"Aaarti naszym przyjacielem jest"
"Aaaaarrhhhti modrooka niosła wodę od potoka"
"Płyń Arti i sław imię swojej stoczni"
i dalej w ten deseń...
Oj trwało to, bracia moi. Przestaliśmy dopiero, gdy uznalimy, że przyśpiewki przestały przynosić poczciwcowi Artiemu jakąkolwiek chwałę. Dlatego teraz, po nagłym łejkapie, gardła nas na tru, po nastojaszczy i zaprawdę na-pier-da-lały i mam kajn onung, jakim cudem byliśmy w stanie nadal ględzić. Jednak uporanie się ze zgonem oddrzwi nawet od tak wybitnych pro jak nas dwóch wymagało wzajemnych konsultacji.
– Tyyy.. ty... wesszz spróbuj zielony. – rzekłem wskazując jeden z czterech boxów z kablami i inszym badziewiem, jakie wirowały mi przed głazami.
- Buaaahahahahhahaha, zamlicz leszczu, patrz jak to robi Dżedaj!
No i na tru pokazał. Jak pierdolło, to liht poleciał chyba w całym sektorze. Szczęśliwie tylko na chwilę. Gdy oświetlenie wróciło z radiowęzła zamiast syreny i bełkotu zaczęła napierdalać jakaś bezsensowna gej-muza.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=z1t77mkzVko[/MEDIA]
Drzwi oczywiście ani drgnęły.
- Tknij parchu jeszzcze raz tą skrzynkę to ci ją w rektum właduje ...
- Zamilsz leszszsszu! Pa teraz! – łuk perdolnął, że mu mało ruków nie pourywało. Fartem skończyło się na zesmalonej drasce na pół ściany. Liht apiać zamrugał ostrzegawczo. Singierka z radiowęzła zaczęła zawodzić dwa razy głośniej.
- Weśmi sstąd wypierdalaj, z ciebie kurwa taki jelektryk jak z... – zadumałem się nad godną pointą – weśmi stąd spierdalaj – dokończyłem z godnością, odsuwając go od skrzynki i na chwiejnych nogach stając przed ustrojstwem. – musimy to rozpierdolić.
- Ssso? Drzwia rozpierdolić? Ty Sszzszota masz jusz urwa fekał między uszami od tych hepigułek! Wiesz-sz-szego to jest zrobione?! Tesz nie wiem, ale synt-kurwa-neo-hiper-super-panzer-pedalstwo jahieś! Nie do wyjebania!
- Nie dszwia rozpierdolić, pokemonie bezumny, tylko oszszsesszsznice..
- Ssso?
- Ościeżzzs... jebaną framugę!
- Sssotygadasz?!
- Znaszysie konkretnie z niej obudowę.. dobieszemy się do hrydlałliki. Na mecha to juszsz sie trochę rozumiem.
***
Drzwi kwatery C-124 otworzyły się z niemiłosiernym kwikiem metalu trącego o metal. Chyba przy okazji poszła jakaś instalacja, bo ze szczelin w ościeżnicy wzniósł się obłok sprężonej pary wodnej. Z oparów dziarskim, choć nieco chwiejnym krokiem wyłoniły się dwie sylwetki. Dzieciaki z bazy – jeden z fryzurą przypominającą narzędzie do czyszczenia butelek, drugi o głowę wyższy, wygolony do gołej skóry. Wbici w obcisłe, czarne syntskafandry nie wyglądali zbyt poważnie i przywodzili na myśl jakieś postacie ze starych komiksów o superbohaterach. Szczota i Łysy – ksywy łatwe do zapamiętania, choć chyba długo się nie zastanawiali przy ich wymyślaniu. Obaj w stanie dalekim od trzeźwości.
– Hahaha! W arsz twojej starej! – wrzasnął zwycięsko Szczota, przekraczając próg otwartych drzwi kwatery. Momentalnie się rozkaszlał i dopiero to skłoniło go do naciągnięcia nonszalancko zwisającej na szyi maski na twarz. Nie przestał jednak ględzić – I kto tu jest Dżedaj!? Jeessem kurwa Czak Noris!
– Chyba kurwa Czak Fisz – zatrzeszczał Łysy spod swojego aparatu tlenowego. Mniej więcej w tym momencie zauważyli dwóch mężczyzn znajdujących w korytarzu – O.. Czołem prolia!
– Dobry! – dodał Szczota kończąc triumfalny taniec niekontrolowanym poślizgiem i ciężko opierając się o towarzysza . – Spierdalamy stąd, czy coś?