Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2010, 02:21   #12
szarotka
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
Kto zło sieje, zło zbiera; mawiała kiedyś stara Szwedowa. Issa czuła się właśnie teraz takim złym siewcą i to ciążyło jej bardziej niż spalone książki i zniszczone zapasy. Bo czyż nie wykiełkowało w końcu to, do czego tak tęskniła? Nie spełniło się absurdalne pragnienie zmian i poruszenia w jej ogarniętym marazmem codziennych czynności życiu? Ilekroć chciała czegoś naprawdę mocno, jakaś złośliwa siła sprawcza dbała o to, by życzenia owe spełniały się w możliwie najgorszym wariancie. Dlatego dziewczyna była przekonana, że wypędzenie Morganów, to w jakimś stopniu jej wina. A mimo to wczoraj nie umiała wydobyć z siebie głosu sprzeciwu. Gdyby Viggo odezwał się pierwszy...

Starała się przydać normalności tej wizycie w barze, przynosząc - jak to często robiła - grubo pieczone placki z mięsem braminim, lecz doskonale wiedziała, podobnie jak wszyscy milczący przy stołach żałobnicy, że to nie był zwykły dzień. Znała niemal każdego z obecnych. Lepiej, lub gorzej, z widzenia bądź osobiście, ale nikt nie był dla niej obcy. Bywała w przybytku Pana Wonga prawie codziennie wieczorem, by posłuchać opowieści i ludzkiego gderania oraz powymieniać uwagi zielarsko-uprawne z Hyrą, jedyną babką, z którą dogadywała się bez problemów. Wychowana męską ręką - przez samych braci, jako że matka po odejściu ojca zamknęła się na cały świat - Issa nie znajdowała wspólnych tematów z większością żeńskiej populacji Bluff. Poza tym uważała się za nieładną i wypłowiałą życiem, jak stary kawałek skóry, toteż z cieniem zazdrości spoglądała na pięknotki miasteczka. Hyrę jednak lubiła. I to jej trafił się pierwszy placek. Oraz woreczek z suszem kwiatowym, jak zazwyczaj. Młoda Szwedówna nie lubiła pasożytowania i starała się dawać przykład pracowitości.

Do Fedda należało podchodzić jak do nieoswojonego zwierzątka. Dzikie stworzenia są terytorialne. Wystarczy naruszyć wyznaczony przez nie bezpieczny obszar, a stają się nerwowe. Gdy zbliżyć się zanadto i uczynić jeden nieopatrzny ruch, zaatakują; ze strachu lub z potrzeby podkreślenia władania swoim kawałkiem ziemi. W przypadku olbrzyma pasować wydawała się jedynie pierwsza możliwość, mimo jego gabarytów i wyglądu. Toteż Issa była ostrożna. Nie chciała go denerwować, ale też nie zamierzała pomijać go w jakikolwiek sposób. Miała nadzieję, że Hyra uczłowieczy go kiedyś na tyle, by podziękował na głos. A wtedy odpowie “Cała przyjemność po mojej stronie, Fedd”. Tak właśnie powie.

Gdy w końcu usiadła przy kontuarze, czekał już na nią napar podsunięty przez koleżankę. A pod krzesłem czekał pies brata, oblizujący z jej palców zapach pieczonego mięsa. Żebrak, jak ma interes to się przymila; pomyślała z przekąsem.
Rudy był bezwstydnie urodziwym zwierzakiem i Issa często zastanawiała się, czy jego prababka nie zgrzeszyła przypadkiem z lisem, bowiem spiczasty pysk, trójkąty uszu i szelmowski wyraz mordy, natarczywie sugerowały mieszankę rasową. Nie nazywała go nigdy imieniem nadanym przez brata; było według niej za długie i zupełnie nie pasowało. Szybciej przylgnęło by do tego skubańca miano “Szelma” i tak go właśnie potajemnie ochrzciła. Zwichrzyła sierść na psim łbie i odżałowała dla niego kawałek placka. W końcu to członek rodziny, w jakimś sensie.
Przeniosła wzrok na Viggo, lecz nie spojrzał na nią, jak zwykle. Od pamiętnych, minionych wydarzeń poświęcał jej bardzo mało uwagi. Czy nie domyślał się, że ona przychodzi do baru po części dla niego? Żeby z nim pobyć chociaż przez chwilę, zanim ten włóczykij znów polezie na Pustkowie, szukać nie wiadomo czego. Bolała nad przepaścią, która powstała między nią a jednookim. Tak jakby nie był już rodziną, a dalekim krewnym. Szwedówna nie chciała przyjąć tego do wiadomości, lecz przeskoczyć nad urwiskiem nie umiała. Ta dziwna samotność i poczucie pustki nakręcały spiralę przygnębienia z dnia na dzień. Może dlatego Issa Szwed nigdy się nie śmiała.

Gdzieś pod nogami dobiegało ciamkanie i mlaskanie; znak iż Szelma rozpracował do końca swój poczęstunek. Gdy pies głośno wyraził dezaprobatę dla muzyki, dziewczyna powiodła spojrzeniem do dwójki majsterkowiczów oddelegowanych spod Szafy. Mitch i Rufus. Niezwykła para osób, które doceniała bardziej, niż wielu innych, pomimo licznych plotek przeczących o ich przydatności.
Młody chłopak był całkiem zmyślnym konstruktorem; to wszak jego dzieło stanowił wiatrak i cały system nawadniający jej altanę, zbudowaną przy domu przez braci. Poza tym chyba tylko wobec Issy Mitch zachowywał kulturę i nie przystawiał się, jak do innych panienek. Nie dociekała, co mogło być tego przyczyną; może po prostu fakt, iż nie była atrakcyjna.
Rufus z kolei należał do małych tajemnic blondwłosej. Chociaż zapewne ktoś tam widział, jak przemyka do jego szopy niczym lis do kurnika, lecz pomyliłby się srodze w podejrzeniach o powody wizyt. To od szalonego naukowca Issa kupiła swego czasu nasionka pomidora, za nieprzyzwoitą ilość przysług i obiadów, a dziś miała całe donice krzaków pomidorowych, będących jej oczkiem w głowie. Rufus pomógł jej także uzdatnić ziemie pod różne uprawy i sporządzał nawozy, których skład zmieściłaby gruba książka chemiczna. Dzięki temu Szwedowie posiadali, prócz stada braminów, również własne warzywa, a więc stali się w pełni samowystarczalni, jeśli idzie o wyżywienie. W podzięce dla zasług naukowca Issa nosiła mu ciepłe jedzenie i czasami zostawała popatrzeć na eksperymenty. Mężczyzna twierdził bowiem, że działa jak talizman i w jej obecności nic się nie psuje ani nie wybucha.
Do czasu; myślała zawsze. Do czasu.

Mimo to darzyła sympatią ekscentrycznego pechowca. Lubiła twórczych ludzi oraz osoby, które swą pracą przyczyniają się do polepszenia bytu innym. Niewielu dziś tu zgromadzonych nie zaliczało się do takowych. Dang, mimo iż pozornie mógł wydawać się obibokiem, przynosił z Pustkowi całą masę przydatnych przedmiotów; Hyra znała się na ziołach; Viggo pilnował porządku i bezpieczeństwa, Buźka... nie, jego najpierw należało ucywilizować, a dopiero potem klasyfikować. Wobec Enoli Issa miała mieszane uczucia i musiała przyznać przed sobą, że głównie za sprawą jej matki, nieprzychylnie patrzącej na urodzajne uprawy Szwedówny. Jedynymi osobami, którym dziewczyna nie potrafiła przyznać żadnej produktywnej roli, byli Thel i Burke. Ten ostatni, mimo iż człowiek nauki, w świetle ostatnich zdarzeń spadł z piedestału osoby pożytecznej do rangi szkodliwej. Zaś Thel... Thel nie robiła właściwie nic prócz kupczenia ciałem. I hazardu, zarówno w znaczeniu dosłownym jak i przenośnym, ponieważ miała wybitne umiejętności manipulowania innymi. Poza tym przejawiała denerwującą manierę dyktowania wszystkim co powinni robić.
Issa, jako stworzenie z natury niekonfliktowe, starała się nie wchodzić barmance w drogę, ale wiele razy irytowało ją, iż owa pewna siebie kobieta pod nieobecność Wonga rozkazuje jej bratu, niczym pełnoprawny pracodawca.
Pewnego dnia jej wygarnę, gdy przesadzi z tym drygowaniem; obiecywała sobie w duchu. Lecz nie wierzyła w taki obrót spraw. Nie, żeby była strachliwa. Problem leżał raczej w naturze, która sprawiała, iż blondynka nigdy nie krzyknęła ani nie podniosła głosu na nikogo.

Mimo całej niechęci musiała oddać sprawiedliwość nowej liderce, iż potrafiła ona zorganizować ludzi do pomocy wygnańcom. Issa czekała każdą komórką ciała, aż ktoś wypowie te słowa, czy chociażby je zasugeruje. Musieliby działać po cichu, w tajemnicy przed Wongiem. Ale to oznaczało ruch, aktywność, cel i działanie. Rzeczy, do których dziewczyna ciągnęła jak ćma do świecy. Niepokoiła się jedynie faktem, jaką postawę do propozycji przybierze Viggo. Był zawsze taki beznamiętny, że ciężko go było odcyfrować nawet własnej siostrze. Toteż jego poparcie dla pomysłu sprawiło jej cichą radość. Może dlatego, że wreszcie będą mogli robić coś razem.

Przez kolejne dni gotowała, piekła, przygotowywała suchy prowiant, dzieliła racje żywnościowe i pakowała je. Wszystko to za mało, by Morganowie mogli przeżyć dłużej, ale doraźnie musiało wystarczyć. Potem mieli zanieść więcej. Miała niejasne poczucie winy, objuczając Viggo tobołkami jak jucznego bramina, ale nie protestował. Jego twarz zmieniała się wtedy nieznacznie, zupełnie jakby widział w swojej Pestce coś nowego. Jakiś ożywczy podmuch spowodowany działaniem i planowaniem. Wyprawiała brata w drogę, a sama biegła do Rufusa, by wybadać czy nie zna jakiegoś sposobu na lepsze konserwowanie żywności. Wtedy Morganowie - pozbawieni ciemnych spiżarni i ich względnego chłodu - mogliby otrzymać także mniej trwałe produkty.
Wobec przyspieszonego rytmu życia Issa zapominała o jednym. Co, jeśli przyjdzie wszystkim spiskowcom wyruszyć z Bluff?
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.

Ostatnio edytowane przez szarotka : 10-10-2010 o 02:26.
szarotka jest offline