Rozmowy ciągnęły się w najlepsze, jedni pili wino, układając zmyślny plan podboju świata, i wcześniejszej ucieczki wstydliwego poety, inni chwalili się bielizną, a jeszcze inni opowiadali ciekawe historie ze swego dzieciństwa i o swojej rodzinie. Niestety Hibbo nie rozumiał, o co chodziło z kuzynem i bratem jednocześnie. Takoż samo nie mógł sobie wyobrazić tak wielkiej rodzinki. Życie nie okazało się dla niego, aż tak szczodre, by mógł się pochwalić psikusami zrobionymi wraz z bratem i gniewem ojca, który jednak przemijał. Za to gacie były ciekawe. Co prawda, wyglądały na trochę nieświeże, a czuły nos gnomów mógł protestować w przypadku bliższego kontaktu, jednak majciochy miały w sobie coś. Ukrytą moc przeszłych pokoleń zaklętą w każdej nitce ocieplaczy na jajecznych. Niezidentyfikowany artefakt pradawnych. Tak o nich pomyślał nie młody już tak gnom. Może jest to część zestawu potrzebnego by wreszcie odnaleźć niedościgniony horyzont? Poszukiwacz przygód i krain nielogicznych zanotował sobie w pamięci by po wykonaniu arcyważnego zadania, jakim jest ucieczka z tego nie obleganego, acz piekielnie strzeżonego miasta wraz z wieszczem, zapytać się nadpobudliwego niziołka z krain nieosiągalnych czy nie zechciał by odsprzedać mu tego artefaktu za worek rzepy. Zresztą możliwości poznania jego rodzimego domu były również zachęcające. Możliwe i nie wykluczone, że właśnie tam uzyska on odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania i będzie mógł napisać nie krótki raport o planie innym niż ich. Ciekawe czy rośnie u nich rzepa? A może mają własne hodowle Pasikoników Bocznowybuchowych? Albo inne cuda które zrodziły się w skomplikowanym umyśle małego gnoma i z powodu, że nigdy nie mogły ujść do świata zewnętrznego (dzięki niech będą bogom), kumulowały się pod sklepieniem jego czaszki.
A żaba wciąż siedziała mu na głowie i tylko oczami obserwowała otoczenie.
- Kelo, kelo. - rzekła w sobie znanym języku i ziewnęła przeciągle. Pokazała przy tym wszystkim swój długaśny język zwinięty w kłębek w jej paszczy. Chciała by sobie trochę pospać.
Jednak gdy coś zasyczało w plecaku smokowatego nagle oczy jej się zwęziły. A gdy wypełzł spod stołu nieweilki osobnik gigantycznych gadów to cofnęła się o krok. O mały włos nie spadła ze swego towarzysza. Własnie o ten mały włos szybko się złapała i szarpiąc za czuprynę, czym doprowadziła groteskowy uśmiech niskiego osobnika do wykrzywienia i wyglądu jeszcze bardziej nieludzkiego, i wdrapała się ponownie na swe leże. Widząc, że pseudo smok nie robi nic w celu upolowania płaza, postanowiła się przywitać.
- Kelo, kelo kelo - niestety smok nie mógł zrozumieć jej dziwnego języka, a Hibbo był zbyt pochłonięty wsłuchiwaniem się w rozmowy by tłumaczyć, takoż żaba nabrała powietrza w usta i tak pozostała. Jak balonik.
Zaś gnom lekko sącząc ze swego kielicha przysłuchiwał się słowom nowo przybyłej Lwicy. Jej słowa pod pozorem pudru i różu ociekały gniewem i ze złością, którą dało się niemal kroić w momencie opuszczenia przez Romualda karczmy. Wino będąc w połowie przełyku omal znów nie wróciło na ten świat w widowiskowym rozprysku kropli gdy tylko była wzmianka o uświadamianiu gnoma. Omal, gdyż w ostatnim momencie powstrzymał się i lekko zaczerwienił. Pamiętał dobrze wyprawę do Czarnej Cytadeli gdzie w bibliotece pełnej przeróżnych ksiąg, tak w bibliotekach są księgi, spotkał pewien egzemplarz zapewne przeklęty przez bogów. Źle wspomina tamte dzieje. Takoż i dziś nie chętnie odwiedził by przybytek uświadamiania gdzie młodzież nie powinna się znajdować.
Na szczęście dama w czerwieni na głowie raczyła odejść zabierając dziwnego człowieka w elfich butach (!). Na szczęście, gdyż w końcu gnom mógł zakrztusić się owym płynem co na powrót chciał się wydostać. Zakaszlał dwa razy po czym znów mógł oddychać, a purpura zeszła mu z twarzy.
- No tak, przepraszam. Taaak, cienkie to wino - próbował się jakoś wytłumaczyć. Rozejrzał się po karczmie i nie widząc nic do roboty szybko sobie jedną znalazł.
- A tak nawiasem mówiąc, to wielce ciekaw był bym, którą to bramą będziemy wyruszać by wyprowadzić na spacer "Ptaszka"? - gnom ściszył głos do "szpiegowskiego" szeptu i bacznie rozglądając się czy nikt ich nie usłyszy spytał się ich pracodawcy
-Eeee...którąkolwiek?- zdziwił się Gaccio, również przyciszając głos. Podrapał się po głowie.- Przyznaję, że planowanie nie jest moją mocną stroną...chyba, że mówimy o balangach.
- Doskonale. Zatem idę rozejrzeć się po okolicy by dopracować nasz genialny plan w stu procentach by żadne nie przewidziane zdarzenia nie śmiały zaszkodzić temu genialnemu konspektowi działania. - dodał konspiracyjnie po czym skinął nowym towarzyszom głową i wyszedł z karczmy.
Płaz na jego głowie wreszcie odpowietrzył się.
Poszedł szybkim krokiem w stronę murów obronnych miasta. I choć nikczemnego wzrostu był nasz gnom, a i pełną płytę na sobie przywdział, tak i jego kroki nie zbyt były wolniejsze od człowieka w napierśniku. Tak wiec krokiem żołnierskim przemierzał uliczki miasta. Co dziwne mimo gnomiej natury, a jak(!), i ciekawskiego patrzenia na świat, Hibbo nie zatrzymywał się ani na sekundę by obejrzeć kolorowe przedmioty na straganach czy skosztować smakowitych kąsków oferowanych przez przekupki. Miał samo nadane zadanie do wykonania. I to było najważniejsze.
Stanął naprzeciw jednej z bram otwierających drogę na świat zewnętrzny i udając, że czyści but z niepotrzebnych nikomu psich odchodów przyglądał się strażnikom. Co prawda nie wyglądał nazbyt przekonująco, ale co mógł zrobić im mały gnom, choć przybrany w tak ciężki pancerz. Tak jak się spodziewał, żołnierze skrupulatnie wypełniali swe zadania. Żaden wóz nie obył się przed ich rewizjom, żadna dwukółka z sianem nie przegapiła kłucia halabardami, żaden gąsiorek skosztowania wyrobu, ani żadna urodziwa dziewka uszczypnięcia w tyłek. Warianty z karocom by nie przeszły. Zresztą oklepane wozy ze zbożem też nie. Na szczęście mniejszą uwagę przyciągali piesi. Ci jeśli nie byli nazbyt podejrzani, albo nie mieli nazbyt dużego biustu i tyłka, nie zwracali ich szczególnej uwagi. To dobrze. Z drugiej strony Hibbo był ciekaw co się stanie jeśli któryś klepnie Romualdo w tyłek. Czy poeta z godnością przyjmie klapsa czy może zemdleje lub ujawni się. Czas pokarze. To co jeszcze zainteresowało gnomiego oficeryja było uzbrojenie wartowników. Śniące w słońcu zbroje, ostre halabardy, rapiery, miecze, kusze. To wszystko sprawiało wrażenie nowych i idealnie wykonanych. Może nie magicznych, ale i tak wartościowych. Jako artyści w swym rzemiośle musieli mieć bogatego magnata, zapewne rudowłosą złość w spódnicy. Zadowolony ze swych spostrzeżeń, drobny kuzyn krasnoludów postanowił zwiedzić jeszcze inne bramy miasta. Niestety, w żadnej z nich nie zaobserwował mniej gorliwej straży. To nie dobrze. Nie przejmując się brakiem łatwiejszej droki i szczerze wierząc, że w końcu nic mu nie może się stać, a historia nie może potoczyć się nie po jego myśli, wrócił do ich karczmy.