Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2010, 23:45   #19
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Po przebudzeniu Gerhard czuł się konkretnie skacowany. Łeb go bolał a po plecach przechodziły mu co jakiś czas złowróżbne ciarki. Ten stan przypomniał mu, dlaczego zwykle nie pijał alkoholu w tak sporych ilościach. Na domiar złego słyszał uderzenia kropel deszczu o framugę okna. Czuł, że jego język jest suchy jak stary podróżny suchar. Przysiadł na wygodnym łóżku i lustrując pomieszczenie dostrzegł w kącie torbę ze swoimi rzeczami. Gdy już miał się wybrać po manierkę z wodą usłyszał pukanie do drzwi...

***

Jak przypuszczał Rycerze Taala wyciągnęli ich z samego rana z pokojów. Akurat teraz chciałby się dobrze przygotować wiedząc, że mają zabrać ze sobą jakąś ważną przesyłkę. Będąc już na przedmieściach osady bohaterowie otrzymali list zaadresowany do niejakiego Rudolfa Nierhausa, który jest kapitanem garnizonu Najwyższej Wieży - nie zdobytej twierdzy strzegącej drogi przez Taalbaston. Pogoda, jak przypuszczał wcześniej łowca, była okropna. Młodzik okuty w zbroję kasłał i kichał trzęsąc się z wszechogarniającego ich chłodu. Gerhardowi również było cholernie zimno, ale wiedział jak należy się przygotować do drogi więc nie potrwa to długo. Spoglądając na młodzika łowca delikatnie uśmiechnął się. Rycerz chwilami wydawał z siebie dźwięki podobne do odgłosów prowadzenia źle skręconej taczki. Nie skupiając więcej uwagi na młodym wysłanniku Boga przyrody zwrócił się w kierunku drużyny. Jak widać nie tylko on był co najmniej niezadowolony, że muszą ruszać w tej paciai płynącej potokiem z nieboskłonu. Przez ból głowy łowca zaczynał słyszeć dźwięki budzącej się po zabawie osady.

- Obudzili nas o świcie... - powiedział łowca głośno ziewając.

- Normalka. - dodał po czym zarzucił na głowę kaptur i dopiął płaszcz.

***

Warty były wystawiane po jednej osobie na dwie godziny nocne więc pozwolili sobie na długi, ośmiogodzinny postój. Po zjedzeniu czegoś i przygotowaniu do dalszej drogi drużyna dziarsko ruszyła naprzód. Łowca czuł się jakoś inaczej - jakby zaczynał chorować. Jego organizm był silny i bez wątpienia to nie było wywołane zwykłą mżawką jaka zaistniała dzień wcześniej. Był pewien, że nie jest to byle co. Przy każdej próbie przełknięcia śliny czuł jakby miał w przełyku szorstką osełkę kowalską. Okropnie go kuło w nozdrzach a na domiar złego łzy leciały mu niemalże ciurkiem. Przy każdym ruchu jego skóra dawała wyraźne znaki protestu w formie silnego mrowienia. Chyba nigdy nie czuł się tak źle! Gerhard począł zastanawiać się nad swym losem i doszedł do wniosku, że skoro są w drodze do Taalagadu ktoś na pewno zdoła udzielić im jakiejś pomocy medycznej. Miał tylko nikłą nadzieję, aby przybierające na sile choróbsko nie rozłożyło, któregoś z nich nim dotrą do miasta. Nie zamierzał nikogo nieść...

***

Ciemna i mroźna noc. Drużyna wciąż pogrążona w ostrożnym i powolnym marszu. Muszą minąć cmentarzysko po wioseczce Waldfährte, aby móc myśleć o jakichkolwiek chwilach wytchnienia. Wchodząc w szereg czarnych i przerażających kikutów będących pozostałościami po chatkach łowca coś dostrzegł. Wydawało mu się to zbyt wyraźne jak na zwykłe majaki. Skurczona, garbata istota wydawała z siebie niemiły dla uszu drużyny ryk w bardzo małym stopniu przypominający płacz. Zdawałoby się, że energicznie przeczesuje popiół będący pozostałością po jednym z domostw. Ciemne szmaty przypominające brudny worek na ziemniaki podrygiwały w spazmatycznym tańcu na ciele pokracznej istoty. Z wyraźnym zadowoleniem w ruchach wyciągnęła coś z szczątek. Widać było tylko połać grubej, brudnej skóry, która owijała zdobyty przez pokrakę przedmiot. Wtem, nagle świdrujące wycie ustało i za sprawą zagrodzonego przez czarne chmury księżyca zapadły kompletne ciemności. Gdy cmentarzysko na nowo zostało oświetlone z istoty i jej pakunku nie pozostało już nic. Podchodząc bliżej łowca zauważył wyryte, niczym szponami, miejsce. Umysł łowcy pomimo woli zdążył już zacząć analizować informacje. Ślad był świeży na tyle, aby śmiało stwierdzić, że to nie były zwykłe halucynacje. Co więcej łowca mógł spokojnie podążyć za ową istotą, ale po zlustrowaniu oblicz swych kompanów stwierdził, że lepiej, aby zostawili ją samą. Gdy Gerhard wyprostował się usłyszał od strony lasu gardłowy, skrzeczący głos jakby śpiewający kołysankę dla swego potomstwa. Coraz mniej mu się tu podobało. Wiedział, że tej nocy nikt z kompani nie zmruży oka...

***

- Nareszcie Taalagad. - powiedział wyczerpanym głosem łowca.

Podchodząc bliżej nie tylko on dostrzegł krwawą łunę unoszącą się nad miastem. Już w odległości parudziesięciu metrów poczuł okropny swon palonego ludzkiego mięsa. Poza dziwną poświatą nad murami widział latające połacie popiołu i pełno czarnego jak smoła dymu.

- Coś mi mówi, że nie wypoczniemy zanadto w tej pięknej mieścinie. - mówiąc to Garhard uśmiechnął się nietęgo.


Po wejściu do miasta okazało się, że panuje tu okropnie krwawa zaraza. Niemalże wszędzie widoczne były stosy ciał pokryte szarawymi plamami. Taki incydent nie mógłby zaistnieć bez fanatycznych wyznawców przepowiadający koniec Taalagadu i reszty Imperium. Pokutnicy wrzeszcząc biczowali się. Wśród zebranych ludzi każdy był roztrzęsiony i albo klął albo się modlił. Ci, którzy byli nad wyraz obłapieni przez "szarą gorączkę" - jak ją nazwał Gerhard - umierali w męczarniach po kątach uliczek mijanych przez drużynę. Nigdzie nie było widać strażników, ale pewnie dostrzegą ich w Najwyższej Wieży. Dopiero co Gerharda przestała boleć głowa a już pojawił się kolejny problem - ledwo widoczne szare plamki kryjące jego całe ciało! Póki co nie czuł powiewu śmierci na karku, ale wiedział, że muszą się śpieszyć.

***

Drużyna doszła do wniosku, że jeżeli ktoś w okolicach portu miał im pomóc to musiały to być Siostry Shallyi. Niestety przed ich przybytkiem zastali kolejne sterty ciał i zmęczone lica sióstr.

- Witam drogą siostrę. - powiedział łowca podchodząc do jednaj z kapłanek.

- Boleję nad tą okropną stratą dla miasta, ale również boję się o mój żywot i moich towarzyszy. Czy mają siostry jakąś radę na to paskudztwo?! - rzekł łowca pośpiesznie.

- Witajcie. Niestety tym razem nasza kochana Matka Uzdrowicielka nie sprzyja nam. Nie wiemy co wywołało taki stan u wszystkich mieszkańców. Domyślamy się, że zaraza roznosi się drogą kropelkową a co za tym idzie niedługo ilości chorych ludzi mogą ulec pomnożeniu. - zmęczona siostra wyglądała na naprawdę zmartwioną.

- Polecam się udać do do doktora Wiedenhofta. Jest on cenionym fachowcem i może tym razem uda mu się zażegnać niebezpieczeństwu. - dodała kapłanka.

- Dziękuję i życzę powodzenia. - mówiąc to łowca ruszył alejką w kierunku centrum mieściny.

***

Doktor rezydował w wielkim, dwupiętrowym domu z ogrodem. Głośne pukanie do wrót nic nie dawało więc Willamina zaproponowała dostać się na piętro. Widać było, że za oknem pali się znikomy płomień świecy. Osoba w środku pozostawała nieruchoma niczym monumentalna budowla. Znowu Gerhard miał złe przeczucia, ale zanim zdążył się nad nimi dokładniej zastanowić Will była już na drzewie dzięki, któremu drużyna dostała się do środka pokoju doktora. Przeczucie i tym razem nie myliło łowcy, bo Wiedenhoft był martwy. Trup nadal siedział przy biurku przed stertą dokumentów i pojemników z różnymi chemikaliami. Z środka pleców delikwenta wystawało małe, metaliczne ostrze połyskujące jakąś bursztynową substancją. Przed obliczem ciała otwarta była księga, której Konrad począł się dokładnie przyglądać. Gerhard nie mógł mu pomóc w czytaniu, ponieważ najzwyczajniej nie było to jego mocną stroną.

- Martwy od dobrych sześciu godzin. Padł po jednym cięciu. Cóż za egzotyczne ostrze - pewnie jakiś najemny morderca go załatwił. Poza obrażeniami tnącymi to jeszcze ta trucizna ściekająca po klindze. To ona dokończyła sprawę. - powiedział szybko łowca oglądając ciało medyka.

Kończąc swą wypowiedź Gerhard usłyszał na dole jakieś wrzaski. Po podejściu do okna i zlustrowaniu otoczenia na alejce przed domem zobaczył gromadę fanatyków uzbrojonych w płonące korbacze. Przewodził im jakiś buńczuczny wieszczek, który wśród tych wrzasków wylał na siebie łatwopalny płyn podpalając się spowitym płomieniami orężem. Widząc to grupa pseudo-kapłanów zaczęła palić wszystko w zasięgu wzroku! Pokutnicy chyba dostrzegli obecność wewnątrz budowli szybko otaczając budynek i podkładając ogień pod jego niższą kondygnację.

- Śmierć grzesznikom! - dobiegł z dołu wrzask rozszalałych potworów.

***


W mgnieniu oka łowca znalazł się w wybitym już oknie strzelając z kuszy do stojącego najbliżej drzewa fanatyka. Gerhard chciał aby każda osoba z drużyny zdążyła zejść nie będąc narażoną na atak psychopaty. Nie zamierzał prowadzić z nimi otwartej walki póki są w budynku. Dopiero po zejściu na dół, na alejkę wypełnioną płonącymi ciałami łowca zdecydował wybić popaprańców zanim spalą całą okolicę.
 
Lechu jest offline