Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-10-2010, 07:11   #5
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Nigdy ich nie dogonimy... - jęknęła Thyone. - W takim tempie... - spojrzała z wyrzutem na Molossa.
Moloss, pewnie prowadzący grupę, przesłał mówiącej uspokajający uśmiech.
- Nie bój nic - powiedział. - Poza tym pamiętaj, że chcemy tylko sprawdzić, czego tu szukają, skoro już plączą się nam pod nogami.
- Ale ten chłopiec? Po co ciągną ze sobą tego chłopca? Może go porwali?
- Thyone, opanuj się - wtrąciła się Fradia. - Nasłuchałaś się zbyt wielu ballad i uwierzyłaś w to, co sama śpiewasz. Poza tym... to może być dziewczynka - dodała ze złośliwym uśmiechem.
Bardka w rewanżu pokazała jej język. Co w najmniejszym stopniu nie zmniejszyło jej urody.
- Zakuta pała! - syknęła. - Żelazny garnek żeś sobie na łeb wcisnęła i już nic do ciebie nie dociera.
- Słodka jak zawsze - uśmiechnęła się Fradia. - Ale - spoważniała - przecież już o tym rozmawialiśmy. Zobaczymy, zdecydujemy.

Wieczór dnia poprzedniego


- Dobra, imperialna robota - Mark obracał trzymaną w ręce zabawkę. - Ciekawe, skąd się tam wzięła.
Moloss wzruszył ramionami.
- Idź i ich spytaj - zażartował. - Może któryś z nich wiózł dla synka. Albo traktuje jako maskotkę.
- Dla synka raczej nie. - Z kolei Kallid wziął do ręki rycerzyka. - Ta zabawka ma już za sobą najlepsze czasy. Farba starła się w wielu miejscach, a sam czubek miecza odłamał się już jakiś czas temu. Poza tym tędy raczej nie podróżują rodzice, wożący prezenty dla swych dzieci. Jeśli już, to raczej w drugą stronę.
- Złodzieje? Okradli kogoś? - spytał Walter.
Kallid obrzucił pytającego pełnym rozbawienia spojrzeniem.
- Chyba żartujesz. Ten drobiazg nie jest wart nawet pół imperiala. Nikt zdrowy na umyśle nie ukradłby czegoś takiego. A nawet gdyby, to by wyrzucił natychmiast. Zbędne obciążenie. Poza tym złodzieje nie uciekaliby na Pustkowia. Tu jadą tylko ci, co chcą coś znaleźć.
- Ale i tak powinniśmy dowiedzieć się, czego tu szukają. - Tilney, drużynowy głos rozsądku, wyraził swoją opinię.
Mark skinął głową.
- Z pewnością nie szukają tego, co my, ale w pewnych okolicznościach mogą stać się konkurencją. Sprawdzimy, dokąd idą. A potem będziemy się trzymać od nich jak najdalej. Chyba, że nas zaczepią...
- Wyprzedzają nas o jakieś dwie godziny - powiedział Moloss. - Poczekamy do rana, potem ruszymy za nimi. Oni też się muszą zatrzymać.
- A może jakieś dziecko to zgubiło? - zaczęła się zastanawiać Thyone.
Aucassin wzniósł oczy ku niebu.
- A my będziemy się bawić w chowanego z bandą dzieciaków włóczących się po pustkowiach? - spytał. - Żartujesz sobie z nas?
- Ale posłuchajcie... - bardka zaczęła myśleć na głos. - Nie można w ciemno odrzucić takiej możliwości. Moloss - zwróciła się do tropiciela. Nie było tam jakichś małych odcisków stóp?
- Aleś ty uparta - zgadnięty skrzywił się zabawnie. - Te ślady nie są aż tak wyraźne - dodał poważnie - ale coś w tym może być.
- Jacyś kretyni - skomentował to Aucassin. - Kto zabrałby dziecko na Pustkowia? I po co?
- Może to jacyś przedstawiciele Zakazanych Kultów? Może chcą go złożyć w ofierze jakimś ciemnym mocom?
- Wypluj te słowa, Egerio - powiedział Tilney. - Poza tym nawet oni, jeśli naprawdę składają takie ofiary, nie będą tego robić na takim za... tego... pustkowiu. Są miejsca równie dobre, a będące bardziej pod ręką. Tu dość trudno byłoby dotrzeć wyznawcom. Chyba sama rozumiesz...
- No dobra, macie rację - z pewną niechęcią powiedziała Egeria. - Pewnie się mylę. Ale i tak nie wiemy, czemu ciągną tu chłopaka.
- Jeśli to chłopak, a nie ktoś, kto ma po prostu małe stopy - uśmiechnął się Walter.
- Kombinujcie dalej - powiedział Mark. - Pójdziemy za nimi, przyjrzymy się i zobaczymy, kto zgadł. Jeśli to dzieciak i idzie z nimi po dobroci, to niech sobie idą. Jeśli nie... - W oczach Marka pojawił się zimny błysk.
- Najwyżej stracimy troszkę czasu - powiedział Kallid. - A sprawdzić musimy. Trzeba wiedzieć, kogo się ma za sąsiada. W końcu to Pustkowia. Praworządni obywatele raczej tu nie bywają.
Spojrzeli po sobie znacząco, a potem jednomyślnie wybuchnęli śmiechem.

~*~

- Rozmawialiśmy... - niechętnie przytaknęła Thyone. - Zobaczymy, jak kij popłynie - zacytowała znane powiedzenie wszystkich łowców, tropicieli, myśliwych.


Dwie godziny później las skończył się nagle, jakby go kto nożem odkroił. Przed wędrowcami otworzył się widok na porośniętą wysoką trawą równinę. Prawdziwe morze traw. Tylko gdzieniegdzie wyrastały kępy wysokich drzew o czerwonawych pniach.
- Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu - zacytował Aucassin, który równie chętnie korzystał z cudzej poezji, co z własnej.
- Niech szlag trafi taki ocean - zaklął Moloss. Dobrze zbudowanemu, acz niezbyt wysokiemu łowcy trawy sięgały do ramienia, w znacznej mierze utrudniając obserwację terenu. - Moglibyśmy ich minąć w odległości paru metrów i nic byśmy nie zauważyli.
Na szczęście nim upłynęło pół godziny trawy zmalały do - jak to określił Moloss - kulturalnej wysokości i przedzieranie się przez nie nie było aż tak wielkim mozołem. W oddali można było dostrzec stado jakichś roślinożerców, nad którymi krążyły szare ptaki.
- Głupcy... - powiedziała nagle Fradia, wskazując nikłą smużkę dymu wijącą się na tle pochmurnego nieba. - Po co im ogień w biały dzień? Toż to niczym latarnia morska.
- Kto wie, co kryje się w umysłach idiotów, co się pchają na Pustkowia - z uśmiechem powiedział Tilney.
- Zniknął - Kallid przerwał dyskusję. - Znaczy się, dym zniknął.
- Nawet nie mam zamiaru się nad tym zastanawiać - powiedział Aucassin. - Może być milion powodów takiego, a nie innego postępowania.
- W każdym razie oczy musimy otwierać zdecydowanie szerzej - powiedział Walter.
Oczy wszystkich skupiły się na Molossie.
- Wiem, wiem - mruknął tropiciel. - Zawsze wszystko ja...

Koło południa chmury, jak na złość zniknęły. Słońce, dziwnie ciepłe jak na tę porę roku, przygrzewało jakby mu za to płacili.
- Wody... Królestwo za wodę - zażartowała Thyone.
Bogowie pokazali, że potrafią być złośliwi i marzenie bardki spełniło się dość szybko. Niespodziewanie teren zaczął się obniżać, tworząc niewielkie zapadlisko. Stanęli na jego skraju, ze zdziwieniem wpatrując się w roztaczający się przed nami widok.


Dno mini-dolinki zajmowało bagienko. Tutejsza roślinność była zgniło-zielono-brązowa i zgniło-rdzawo-szara, poskręcana i zbita w mniejsze i większe kępy. Te chaszcze poprzetykane były czarno-brunatnymi kałużami i sadzawkami. Nad wszystkim unosił się wstrętny odór rozkładu, docierający aż do patrzących. Po wodzie pływały rozmaite szczątki, a do jej powierzchni raz po raz docierały bąble gazu, które pękając rozsiewały wokół jeszcze gorszy smród. Niektóre kałuże zarastały trzciny i inne wodne rośliny, a ponad tym wszystkim unosiły się chmary owadów. Niektóre z nich osiągnęły zadziwiająco duże rozmiary.
- Marzyłam o wodzie - powiedziała Thyone - ale w tej kąpać się nie będę. Pić też jej nie chcę. I zmywajmy się stąd, zanim jakiś potwór wylezie z tego bagna.
Nikt się nie sprzeciwił. Obeszli kotlinkę dość szerokim łukiem i ruszyli dalej. Nie uszli daleko, gdy w pierś idącego na przodzie Molossa trafiły dwa pociski. Na szczęście złamały się na jego skórzanej zbroi. Moloss cofnął się gwałtownie i dzięki temu minął go następny pocisk.
Nie widząc żadnego przeciwnika tropiciel machnął ręką, gestem sugerując zastosowanie manewru okrążającego.
W tym momencie Fradia wskazała rosnącą niedaleko kępę trzcin, która poruszyła się i spokojnie zaczęła oddalać.
- Węże, pijawki, to jeszcze można było zrozumieć, ale wojownicze trzciny? - Mark pokręcił głową.
Aucassin wziął do ręki resztki pocisku, który utkwił w zbroi Molossa i obejrzał dokładniej.
- Słyszałem o czymś takim - powiedział - ale nie wierzyłem. To był echinops. To zwierzątko strzela swoimi kolcami na jakieś dziesięć stóp, a końcówki tych pocisków bardzo łatwo się łamią i zostają w ciele. W żaden sposób nie można ich usunąć, chyba, że zrobi się głębokie cięcie. A jeśli się tego nie zrobi, to te śliczne małe końcóweczki przemieszczają się w organizmie coraz głębiej. I mogą spowodować śmierć.
- Ja też o tym słyszałam - wtrąciła swoje trzy grosze Thyone. - W jakiejś balladzie o Czerwonej Straży była mowa o tym stworze. Ale one wszystkie wyginęły podczas Burzy.
- Widać ten o tym nie wiedział - krzywo uśmiechnął się Kallid.
Ruszyli dalej, bacznie wypatrując podejrzanych kęp trzciny. Na szczęście inny osobnik z tej rodziny nie stanął na ich drodze.
Znaleźli za to coś innego.

- Popatrzcie - powiedział Walter, który w tym momencie szedł na czele małej grupki.
Kilka metrów od nich, niemal niewidoczny w trawie, leżał ogryziony do gołych kości szkielet jakiegoś stwora. Nie sam szkielet był jednak najważniejszy, tylko głowa - z wyglądu podobna nieco do końskiej, zwieńczona bardzo długim rogiem wyrastającym ze środka czoła.
- Idealne trofeum do powieszenia nad kominkiem - zażartował Mark.
- Jednorożec? - Na głos zaczęła się zastanawiać Fradia.
- Prawie - powiedziała Thyone. - To pewnie był monocerus. Jak głoszą opisy, które kiedyś czytałam, miał ciało podobne do końskiego, tylko większe. I kończyny bardziej grube. Dużo bardziej grube.
- To jeszcze młody okaz - stwierdził Moloss, który dokładnie badał czaszkę. - Nie ma jeszcze startych zębów.
- W takim razie wyobraźcie sobie - powiedział Tilney - jaki był stwór, który go zabił.
- Z pewnością niezbyt miły i sympatyczny - powiedziała Fradia. - Ale nie mamy co się zastanawiać. Martwić się na zapas nie ma sensu, A w razie konieczności stawimy temu czemuś czoła. Mało który stwór nie boi się ognia, jeśli zatem będziemy uważać, to damy sobie radę.
Thyone popatrzyła z pewną wątpliwością na mówiącą, ale nie rzekła ani słowa.
Mark, podobnie jak Thyone, nie skomentował wypowiedzi Fradii, ale jego spojrzenie sugerowało, że popiera przedmówczynię.
- Zorganizujemy zawody w szybkim rozniecaniu ognia? - Aucassin stłumił uśmiech.

- No proszę... - powiedział Kallid, gdy ponownie ruszyli w drogę. - Czyż to nie dziwne, że parę opowieści, jakie krążą na temat Pustkowi, okazało się prawdą? Na postoju wyciągniemy z was wszystko, co wiecie - spojrzał krzywo na bardów, celując w nich palcem. - Przypomnicie sobie wszystkie stare legendy.
- Zobaczymy, jak będzie z tym wieczorem - odparł Mark. - W nocy powinniśmy sprawdzić, jak się mają sprawy z naszymi, hm, przyjaciółmi. Jeśli coś nie będzie w porządku, to zainterweniujemy. A jeśli nie, to oddamy zabawkę i rozejdziemy się w pokoju.
 
Kerm jest offline