Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2010, 14:11   #55
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Upajałem się podróżą z każdym dniem oddalając się myślami od problemów i trosk związanych z pogodą, monotonią, niewygodami. Tu, na wysokościach, wszystko wydawało się takie ... inne. Majestatyczne góry wyglądały na mniejsze, lecz przez to nie mniej majestatyczne. Powietrze bez wątpienia było czystsze, niż w Xhysthos. Nie dusiło człowieka – niewidzialne lecz zabójcze.





Możliwe, że w mieście mieliśmy cywilizację, odkrywców, wspaniałe wynalazki, wygodne i bezpieczne domy. Lecz tutaj w przestworzach, w jakiś niewytłumaczalny sposób spełniałem się. Może to chodziło o budynki w mieście? Może to one ograniczały mi pole widzenia, przesłaniały ogrom świata? Może. Lecz w gruncie rzeczy czułem, że chodzi o coś innego. O wolność. Zarówno tą wyrażoną nie przesłoniętym niczym horyzontem, jak również brak funkcjonariuszy Rady, codziennej propagandy i rutyny przybijanych stempli w urzędzie, w którym wylądowałem po tragedii.

- Opamiętaj się Vincencie – mówili.
- Nie popadaj w szaleństwo. Oni zginęli. Nie wrócą.

Próbowali mnie pocieszać. Odciąć od marazmu w jaki sam się wtłoczyłem. Wypłukać ze mnie smutek i gorycz straty. Nie dawało się. Po kolei, jeden po drugim tak zwani przyjaciele odwracali się ode mnie. Rezygnowali z prób wyciągnięcia mnie na światło, pożerani moim własnym mrokiem. Cóż oni jednak mogli zrobić?
Syty nie zrozumie głodnego. Szczęśliwy nie pojmie nieszczęścia. Zakochany nie usłyszy prawdy w słowach porzuconego. Mający rodzinę nie zrozumie ogromu jej straty.

Nie mieli szans wydobyć mnie z mroku rozpaczy.

Ja sam również nie mogłem tego zrobić. Nawet podróż do Samaris była jedynie szansą na odmianę. Mogłem z niej skorzystać lub nie. Jednak pociąg przyniósł jedynie przeraźliwą myśl o tym, by wyskoczyć z niego w pełnym pędzie z nadzieję rozbicia czaszki o jakiś głaz przy torach.

Tutaj jednak, w tym łatającym cudzie ludzkiej myśli, nagle wszystko zostało odmienione.
Jakby ciężka zasłona opadła mi z oczu. Nadal czułem żal w sercu po stracie syna i żony. Wiedziałem, że zawsze tam będzie, bo jakimże byłbym człowiekiem, gdybym nie czuł tego do końca swoich dni. Wszak utraciłem dwie najukochańsze osoby pod słońcem, księżycem i gwiazdami. Jednak teraz, kiedy ujrzałem bezkres świata wszystko stało się .. inne.

Cieszyłem się z każdego dnia podróży. Zamknięty w swoich myślach. Rozpamiętujący straconych bliskich i wpatrzony w dal z tarasu. Lub siedzący przy barze ze szklaneczką czegoś w jednej dłoni i książką w drugiej. Cieszyłem się monotonia podroży zdając sobie jednak sprawę z tego, ze nasza misja wkracza na mętne wody trącające szpiegami, agentami i grą pozorów. Nie zrażałem się tym, ani nie przejmowałem. Jeszcze nie. Na wszystko przyjdzie pora. Teraz świętowałem przebudzenie danego Vincenta. Tego, którego znali ludzie w Xhysthos.

Rozmawiałem z podróżnikami inicjując konwersacje. Tematy były mniej lub bardziej wyszukane, lecz nie poruszały poważnych problemów czy celów naszej podróży. Ot – zwyczajne pogawędki o pogodzie, warunkach na airplanie, miastach, które będziemy mijać, ostatnich dykteryjkach i ploteczkach towarzyskich. Ćwiczyłem czy raczej przypominałem sobie utraconą wiedzę i zdolności. Kiedyś byłem kimś, kto bez trudu brylował w towarzystwie i przy stołach do rozmów. Tutaj, w przestworzach, znów „dostawałem skrzydeł”. Coraz częściej można było zobaczyć mnie uśmiechniętego. Nie był to uśmiech szczęśliwy czy radosny. Raczej był to uśmiech zadowolenia i osoby pogodzonej z tym, co się wokół niej dzieje. Doskonale panowałem nad sobą i swoimi emocjami, tylko raz tracąc nad nimi kontrolę.

Wtedy, przy otwieraniu tajemniczego puzderka ....


Zaskoczony i zniesmaczony obserwowałem scenę odczytania i podarcia kartki przez tego człowieka, którego nazwisko wyleciało mi z głowy. A może nigdy go nie poznałem. Żadna strata. Potem Robert Voight został uderzony. Tak po prostu. Ów drugi mężczyzna zachował się, jak grubianin, jak robotnik z fabryki po pracy w pijalni piwa, jak .... brakowało mi słów, by opisać takie zachowanie.

Zaskakująca była jednak reakcja Roberta, który poradził sobie z owym prostakiem nad wyraz sprawnie. Nie umiałem się bić. Nie byłem i mam zamiar nigdy nie być do tego zmuszonym. Zawsze uważałem, że walka jest klęską negocjacji. A ja nie zamierzałem ponosić klęski na tym polu. Aż takiej klęski. Widząc, że sytuacja została opanowana powiedziałem, kierując słowa do grubianina, który zachował się tak niegodnie i grubiańsko:

- Uważam, ze powinien pan już opuścić nasze towarzystwo. Zapewne to właśnie o panu mówiła ta wiadomość. o ile prawdziwie pan nam ją przytoczył. Nie wiem jak inni, lecz ja nie mam zamiaru dłużej przebywać w jednym miejscu z kimś pana pokroju. Żegnam ozięble. Robercie, proszę, nie warto .... Nie jesteśmy dzikusami, lecz ludźmi cywilizowanymi.

Nie zamierzałem tracić więcej czasu na ten incydent. Wiadomość w puszcze nie obchodziła mnie. Jeśli Rada chciała nam przekazać jakieś instrukcje mogła znaleźć lepszą i mniej dziwaczną formę.

Jeden z członków ekspedycji nie jest tym, za kogo się podaje?
I cóż z tego. Tak naprawdę nikt z nas nie jest tym, za kogo się podaje. Taka już jest ludzka natura. Stawiamy się zdecydowanie w lepszym świetle niż jesteśmy, lub wręcz przeciwnie. Patrząc w zwierciadło widzimy tylko to, co sami chcemy zobaczyć. Nic mniej i nic więcej.

Jeden z członków ekspedycji nie jest tym, za kogo się podaje.
I co to zmienia? Poza tym, ze rodzi nieufność członków wyprawy do siebie nawzajem. Droga do Samaris upłynie tak samo z fałszywym członkiem wyprawy na pokładzie czy bez niego. A za murami tajemniczego miasta nic już chyba nie będzie miało znaczenia. Przynajmniej tak myślałem zmierzając do baru.

Zanotowałem sobie jednak w pamięci by przy najbliższej okazji pogratulować Robertowi umiejętności walki i delikatnie podpytać, gdzie się tego nauczył.

Podróż na powietrznym okręcie miała jeszcze troszkę potrwać, a ja nie zamierzałem uronić ani jednej jej chwili na próżne rozmyślanie o tym, co będzie później. Tym zacznę się martwić ... później.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 11-10-2010 o 14:38.
Armiel jest offline