Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2010, 00:21   #56
emilski
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
-Spokojnie, niech pan się uspokoi! - krzyczała do niego jakaś twarz. -To tylko nos, rozumie pan? Proszę się uspokoić!

Pozostałe osoby czuł w postaci dłoni zaciskających się na jego miotającym się ciele. Próbowały go trzymać w jednej stałej pozycji.

-Dajcie mu to wypić! Niech pan to wypije, proszę...

...pokonując całą swoją sztywność, podniósł do góry rękę i dotknął twarzy. Jego dłonią kierowało wrażenie, że coś tam nie gra. I rzeczywiście, poczuł coś szorstkiego, jakiś materiał zakrywał mu pół twarzy...

-No, wreszcie pan się obudził.

Walter odwrócił się w stronę drzwi, gdzie pojawił się rosły mężczyzna w białym fartuchu. Uśmiechał się, to niewiarygodne. Wyglądał też jakoś tak przyjaźnie. Chopp z niepokojem rozglądał się na boki w poszukiwaniu noży, kanistrów i innych rzeczy służących do wyciągania cennych informacji od opornie współpracujących więźniów.

-Miał pan tylko złamany nos. Co prawda ma pan pełno obrażeń na całym ciele. Jest pan mocno poturbowany, pocięty i opuchnięty. Ma pan również ucięty kawałek palca w lewej dłoni. No i pana zachowanie. Rzucał pan się na wszystkie strony – człowiek w biały fartuchu przyglądał mu się uważnie. -Musieliśmy pana nieco uspokoić, zanim nastawiliśmy nos.

Walter również go obserwował i słuchał uważnie. Każde słowo kojarzył z rzeczywiście istniejącą częścią ciała i identyfikował obrażenia. Zatrzymał się przy palcu. Nie mógł zweryfikować prawdziwości słów tego człowieka, ponieważ palec był zawinięty opatrunkiem, ale chyba mu wierzył...

-Miał pan cholerne szczęście, że udało się panu dotrzeć w pobliże naszego szpitala – człowiek w bieli kontynuował przyjaznym głosem. - Nasi sanitariusze znaleźli pana zemdlonego na chodniku po drugiej strony ulicy – mężczyzna podszedł i usiadł na brzegu łóżka. -Proszę powiedzieć, co się stało tej nocy? Kto pana tak załatwił, panie...

...pytania pytania pytania i pytania, znowu ktoś zadaje mi pytania, czego on ode mnie chce, jest taki sam jak ten Rusek, tylko jeszcze gorszy z tą swoją dobrotliwością...

-Chopp – cicho wycharczał księgowy. - Nazywam się Chopp. I lepiej zapamiętaj to imię. A teraz muszę zadzwonić – podniósł się i stanął na podłodze. Przez chwilę sprawdzał, jak się czuje w tej nowej pozycji i gdy upewnił się, że ma władzę nad swoim ciałem, ruszył przed siebie w poszukiwaniu telefonu. Musiał koniecznie złapać Garretta, choćby i w Nowym Jorku. Musi do niego zadzwonić i wszystko mu opowiedzieć, w końcu, to on tu jest detektywem; niech mu powie, co teraz powinien zrobić, a może po prostu się gdzieś zaszyć i nie wychodzić z mieszkania. Walter bał się teraz zrobić cokolwiek bez konsultacji – sprawa za daleko zaszła. Nie chce narażać innych.

***

Ból, jaki poczuł, gdy ten wulgarny typ, odcinał mu koniuszek palca, unaocznił mu w pełnej krasie sytuację, w jakiej się znalazł. Przytomność, która wracała mu bardzo powoli, teraz była już na najwyższych obrotach. Wszystko widział w jasnych i klarownych barwach. wszystko już rozumiał. Miotanie się na boki nic tu nie dawało. Wiązania trzymały mocno, a każdy ruch powodował nowe obtarcia. Kora drzewa, do którego był przywiązany też nie należała do najgładszych.

To, co dotarło do niego z pełną siłą, to świadomość, że oni już wszystko wiedzą. Wiedzą, gdzie mieszka, wiedzą z kim się spotyka, wiedzą, że wtykają nos w nie swoje sprawy. Zostaje tylko jedno pytanie, najważniejsze: czy wiedzą dostatecznie dużo, by zabić. Patrząc na te trzy zakazane mordy i na tę parę wpatrzonych w niego dwukolorowych oczu, wiedział tylko tyle: zabijanie na pewno nie jest im obce. Strach zaczynał przejmować nad nim władzę. Ucięty kawałek palca wprowadził go w stan paniki.

-Czemu kręciłeś się koło Duvarro? - padło pytanie.

Walterowi przypomniała się wojna. Pierwszy raz cieszył się, że brał w niej udział. Dzięki temu wiedział, jak ma się zachować. Najważniejsza była jedna zasada, której nie można było złamać, nawet za cenę własnego życia: nigdy nie zdradzić swojego oddziału. To jedyne, co mógł zrobić i będzie to robił, aż wytrzyma... dla Victora... dla Muriel... dla pozostałych - musi być twardy, jak Dwight:

-Gdzie on jest? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

-To ja zadaję pytania? - różnooki przyjrzał się krwi na nożu a potem oblizał ostrze. -Nie zapominaj o tym, a może wyjdziesz stąd żywy.

-Jesteście nienormalni. Nic mnie to nie interesuje. Zależy mi tylko na nim.

-Na kim?

-Na Dominicu – Walter stwierdził, że granie zakochanego kundla może w tej sytuacji przynieść najlepsze profity. Zakochanego kundla i totalnego głupka, który zupełnie nie wie, o co chodzi. Tymczasem oprawcy rechotliwie się zaśmiali. Walter kontynuował. Gdy był skupiony na grze i na tym, co powinien mówić, odpychał gdzieś głęboko racjonalne argumenty związane z grożącym mu niebezpieczeństwem. -W co on się wpakował? Boże...

-Znaczit stary rucha w dupę młodszego – i znowu ten rechot. -O niego się nie martw.

-Kocham go, nic ci do tego.

-Ale powiedz, coś ty mu nagadał. Szto nagadał, mów!

-Co miałem mu nagadać? O czym niby? Odciąłeś mi mój cholerny palec...

-Odetnę ci fiuta, jeśli nie powiesz czemu się kręciłeś koło Duvarro i czemu ostrzegałeś go przed wczorajszą bum.

-Przed wypadkiem?

-Taaa - zaczynasz rozumieć.

-Nietrudno było przewidzieć - co tylko pełnia, zaraz ktoś ginie u niego w firmie. Jestem księgowym, logicznie myślę – Walter ciągle próbował zmienić temat: -Odwieźcie mnie do domu. Pomyliliście mnie z kimś.

-Dobrze – powiedział Rosjanin i przyłożył ostrze do kciuka Choppa. -A teraz mów prawdę – ostrze przecięło skórę. Na razie delikatnie, ale w każdej chwili mogło zanurzyć się głębiej.

-To przecież Harold... przecież to oczywiste - zaciskał zęby i syczał. -To on nienawidzi Dominica i spiskuje przeciwko niemu. Chcę go przed nim ochronić...

-Prawdę... - powiedział, dociskając ostrze. -Bez kciuka wielu rzeczy już nie zrobisz...

-Aa, to boli... Znałem Victora Prooda... kiedyś go znałem... przeczytałem w gazecie, że zabił Angelinę i... zainteresowałem się... chciałem napisać artykuł... mamy w pracy zakładową gazetkę... i tak poznałem Dominica... a później... zakochałem się...

-Znał Prooda – odezwał się Rusek lodowatym tonem. -Dobrze znał? Mów! - wskazał ręką na jednego z dwóch goryli, a ten przyniósł kanister z benzyną.

Walter zaczął mówić szybciej: -Trochę, dawno temu. Robił mi seanse spirytystyczne, jak mi żona umarła - dwa lata temu... dawno to było... ludzie, nie wygłupiajcie się

-My się nie wygłupiamy, panie Choop.

-To o co wam chodzi? Mówcie do mnie jasno, bo ja nic z tego nie rozumiem!

-Potnę pana na kawałki przy tym drzewie a potem spalę to, co zostanie.

-Dlaczego? Po co?

-Chcemy wiedzieć z kim pan współpracuje i to ja zadaję pytania, pamięta pan? - zupełnie niespodziewanym ruchem przeciął nożem policzek Waltera. Popłynęła strużka krwi.

-Gdzie z kim współpracuję? Pracuję w Domu Handlowym Hollinsa... - wypowiedzi księgowego nabrały charakteru lamentu zrezygnowanego człowieka, który tłumaczyć może to samo i w kółko, a słuchacze nic nie zrozumieją. Nie zmieniało to jednak faktu, że po jego twarzy ciekła krew, a drugi Rusek chlusnął na niego zawartość kanistra. W powietrzu uniósł się charakterystyczny zapach. Chopp czuł, że żarty się kończą. Na duchu podtrzymywało go cały czas wrażenie, że oni chyba rzeczywiście niewiele wiedzą.

-A teraz panie Choop pan mnie posłucha – różnooki wyciągnął papierosa. - Słucha mnie pan uważnie?

-Ttakk...

-Niech pan zapomni o swoim dupowsadzaającym koleżce i trzyma się z daleka od niego i Duvarro Sprocket.

-A co on zrobił...?

-Milcz! I słuchaj. Odpierdol się od niego. Nie wtrącaj w jego sprawy. Nie zmieniaj jego pedalskiego nastawienia. Jeśli dowiem się, że bruździsz, wrócę i zakończę dzisiejszą pogawędkę.

-Co mu zrobicie?

-Jeśli dowiem się, że powiedziałeś komuś o naszym małym tet - a - tet w tym zagajniczku, wrócę i zapierdolę cię na amen. Więc lepiej martw się tym, co zrobimy tobie, jak się zblizysz do niego lub do kogoś z Duvarro. Pojąłeś lekcję?

-Nic z tego nie rozumiem... wiem tylko, że jestem cały w benzynie, przywiązany do drzewa w lesie i bez palca... Czego to była lekcja?

-Lekcja nie gadania głupot i nie wtrącania się w sprawy, których pojąc nie zdołasz – Rusek tak nagle wyprowadził cios w twarz Waltera, że ten nawet nie zdążył się zorientować. Nos wyglądał na złamany. -A teraz panie pederasta, zakończymy naszą znajomość. A jak byśmy mieli się jeszcze spotkać, to lepiej módl się, by tak się nie stało. Gdybyś miał wątpliwości, popytaj o mnie. Nazywam się Tołoczko – rzucił jeszcze coś po rosyjsku i odszedł w stronę samochodu, a Walter zaczął krzyczeć za nim: - Hej, rozwiążcie mnie... kurwa... Zostawicie mnie tak? - i zrozumiał, że to po prostu jeszcze nie koniec. Widocznie jest jeszcze jedna zasada; jak jeden Rusek odchodzi, to w jego miejsce pojawia się drugi i zaczyna systematycznie zadawać ciosy. Jak maszyna. Walter nie miał najmniejszych szans na jakąkolwiek obronę. Jedyne, co mógł robić, to starać się jak najszybciej stracić przytomność, żeby wreszcie przestawać odczuwać ból. Miał wrażenie, że kafar połamał mu już wszystkie kości, chciało mu się rzygać, pluł krwią, a cios wciąż padał za ciosem. Aż wreszcie zaczął odpływać...

...ciężko się podniósł... który to już raz ostatnimi czasy podnosi się z takim bólem... Wokół było ciemno. Noc zapadła na dobre, a las ją jeszcze potęgował. Walter kompletnie nic nie widział, również przez to, że opuchlizna wdzierała mu się również na oczy. Chciał zostać tak i leżeć tu, aż umrze. Albo ktoś go znajdzie. Ale zrozumiał, że to się wiąże ze zbyt dużym ryzykiem. Musiał wstać i iść. Iść choćby nie wiadomo co, żeby ostrzec pozostałych. I dopaść tego...Tołoczka – tak, zapamiętał to nazwisko. I chyba nigdy nie zapomni. Dopóki go nie dopadnie.

Powoli. Bardzo wolno. Krok za krokiem. Ciągle się potykając i kompletnie po omacku. W bliżej nieokreślonym kierunku. Przed siebie. Upadając kilkakrotnie. Każdy upadek powodował nowe obrażenia. I powiększał stare. Ale szedł przed siebie. Może idzie w zupełnie złą stronę, może w dobrą – nieważne. Myślał o tym, że tak naprawdę Tołoczko nic mu nie zrobił, bo sam nic nie wie i sam chciał się dowiedzieć, czyli reszta załogi jest w miarę bezpieczna. „Tylko ja, kurwa, jestem na straconej pozycji”.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline