Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2010, 15:20   #59
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Dźwięk telefonu był ostry jak dziwki u Mela Higginsa przy Piętnastej, ale i tak długo potrwało zanim rozkleiłem powieki i zawisłem jak szmata przy słuchawce. Ta obsługa hotelowa miała czelność mnie budzić o tak wczesnej porze, gdy nie zamawiałem budzenia! To ma być najlepszy hotel w Bostonie?!
- Obsługa, nie wiem z czym pozamienialiście się na łby, ale...- zacząłem, mrużąc oczy przed światłem wyrzucając z trudem słowa przez zaschnięte gardło.
- Jaka znowu obsługa?! - w słuchawce o dziwo rozległ się znajomy szwargot Penny, mojej sekretarki - Czy w ogóle wiesz, gdzie jesteś Dwight?!
Dobre pytanie.
Teraz już wiedziałem. I cieszyłem się. Kac w Nowym Jorku był zdecydowanie łatwiejszy do przeżycia, był jak stary dobry znajomy. Ciężki we współżyciu, ale wiadomo było czego się po nim spodziewać. Sięgnąłem drżącą nieco jeszcze dłonią po rozsypane na stoliczku nocnym papierosy.
- Jesteś tam?! - mówiła zbyt głośno - Halooooo, szefie?!!!
- Ciszej. - wykrztusiłem i zakrzesałem ogień, po czym przeciągnąłem ostrym dymem po zmasakrowanym wczorajszymi wieczornymi atrakcjami żołądku. Wytrzymał. Głowa pulsowała miarowo.
- Balowałeś wczoraj. - stwierdził głos w słuchawce.
- Nie, byłem w kościele. Klecha nie chciał wypuścić mnie z konfesjonału... - mówienie sprawiało trudność, ale było coraz lepiej - ...zostało mi jeszcze parę posiedzeń, zanim skończę wyliczać.
- I tak skończysz w piekle, Garrett. - wypaliła - Słuchaj, wiesz po co dzwonię...? Pamiętasz oczywiście, że za godzinę masz spotkanie?
Zmęłłem w ustach przekleństwo i popatrzyłem na zegar.
- Oczywiście...- powiedziałem po chwili milczenia.
- ...że nie. - dokończyła Penny.
- Dzięki złotko...- szukałem wzrokiem spodni - Zmówię tylko paciorek i jadę.
- Do zobaczenia, szefie! - prawie krzyknęła w telefon.
- Ciszej, błagam...- wyszeptałem i odłożyłem słuchawkę na widełki.

Wprowadziłem do krwiobiegu klina. Ożyłem. Ledwo zdążyłem doprowadzić się do jakiego takiego stanu i zaraz potem gwizdałem już na taksówkę. Spóźniłem się, ale na szczęście kontakt Hiddinka zbierał właśnie opierdol od swojego przełożonego, co pozwoliło mi zająć miejsce i udawać, że czekam tu od niewiadomo-jak-długo. Gdy wrócił, bez zbędnych formalności czy uprzejmości przeszliśmy do rzeczy.

John Stevens nie wiedział wiele więcej niż to, czego można było dowiedzieć się od Choppa podczas ostatniego naszego spotkania. Kolega Herberta potwierdził, że firma istnieje i ma siedzibę. Adres pokrył się z tym podanym przez Waltera. Stevens był na miejscu, widział tabliczkę na drzwiach, a biuro było zamknięte. Rozmawiał z zarządcą biurowca. Firma była nowa, założona w marcu tego roku. Nakładały się na to informacje od księgowego - wzmianki o całkiem solidnym kapitale zakładowym, zatrudnieniu kilkunastu osób. Kuturb miał zajmować się głównie konstrukcjami stalowymi, doradztwem górniczym i pracami geologicznymi.
Podziękowałem Johnowi, dzieląc się swoimi spotrzeżeniami na temat jaki to kutas z jego kierownika, miotającego się w tle za szkłem niczym kukiełka w dziecięcym teatrze za prześcieradłem.

Na pierwszy dzień pozostawały dwie sprawy do zrobienia. Było jeszcze wcześnie, więc ruszyłem od razu pod adres Kuturba. Okolica była bez zarzutu. Finansjera. Budynek był naprawdę imponujący, nawet jak na Nowy Jork... Znałem dobrze te kwartały, miało tu swoją siedzibę wiele szanowanych i zacnych przedsiębiorstw.
Stevens naprawdę się przydał. Oszczędził mi wstępnego szwędania się po biurach, a wcale nie zależało mi na tym, by się tam kręcić. Ktoś mógł uważać z cieni na takich, co zbyt interesują się tym tematem.
Musiałem jednak pojawić się choć raz. Dyskretnie wjechałem na właściwe piętro, ale nie zbliżałem się nawet do wiadomych drzwi. Udając zagubionego w molochu petenta dokonałem dokładnej obserwacji korytarza. Jak się spodziewałem obserwując budynek z zewnątrz, każdy korytarz na piętrze miał duże okna z obu końców. Jedno wychodziło na otwartą przestrzeń, ale gdy podszedłem do tego po drugiej stronie okazało się że naprzeciw jest kolejny wielki budynek. Opuściłem biurowiec i poszedłem właśnie do tamtego budynku, a kilkanaście minut wędrówki opłaciło się - piętro wyżej niż po przeciwległej stronie znajdowała się tam restauracja. Od razu zarezerwowałem sobie stolik aż do wieczora, odpowiedni stolik. Siedząc przy nim widać było tam niżej na przestrzał przez okna korytarz prowadzący między innymi do drzwi Kuturba.

Opłaciłem rezerwację z góry i zszedłem na dół. Na ulicy znalazłem gazeciarza, który za odpowiednią opłatą zaczął dla mnie pracować. Miał przejść po okolicznych do tamtego biura pokojach i próbować sprytnie podpytać pracowników innych firm, czy i kto pojawia się w Kuturbie. Najlepiej, jak często i o jakich porach. Chłopak miał gadane, na pewno wymyśli dobrą bajeczkę. Dałem mu dobry zadatek i umówiłem się na wieczór w tym samym miejscu, by powiedział mi co ustalił. Tymczasem została jeszcze jedna rzecz, która nie dawała mi spokoju.

Przypadek Samuela Lupanno...

Choć wiedziałem, że nikt nie lubi wracać do takich historii, ta mogła okazać się kluczowa. Musiałem odgrzebać ten grób i rzucić oko na to, co znajdę w środku. Mimo, że pamięć o twarzy oszalałego Luppano trącała w moim wnętrzu jakieś dziwne, dawno nie używane struny. Ruszyłem więc od razu do miejskiego archiwum. Na miejscu szukałem starych artykułów, by dowiedzieć się jak najwięcej o tamtych dniach - przede wszystkim gdzie i jak skończył wtedy Samuel oraz czy zachowała się historia o przywódcy Kultu. Potem zabrałem się za najświeższe wiadomości, dotyczące sprawy "Pożeracza z Long Island". Cisza archiwum sprzyjała pochyleniu się nad tymi odległymi w czasie opowieściami, poszukiwaniu punktów wspólnych.

Trzy godziny później, bogatszy o parę informacji i parę tematów do dalszych przemyśleń, siedziałem już w restauracji "U Sullivana" czekając na obiad i popijając kawę. Ale przede wszystkim obserwując dyskretnie tamten korytarz. Jeśli firma rzeczywiście działała, niemożliwe byłoby żeby ktoś do niej nie wchodził lub wychodził. A ja zamierzałem tam siedzieć aż do zamknięcia biur. Towarzystwo było przecież całkiem miłe.



 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 11-10-2010 o 15:24.
arm1tage jest offline