Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-10-2010, 09:27   #53
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Stopy stawiane na stalowym trapie wydawały charakterystyczny stukot. Weszli do środka altiplanu. Watkins chwilę rozglądał się po wnętrzu po czym ruszył w kierunku zajmowanego razem z Panną Casse miejsca. Kobieta prawdopodobnie spała, choć nadchodzącemu tuż za profesorem Vincentowi wydawało się, że wcale tak nie jest.

- Jak wszyscy to wszyscy - zamruczał pod nosem profesor, po czym już ściszonym głosem ale jak najbardziej słyszalnym dla osób w pobliżu powiedział:
- Otóż moi Państwo otrzymaliśmy wiadomość. Początkowo myślałem, że dotyczy ona wszystkich podróżujących do Samaris, ale, żeby ją otrzymać musiałem okazać najprawdopodobniej osobie z obsługi naziemnej, list polecający. A przecież pismo to dotyczy naszej grupy a nie wszystkich … W związku z tym uznałem, że mała konspiracja jest jak najbardziej wskazana. Wracając do sedna … mężczyzna przekazał mi kapsułkę z wiadomością. A oto ona … – Watkins sięgnął do kieszeni surduta i już w następnej chwili na otwartej dłoni prezentował wszystkim metalową kapsułkę wielkości pastylki na ból głowy o dużej dawce.
- Konspiracja? Po tych wrzaskach na lądowisku? Pan jest śmieszny... Albo nie rozumie znaczenia słów, których używa. - powiedział Armand.
Watkins puścił mimo uszu słowa gburowatego jegomościa. Odezwał się natomiast do wszystkich ściszonym głosem:
- Czy ktoś wie jak to otworzyć, myślę że metalową blaszkę trzeba czymś ostrożnie, aby nie zniszczyć zawartości, rozciąć.

Voight patrzył to na pojemniczek, to na Watkinsa z rosnącym zdumieniem. Przecież już na pierwszy rzut oka było widać, że kapsułka ma odkręcane denko. Jak można było wpaść na pomysł rozcinania metalu, nie zauważyć najprostszego wyjścia? Robert pokręcił głową i przyjrzał się uważniej leżącemu na dłoni profesora przedmiotowi. Otwarcie było zaplombowane, a na laku odciśnięty był symbol, który był mu doskonale znajomy. Charakterystyczne godło świadczyło o tym, że nadawca prawdopodobnie reprezentuje prefekturę Policji w Xhystos.

- Zamiast rozcinać proponuję zerwać plombę i odkręcić denko tuby... Będzie szybciej i wygodniej... - póki co informację o tym kto opieczętował wiadomość Armand pozostawił dla siebie.
- Jakie denko, ja tu nic nie widzę ... - Watkins wlepił oczy w kapsułkę. - Panowie ... - profesor zerknął na Rastchella i Voighta - wy macie młodsze oczy.
Iris Casse otworzyła oczy i nie zmieniając pozycji całego ciała odwróciła tylko głowę w kierunku profesora. Chyba również przyglądała się kapsułce. Nieoczekiwanie dla wszystkich odezwała się:
- Dlaczego sam pan tego nie zrobi, panie Lexington ? Przecież to nie jest trudne... Prawda?

Spojrzeli na nią chyba wszyscy. Dokładnie takie pytanie zadał jej Armand na ich pierwszej kolacji w Le Chat Noir. Zdali sobie sprawę, że odpowiedź Iris na tamto pytanie było Jej ostatnimi wypowiedzianymi słowami zanim zapadła w ów dziwny, niepokojący stan.
Zapadła cisza.

- Pozwoli pan? W tym tempie za chwilę znajdą się tu pasażerowie i pańską konspirację... diabli wezmą. - Armand ujął w ręce tubę i zerwał pieczęć. Odkręcił denko i spojrzał do wnętrza. Ignorując zupełnie słowa pasażerki z letargiem; na tle innych indywidualności tej wycieczki nie była niczym szczególnym. Wewnątrz nie było nic poza niewielkim rulonikiem papieru, zapewne była to po prostu zapisana wiadomość.
Armand wyciągnął papier i przebiegł po nim wzrokiem.

Robert był już bardzo zniecierpliwiony - Proszę mi to dać. Albo czytać na głos. Jeżeli jesteśmy drużyną, musimy współpracować - mężczyzna wyciągnął rękę po papier.
- Intrygujące - powiedział gdy skończył czytać słowo praktycznie nałożyło się na początek wypowiedzi Roberta. Spojrzał na niego, gdy ten zakończył i wyrecytował drąc kartkę w kawałeczki:
- Istnieje podejrzenie że jeden z członków ekspedycji posługuje się fałszywymi dokumentami, nie jest zatem osobą za którą się podaje. Należy zachować daleko posuniętą ostrożność. Wiadomość należy zniszczyć po przeczytaniu. - uśmiechnął się zamierzając schować kawałki do kieszeni: - Drużyną powiada pan? - Zastanowiło go, że w liście była mowa o pięciu członkach ekspedycji, ich było siedmioro. Doprawdy intrygujące...

Vincent oglądał tą scenę zniesmaczony.
- Już? - zapytał. - Zadowolony pan jest? Teraz mamy jedynie pana słowo na to, ze treść przekazana przez pana jest prawdziwą wiadomością.
- Dlaczego Pan podarł tę wiadomość?! - wybuchnął Robert - Ja Panu nie wierzę! - syknął. - Niech mi pan da te kawałki!
Zanim ręka Armanda zdążyła zniknąć w jego kieszeni, Robert chwycił Lexingtona zdecydowanie za nadgarstek.
Popatrzył Armandowi prosto w oczy - Nalegam. - powiedział już spokojniej.
- Czego nie rozumie pan w słowach “ wiadomość należy zniszczyć po przeczytaniu”?
- Słowa ‘przeczytaniu’ - odpowiedział Robert - tylko pan to przeczytał. - Więc jak, dostanę te kawałki?
- Ja przeczytałem. Nie było nic mówione o przekazywaniu informacji innym. A wierzyć pan mi nie musi... Moze to pan posługuje się fałszywymi dokumentami? Poza tym narusza pan moją strefę prywatną.
- Szczerze mówiąc, drodzy państwo mało mnie ta informacja obchodzi. - powiedział Vincent - Mam zamiar się przejść. Czy ktoś zechce mi towarzyszyć?
Po czym odwrócił się i skierował swoje kroki w stronę wyjścia. Zachowanie tego pyszałkowatego człowieka zirytowało go.

- Dlaczego mi pan nie chce tego po prostu dać? - Robert wciąż nie puszczał Armanda.
- Zabierze pan tą rękę? - zapytał Lexington.
- Jeżeli tylko pan odda kawałki - odpowiedział Robert.

Bez żadnego ostrzeżenia i bez hamowania odruchu pięść Lexingtona wylądowała na podbródku Roberta! Zaskoczył Voighta, a umiał uderzyć, więc głowa tamtego odskoczyła - uścisk na nadgarstku zwolnił się. Armand zamachnął się, by uderzyć ponownie. Ale w tym właśnie momencie okazało się, że stanął naprzeciw nie byle jakiego przeciwnika...
Ruchy Roberta, które obserwowali zaskoczeni Watkins i Rastchell, na pewno świadczyły o tym, że człowiek ten był gruntownie przeszkolony w zakresie walki. Na pewno, bo ciało Voighta reagowało odruchowo - przez co napastnik zdawał być się o połowę wolniejszy.
Drugi cios Lexingtona nie doszedł celu. Biegnąca w stronę twarzy Roberta ręka nagle zawinęła się wokół ramienia Voighta, a w tym samym czasie ten wyprowadził błyskawiczny, krótki cios drugą ręką, ledwie zauważalny dla oka. Armand poleciał w tył i wpadł w fotel podróżny, zapadając się w niego głęboko. Fragmenty trzymanej w dłoni kartki pofrunęły w paru miejscach na podłogę. Lexington obiema rękami trzymał się za brzuch, siny na twarzy, próbując na razie bezskutecznie złapać powietrze...

- Panowie - mówi Vincent spokojnie zatrzymując się przed wyjściem. - Proszę. Bądźmy poważni. Robercie, nie zniżaj się do poziomu tego .. - wstrzymał na chwilę głos - ...człowieka, bo człowiekiem honoru przecież go nie nazwę.
Świszczenie oddechu świadczyło, że Armand powoli dochodził do siebie.

Vincent wrócił się o parę kroków i powiedział do niego:
- Uważam, ze powinien pan już opuścić nasze towarzystwo. Zapewne to właśnie o panu mówiła ta wiadomość. o ile prawdziwie pan nam ją przytoczył. Nie wiem jak inni, lecz ja nie mam zamiaru dłużej przebywać w jednym miejscu z kimś pana pokroju. Żegnam ozięble. Robercie, proszę, nie warto .... Nie jesteśmy dzikusami, lecz ludźmi cywilizowanymi.

Watkins oniemiały ze zdziwienia przyglądał się scenie.
- Wyjątkowe chamstwo i impertynencja … turysta. Chodźmy Panno Casse, nic tu po nas. – Profesor sięgnął do kieszonki po czym wyjął wizytówkę Lexingtona. Podarł ja na kawałeczki, po czym drobne skrawki zdmuchnął z otwartej dłoni w kierunku Armanda. Następnie podając rękę damie pomógł jej wstać z miejsca i oboje skierowali się do wyjścia. Rastchell obrzucił jeszcze wszystkich spojrzeniem, a następnie ruszył za nimi.

Zostali sami. Robert stał w bezruchu. Jego przygotowane do kolejnych akcji ciało było sprężone, ale ręce swobodnie trzymał przy sobie. Obserwował Lexingtona. Ten jednak tylko podniósł się powoli i wyprostował. Spojrzeli sobie w oczy. Żaden z nich nic już nie powiedział. Zza przepierzenia wyjrzał członek obsługi, zaniepokojony zamieszaniem. Armand i Vincent nie rzucali się jednak na siebie, Lexington drgnął i bez słowa odszedł powoli w kierunku wyjścia. Obsługa widząc, że nie dzieje się nic szczególnego wycofała się, również w milczeniu. Voight odprowadził wzrokiem opuszczającego altiplan człowieka. Został sam.

Pod jego nogami, na pokładzie szalupy sterowca walały się skrawki podartej wiadomości przemieszane z fragmencikami zniszczonej przez profesora wizytówki Armanda Lexingtona.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 08-10-2010 o 09:31.
arm1tage jest offline