Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-10-2010, 22:10   #30
AbduLLachWML
 
Reputacja: 1 AbduLLachWML jest na bardzo dobrej drodzeAbduLLachWML jest na bardzo dobrej drodzeAbduLLachWML jest na bardzo dobrej drodzeAbduLLachWML jest na bardzo dobrej drodzeAbduLLachWML jest na bardzo dobrej drodzeAbduLLachWML jest na bardzo dobrej drodzeAbduLLachWML jest na bardzo dobrej drodzeAbduLLachWML jest na bardzo dobrej drodzeAbduLLachWML jest na bardzo dobrej drodzeAbduLLachWML jest na bardzo dobrej drodzeAbduLLachWML jest na bardzo dobrej drodze
Od wyjazdu ze wsi Lagann nie odezwał się ani słowem. Pogrążony był we swoich własnych myślach. Droga minęła im szybko, i nie przysporzyła zbytniego problemu. Pogoda była nijaka. Nie padało, ale niebo było zasnute siwymi chmurami. Dzień jak co dzień. Dopiero gdy dojechali w okolice oblężonej twierdzy, a jego oczom ukazały się połacie ziemi zniszczone przez grasujące oddziały oblegających, poczuł jak zmienia się jej wydźwięk. Stała się ciężka i nie do zniesienia. Błękitne niebo zdawało się zasłaniać szarą powłoką chmur, by nie widzieć ogromu zniszczeń, cierpienia i śmierci, jaki stał się dolą tych ziem. Lagann dobrze znał ten widok, ale i tak za każdym razem gdy widział coś takiego, jakaś maleńka cząstka w środku jego serca płonęła niewypowiedzianym gniewem. W nozdrza uderzała mieszanka zapachów spalenizny i śmierci. Zbyt często miał okazję ją czuć w swoim życiu, by zrobiła na nim jakiekolwiek wrażenie.

Wjechali powoli do zniszczonej wsi. Wszystko co z niej pozostało, to fragmenty spalonych belek. Jedynie kamienna wieża pośrodku wsi pozostała niewzruszona. Nie dała się strawić płomieniom, mimo, że miały chrapkę i na nią, co łatwo dało się zauważyć po czarnych, osmalonych ścianach. Lagann nie zwrócił na nią większej uwagi. Milczeniem odpowiedział na rozmowę swoich kompanów, którzy podejmowali decyzję na temat dalszych działań. Gdy Hrodgar postanowił rozbić obóz, nie protestował. Co więcej, postanowił jako pierwszy objąć wartę przy obozowisku. Usiadł pod drzewem w pewnej odległości od głównego obozowiska. Swój miecz dwuręczny oparł o drzewo, natomiast karabin i worek z kulami i prochem trzymał na ziemi, zaraz obok siebie. Noc była dość chłodna, więc ciaśniej owinął się swoją peleryną. Cała ta wyprawa przynosiła wiele wspomnień, z których większość to wciąż tętniące bólem rany. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek uda mu się ich pozbyć, pozbyć się poczucia winny, czy może raczej echa jego największej porażki będą go nawiedzać już do końca. „Jedyna pozytywna rzecz to, że może on nadejść już niedługo... Przynajmniej nie będę musiał się już więcej męczyć.” pomyślał uśmiechając się pod nosem. W tym momencie ciszę nocy przerwał odgłos wystrzału, dobiegający z przeciwnego końca obozowiska, od strony wsi. Zerwał się na równe nogi chwytając karabin w rękę i chowając się za drzewem. Zanim ogarnął sytuację, odezwał się głos. Lagann nie wyłapał wszystkiego i już miał się wychylić, by oddać strzał w kierunku głosu, gdy rzucając okiem zauważył Ivana wychodzącego zza drzewa z rękami podniesionymi do góry. Zobaczył też o wiele, wiele więcej. Tery jako jedyny nie odskoczył od ogniska. Nie mógł odskoczyć, bo to w niego wycelowany był wystrzał. Leżał tam teraz, w szkarłatnej kałuży swojej własnej krwi. Lagann nie słuchał już tego co Ivan miał do powiedzenia. Jego świadomość zapadła się pod swoim własnym ciężarem i pogrążyła się w mrocznych wspomnieniach.

Otworzył oczy. Klęczał na ziemi, pośród zwłok nieumarłych piechurów. Dookoła szalała bitewna zawierucha. Żołnierze królewscy osłaniali swój chaotyczny odwrót. On natomiast nie miał zamiaru się nigdzie ruszać. Klęczał na ziemi szlochając, a na jego kolanach konała ona. Konała przez niego. Bo był skończonym idiotą. Bo nie potrafił się powstrzymać przed bezsensowną brawurą. Bo opuścił powierzone mu stanowisko bojowe. Patrzyła na niego mętnym wzrokiem, z którego uchodziło życie i uśmiechała się. Tego obrazu nienawidził najbardziej. Nie jej brązowych włosów posklejanych purpurową posoką, nie jej munduru splamionego karmazynem krwi uciekającej z jej umęczonego ciała, nie. Najbardziej nienawidził tych, kiedyś soczyście błękitnych, a teraz mętnych oczu i strużki krwi ściekającej z kącika jej uśmiechniętych ust. I tego co wtedy powiedziała. Tego też nie mógł znieść. Jej łamiącego się, chrapliwego głosu mówiącego - I tak będę zawsze cię kochać... - I ten bezwład martwego ciała na jego rękach. Ten wzrok bez życia, wbity w jego twarz. I gniew wzbierający w jego piersi, ręce same składające się do znaków, kryształ w jego wisiorze, emanujący zimnym jak lód błękitem. I warkot jego golema budzącego się do życia za jego plecami. Zamknął oczy i dał się ponieść gniewowi buzującemu w jego sercu.

Z letargu wyrwał go dopiero krzyk Hrotgara. Złożył ręce w serii szybkich gestów i zacisnął pięść na wisiorze wiszącym na jego szyi. „Zbudź się Managarmie!” krzyczały jego myśli. Gniew płonął w nim z niewiarygodną siłą. Poprawił szyszak, przygotował karabin i wyskoczył zza drzewa z krzykiem na ustach. - Jeśli myślicie chłystki i psie syny, że kompanionów mych bez kary stosownej ubijać możecie toście w błędzie! Lagann Gurrensson nie przepuszcza takiej obrazy bez stosownej pomsty! Za kogo wy mnie do cholery uważacie! - Starając się przemykać od drzewa do drzewa, próbował dostać się do swojego, przebudzającego się właśnie, golema.
 
AbduLLachWML jest offline