Pysk tego czegoś w jakiś odległy, groteskowy sposób kojarzył się z kobiecą twarzą, efekt rozmył się gdy wargi uniosły się obnażając dwa rzędy brudnych kłów.
Lafayette poczuł w swojej głowie kłębowisko cudzych myśli. Uczuć, obrazów, emocji, zapachów, smaków. Nieludzkich, obcych w znakomitej większości zupełnie niezrozumiałych dla ludzkiej percepcji. Dłuższą chwilę zajęło, nim zaczął rozpoznawać niektóre z nich.
Oczekiwanie, żądza, ból, krew...
I gniew. Ogromny i z trudem trzymany na uwięzi. Zupełnie jednak nieludzki
Vincent zrobił krok do przodu, bardziej by pokazać że panuje nad sytuacją, niż w jakimkolwiek innym celu.
- Skąd przyszedłeś? - spytał głosem, który w założeniu miał być władczy.
W odpowiedzi przez głowę przeszła mu wizja grobów, świecących grzybów, zgniłych zwłok, tulących sie do siebie ciał, czaszek i połamanych gnatów, smak ześmiardłwego szpiku w ustach i ... tęsknota, a potem czerwień gniewu, jak pulsująca krew.
- Czy ktoś jeszcze was przyzywa w mieście? Pokaż mi go. Wymowna czerń, złośliwa zieleń, chichot i lepkie od posoki ręce, smak żółci w ustach
- Nie eeeee - syk jak wbicie kolca pod powiekę. - Odeślij - pragnienie, niczym cios w czaszkę. Wyraźne i zrozumiałe
- Odeślę. - powiedział Vincent na głos starając się całym umysłem jasno wyrazić swoją wolę. Następnie przywołał przed oczy obraz kolejno Wagonowa i znany z prasy wizerunek Bostońskiego Cara. Po czym sformułował pytanie - twarze? znajome?
Odpowiedź znów w formie wizji. Przez chwilę Vincent znów patrzył oczyma ghula, tak jak wtedy na cmentarzu. Jakby patrzył na samego siebie. Szarość, czerwienie, plamy, unoszące się zapachy - falujące wokół sylwetki.
I żadnych twarzy.
Aluzja dotarła. Ghul postrzegał świat w kompletnie inny sposób. Żeby uzyskać odpowiedź musiałby znać coś więcej niż nazwisko i twarz.
- Moją wolą jest byś odszedł i nasze drogi nigdy więcej sie nie spotkały - wymówił na głos, bardziej ze względu na Leonarda niż potwora - Czego potrzebujesz by odejść?
Przed oczami zaczęły mu wirować dziwne rozbłyski, smak, zapach. "Twoja krew, niewiele na ziemię"
Vincent pomału skinął głową.
- Zrobię to. Ty odejrzesz. Jeśli zrobisz cos innego, jesli zaatkaujesz - znow zostaniesz przyzwany. Przez kogoś innego. Rozumiesz i zgadzasz się?
Mówiąc to spokojnym ruchem wyjął nóż Prooda. Pożądanie, gniew, posłuszeństwo, siła, duma, żądza, akcetptacja i ... strach. Strach przed dziwnym nożem.
- znasz to ostrze? - spytał Vincent, nacinając lekko dłoń ostrze - dym, smugi odrywającej się ciemnosci, jakby rozpalone do wiśniowego koloru.
Wizja została gwałtownie przerwana przez ostrzegawczy syk potwora.
COŚ SIĘ ŻBLIŻA - UCIEKAJCIE! - usłyszał wyraźny głos w swojej głowie - Kieł Pana! - Vincenta zalała fala emocji starchu i rozkoszy. Powtór wskazał łapą na Lyncha.
ZABIJ TO! - wykrzyczał w myślach Vincent. Przypadł do ziemi i przyłożył do niej krwawiącą dłoń. Już przymierzał się do poderwania się do ucieczki i pociągnięcia za sobą studenta.
- Sistra, jeden miot, nie! - zadźwięczało w jego głowie. - Zatrzymam, nie zgładzę.
- Dobrze - powiedział na głos Vincent.
- nazywam się ... Shashanus. Ty? miękkie? ty jak?
- Nie rozumiem... - nie skończył zdania, zanim do niego dotarło - Vincent!
- Vinszents. Zapamiętać, wytroipić...strzec lub jeść. Ty... - i znów zamiast wyrazów emocje: gniew, szacunek, głód, akceptacja, podziw.
- Tobie też niczego nie brakuje, Shashanus - doparł Vincent uśmiechając się dziwnie. Potwór skoczył w ciemność. Dosłownie w ciemność. W plamę mroku za swoimi plecami.
I zniknął.
Zupełnie jakby tam była jakaś brama niewidoczna dla ich oczu. Wrażenie obecności rozmyło się, pierwotna groza puściła ze swoich szponów.
W głowie Vinenta wciąż jednak brzmiało ostrzeżenie ghula.
- Uciekamy! Teraz! - rzekł zrywając się do biegu i ciągnąc za sobą Leonarda.
__________________ Show must go on!
Ostatnio edytowane przez Gryf : 10-10-2010 o 19:33.
Powód: kosmetyka
|