Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2010, 21:51   #13
Bothari
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Szafa była bezpieczna. Mógł gapić się na nią, podziwiać i nie czuć się wyobcowanym. A przecież podobno nie brakowało mu niczego. Wysoki, przystojny, inteligentny - podsłuchał takie rozmowy o sobie. Co z tego? I tak zawsze siedział sam, pił sam i gadał tylko ze sobą. Czasem śmiał się, że tylko w ten sposób może prowadzić inteligentną rozmowę, po tym jak Stary Doktor zmarł. Zmarł ...

.. rozejrzał się. Twarz Buźki (trzeba było być potworem gorszym, od Fedda, by nadać mu takie przezwisko) na moment wyłoniła się ze zwyczajowego mroku. Wzdrygnął się. W zasadzie go lubił. Byli podobni. Sami. Z jakichś przyczyn - nieakceptowani. Tylko Mitch nie przejmował się jego obecnością. Teraz znowu próbował chyba rozebrać szafę pana Wonga. Rufus westchnął w duchu. Znowu będzie musiał ją naprawiać. Tak, choć zapewne nikt by w to nie uwierzył, ale Pan Wong, gdy dwa lata temu szafa grająca zaczęła się zacinać zaufał właśnie "Pechowcowi" (no dobrze, nie do końca zaufał, bo zażądał w zastaw 3 kg tytoniu). I od tamtej pory szafa gra dalej bez zarzutu.

Placek pojawił się w polu widzenia Rufusa, gdy zaglądał właśnie przez kratkę boczną, sprawdzając, czy lampy świecą równomiernie. Trzecia osiemnastka wyglądała na lekko niedociążoną. Cholerna wilgoć. Skinieniem podziękował Issie. Nie, żeby chciał być niegrzecznym. Myślał właśnie, jakby tu skłonić Pana Wonga do kolejnego remontu. Może wreszcie odzyskał by kombinerki, które zamknął w środku dwa lata temu. Takie rzeczy jak grzeczność ... strasznie zajmowały myśli, a on przecież cały czas główkował. Na przykład ta trąbka ... okiełznanie fali stojącej w niby prostym instrumencie, było czymś zadziwiającym. Na wzór ilustracji z książki Starego Doktora ...

... Właśnie. Dlaczego Morganowie spalili książki? Przecież to nie miało sensu! Wściekł się na nich i nawet zagłosował za wygnaniem. Jak można było tak idiotycznie stracić takie dziedzictwo. Co prawda znał zarówno biblię, jak i książki doktora prawie na pamięć. O książkach Pana Wonga i notatkach Prosta pierwszy raz usłyszał przy aferze. Tych nie znał. Taka strata! Tak, był wściekły ale ... wygnano ich za spichlerz. To on był na pierwszym planie. To głupiego jedzenia (którego wszyscy mieli by w bród, gdyby tylko zaufano jego nawozom, plony zarówno jego jak i Issy to udowadniały) żałowali a nie wiedzy. Barany! I co najciekawsze ... przecież spichlerz to jego sprawka. Oczywiście nikt nie wiedział, że przechodził wtedy z fajką niedaleko i że w zamyśleniu strzepnął popiół w pobliżu spichlerza. Dopiero po przejściu stu kroków, gdy ogień już wesoło trzaskał zobaczył płomień i ... przypomniał sobie wszystkie swoje ruchy i gesty. Całe szczęście ... Morganowie palili wtedy książki. Wszystko poszło na nich. To dlatego tu był. Nie mógłby teraz stać tam i patrzeć jak odchodzą ...

... Siadali do gry. Młody wyjął śrubokręt i dla zabawy wykręcił śrubkę. "Pechowiec" sapnął pod nosem i wyciągnął własny krzyżak. Przyłożył śrubkę do namagnesowanego końca i ... dostał z łokcia w żebra. Śrubka - siup - wylądowała gdzieś w maszynie. Usiadł z powrotem na ławce i odruchowo wyciągnął fajkę. Nabił i zapalił maszynką własnej konstrukcji. Ostrożne spojrzenia towarzyszyły jego ruchom aż do momentu, gdy "instrument" zniknął w płaszczu. Głupki ....

... to, że Stary Doktor zginął, gdy odkrywali metodę wychwytywania metanolu z odchodów braminów, to tylko pech w eksperymencie. W najśmielszych oczekiwaniach nie przypuszczali, że stężenie gazu w litrowym słoju wyniesie aż 18% i zwykła zapałka wystarczy do samozapłonu. I nie jego winą, że Stary Doktor trzymał jakieś materiały wybuchowe w mieszkaniu. Natomiast teraz jako jedyny w osadzie miał lampę gazową i zapalniczkę. Reszta nie ufała w ich bezawaryjność. Nawet gdy dawał gwarancję. Nawet gdy popierał ją kilogramem tytoniu ...

... Ze zdziwieniem popatrzył na fajkę w ustach. Tytoń. Miał nie palić. Miał rzucić to diabelstwo ale ... tak łatwiej było się skupić. Ponownie podniósł spojrzenie. Grali w karty. Sam nie grywał. Zawsze przegrywał. Nie ważne, jak mocną miał kartę, jak dobrze znał grę i jej zasady i sztuczki. Przegrywał. W kluczowym momencie i tak zawsze kończył z długami. Teraz nawet nie siadał do stołu. Teraz nie siadł by na pewno. Z powodu Thel. Trzęsła cyckami do każdego faceta. Podobno spała z każdym. Ale nie z nim. Wzburzony wyrzucił z siebie nierówne koła dymu. Za to jej nie znosił. Co innego Hyra. Dziewczyna była miła i choć jak wszyscy utrzymywała dystans. Nawet parę razy opatrzyła go, gdy przeliczył się przy eksperymentach ... albo nadepnął na grzechotnika ... albo na grabie ... albo spadł ze skał. No ... okazji do opatrywania było bez liku. W zasadzie, gdy tak o tym pomyśleć, to zawdzięczał jej życie. Ciekawe, że nigdy tak jeszcze o tym nie myślał ....

Viggo Szwed patrzył na niego. Rufus zastygł z półotwartymi ustami i chwiejącą się w nich fajką. O co chodziło tym razem? Zamknął usta i podrapał się po głowie. Spojrzenie pojedynczego oka zawsze go peszyło. Szybko odwrócił wzrok. Enola. Dziwna dziewczyna. Też czuł do niej sympatię bo ... chyba nie była tu na miejscu. Dlaczego? Nie wiedział i ... wstyd przyznać - nawet się nie zastanawiał.

Ponownie spojrzał na świecące się żarówki. W jaki sposób pozbyć się powietrza z bańki? Przecież powietrze było wszędzie! Teoretyczne wzory i obliczenia (na marginesie spalonej księgi Starego Doktora) twierdziły, że dało by się je odpompować, ale do tego potrzebna jest wyjątkowa dobra guma. Takiej nie miał. Idea "próżni" fascynowała i pociągała. "Pompa dopróżniowa"! Było by to genialnym wynalazkiem. Nad zastosowaniami się nie zastanawiał ...

Pies. Ah. Cztery łapy, żołądek, czuły węch i słuch, zagryzły braminy parę lat temu a ten kręci się z bratem tej małej od jedzenia ... Issy! Bogowie, zapamiętaj wreszcie to imię! Przecież to jedyna osoba, która w ogóle z tobą rozmawia! No dobra. Jest jeszcze Dang. Ciekawe czego nazywają go "Zerem". Przynosi takie fantastyczne rzeczy! Ostatnio znalazł gdzieś przedziwne, żeliwne urządzenie. Korba, sitka, dziwaczna obudowa, wajcha do kręcenia i ślimak w środku. Zaczął używać go do mieszania ziemi, bo jednocześnie rozdrabniało i mieszało. Szkoda, że ostrza się rozsypały. Zamontował kilka prętów i też idzie dobrze ... Tak, Dang był bardzo wartościowym osobnikiem.

W przeciwieństwie od Doktora. Ale nie myślmy o tym niewdzięcznym draniu.

A potem zaczęli mówić dziwne rzeczy. Iść za Morganami? Pomóc im? Po co?! Zamrugał. Wszyscy, wszyscy za wyjątkiem niego już powiedzieli, że trzeba im pomóc. I wszyscy teraz patrzyli na niego. Trochę z nadzieją, trochę z obawą. Słyszał. Bez niego nic nie zrobią, bo przecież mógłby zdradzić. No i ... widział jak boją się brać go ze sobą. Jednak ... nawet te dziewięć osób było już jakąś społecznością. Musieli by z nim rozmawiać, przebywać ...

- Mam kilka rzeczy, które mogą się przydać. - powiedział z wahaniem - Bezpiecznych. - chwila przerwy - Przetestowanych. - nadal wątpili, był na granicy rzucenia wszystkiego ale ... - I tak pomogę, bo idą deszcze i bez płaszczy nigdzie nie dojdziecie. - wzruszył ramionami. W zasadzie ... to chyba coś tam był winien Morganom. Albo oni mu ... aaa ... wszystko jedno.

* * *

Przez cały rok pomagał. Urządzenia i wynalazki działały ... gdy nie było go w pobliżu. To i tak lepiej niż wcześniej ...
 

Ostatnio edytowane przez Bothari : 11-10-2010 o 08:56. Powód: kilka głupich powtórzeń słów ...
Bothari jest offline