Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-10-2010, 17:26   #201
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Powiedział. opowiedział wszystko kapłanowi ze szczegółami jak na spowiedzi.
A może nie powiedział?...
Wiele wspomnień wymykało się pamięci Jaczemira od kiedy trafił do zamkowej kuchni, gdzie zastał starą kucharkę, swoją służebną Ingę i jakiegoś niedorozwiniętego wyrostka - posługacza z zamkowej czeladzi.
Chłopak, mimo swego umysłowego opóźnienia okazał się świetnym kompanem do rozmowy. I do szklanki. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że nie pili szklankami. Na protesty kucharki zareagował agresją. To działało. Życie wielokrotnie powtarzając schemat nauczyło go, że baba staje się posłuszną dopiero, gdy poczuje silną rękę albo usłyszy soczysty stek rzuconych w twarz niewybrednych bluzgów. Do rękoczynów nie doszło, bo i nie musiało. Miał w pamięci wyczyny Mistrza Daree, a i tak podziałał drugi sposób i wymowne gesty zaznajomionej z Jaczemirowym zwyczajem Ingi. Kobicina ze łzami w oczach nie robiła na nim wrażenia. Nie tego dnia. Nie w tych okolicznościach. Miał dość własnych problemów, by przejmować się sumieniem. Zalewał więc z przygłupem, imienia którego nawet nie pamiętał, swoją rozpacz i gorzkie wspomnienia ostatnich dni.

Warty w skryptorium nie trzymał. Miał swoje powody. Jaką wartość miała by taka warta pełniona przez pijanego człowieka? Pytanie nie wymagało odpowiedzi. A pijany bywał od tego czasu notorycznie. Pił dużo, często, praktycznie przez cały czas. Odkrył bowiem w sobie niezbadane dotąd pokłady odporności na zawarte w winie trucizny. Spijał się coraz trudniej. Z coraz większym wysiłkiem przychodziło mu osiągnięcie stanu zobojętnienia i nasycenia, o jaką wszak w całym tym zajęciu chodziło.
Dni przeplatały się z nocami, twarze spotykanych ludzi przenikały się z koszmarami, które śnił. Nie był w końcu pewien, które ze wspomnień były prawdziwsze. Pamiętał żołnierza o nijakich, rybich oczach, Lutfryda, stajennego, którego odwiedził w stajniach a opuścił chyba kolejnego a może nawet po dwóch dniach, kapłana i jakichś ludzi z czeladzi. I okropne maski koszmarów. Wszystko tańczyło w szalonym wirze nieświadomości. Wszystko to spychał za siebie kolejnymi butelkami z zamkowej piwnicy, do zawartości której dostęp miał nieograniczony. Może kuchmistrzyni uznała, że najlepszą zemstą będzie pozwolić się dziadowi normalnie zachlać na śmierć?... Nie dbał o to. Topił swój żal. Swoją rozpacz i rozczarowanie.

Ani jedna nowa karta jego autorstwa nie pojawiła się w skryptorium od czasu ukończenia rekonstrukcji Opowieści. Stan umysłu w jakim znajdował się Jaczemir nie pozwalał na to, by tworzył. Mimo, że wcześniej bez względu na stan upojenia pisał z powodzeniem. Czarna rozpacz, to było jedyne, co aktualnie widział jednooki starzec, gdy spoglądał w swoją przyszłość.
Nadejście zimy zastało go gdzieś w nieużywanym, pełnym starych i poniszczonych gratów skrzydle zamku. Swym zwyczajem tego dnia również był pijany, niemal nieprzytomny. Jednk lata spędzone ne duktach i bezdrożach przyniosły owoce. Zadziałał instynkt, który nie oglądając się za świadomością, pozostawioną gdzieś tam, w innej części zamku, wygramolił udręczone ciało spośród rupieci korytarza. Podświadomość nauczona doświadczeniem wiedziała, że kiedy robi się zimno, naprawdę zimno, trzeba brać dupę w troki i szukać jakiejś cieplejszej dziury.
- Wózek... gdzie ten cholerny wózek...? - usłyszał bełkotliwe słowa, a ręce macały poomacku.
 
Bogdan jest offline