| Gdy tylko Laure otrząsnął się ze zdziwienia zmusił członki do ruchu. Miał paskudne wrażenie że im dłużej pozostają w wieży, tym ich szanse na przeżycie maleją. Nie wspominając o Helfdanie i reszcie najemników na zewnątrz. Wsadził miecz do pochwy. Wcisnął kadzielnicę do plecaka, już biegnąc ku schodom krzyknął ku pozostałym. - Weźcie moją lampę! Nie wiem czy dałbym radę roztopić podłogę - dopiero teraz odpowiedział na pytanie kapłana - ale mam za to linę - może uda się zejść z któregoś okna na czwartym piętrze! Kull dostrzegł Alehandrę na zewnątrz! Pokonując po dwa-trzy stopnie naraz gnał w górę, wymacując jednocześnie jedwabną linę w plecaku. I zwój z przydatnym czarem, jeśli “dziwne, nieokreślone odgłosy” faktycznie oznaczają coś groźnego. W przeciwieństwie do Manoriana rzadko zastanawiał się w walce, idąc na żywioł i działając instynktownie. Pewnie kiedyś się to zemści, ale teraz nie zaprzątał sobie tym głowy. “Złotoczerwony, widzisz dwunoga z zarośniętą twarzą i z Brązowopiórym? Trzymaj się wysoko nad samicą!” Tym razem “wieści” dźgnęły Aesdila niczym ostrogą i niemal wypadł na platformę piętra, gnany panicznym przerażeniem Kulla i słabnięciem więzi. - Feth! - zwykle Laure nie przeklinał, tym razem jednak nie mógł się powstrzymać. - “Kull, nie odlatuj daleko!!!” Nigdy nie zdarzało się by z własnej woli Kuleczka oddalał się hen, no, poza polowaniem czy ochotą na rozprostowanie skrzydełek, ale teraz ... Dalsze dywagacje przerwał widok kolejnego potwora - a ten nie wyglądał na takiego który miałby zamiar rozpłynąć się w chmurę dymu. “Czyżby to pozostałości po ...” Czy dotyk pierwszego stwora był aż tak zaraźliwy??!! Elf zwolnił by zorientować się w sytuacji... po czym znowu przyspieszył dostrzegając że mackowaty, galaretowany problem rusza w jego kierunku. Runął do przodu, biegnąc ku pomieszczeniu na prawo od schodów prowadzących na górę. Słyszał już tupot za sobą, postanowił więc odciągnąć stwora od zejścia. Zatrzymał się w drzwiach dysząc trochę, wymacał jednak odpowiedni zwój i ocenił odległość do potwora, by przekonać się czy ma wystarczająco dużo czasu by odczytać zaklęcie. “Kolejny ekscytujący dzień...” - zdążył pomyśleć zanim trzeba było zająć się czymś innym... Tym razem przywołał magiczną ochronę ze zwoju, czujnie strzegąc każdej odrobiny mocy w swej dyspozycji. Świeżo powstały stwór dał mu odrobinę czasu, bowiem najwidoczniej jego umysł (a Aesdil zachodził w głowę co tak naprawdę stało się z najemnikiem - a raczej co kieruje amorficzną bestią) nie do końca jeszcze potrafił ocenić sytuację - a raczej zdecydować się kogo zaatakować, bowiem i on najwidoczniej usłyszał kroki na schodach i piętrze. Dzięki temu bard przemknął na schody prowadzące ku górze (i to nie ociągając się, te macki nie wyglądają na takie które by doceniły sztukę i artystów...), wyrwał z plecaka kadzielnicę raz jeszcze i krzyknął do Iulusa: - Odsuń się, odsuń, do tyłu Iulusie! Miał tylko nadzieję że szczęk zastawek nie oznacza że jakiś nadgorliwiec ma zamiar szyć na oślep – na piętrze było ciemno, czego od razu nie skojarzył! Zaraz jednak odrobina światła pojawiła się z następnymi zuchami paladyna. Laure odsłonił wieko by aktywować przedmiot raz jeszcze... I mglista dłoń pojawiła się! Tym razem jednak coś poszło nie tak – palce co prawda próbowały się zacisnąć na potworze, ale chłoszczące macki skutecznie im to uniemożliwiały. „I po co mi to?” – elf jął się żalić sam sobie – „ożeniłbym się z Larissą, Alariele bym wychował, teścia otruł, przejął rodzinny interes, teściową precz wygnał, a tak? Rzyć tylko odparzam w kulbace, jaja mnie bolą, palce mi twardnieją...” – zerknął od niechcenia na miecz, zapewne sporo wart, ale jakoś nie przyszło mu do głowy by ten fakt popsuł mu nastrój do narzekań. Schował kadzielnicę i sięgnął po miecz. - No, czas wypróbować Przerażacza - mruknął pod nosem ale nie podchodził do stworzenia. Jakoś mu się na razie odechciało bohaterskich gestów. - Rzućcie mi linę! - krzyknął. Piętro zaroiło się od sylwetek i elf wszedł wyżej na schody by jakiś mniej lub bardziej zbłąkany bełt nie sięgnął jego cennej skóry. Dłoń oberwała kolejne cięgi ale nie rezygnowała z próby pochwycenia eks-najemnika. I wreszcie – sukces! Tylko czemu tak późno?! Palce pochwyciły potwora, zamknęły się na nim ... a ten zaczął przekształcać się na podobieństwo ameby albo innego diabelstwa by wylać się z uścisku! Bard roztropnie powstrzymał się od szarży, zamiast tego zerknął w górę. I zawahał się. - Niech to Feth! – warknął wreszcie i ruszył pełnym pędem po schodach. Ludzie tu sobie poradzą, gorzej że nie wiadomo co na zewnątrz... „Kull! Odezwij się, Kuleczko!!!” – wysłał kolejne bezowocne wezwanie, ale nie zatrzymywał się. Lekkostopy, wbiegł na czwarte piętro z mieczem w dłoni, zmrużył oczy od blasku wpadającego z dwóch pomieszczeń, rozejrzał się błyskawicznie i dopadł jednego okna. Wyjrzał ostrożnie – pusto. Na palcach przebiegł do drugiej komnaty. Wychylił się, na początek, ostrożnie, coby nie przyciągnąć uważnego spojrzenia, potem bardziej ryzykownie, szukając obozowiska i Alehandry... Była, łajza! Nachylała się nad rozkrzyżowanym Helfdanem z błyszczącym ostrzem w dłoni, a pamiętając jak tropiciel się do niej odnosił i biorąc pod uwagę NAD CZYM KONKRETNIE się nachylała elf był święcie przekonany że Helfdan już do końca życia będzie śpiewał falsetem. Przez chwilę miał zamiar jej na to pozwolić, z czystej ciekawości rzecz jasna, ale zdał sobie sprawę, że wykastrowany półelf i tak nie zrobiłby śpiewaczej kariery toteż cofnął się nieco, dotknął tarczki na rzemyku u nadgarstka i rozpoczął inkantację, a potem... Pełna moc Płomienia trysnęła z oczu barda i trafiła bezbłędnie - tylko po to by rozlać się na podobieństwo alchemicznego ognia na kolistej tarczy! Zdał sobie sprawę że miał prawdziwego pecha - musiał trafić na jakąś osłonę, najpewniej osobistą, ruchomą, tą samą która uchroniła Alehandrę podczas próby gwałtu. A to oznaczało że właśnie możliwości wyrządzenia jej krzywdy drastycznie się skurczyły... W czasie gdy elf nucił słowa zaklęcia, nóż Alehandry zanurzał się w ciele tropiciela. Krew barwiła karmazunowo podwiniętą kolczą, trawę i rękawy płaszcza kobiety. Płynęła wolno, wolniej niż zwykle - zaklęcie, które powaliło półelfa mogło równocześnie uratować mu życie. Mogło ale nie musiało - zaklinaczka nie bawiła się w subtelności, szukając w jego żołądku i przełyku pierścienia. Magiczny sztylet bez trudu przeciął skórę i żebra, ukazując właścicielce upragniony przedmiot. W tej właśnie chwili gwałtowny rozbłysk kolidującej magii zwrócił uwagę kobiety. Ta odwróciła się szybko, bezbłędnie szukajac sprawcy. Elf zauważył, że nie spojrzała nawet w stronę drzwi do wieży, jakby z tamtej strony zupełnie nie przewidywała niebezpieczeństwa. Po gestach rozpoznał, że już zaczęła rucać zaklęcie. Laure z zaskoczenia zapomniał języka w gębie widząc co się stało z Płomieniem. Jednak jako bard szybko sobie o nim przypomniał. Widząc co się dzieje i czując nieznośny chłód w piersi przygotował się by wciągnąć magiczną energię ... jakiegokolwiek czaru który był w stanie neutralizować. Niestety, aż nadto dobrze był świadom tego czego nie był w stanie zneutralizować... Sięgnął po łuk. Mimochodem zarejestrował jak wygląda Helfdan ... i nie tylko on, bowiem ciała trzech najemników również były doskonale widoczne. “O co tu na Fetha chodzi??!!” - tylko tyle zdążył pomyśleć zanim grad olbrzymich, lodowych kul, wielkości co najmniej orczych łbów, wyleciał z rąk Alehandry i pomknął w stronę wieży. Aesdil spiął się, przygotowując się na przyjęcie uderzenia, jednak ku jego zaskoczeniu czar nie uderzył w niego, lecz w mury budowli, bombardując je z siłą wojennych katapult. Huknęło raz, drugi, po czym fragment ściany zawalił się, pociągająć za sobą część czwartego i trzeciego piętra... i stojącego w oknie elfa, który wraz z kamieniami runął na ziemię, gruchocząc członki i tracąc przytomność.
__________________ Why Do We Fall? So We Can Rise |