Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2010, 17:15   #46
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Doktor nie miał okazji podziękować Peterowi, nie było go już na "ostrym dyżurze". Podobno nie ucierpiał za bardzo, i zaraz po przebudzeniu i opatrzeniu, wyszedł. Tylko tyle zdołał dowiedzieć się od zabieganego personelu. No cóż, na pewno będzie jeszcze okazja, by mu podziękować.

Gdy Dhiraj wrócił do gabinetu, nie było tam już nikogo. Napastnika zabrano, krew zmyto, a meble i drobniejsze przedmioty poustawiano, chociaż te ostatnie były po prostu zebrane z podłogi i położone na biurku.
Po ułożeniu ich, usiadł przy biurku, ukrywając głowę w rękach i zastanawiając się, co dalej. Niestety jego myśli nadal powracały do tego nieszczęsnego napadu. Sytuacja z McQueen'em niemal obeszła go bokiem. Chwilowo, nieudane samobójstwo (bo niewątpliwie takie były intencje lekarza) było za próbą zabójstwa. Gdy parzył sobie kawę, po pomieszczenia zajrzał kolejny pacjent, ten który umówiony był po Jakowlewie. No tak, czas logistyka szybko minął na walce o życie i włóczenie się po bazie...

Było jeszcze wcześnie, dopiero 10 (zegar z kukułką, na modłę XIX wieku, wiszący na ścianie naprzeciw biurka przetrwał walkę bez uszkodzeń), jednak Dhiraj był już zmęczony, zarówno psychicznie jak i fizycznie. Gdy tylko zaczął pierwsze spotkanie, niemal od razu udało mu się zepchnąć wspomnienia z dzisiejszego poranka w kąt, skupiając się w całości na pracy. Doradzanie i pomaganie ludziom było jego ambicją, jego sposobem radzenia sobie z własnymi problemami, celem jego egzystencji. Od zawsze chciał pomagać innym, ponieważ doskonale sobie zdawał sprawę z faktu, że nikt nie jest w stanie poradzić sobie ze wszystkim samemu. Również on, niekiedy nie potrafiłby się zdystansować do pewnych sytuacji i spojrzeć na nie obiektywnie i ze spokojem, gdyby nie jego pacjenci. Czasem to oni swoimi kłopotami oraz niekiedy prostym sposobem myślenia przypominali mu, zupełnie nieświadomie, o prostych rozwiązaniach, które doktorowi nie przyszły do głowy. Może faktycznie człowiek posiadający ogromną wiedzę i umiejętności w jakiejś dziedzinie, może mieć problem z jej podstawami?

Z trudem przetrwał 8 kolejnych sesji. Większość dzisiejszych pacjentów to górnicy i mechanicy, którzy borykają się z największymi mrozami, dwóch zaś było światkami samobójstwa kolegi. Każde spotkanie przedłużało się o kilka minut, w konsekwencji czego, ostatni pacjent musiał czekać dodatkowe pół godziny na swoją kolej. Nikt się tym jednak bardzo nie przejmował, w końcu w większości byli tu w godzinach pracy. A po dwóch i pół roku tej samej pracy, każdy mocno odczuwał monotonię.

Na szczęście po środku trafił mu się w miarę stabilny, znajomy pacjent, młody optymista, którego nie zmieniły nawet warunki Ymiru. Było to spotkanie kontrolne, obowiązkowe dla każdego pracownika mniej więcej raz na 9-10 miesięcy. Charlie Kent, bo tak się nazywał, zgodził się na odbycie rozmowy w jednej z kilku "restauracji", przy posiłku. Znaleźli wolny stolik na uboczu w najbliższym bistro. Nie oferowało zbyt wyszukanych dań, jednak ryż z kurczakiem w sosie pomidorowym mięli tu wyśmienity. Dzięki podwójnej porcji, Mahariszi przetrwał kolejne 4 spotkania.

Do kwatery wrócił potwornie zmęczony, jednak zadowolony, w końcu, poza porannym incydentem, wszystko poszło jak trzeba. Kamini była nadal na oddziale. Ostatnio pracowała znacznie dłużej od niego i rzadko się spotykali. Zaczynało mu brakować jej głosy, jednak ona nie miała nawet czasu odebrać WKP.

Gdy już był gotowy do snu, przypomniał sobie o wpisie do dziennika. Gdyby ten dzień był normalny, odpuściłby sobie, jednak dzisiejszy poranek zasługuje choćby na krótką notkę. Niechętnie, jakby z przymusu, wyjął z torby laptopa i położył go sobie na kolanach. Po chwili zaczął układać nieco chaotyczne już myśli w nieco bardziej poukładane zdania.

Dzisiaj, mniej więcej o 9:30 zostałem zaatakowany przez jednego z pacjentów. Był to postawny górnik, który kompletnie stracił panowanie nad sobą, podczas sesji brzmiało to trochę jak paranoja. Może nawet bardziej niż trochę. Poniżej zamieszczam zapis audio z przebiegu sesji.
Wybierz plik... Wybrano plik o nazwie "Troy_Parkers_d.903_g.9:00"
Gdyby nie Peter Jakowlew, kolejny pacjent, i jego interwencja, prawdopodobnie już bym nie żył. Co gorsza, jeszcze mu nie podziękowałem. Fakt, nie miałem czasu, jednak mnie to trochę gryzie.
Ale to nie koniec. Na oddziale medycznym jeden z lekarzy, Alan McQueen, chciał wstrzyknąć sobie śmiertelną dawkę środka rozweselającego, nazywanego przez niektórych "Śmiechozolem". Na szczęście w porę go powstrzymałem.
Wart wspomnienia jest fakt zapełnienia wszystkich placówek medycznych ofiarami głównie bójek i, w mniejszej części, wypadków. To niespotykana dotąd sytuacja, wzmacnia tylko moje obawy odnośnie tegorocznej zimy. Współczynnik agresji jak i przygnębienia wśród personelu jest znacznie wyższy, niż powinien, i nikt nie potrafi sobie z tym poradzić. Dane podane przeze mnie kilka dni temu to drobnostka w porównaniu do liczb, jakie zostaną podane w statystykach z trwającego obecnie tygodnia.

Podsumowując- jest źle.


Zamknął laptopa i z satysfakcją spełnionego obowiązku (który, swoją drogą, sam na siebie narzucił), ułożył się do snu.

***

Na dźwięk alarmu, Dhiraj zerwał się dosłownie z łóżka, o mało nie sturlał się na ziemię. Kamini, leżąca obok niego również szybko odzyskała przytomność, jednak nie tak gwałtownie i nerwowo jak mąż.
Doktor przez chwilę dochodził do siebie, po czym bez słowa pobiegł po maski tlenowe do łazienki. Żona w tym czasie wstała i wyciągnęła pierwsze z brzegu ubrania dla ich dwoje, kombinezon nie był przystosowany do noszenia na gołej skórze. Gdy oboje znaleźli się w sypialni, jak gdyby nigdy nic pocałowali się krótko i przywitali.

- Dzień dobry, żono.
- Dzień dobry, mężu.
- Była to ich prywatna gra, w sytuacjach stresowych, choćby gdy jedno z nich zaspało do pracy, oboje zachowywali się nieprzyzwoicie standardowo, wręcz sztucznie, a momentami nawet komicznie. Obojgu pomagało to w spokoju przetrwać trudne chwile, nie tracąc pogody ducha, która była ich głównymi atutami wokół których właściwie budowała się cała ich osobowość.

- Jak w pracy? Ostatnio rzadko bywasz w domu.
- Ach, kochanie, urwanie głowy. Ludzie nie mogą wytrzymać bez okładania się pięściami i popełniania błędów. Jeden pan, na przykład, próbował samemu naprawić zepsute drzwi do kabiny, i co? Nie znał się, to i dostał 220V po palcach. Na szczęście ekipa techniczna była już blisko i szybko uporali się z awarią, ratując jednocześnie tę nieroztropną istotę. A co u Ciebie? Podobno miałeś wczoraj jakąś... sprzeczkę...
- Udawanie udawaniem, ale Kamini wystraszyła się na wiadomość o ataku na jej męża. Nawet fakt, że nic mu się nie stało, nie zmniejszył jej strachu o niego. W końcu, to mogło się powtórzyć.
- A tam, jaka sprzeczka. Zwykłe nieporozumienie, trochę stresu, wiesz, jak to jest teraz... No, chodźmy teraz, Królowa o Czerwonym Oku nas wzywa- odpowiedział Dhiraj, wskazując głową na czerwoną lampę świecącą się nad wejściem. Nie chciał kontynuować tematu, a poza tym oboje byli już gotowi do drogi, nie było sensu stać i rozmawiać w pokoju. Nie w przypadku rozszczelnienia grodzi...

Podszedł do drzwi, wstukał odpowiedni kod, lecz nic się nie stało. Żadnego komunikatu, żadnego awaryjnego światełka... Kolejne próby skończyły się tak samo. Oboje spojrzeli się na siebie, zdradzając oznaki zaniepokojenia. Kamini pierwsza spróbowała połączyć się z obsługą techniczną przez WKP, bez rezultatu.

Przez kilka godzin będą bezpieczni, bo na tyle starczy tlenu w niewielkich butlach, ale co jeśli do tego czasu pomoc nie przyjdzie?

Hindus uderzył kilkukrotnie w drzwi i wołał pomocy, jednak wątpił, żeby ktoś go usłyszał. Zrezygnowany spojrzał na żonę i humor jeszcze bardziej mu się pogorszył. Była zmartwiona, i wystraszona, nie próbowała nawet tego ukryć. Objął ją mocno i zaczął szeptać jej do ucha to, w co wierzył. Że ktoś po nich przyjdzie, ktoś im pomoże. To było możliwe, w końcu sygnał o każdej usterce był wysyłany do siedziby techników. Pytanie tylko, czy ktoś tam został...

Mimo całej wiary w dobroć innych ludzi, zaczynał mieć wątpliwości. Czy oby na pewno ktoś ich uratuje? Mogą przecież nie zauważyć w porę braku dwóch osób...

- Spokojnie, kochanie, musimy poczekać. W końcu ta baza jest największa ze wszystkich, musimy tu trochę posiedzieć zanik ktoś przyjdzie. Ale wiesz co?- mężczyzna spojrzał na wysoną, stojąca na podłodze lampę z metalową podstawą.- Może uda nam się zwrócić uwagę którejś z przechodzących osób. Będę wybijał S.O.S. morsem, uderzając w drzwi, dobrze? A ty posiedź sobie. Owiń się kocem, i posiedź, dobrze kochanie?- Kamini spojrzała na niego i przytaknęła. Wzięła się w garść, wstępne przerażenie mijało. I, co najważniejsze, nie płakała. Robiła to tylko w najtrudniejszych momentach swojego życia, nie płakała z błahych powodów.

Dhiraj odłączył lampę od prądu i podniósł. Była nadspodziewanie lekka, ale, co najważniejsze miała metalowe wykończenie nóżek. Może nie postawi to na baczność połowy bazy, może nie zagłuszy całkowicie wycia syren, ale uderzanie metalem o metal jest lepsze, niż ręką o metal, tego był pewien.

Po kilku minutach walenia w drzwi, alarm umilkł a czerwona lampa zgasła, zostawiając małżonków w kompletnej ciemności. Kobieta wzięła głęboki wdech, ze strachu i zaczęła powoli iść w stronę męża. Ten przytomnie włączył WKP, dając Kamini cel "wędrówki". Poszła za przykładem męża i podświetlała sobie drogę komunikatorem, chociaż i tak trąciła jedną z szafek. Gdy doszła do Dhiraja, rzuciła mu się na szyję.

- Boję się.
- Rozumiem, ale nie ma czego. Popatrz na mnie, Kamini. Nie ma czego się bać. Wszystko będzie dobrze, wystarczy tylko poczekać. I za parę dni będziemy się śmiać z tego, jak bardzo się tym wszystkim przejmowaliśmy.


Nie odpowiedziała. Ciemność i cisza, jakie zapadły po wyłączeniu syren dały poczucie całkowitego odizolowania. Tak, jakby ktoś ich wykluczył, zostawił na pastwę losu. Ciemność pogłębiała samotność, jaką czuli od początku i chciała odebrać im resztki nadziei. Teraz, w tej statycznej, pustej, czarnej scenerii ich umysły miały wrażenie, że są same w całej bazie.

Samo wyłączenie alarmu było pozytywne, prawdopodobnie uporano się z rozszczelnieniem i wystarczy chwilę poczekać, żeby ktoś zauważył awarię ich drzwi. Jednak nawet ta świadomość niewiele dawała, w tak przygnębiającej sytuacji.

Stojąc przy drzwiach, nagle usłyszeli jakichś ludzi na korytarzu, jednak trudno było określić jak daleko są, i czy usłyszą wystukiwany sygnał. Był to jednak promyk nadziei, i to dość konkretnej, prawie że namacalnej nadziei. Doktor odsunął ręką małżonkę na bok i zaczął uderzać w drzwi stojakiem lampy, dając sygnał S.O.S.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.

Ostatnio edytowane przez Baczy : 12-10-2010 o 17:19.
Baczy jest offline