Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-10-2010, 18:37   #56
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Trzy minuty przed odlotem pilot wspinał się już po wysuwanych schodkach do swojej szklanej kabiny. W wyznaczonym czasie dziewczyna z obsługi stanęła na podwyższeniu przed szalupą i krzyknęła jeszcze do ostatnich maruderów, w tym i nas.
- Proszę Państwa! Zgodnie z zapowiedzią odlatujemy za trzy minuty! Proszę tych, którzy są jeszcze na zewnątrz o natychmiastowe zajęcie miejsc w altiplanie!
Widziałem jak profesor wraz z Panną Casse zajęli miejsca w gondoli. Połowa miejsc szalupy pozostawała już teraz pusta. Dwoje ciemnoskórych usiadło razem na tyle, a samotny brodacz przeciwnie - w drugim rzędzie od przodu, przy oknie. Twarz Watkinsa nie zdradzała żadnych emocji związanych z ostatnimi wydarzeniami. Było to albo wynikiem krótkiego spaceru albo brakiem skłonności do zajmowania się, w jego mniemaniu, sprawami błahymi. Wtedy jeszcze nic nie wiedziałem o żenującym zajściu w gondoli, toteż wiele szczegółów uszło mojej uwadze.

Punktualnie o czasie obsługa zamknęła drzwi od atliplanu. Pilot dotrzymał obietnicy, nie czekał na nikogo. Pasażerowie rozglądali się po sobie. Nie dało się nie zauważyć, że miejsce Armanda Lexingtona pozostało puste... Nie zauważyłem, by ktokolwiek w związku z tym faktem miał ochotę interweniować.
Kapitan sprawnie poderwał sterowiec i popłynęliśmy w dalszą podróż. Mroczna stacja u stóp podniebnej Urbicandy zaczęła powoli znikać nam z oczu. Po paru dobrze przeprowadzonych manewrach maszyna osiągnęła pułap, na którym lot został wyrównany a obsługa ogłosiła, że można odpiąć pasy i swobodnie spacerować po altiplanie.

Wraz z Sophie mieliśmy miejsca na tym samym poziomie, który zajęli nowi pasażerowie. Choć na pierwszy rzut oka widać było, jakim zainteresowaniem darzymy nowych, staraliśmy się nie gapić. Szeptaliśmy tylko nerwowo między sobą. Nie chcielismy się zbytnio narzucać ze swą ciekawością? Ale tylko czekaliśmy na odpowiednią chwilę?
Para o ciemnej skórze raczej unikała rozmów z obcymi, z tego co można było zaobserwować w pierwszych godzinach po starcie. Z rzadka wymieniali tylko parę słów między sobą, w swym egzotycznie brzmiącym języku. Brodacz sprawiał wrażenie przeciwne, choć nie narzucał się nikomu, zdążył uciąć już pogawędkę z siedzącym obok siebie ojcem dwojga dzieci a także zaznajomić się z barmanem. W każdej z tych rozmów często się uśmiechał, jednocześnie wyglądając na rozluźnionego i opanowanego.
Z pewnością zauważył nasze zainteresowanie jego osobą. Oboje z niecierpliwością czekaliśmy. Wreszcie gdy brodacz ucinał sobie pogawędkę z barmanem nie wytrzymaliśmy.

Popijający whiskey człowiek spostrzegł dwójkę tajemniczo od dłuższego czasu przyglądających się mu ludzi, jak zebrawszy całą odwagę przemierzają w jego kierunku ciasne wnętrze altiplanu.
- Pan pozwoli się przedstawić - bez zbędnych ceregieli i przewracania oczami rozpocząłem przywitanie wyciągając do nieznajomego dłoń - Persival Fryderyk Blum... a ta urocza dama - wskazałem na towarzyszącą mi kobietę - ma na imię Sophie...
Jak nakazywały reguły dobrego wychowania wstał z barowego kwadratowego stołka i delikatnie ujął najpierw dłoń kobiety.
- Bardzo mi przyjemnie. - uśmiechnął się, choć uśmiech był ledwo widoczny zza bujnych kędziorów wąsów i brody - Gustav Carrington, do usług. - uścisnął z kolei mocnym chwytem moją rękę i potrząsnął nią energicznie. - Mademoiselle Sophie, Monsieur Blum... Czemu zawdzięczam niewątpliwy zaszczyt zwrócenia Państwa uwagi na mą skromną osobę?
Carrington. Gustav. Byłem pewien, że spotkałem się gdzieś już z tym nazwiskiem. Fakt leżał gdzieś głęboko w pokładach pamięci dawnych czasów. Książka? Jakiś odczyt naukowy? Nie, chyba jednak nie...Nazwisko wymienione przez jednego ze znajomych antykwariuszy? Tak, na pewno. A może jednak podczas jakiejś aukcji. Gazeta? Gdzieś na pewno. Nim przystąpiłem do udzielania odpowiedzi skinąłem barmanowi, by podał całą butelkę tego, co pił Carrington.
Barman postawił przede mną flaszę, a potem wycofał się dyskretnie z całej rozmowy poświęcając się pucowaniu kieliszków dwa kroki dalej.
- Koneser. - uśmiechnął się mężczyzna - Słusznie nie traci pan czasu. Ten bar to ostatnie miejsce, gdzie mamy szansę zakosztować wyskokowych trunków tej klasy.
- A czego Pani się napije Sophie?
- Polecam to co pijemy już my...- wtrącił Carrington - Proszę spojrzeć na etykietę. Whisky słodowa pochodząca wyłącznie z jednej beczki jednej wytwórni i jednego destylatu. Wyborna. Single Cask Whisky nie dostanie pani wszędzie. A już na pewno nie w Trahmerze!
Sophie tylko uroczo zatrzepotała rzęsami i z figlarnym uśmiechem sięgnęła po szklankę. Jak zauważyłem więcej moczyła usta niż popijała.
- Wracając do pańskiego pytania, to szczerze mówiąc zwrócił Pan naszą uwagę... - tu zawiesiłem na chwilę głos szukając właściwego określenia - ...obyciem. Proszę mi wybaczyć określenie, miałem na myśli swobodę, z jaką porusza się Pan na tej obcej i niegościnnej ziemi. - wyjaśniłem z uśmiechem.
- Jest Pan bardzo uprzejmy. - wzniósł szklankę Gustav - Ale doprawdy nie wiem, cóż takiego uczyniłem że doszedł Pan do takich wniosków.
Zaskoczył mnie. Czyżbym się pomylił?
- Obycie, - powtórzyłem - drogi Panie. Pewnego rodzaju pewność siebie, śmiałość ruchów. Słowem, ogólne pierwsze wrażenie...no i opalenizna. - zakończyłem tonem ucinającym wątpliwości.
Carrington wybuchnął krótkim, rubasznym śmiechem.
- Nie wiem jak z tymi innymi rzeczami, ale tego ostatniego na pewno mi nie brak! - uderzył się dłonią o udo - Ale proszę się nie martwić, parę dni po wylądowaniu wystarczy by słoneczko ozdobiło i pana w dokładnie taki sam sposób.
Kolejny wybuch śmiechu przy barze oznajmił wszystkim, że pomimo późnej pory nie wszyscy pasażerowie są w nastroju do spoczynku. Wzniosłem napełnioną szklaneczkę w toaście.
- Za spotkanie!
- Za spotkanie zatem! - uderzył tak mocno szkłem o szkło Carrington, aż zaskoczony miałem problem, by utrzymać zawartość szklanki wewnątrz - ...a następny - za zdrowie pięknej Damy!
- I urodę.
- Tak, oczywiście, za urodę...- mężczyzna sam zajął się napełnianiem wszystkich szklanek na nowo - Jest Pan prawdziwym szczęściarzem, Blum. Proszę uważać tam na miejscu na mademoiselle Sophie.
Słowa Carringtona nie przeszły bez echa. Moja twarz stężała. Oczy utraciły beztroski wyraz. Gustav zajęty poziomem płynów w naczyniach zdawał się tego nie zauważać.
- A właśnie. Jak już wspominałem, jako człowieka obytego z interiorem chcieliśmy Pana właśnie prosić o udzielenie kilku przydatnych rad. Wskazówek może...
- Ależ oczywiście. - napełnione szklaneczki znalazły się przed nosami zainteresowanych - Jeśli tylko będę w stanie pomóc, jak najbardziej. Proszę śmiało pytać. Państwo pierwszy raz do Trahmeru?
- Pierwszy. - odpowiedziałem - Nie dziwi więc, że wszystko, co napotykamy na swej drodze jest nowe... Najczęściej nieznane. Ot choćby... środki płatności... Czy w Trahmerze...i dalej obowiązuje nadal wspólna waluta? Jak radzić sobie z zaopatrzeniem? W jakim języku porozumiewać? Jakie wreszcie czekają na podobnych nam, naiwnych podróżników niebezpieczeństwa? - pytań było mnóstwo i wyrzuciłem je z siebie jednym tchem. Whiskey zaiste była przednia.
Carrington wyszczerzył się, ziejąc alkoholem.
- Dużo pytań. Nie na wszystkie da się odpowiedzieć krótko. Najłatwiej z walutą. Jak większość miast Trahmer ma własną walutę, choć nie da się nią podetrzeć jak Xhystoskim banknotem. Oczywiście władza jest, przynajmniej w naszym północnym rozumieniu, cywilizowana - więc banknoty takie da się bez problemów wymienić w obrębie miasta, kupcy też go najczęściej przyjmą. Co do języka, niestety choć język urzędowy jest nasz, miejscowa ludność najczęściej nic sobie z tego nie robi. W mieście jest jednak sporo osób, z którymi się dogadacie. Poza nim... Zapomnijcie.
- To komplikuje sprawę.... - wymruczałem pod nosem. Za głośno.
Mężczyzna obrócił szklankę w dłoniach, a potem popatrzył na mnie. Miałem wrażenie, że w jednej chwili z twarzy tego człowieka wyparowała cała rubaszność.
- Co nieuchronnie prowadzi nas do ostatniego Pańskiego pytania. Niebezpieczeństwa. - westchnął. Ja również, bo już bałem się, że po rozmowie - Jakby tu rzec...Monsieur Blum, nie dane nam jest tyle czasu by o nich opowiedzieć. Pomijam na razie samą przyrodę, rozumiejąc że rozmawiamy o mieście. A więc jeśli będziecie się trzymać miejsc, gdzie są biali i zachowacie ostrożność, nie powinno być problemów. Wyjście poza miasto dla nieoswojonego z terenem i obyczajami białego człowieka to pewna śmierć. To tylko kwestia czasu...
- A jeśli... - tu znaczącym spojrzeniem obdarzyłem Sophie. Nie zaprzeczyła, ale skąd miała wiedzieć, co chcę powiedziać? Whiskey - powiemy Panu, monsieur Carrington, że opuszczenie Trahmeru jest dla nas... kwestią nie podlegającą rozważaniom? - była w moich słowach powaga pomnika. Starałem się wyglądać na człowieka, który nie żartował, nie zgrywał się, ani chełpił.
Po raz pierwszy w oczach Carringtona ujrzałem zdziwienie.
- Opuszczenie Trahmeru? Ma Pan na myśli, że nie jest to wasze miejsce przeznaczenia?
- Dokładnie, drogi Panie. Jest jedynie przystankiem. Zdaje się ostatnim... przed osiągnięciem zamierzonego celu.
Na twarzy mężczyzny zatańczył jakiś cień. Gustav ujął na powrót odstawioną wcześniej szklankę i wykończył jednym haustem. Szkło stuknęło o blat.
- Trahmer...To koniec świata. Jeśli nie jesteście doświadczonymi podróżnikami, którzy mają za sobą conajmniej dziesięć lat wędrówek po interiorze a wyruszycie dalej, tak jak Pan wspomniał - niestety to na pewno będzie wasz ostatni w życiu przystanek.
Nawet nie patrząc na brodacza sięgnąłem po butelkę i ponownie napełniłem szklanki.
- Monsieur Carrington, - zacząłem równie poważnym tonem - Obaj bardzo dobrze wiemy, że tak nie jest. W tym między innymi celu pozwoliliśmy się dosiąść, by szanse jakie da nam ta dzika kraina były nieco większe. Poszukujemy rady, pomocy w osiągnieciu naszego celu. I uwierz Pan, oddam wszystko, żeby go osiągnąć.
- Doceniam Pańską determinację...- mężczyzna zapatrzył się w przeszklony świetlik - ...nie przeczę, jest ona potrzebna. Przypomina mi Pan samego siebie, sprzed wielu lat. Ale wyprawa do dżungli wymaga miesięcy, czasem lat przygotowań. Zanim się na taką udałem po raz pierwszy, miałem za sobą już wiele lat nauki życia na północnych pustkowiach. A i tak...
Zamilkł na chwilę, ujmując butelkę. Aukcja. Tak, to musiał być ten człowiek... Ten handlarz osobliwości. Nagłym ruchem zerwałem się i chwyciłem go za ramiona.
- Rzuć Pan w takim razie wszystko i żyj jeszcze raz! - niemal krzyknąłem mu w twarz a w oczach miałem pasję - Ruszaj Pan wraz z nami...
Carrington uśmiechnął się. Odstawił flaszę, a potem podniósł się i stanął naprzeciwko mnie. Ciekawe oczy z paru siedzeń w barze już bez żenady wpatrywały się w tę scenę.
- Gdzie dokładnie miałbym z Wami wyruszyć, Panie Blum? - zapytał poważnym tonem - Do którejś z tubylczych osad? A może macie ze sobą mapy wskazujące na zagubione leśne świątynie?
- Nie, - głos trochę mi złagodniał, choć w spojrzeniu nadal błąkał się ogień - my, drogi Panie musimy dostać się do Samaris.... zapłacę...mam coś, co być może jest Pana w stanie przekonać...

S a m a r i s ...

Przerwałem, bo wyczułem, że taka była intencja Carringtona, gdy ten położył mi rękę na ramieniu. Gdy wypowiadałem nazwę miasta, zaraz potem oczy Gustava uciekły gdzieś w bok. Już nie powróciły.
- Monsieur Blum...- w głosie tego człowieka była teraz jakaś dziwna głębia - ...nie mogę Wam pomóc. Nie istnieje nic, co mogłoby mnie przekonać, więc proszę oszczędzić sobie trudu.
- Nie chce Pan... Boi się Pan...
- Nie rozmawiajmy o tym. - nieoczekiwanie Carrington zabrał dłoń z mojego ramienia, chwycił nią butelkę i nalał. Tylko sobie. - Nie rozmawiajmy o tym już nigdy.
Jednym ruchem wlał sobie całą zawartość szklanki do ust po czym z hukiem odstawił puste naczynie na blat.
- Proszę mi wybaczyć. - wyprostował się. - Mademoiselle...- ukłonił się w stronę Sophie -...Monsieur... - skinął do mnie. - To był zaszczyt was poznać. Wybaczcie mi.
Po czym nie czekając na reakcję obrócił się na pięcie i wyszedł energicznie z baru.
- Kurwa.... - tylko Sophie i może jeszcze polerujący naczynia barman usłyszeli cichą pointę. Jedyną, na jaką chwiejąc się lekko na nogach potrafiłem się wtedy zdobyć.
 
Bogdan jest offline