieczeństwo całego kompleksu pod przywództwem klonów, ale potem będzie miał do tej trójki prośbę. Umówili się więc na spotkanie w sali, w której odbyła się odprawa przed całą bitwą.

Jak się na miejscu okazało nie tylko oni zostali poproszeni o pozostanie. Również Tamir, Kastar i Jared zajęli swoje dawne miejsca. Ten ostatni znał Karnisha. Był on bliskim znajomym Mace'a Windu. Z tego co Korelianin wywnioskował, musieli mieć wspólnego mistrza. Na Kamino pozostali również Ijan Bath, który zestrzelił ścigający Codda myśliwiec, Voolvif Monn, walczący na jednym z gorszych odcinków oraz młoda Twi'lekanka Xiaan Amersu, która przybyła wraz z mistrzem Rancisisem.

- Dziękuję wam wszystkim za przybycie, od razu zaznaczam, że to co zamierzam wam powiedzieć jest jedynie propozycją, na którą żadne z was nie musi się godzić - zaczął mistrz Karnish. - Formuję małą grupę złożoną z Jedi, której zadaniem będzie działanie na tyłach wroga i po tym co o was słyszałem, uważam, że nadajecie się do niej najlepiej z naszej młodzieży. Nie musicie się obawiać, że nie odnajdziecie się w tym środowisku. Zadania będą podobne do tych jakie wypełnialiście przed wojną. Ostrzegam jednak, że ich poziom trudności może się okazać znacznie wyższy. - Po krótkiej przerwie Jedi spytał. - Więc co powiecie? Wolicie wrócić na front, czy wyruszyć ze mną?
 
Col Frost jest offline  
Stary 14-10-2010, 20:30   #159
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Odpowiedź lekarza na protest Torna była zaskakująca. Nieuprzejmy i stanowczy ton nie pasował Zabrakowi do osoby, która miała czule opiekować się rannymi. Fakt, że Jedi nie był obłożnie chory i nie wykazywał chęci do zaproponowanej kuracji nie powinien zmieniać stosunku medyka do rannego. A może to właśnie przez opór młodego Rycerza Kaminonin był taki? W końcu są przyzwyczajeni do tego, że ich klony są im posłuszne i wykonują polecenia bez szemrania. A tu trafia się ranny Jedi, który ośmiela się mieć swoje własne zdanie na temat, na który nie powinien się wypowiadać. Cóż, Tamir postanowił trzymać język za zębami i iść za medykiem, bo koniec końców, skończyłoby się na tym, że w ogóle nie zajęto by się jego raną.
Młody Jedi nie zamierzał jednak odpuszczać. Gdy dotarli na miejsce i postawiono go przed zbiornikiem, do którego miał trafić, słowne starcie rozpoczęło się na nowo. I chociaż Tamir używał przeróżnych argumentów łącznie z tym, że zbiornik może się przydać komuś, kto jest ciężej ranny, a jemu naprawdę wystarczy tylko opatrunek nasączony bactą, Kaminoański medyk nie ustępował. Upór tej dwójki można by śmiało rozdzielić na kilka osób, a jeszcze zostałoby coś dla właściciela. Ostatecznie jednak Zabrak uznał, że nie warto tracić więcej czasu i sił na sprzeczkę, bo i tak nie wygra. Pozbył się zatem swoich przemoczonych szat, by wejść do zbiornika wypełnionego leczniczym płynem.

Kobieta siedziała na krześle stojącym tuż obok łóżka. Jej twarz oświetlał blady hologram unoszący sie znad datapadu. Cień wyostrzał rysy, rozświetlał zimnym blaskiem srebrne oko., czarne kryło sie w cieniu niestwornych, rozczochranych włosów. Jej młoda twarz zastygła w wyrazie skupienia gdy przeglądała tabelki i symulacje. Kolejna publikacja z jaką Era D’an musiała się zapoznać żeby nie zostać w intelektualnym tyle. Jednak chwilowo trudno było jej skupić się na analizie danych.
Jej wzrok co i raz wędrował ku uśpionemu Zabrakowi, ręka mimowolnie dotykała nieruchomej dłoni mężczyzny złożonej na pościeli. Wiedziała, że nie było żadnego niebezpieczeństwa. Wyszedł z bacty zdrowy, musiał się już tylko obudzić. Irytowała się na własny irracjonalny niepokój zmuszając się do rozpoczęcia lektury po raz chyba dwudziesty.
Świadomość powoli wracała do Zabraka. Jego sen przeszedł w bardziej płytki, dzięki czemu Tamir słyszał wszystko, co działo się wokół. W pierwszej chwili, gdy chciał otworzyć oczy, nie mógł tego zrobić. Sekundę później uświadomił sobie, że tylko chce je otworzyć, ale nawet nie wysilił się na próbę zrobienia tego. Leżał więc chwilę wsłuchując się w swój spokojny, miarowy oddech. Czuł ciepło czyjejś dłoni, trzymającej go za jego własną. I tylko jedna osoba przyszła mu w tej chwili do głowy. Otwarł więc powoli oczy i delikatnie uśmiechnął. Tak jak się spodziewał, Era czuwała przy jego łóżku. Była zaczytana i jeszcze nie dostrzegła, że się ocknął. Nim Zabrak się odezwał, uderzyła go świadomość jednej rzeczy. Tego, że młoda Jedi pewnie odchodziła od zmysłów, gdy dowiedziała się, że wylądował w leczniczej kąpieli. Westchnął w duchu, po czym otwarł usta.
- Tym razem to pani komandor nie kryje tyłów. -
Ulga jaką poczuła słysząc znajomy głos rozeszła sie wokół niej w Mocy. Wiedziała, ze wszystko było w porządku. Na to wskazywały odczyty aparatury, skany. Jednak usłyszeć jak odezwał sie do niej tym lekko zaczepnym tonem, po tych wszystkich strachach jakich sie najadła to było nie do opisania.
Odwróciła wzrok od ekranu gasząc go niedbałym gestem. Nie zapamiętywała gdzie skończyła. I tak musiała zacząć od nowa.
- Owszem, to pan komandor zaraził mnie niefrasobliwością – odpowiedziała przesuwając wolno palcami po dłoni Tamira. – Jak się czujesz?
- Zależy o co pytasz. - stwierdził unosząc brwi. - Jeśli o stan fizyczny to czuję się jak nowo narodzony. - przyznał zgodnie z prawdą. - Jeśli o ogólne samopoczucie, to kiepsko. Kolejna bitwa, a ja kolejny raz ląduje w zbiorniku z bactą. - wzruszył ramionami. - Jeszcze trochę i wlepią mi jakiś limit na nią. -
- No na pewno na niej nie oszczędzasz. A co ci się tym razem stało? – spytała z zawadiackim uśmiechem podnosząc sie z krzesła i przysiadając na skraju łóżka. – Niech zgadnę, nieosłonięte tyły?
- Zdziwisz się, ale o swoje tyły zadbałem. Ogona pilnował mi Jared, więc miałem niezłą obstawę. - stwierdził. - Tym razem... cóż, bezpośredni powód lądowania w bakcie jest taki, że Kaminoańskie ryby miały ochotę na moczonego Zabraka. -
- Dobrą sobie porę wybrałeś na kąpiel nie ma co. – kontynuowała żartobliwie. – Aż tak gorąco było tam na górze?
- Pewnie tak samo, jak tu na dole. - odparł wymijająco. - Ech, jeszcze jedno lądowanie w bakcie i będę miał ksywę wśród klonów Komandor Bacta. -
- Oni nie nadają ksywek, są na to zbyt zrównoważeni. No i nie przyjmuj sie nie ma tutaj zbyt wielu świadków – powiedziała łagodnie. – Ale owszem mógłbyś te swoje ekscesy szpitalne ograniczyć. Leżysz tylko i podszczypujesz pielęgniarki.
- Ekhem, klony nie są w moim typie. - udał oburzenie, po czym zerknął na Erę podejrzliwie. - Za to pewnie ty przesiadujesz tu tylko dla nich. I to właśnie ty podszczypujesz pielęgniarki. - odbił piłeczkę.
- Nie podszczypuje, przez pancerz za trudno sie czegokolwiek domacać – odparła z rozbrajająco bezczelnym uśmiechem. Wszystko było w porządku, smutne wspomnienie wizji zacierało się. Chwilowo nawet uparte poczucie winy szepczące do ucha, ze powinna być bardziej powściągliwa w miejscu publicznym nie umiało stłumić jej radości.
- Za to ty sie w tym łóżku rozsiadłeś jak wicekról Alderaana. Jesteś zdrowy nic nie stoi na przeszkodzie żebyś się podniósł.
Zabrak pokręcił tylko głową słysząc argument młodej Jedi. Uśmiechnął się jednak mimowolnie i pogładził kciukiem dłoń Ery.
- Stoi. - odparł poważnym tonem. - Skoro siedzisz tu beztrosko, a ja nie słyszę nigdzie eksplozji, znaczy, że bitwa się skończyła. Dwa, jest mi tu wygodnie, więc skorzystam. W końcu, mimo wszystko, to łóżko jest wygodniejsze niż pokładowa koja w kabinie. -
- Rade tez będziesz przyjmował w takim stanie. Jestem ciekawa jak w piżamce szpitalnej wyjdzie ci stawanie na baczność – odcięła się gładko. Przez chwile znów czuła się lekko i swobodnie.
- Stawanie na baczność to nie problem. Ten się pojawi, gdyby przyszło zasalutować, bo dostałem trochę za małą i unosiłaby się do góry. A nie mam zamiaru pokazywać Radzie tego, co skrywam. - odparł zakładając wolną rękę za głowę. - Mam nadzieje, że moje wodowanie i walka z rybkami nie pozbawiły mnie wiele zabawy -
Przygryzła w dolną warg e by powstrzymać uwagę jaka uparcie cisnęła sie jej na usta. Póki co trzeba było zachowywać pozory im przyjacielskiej pogawędki.
- Nie wiele. Mistrz Rancisis przybył i ocalił nasze tyłki. Przywódca atakujących separatystów zginął. Cały holonet już trąbi o wielkim zwycięstwie - westchnęła powstrzymując grymas niesmaku. – Przespałeś osobiste gratulacje mistrzów. Rancisis jak zawsze troskliwie przygładził brodę kiedy mnie zobaczył, nie wiem czy mi to kiedykolwiek zapomni. – mrugnęła porozumiewawczo do zabraka.
- Właściwie to nie było mi czego gratulować. Strąciłem może koło tuzina droidów, może ciut więcej. Zasługi innych były większe, więc w sumie, przespałem coś, co i tak mi się nie należało. - odparł z uśmiechem. - A na miejscu Mistrza Rancisisa albo bym się do ciebie nie zbliżał, albo zapewnił sobie ochronę w postaci garnizonu klonów, na wypadek gdybyś znów chciała spalić mu brodę. - Zabrak podrapał się w tył głowy. - Masz dla mnie jeszcze jakieś ciekawe wiadomości? -
- Patrzcie go, sama troska przyjaciela mu nie wystarcza. Wiadomości mu sie zachciewa. Co ja holonet jestem? – pogroziła Zabrakowi palcem. – Ciekawy świata jesteś nie ma co? Jak tak to pozwiedzaj okolice zanim ans stąd zabiorą. Laboratoria robią wrażenie, chociaż jak dla mnie są mało sterylne. Z resztą i tak będziesz musiał ruszyć swój tyłek Mistrzowie chcą nas niedługo widzieć. Zrobiliśmy swoje i sie wynosimy.
- Dziękuję, ale odpuszczę sobie zwiedzanie. Ta biel razi tak w oczy, że martwię się, czy przypadkiem nie oślepnę przed odlotem z Kamino. Laboratoria mnie osobiście nie interesują, to raczej twoja działka, nie sądzisz? - zapytał unosząc brew. - A, że Mistrzowie chcą nas widzieć... nic nowego. Podziękują raz jeszcze za tę bitwę i wyślą na następną. I Moc jedna wie, w którą część galaktyki tym razem nas rzucą -
- Oby w taką gdzie jest więcej słońca i mniej sushi[/i] – mrugnęła znacząco do zabraka. – A ja lab sobie obejrzałam jak sie w nim barykadowałam i też już dziękuję.
- Wygląda na to, że jedynym takim miejscem byłoby Tatooine... - skomentował z zamyśleniem, jakby autentycznie brał taką opcję pod uwagę.
Chwilę później puścił rękę Ery, podparł się dłońmi o łóżko i przeniósł do pozycji siedzącej, po czym spuścił nogi z łóżka, po przeciwnej stronie niż ta, po której siedziała młoda Jedi.
- Pani komandor ma ochotę coś zjeść? A może wybierzemy się na spacer? - zapytał odwracając głowę tak, by móc zerknąć na Erę
Era poczuła pewien dyskomfort gdy dłoń zabraka uciekła z pomiędzy jej palców. Obserwowała jak wstawał powoli, plecami do niej. I po chwili odkryła zalety takiego ustawienia. Kręcąc głową podeszła wolno do złożonych nieopodal ubrań rycerza.
- Dla pani komandor obie opcje są równie atrakcyjne. A na co pan komandor czuje się na siłach? – spytała po czym rzuciła Tamirowi jego strój. – I ubierz się na miłość Mocy, zanim poczuje się. Zgorszona. To sie dopiero nazywa odsłaniać tyły
Mrugnęła i wolnym krokiem wyszła z sali czekając na towarzysza za drzwiami.
Rumieniec wystąpił na twarz Zabraka, gdy ten uświadomił sobie, że pokazał Erze znacznie więcej niż chciał i szybki obrót, by zasłonić się kołdrą na nic się już nie zdał, gdyż dziewczyna i tak zostawiła Jedi samego w sali. A ten kręcąc głową wziął swoje ubranie i zaczął je na siebie wdziewać zamiast szpitalnej piżamki odsłaniającej tyły.
Chwilę później, Tamir opuścił salę w szatach, w których czuł się wygodnie i komfortowo, z mieczem świetlnym wiszącym u pasa. Chowając dłonie w poły płaszcza, by go nie kusiło, by ująć dłoń młodej Jedi, stanął obok Ery.
- Zapraszam zatem na spacer. Pogoda na Kamino nie bardzo sprzyja podziwianiu pięknych widoków, ale może będziemy mieli szczęście i żadna fala nie zechce nas pochłonąć. -
- Tylko nie wpadnij mi znowu do wody – zażartowała splatając ręce na piersi gdy ruszyli korytarzem. Dziwnie był iść tak blisko i daleko zarazem. – Na pewno czujesz się dobrze?
- Tak. Wbrew moim praktykom z poprzednich bitew, moje rany nie były ciężkie i tym razem nie byłem umierający. - zażartował. - Acz pseudonim komandor bacta wydaje mi się najbardziej odpowiednim dla mnie... No, może jeszcze pechowiec. - stwierdził, próbując nawiązać luźną rozmowę. Co łatwym nie było. Cieszył się, że Era była cała. Raz jeszcze udowodniła, że potrafiła radzić sobie na polu walki dużo lepiej od niego. Cóż jednak z tego, że się cieszył, kiedy nie mógł tej radości w pełni okazać, nawet jeżeli była w zasięgu jego ramion, w które by ją z chęcią przyjął.
Zastanawiała się jak wiele może mu powiedzieć żeby go zbytnio nie obciążać. Z drugiej strony na to chyba było już za późno.
- Znowu wylądowałeś tam gdzie jest gorąco. I to tym razem blisko piekła bo aż ja ten skwar poczułam – podjęła pozornie lekkim tonem. Nawet nie umiała wyrazić słowami jak bardzo się wtedy bała. Nawet teraz kiedy Tamir stał na wyciągnięcie ramienia od niej wspomnienie wciąż było wyraźne.
Zabracki Jedi zatrzymał się na chwilę, sprawiając, że Era wyprzedziła go o kilka kroków. Pytające, badawcze i zarazem zdziwione spojrzenie padło na bladej, pięknej twarzy dziewczyny.
- Jak to, poczułaś? -
- No wiesz Moc czasem płata dziwne figle. Akurat razem z klonami demolowaliśmy laboratoria. Cięliśmy blachę, wyrywaliśmy panele ze ścian i układaliśmy sobie małą, zgrabną barykadę w drzwiach, tak w ramach rearanżacji wnętrz... – mówiła pozornie lekkim tonem starając się nie wprowadzać ciężkiego nastroju do rozmowy. – A tu nagle łup cos mnie nagle zamroczyło... w pierwszej chwili myślałam, że znowu zwaliłam sobie jakieś żelastwo na głowę, chyba trochę za entuzjastyczna w tym cieciu blachy byłam bo chlastałam ją gdzie popadło i różne rzeczy się urywały. Nie ale to byłeś ty i sądząc po wizji raczej było ci wtedy gorąco.
- Mogłabyś czasem ominąć owijanie w bawełnę i powiedzieć wprost... - westchnął Zabrak, zakładając ręce na klatce piersiowej. - Wizji... - zamyślił się. - To raczej paradoksalna wizja, ponieważ ocean Kamino jest strasznie lodowaty. Chyba, że Moc przedstawiła cię wyolbrzymiony obraz bitwy powietrznej chwilę przed tym, jak przez przypadek musiałem lądować w rzeczonym oceanie. -
- Wiesz gdyby Moc mówiła w sposób prosty i bezpośredni życie byłoby znacznie łatwiejsze. Ale ona zazwyczaj lubi się bawić w alegorie. I tak moim zdaniem odnosiła się do twojego hobby... niebezpieczeństwa znaczy się. Byłeś w opałach i ja to zobaczyłam dosłownie. – odparła wciąż lekkim tonem.
- Dostałem tylko w skrzydło. - stwierdził. - Inni mieli o wiele gorzej, więc ja mojej sytuacji nie nazwałbym opałami. Co mi przypomniało, że powinienem podziękować Jaredowi za to, że pilnował mojego ogona i pewnie przybycie pomocy też jemu zawdzięczam. -
- Teraz będzie jeszcze mocy zarzucał panikarstwo? Mężczyźni.Era uśmiechnęła się łagodnie. – Do bacty też cię pewnie wcisnęli przez nadgorliwość. Ach te przewrażliwione medyki, jak komuś wnętrzności wypływają od razu robią z tego wielkie halo, zupełnie nie wiadomo dlaczego
- Owszem, zarówno Moc jak i medyk przesadzili. Bywałem w gorszych tarapatach niż dzisiaj. A medyk niepotrzebnie wsadzał mnie do bacty. Opatrunek w niej nasączony w zupełności by wystarczył. - znów wsadził ręce w poły płaszcza i ruszył dalej korytarzem. - Skoro wszyscy i wszystko traktują mnie jak dziecko, to może powinienem siedzieć w Świątyni razem z młodzikami? -
Dziewczyna westchnęła.
- Albo udowodnić im, ze się mylą i nie zwalać mi więcej sufitu na głowę. – powiedziała łagodnie zrównując się z nim ramieniem. – Choć z drugiej strony jakieś atrakcje zawsze się przydają. A ty m i ich dostarczasz w ilościach od których każdej dziewczynie zakręciłoby się w głowie. Nawet bez panikarskiej Mocy
- Jakie atrakcje? - zapytał zerkając na dziewczynę. - Jestem Jedi w służbie Republiki i wykonuje swoje obowiązki najlepiej jak potrafię. To nie moja wina, że jestem dobrym pilotem i dostałem przydział do bitwy powietrznej i musiałem walczyć z przeważającą liczbą wroga. -
- Nie twoja – westchnęła wpatrując się przez chwile w Tamira z łagodnym uśmiechem pełnym smutku i czułości zarazem. – To co? Mam inwestować w jakiś hełm?
- Jesteśmy na Kamino, miejscu w którym zostały stworzone klony i wyposażone, więc weź jakiś stąd. - stwierdził idąc dalej przed siebie. - Zresztą hełm mi w niczym nie pomoże, kiedy mój myśliwiec zostanie trafiony i zamieniony w pył. -
- Hełm jest dla mnie, skoro sufit ma mi teraz regularnie spadać na głowę. Tobie nie dam, skrzywdziłbyś wtedy pełzacza. – odparła kręcąc głową.
- Przesiądź się do myśliwca, tam sufit nie będzie ci spadał na głowę. Najwyżej jakiś transportowiec albo chmara Sępów. - zaproponował, skręcając w korytarz prowadzący na balkon. - A nawet jeśli nie będziesz chciała, to propozycja pożyczenia hełmu z Kamino za darmo jest wciąż aktualna. -
- A co mi tam. Już i tak mnie już tutaj nie zaproszą po tym jak im przebudowałam laby, mogę im jakiś zwinąć. – Puściła oko do Tamira. – Szkoda tylko, ze biały mnie pogrubia
- Cóż, porównując wielkość twojej głowy z głowami klonów, utopisz się w ich hełmach. - stwierdził, po czym zamyślony dodał. - Stwierdzenie "utopisz się", nie jest odpowiednie po tym, jak niedawno sam bym wylądował na dnie z wodą w płucach. -
- No proszę, a ktoś mi wmawiał, ze wcale nie był w opałach. – odparła siląc się na lekkość. Przez całą tą rozmowę czuła jakąś dziwną strunę ściskającą jej gardło. Ukrywała się za śmiechem. Tak łatwo oboje mogli zginąć. Odwrócić się i nigdy już nie zobaczyć.
- Nie byłem w dużych opałach. - sprostował. - Na szczęście potrafię wstrzymywać na długo oddech i jako tako pływam, więc... cóż, mogło być gorzej. - stwierdził wzruszając ramionami.
Gdy w końcu dotarli do balkonu, przepuścił przodem dziewczynę, po czym sam wyszedł na zewnątrz. I niestety, pogoda na Kamino nic się nie zmieniła. Ciemne chmury wciąż snuły się po niebie, z których padał rzęsisty deszcz, a powierzchnia oceanu była wzburzona. Zabrak naciągnął więc kaptur na głowę.
 

Ostatnio edytowane przez Gekido : 14-10-2010 o 20:42.
Gekido jest offline  
Stary 14-10-2010, 20:41   #160
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
- Wiesz, że tak naprawdę sam jestem sobie winien tego, że znalazłem się w wodzie? - zapytał patrząc w pusty punkt na horyzoncie.
Wzburzone fale i wszechobecna szarość planety przytłaczała dziewczynę ze wszystkich stron. Zaś słowa zabraka zwiastowały ciężki temat. Kusiło ją żeby uciec w kolejny żart, jednak powstrzymała się. Skoro chciał to wyznać ona go posłucha.
- Czemu tak uważasz? – spytała opierając sie o barierkę. Gdzieś za jej plecami szalał ocean.
- Bo uparłem się żeby za wszelką cenę spróbować zmniejszyć straty w klonach. - stwierdził przenosząc na chwilę spojrzenie szmaragdowych oczu, na twarz dziewczyny. - Z uszkodzonym skrzydłem wracałem w kierunku platform, by na jednej z nich osiąść i stanąć do walki z droidami na lądzie. Ale po drodze zauważyłem jeden z transportowców, a myśliwiec miałem uzbrojony jeszcze w kilka rakiet. I spróbowałem zaatakować. Ale mój atak nic nie przyniósł, za to sam zostałem strącony. - znów przeniósł wzrok na ciemne fale. - Wiedziałem, że ryzyko jest duże, że nie powinienem go podejmować, tylko kierować się na platformę. A mimo to spróbowałem. -
Na chwilę serce dziewczyny zatrzymało się by zaraz ruszyć pędem przed siebie. I on miał czelność jej wmawiać, ze nic mu nie groziło. Myśliwcem na transportowiec? Co to był za pomysł? O czym on wtedy myślał? Co po tym ataku oczekiwał? Nie przyszło mu do głowy, ze będzie się martwiła? Zamknęła oczy czując jak ogarnia ją gniew zrodzony ze strachu. Sama dotąd nie wiedziała jak bardzo bała sie go utracić. Milcząc odwróciła się do oceanu pozwalając żeby zimne krople deszczu zrosiły jej twarz. Nie chciała nic mówić. Zbyt wiele było uczuć i myśli. To nie byłyby dobre, racjonalne słowa.
Zabrak stał wpatrzony w ocean i także milczał. Era promieniała w Mocy swoimi emocjami, których Jedi mógł bez problemu dotknąć i je odczytać. Była zła. Musiała być. Dokonał w końcu nierozważnego ataku. I właściwie nieistotne było to, że atakował ten transportowiec od tyłu, ważny był dla niej fakt, że w ogóle spróbował. Rozumiał jej złość, bo pewnie sam czułby to samo na jej miejscu, ale co mógł zrobić? Taki już był, cenił życie innych ponad swoje i chciał zmniejszyć ilość droidów atakujących platformy. Mógł jej oczywiście tego nie mówić. Zachować to dla siebie. Ale chciał być z nią szczery. Wolał czuć jej złość za to co zrobił, niż oszukiwać ją i zatajać tą wiadomość przed nią. Stał więc na deszczu w milczeniu, obserwując sylwetkę dziewczyny, pozwalając by zacinające krople deszczu, rozbijały się na jego twarzy.
Tak wiele było emocji i myśli w głowie dziewczyny, ze nawet lodowaty deszcz nie zdołał ich wypędzić.
- Dlaczego? – spytała w końcu ze wszystkich siła starając się mówić spokojnie i bez wyrzutu który ciążył jej teraz jak cierń.
Zastanawiał się, czy dalsza rozmowa na ten temat ma sens. Zrobił co zrobił i zmienić tego nie mógł. Tłumaczenie się też nie miało sensu, bo to i tak niczego by nie zmieniło. Mogło jedynie pogorszyć ich wzajemne relacje. Mimo to, postanowił odpowiedzieć na jej pytanie.
- Bo uznałem, że jeżeli udałoby mi się uszkodzić statek na tyle, by lądowanie się nie powiodło i droidy znajdujące się wewnątrz zostałyby zniszczone, warto byłoby zaryzykować. Chciałem odciążyć oddziały broniące platform. Zmniejszyć straty w klonach. -
Pokręciła głową. Pomysł wciąż wydawał sie jej wprost nieprzytomnie nierealny.
- Chciałeś jednym myśliwcem zestrzelić transportowiec który przedarł sie przez cały kordon wojsk? Myślisz, ze choć przez chwile miałeś na to jakieś realne szanse? – głos jej drżał i ze wszystkich sił starała sie go nie podnosić. Przed oczami wciąż miała wizję płonącego Tamira, pikujący do wody palący sie myśliwiec.
- Jakie to ma teraz znaczenie? - zapytał przenosząc wzrok na wzburzony ocean. - Transportowiec został uszkodzony, ale nie trafiłem we właściwie miejsce, by go zestrzelić. Sam co prawda zostałem zestrzelony, ale przeżyłem. -
- Tym razem. Nie jesteś nieśmiertelny, nikt z nas nie jest. W końcu możesz nie zdążyć do bacty. – odparła stanowczo.
- Mówiłem, że nie potrzebowałem bacty. A wylądowałem w niej i tak nie z powodu obrażeń po lądowaniu w oceanie, tylko po ugryzieniu przez rybę. - upierał się przy swoim
- Wylądowałeś w niej ponieważ zrobiłeś coś głupiego. Niemal zabiłeś nas oboje w tak bezsensowny sposób, ze aż głos mi się łamie – No i stało się, wybuchła choć nie krzyczała, mówiła tylko ostro ale cicho. - Jak sądzisz w jaki sposób bardziej pomożesz klonom? Popełniając idiotyczne samobójstwo czy żyjąc dalej i walcząc u ich boku na froncie? Człowiek który nie szanuje własnego życia nie szanuje niczyjego życia.
Tamir stał milcząc. Jakim cudem znów poczuł się jak padawan otrzymujący reprymendę od swojej mentorki? I czemu na Moc, Era upierała się, by drążyć ten temat? Przecież to już i tak niczego nie zmieniało.
- W żaden im nie pomagam. - odparł w końcu. - I jaki sens ma wyrzucanie mi tego, co zrobiłem? To już nie zmieni tego, co się stało.
Mogła mu powiedzieć jeszcze wiele różnych rzeczy, chociażby to jak niemal odstrzelono jej głowę bo nie mogła się skupić ze świadomością, ze coś mu groziło. Ze ta jego eskapada niema ją zabiła, ale milczała zaś Tamir na szczęście nie zauważył liczby mnogiej jakiej przez chwile użyła.
- A coś się w ogóle stało? Bo słuchając ciebie można odnieść dziwne wrażenie, że nic. Bo przecież tobie nic nawet przez chwilę nie groziło, prawda? – prychnęła. - Ale masz rację, nie ma sensu o tym rozmawiać.
Wyminęła zabraka ruszając do drzwi. Była zziębnięta, zmęczona i czuła się jakby ktoś ją bardzo mocno uderzył.
- Wiesz jakie błędy są najgłupsze? – zapytała jeszcze tuż przed drzwi. - Takie na których nasza własna duma nie pozwala się nam uczyć.
Chwilę potem już jej nie było.
Torn odprowadził w milczeniu dziewczynę wzrokiem. Nawet po jej zniknięciu wpatrywał się jeszcze w zamknięte za nią drzwi. To rzeczywistości przywrócił go chłodny podmuch powietrza, który przeszył go na wskroś. Zabrak kręcąc głową przeniósł spojrzenie ponownie na wzburzony ocean i westchnął, wsadzając ręce w rękawy szaty, szczelniej się nią opatulając.
Brawo Torn. pomyślał. Tylko ty potrafisz z gracją Hutta wchodzić w związek. O ile o jakimkolwiek można mówić.
Jeszcze kilka minut zajęło Tamirowi obserwowanie szerokiej wody, która porażała swoim majestatem. Wzbudzała w nim szacunek, zwłaszcza po tym, co przeżył, niemal wiążąc się z nią na zawsze. Tylko swojej determinacji i uśmiechowi Mocy zawdzięczał fakt, że jeszcze żyje. I przyjacielowi, któremu należały się za to podziękowania. Z taką też intencją, Zabrak opuścił balkon, chcąc znaleźć Jareda.

Jedi snuł się po oślepiająco białych korytarzach, a brąz jego płaszcza, kontrastował z blaskiem złotych kosmyków opadających mu na ramiona. Był niczym duch. Poruszał się cicho, szybko, chociaż tak naprawdę się nie spieszył. Zamyślony, czy strapiony wyraz twarzy przylgnął do facjaty Zabraka, który mknął właściwie na oślep przez korytarze nawodnego miasta. Mimo, zdawać by się mogło, nieobecności duchem, Torn obracał głowę w kierunku każdego otwartego pomieszczenia, z nadzieją, że odnajdzie w nim Corellianina. Raz jeszcze jego wzrok powędrował w bok, gdy przechodził obok kantyny. Automatycznie odbił na wprost, gdy Zabrak zatrzymał się dwa kroki za kantyną. Zawahał się i zastanowił, czy na pewno dobrze widział. Odwrócił się, podszedł w kierunku wejścia i zerknął do środka. Chwilę później pożałował, że to zrobił, gdy jego serce zabiło mocniej. Era, jakby nigdy nic, siedziała z Jaredem i o czymś rozmawiali. Brwi Zabraka powędrowały do góry i westchnął cicho, wycofując się, by przypadkiem któreś z nich go nie dostrzegło. Ruszył dalej korytarzem, czując, że gotuje się w środku.

Czyżby Era po kłótni z nim szukała pocieszenia u kogoś innego? Nie, nie zrobiłaby tego. To nie było w jej stylu. Chociaż... Nie, nie mógł tak myśleć. Ale co zatem robiła z Jaredem? Siedzieli przy jakimś napoju, prawdopodobnie drinku. Zabrak wiedział, że dziewczyna nie odmawiała drinka, a Codd był Corelianinem, a oni doceniali trunki alkoholowe. Może tylko poszła z nim porozmawiać? Tylko o czym? A Jared na pewno nie zrobiłby z nią niczego niestosownego. Chociaż... Corelliańskim Jedi wolno było zakładać rodziny i nie byli za to wydalani z Zakonu. Do tego, przynajmniej z tego, co Torn potrafił ocenić, był przystojny, był człowiekiem, a jego głowy nie zdobiły rogi, które mogły kogoś zranić przy pocałunku, więc może Era...
Z plątaniną myśli, która tylko pogarszała jego i tak kiepskie samopoczucie, Jedi wpadł do sali treningowej. Natychmiast padły na niego zainteresowane spojrzenia znajdujących się tam klonów. Większość z nich miała na sobie lekki strój, w jakich zapewne poruszali się tu na co dzień i w jakich ćwiczyli. Część odpoczywała, a kilku było odzianych w białe pancerze. Tamir obrzucił ich wzrokiem. Każdego po kolei. Był nakręcony i musiał się wyżyć, spuścić trochę pary z siebie. Chciał na jakimś worku treningowym, ale skoro były tu klony, które i tak ćwiczyły. Trudno, oberwie im się, a przy okazji i jemu oddadzą, więc będą kwita.
- Ty - powiedział Tamir zerkając na jednego z klonów w niebieskich szatach, który kończył wiązać sobie dłonie bandażem, przygotowując się do sparingu z jednym ze swoich braci.
- Tak, sir? - zapytał automatycznie stając na baczność.
- Będziesz ze mną walczył. - zadecydował Jedi, zrzucając ze swoich barków płaszcz, który miękko wylądował na ziemi. Sam ruszył w kierunku wolnej maty.
- Sir? - pytające spojrzenie utkwione zostało w Zabraku.
- To jest rozkaz, żołnierzu. - odparł Tamir zrzucając kolejną część odzienia i odpinając miecz od pasa. - Nie uczą was tu, jak walczyć z kimś, kto potrafi używać Mocy, więc ja wam pokażę. - powiedział zapraszając wskazanego klona naprzeciwko siebie. Ten podszedł, chociaż bez entuzjazmu na twarzy. - To ma być poważny sparing. Bez ulg ze względu na mój stopień. Od teraz, przez cały sparing, nie jestem komandorem Tornem, tylko twoim sparingpartnerem. Jasne? -
- Tak, sir - odparł spokojnie klon, stając w pozycji do walki.
- Zatem, możemy zaczynać. - zadecydował Tamir, po czym ruszył w kierunku klona.

Tamir był zawiedziony, że nie pozwolono im opuścił Kamino. Co prawda był już spokojniejszy i sztorm już w nim nie szalał, ale pobytu na tej planecie nie będzie miło wspominał. Podobnie jak Elom.
Teraz, uspokojony po sparingu, siedział w sali, do której wszedł jako pierwszy, nie licząc oczywiście Mistrza, który ich tutaj wezwał. Zajął więc swoje miejsce i wsadziwszy dłonie w rękawy i spuściwszy głowę w dół, zamknął oczy i po prostu czekał. Wolał ograniczyć ruchy, gdyż kilka miejsc bolało go po sparingu z klonem. Musiał przyznać, że byli dobrze wyszkoleni w bezpośrednim starciu. Chociaż gdy tylko Tamir używał Mocy, od razu zyskiwał przewagę. Jednak siniaki, których się nabawił zarówno on, jak i klon z którym sparował, nie poszły na marne. Liczył na to, że żołnierze Republiki, wzbogaceni o wiedzę, jaką starał się im przekazać Zabracki Jedi w ten niestandardowy sposób, będą potrafili chociaż zbliżyć się do zranienia użytkowników Mocy stojących po stronie Separatystów. A było ich z pewnością znacznie więcej niż tylko Dooku, Korel, czy Artel.
Tymczasem przybywali kolejni Jedi wezwani przez Mistrza. Nie zabrakło wśród nich także Ery i Jareda, na widok których krew popłynęła nieco szybciej w żyłach Zabraka, jednak szybko się uspokoił, a i po sobie niczego nie zdradził. Zmienił jedynie nieznacznie pozycję, rezygnując z siedzenia ze spuszczoną głową. Chwilę jeszcze wyczekiwał, lecz nikt więcej się nie pojawił, a Mistrz zaczął przekazywać im powód tego zebrania. Powód, który był dla Tamira zaskoczeniem. Zwłaszcza, z powodu użytej argumentacji. "po tym co o was słyszałem, uważam, że nadajecie się do niej najlepiej z naszej młodzieży." powtórzył w myślach Torn. A cóż on takiego zrobił, by sobie zasłużyć na taką opinię? Na Elom nie udało mu się utrzymać ważnego strategicznie wzgórza, stracił niemal wszystkich swoich ludzi, dostał się do niewoli, by później sporo czasu spędzić w szpitalnym łóżku. Na Iktoch też nie wykazał się niczym szczególnym, chociaż za sukces można uznać fakt, że nie wylądował w bakcie. Za to Kamino to kolejna plejada sukcesów. Uszkodzony myśliwiec, atak na transportowiec, lądowanie w wodzie, ratowanie się przed zostaniem pokarmem dla ryb, pobyt w bakcie (a jakże) i kłótnia z Erą. Cóż, jeżeli brać to pod uwagę, to Tamir mógłby robić za szpiega w Konfederackim szpitalu. O ile jakiś, rzecz jasna, mieli. Chociaż z drugiej strony, na froncie był tak samo przydatny jak... no właściwie jak Tamir Torn.
- Masz jednego chętnego, Mistrzu. - odezwał się Zabrak, po tym, jak wypuścił powoli powietrze z ust. - Jak głęboko na tyłach wroga będziemy działać? -
 
Gekido jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172