Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-10-2010, 20:47   #54
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Byłem w niebie. Nie ciałem, choć stan mojej świadomości nie wiele odbiegał od tego, w jakim mogła by się znajdować, gdyby w rzeczywistości tam był. Stałem na płycie lądowiska z otwartymi ustami i z błogością chłonąłem widok, jaki prezentowała przede mną Urbicanda. To było porażające wrażenie. Dla człowieka wychowanego w Xhystos, gdzie finezja linii architektury była wszechobecna, gdzie subtelne roślinne i zwierzęce ornamenty z lekkością tańczyły między szkłem i stalą nie powinno być miejsca, które porazi estetykę i smak. A jednak było takie miejsce. Urbicanda.
Byłem porażony widokiem, jaki przedstawiało mi miasto. Tajemnicą pogrążonego w cieniu, wyrytego w skale serca, w rozedrganym rytmie setek ogni bijącego na tej pozbawionej życia skale. Byłem porażony pomysłowością jego mieszkańców objawiającą się w architekturze, organizacji życia i społecznej struktury, które jak się domyślałem w tych, jakże skrajnych warunkach musiały iść zupełnie niezbadanymi i niekoniecznie zrozumiałymi dla człowieka z zewnątrz ścieżkami. Jednak przede wszystkim byłem porażony samym faktem, że oto widzę to istne cudo własnymi oczami. Miasto było prawdziwe, nie opisane w czyimś opracowaniu, i niemal na wyciągnięcie ręki.
Całe życie uganiałem się za podobnymi widokami. Całe swoje dorosłe życie poświęciłem poszukiwaniom takich miejsc, choćby niewielkich świadectw ich istnienia. Przez całe życie goniłem za nimi wyobraźnią. Zaczytywałem książki podróżników i globtroterów, chciwie gromadziłem przedmioty pochodzące zza miasta, łapczywie słuchałem opowieści różnej maści odkrywców, choćby tylko za takich się podających. Wreszcie dostąpiłem łaski. Byłem tu. Byłem i własnymi oczami chłonąłem te oszałamiające widoki. Byłem szczęśliwy. Z pewnością nie mniej, a być może bardziej od stojącej niedaleko Sophie.
- Proszę Państwa! Zgodnie z zapowiedzią odlatujemy za trzy minuty! Proszę tych, którzy są jeszcze na zewnątrz o natychmiastowe zajęcie miejsc w altiplanie! - wyrwało mnie z zadumania. Zerknąłem na Sophie.
Szkoda... Jakże cudownie musiało wyglądać miasto w świetle dnia, opromienione blaskiem Tego, którego podobno tu czczono. O mieście wiedziałem niewiele. Praktycznie nic, bo jakiekolwiek wiadomości pisane dostępne ze źródeł dały by się policzyć na palcach jednej ręki. Czytałem niektóre z nich i podejrzewałem, że conajmniej część z nich to bujda - świadczyło o tym przynajmniej to, że informacje często wykluczały się wzajemnie. Według niektórych Urbicanda jest znana jako miejsce bardzo niebezpieczne, w którym obcy mogą łatwo zniknąć. Pogłoski mówiły też o rozwiniętej duchowości mieszkańców, jak również istnieniu tam wielu niebezpiecznych kultów, w tym silnego kultu solarnego. Temu akurat skłonny byłem dawać wiarę. Położone tak blisko słońca, górskie miasto było naturalnym miejscem do powstania takiego kultu.
Niektóre źródła mówiły o ofiarach z ludzi. O czcicielach węży. Inne o pacyfiźmie mieszkańców. Pochodzące pewnie stąd, że nie istnieją źródła mówiące o tym, by Urbicanda prowadziła jakieś konfilkty zbrojne.
Tak czy inaczej szkoda... Trzeba było szybko się ruszyć, bo ostatni pasażerowie właśnie się okrętowali. Choć, jak zauważyłem nie wszyscy. Jeden z podróżnych, Lexington z człowiekiem, który zagadnął go zaraz po wyjściu z altiplanu, zniknęli w wejściu do zabudowań dworca. Jeśli się nie pośpieszą - raczej nie mieli szans powrócić na czas.
W tym czasie w kierunku lądowiska zmierzali z kolei inni ludzie, którzy najwidoczniej wysiedli z dopiero co przybyłego pociągu. Nie było ich wielu. Zgromadzeni wokół stojącego spokojnie sterowca podróżnicy i my z każdą chwilą widzieliśmy coraz wyraźniej trzy zbliżające się ku nim osoby. Dwie z nich, kobieta i niski mężczyzna - idący osobno, mieli rysy i kolor skóry podobny do pracowników obsługi lądowiska, a także podobny ubiór, może za wyjątkiem większej ilości ozdób. Choć niewątpliwie twarz trzeciej z nadchodzących osób, tego brodatego mężczyzny była spalona słońcem, mężczyzna ten miał jasną karnację, jak mieszkańcy Xhystos. Miał najwyraźniej więcej bagażu, bo jego pokaźne pakunki i walizy niosło dodatkowo dwóch miejscowych tragarzy. Nadchodząc, ukłonił się nieznacznie wszystkim zauważonym przez siebie grupkom stojącym w pobliżu altiplanu. Podałem Sophie ramię i ruszyliśmy jego śladem.

Nowi pasażerowie zajęli się na początek układaniem swoich rzeczy w luku bagażowym. Trwało to niemal aż do samej wyznaczonej godziny odlotu. Już na trapie, dosłownie w ostatnich minutach zauważyłem, jak z ciemności wyłoniło się wracających od dworca dwu znajomych już mnie i dotychczasowym pasażerom mężczyzn. Pilot i towarzyszący mu młody mężczyzna z wąsikiem stawiali ostrożnie nogi nad przegradzającymi drogę torami, rozmawiając o czymś. Gdy podeszli bliżej, rozdzielili się - pilot ruszył, by dokonać ostatnich ustaleń z kończącymi swoją robotę technikami, a Jerome Lautrec bez słowa nastąpił na trap i podpierając się laseczką wszedł na pokład sterowca. Nasze spojrzenia na moment sie spotkały.
Dopiero teraz dotarł do mnie sens jego ostrzeżenia - niech pan wysiądzie w najbliższym mieście i porzuci to wszystko, do czego pana zmuszają. Niech pan wysiądzie - brzmiało mi w głowie, kiedy mijał nas na trapie. - A także przekaże moje słowa wszystkim których chce pan ocalić.
- Jaka szkoda - przyznała cicho Sophie. Tylko tyle zdołała powiedziec. Wrażenie jakie wywarło na niej miasto było niesłychane, aż trudno było ubrac w słowa te wszystkie emocje nią taragające. Spojrzała na mnie, bardziej przycisnęła się do ramienia i chłonęła widok. Wyrwała mnie z rozmyślań o tym człowieku i jego słowach.
- Tak, droga Sophie, straszna szkoda... - odpowiedziałem ciesząc się jej ciepłem - Jednak coś przyszło mi właśnie do głowy.
- Co takiego? - zapytała zainteresowana spoglądając na mnie ciekawie.
- Czy zwróciła Pani uwagę na tamtego brodatego jegomościa? Tego z masą bagaży?
- Niezupełnie. Co takiego się z nim dzieje? - Nie wiedząc do czego zmierzam, zmrużyła lekko oczy, jakby to miało jej pomóc zrozumiec.
- Nie, nic. Wszystko w porządku. To ten, który wsiadał tuż przed nami. Otóż myślę, że ów gentelman będzie w stanie zaspokoić naszą ciekawość dotyczącą Urbicandy... skoro nam nie stało czasu, by zwiedzić miasto osobiście. - odparłem z uśmiechem gnojka, który właśnie wpadł na pomysł życia. Wyglądała na zaskoczoną - A jeśli nie on... - celowo zawiesiłem na moment głos - ...to z pewnością owa para wsiadająca wraz z nim.
Powiodła wzrokiem za nim, ale nie odezwała się przez chwilę.
- Sądzę, że to dobry pomysł - uśmiechnęła się i zaczęła intensywnie wpatrywac się w idącego mężczyznę, który znikał właśnie we wnętrzu altiplanu.
- Chodźmy zatem.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 12-10-2010 o 09:43. Powód: błędy
Bogdan jest offline