Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-10-2010, 20:56   #45
SmartCheetah
 
SmartCheetah's Avatar
 
Reputacja: 1 SmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłość
Droga prowadząca do północnej bramy wyjątkowo się dłużyła. Xanth, jak przystało na potężnie zbudowanego chłopa o dość zacnych warunkach fizycznych zwykł poruszać się w wyjątkowo szybki sposób. Tym razem jednak ograniczały go co głębsze kałuże, przemakające buty i ciążące ubranie. W rezultacie wraz z Trentem zdążyli srogo przesiąknąć wodą jeszcze w trakcie przeprawy przez ulice zalewanego miasta.
I pomyśleć że w tym momencie powinienem był wygrzewać się w jakiejś ciepłej karczmie...
Do głowy mężczyzny przestały napływać jakiekolwiek myśli czy plany związane z dalszym przebiegiem sytuacji. Był zajęty moknięciem i wypatrywaniem łuku który mieli przekroczyć by móc w końcu znaleźć się poza murami. Ponura atmosfera i brak jakiekolwiek żywej duszy na ulicach wcale go nie dziwił. Mimo iż nie z cukru, ludzie gardzili przymusową kąpielą. Xanth również.

Gdy ich oczom ukazała się północna brama, obaj przyśpieszyli kroku, raz dwa dochodząc do miejsca kończącego tą część miasta. Stali tamteż zmęczeni wsłuchiwaniem się w szloch matki natury - przebywający na swoim miejscu pracy zresztą - strażnicy. Halabardy, kolczugi, zakazane mordy. Ciężko było ich pomylić z kimkolwiek innym. Xanth pozwolił sobie rzucić dość obojętne spojrzenia, nie podzielając entuzjazmu uśmiechniętego i salutującego Trenta.

- Jak dzień, mości panowie?!
- Do dupy, panie Trent, jak widać! Woda nawet w gacie włazi! - wykrzyknął jeden ze strażników. Ten o ciemnym zaroście, doroślej wyglądający
- Nie dacie rady coś z tym zrobić?! - Zapytał drugi, z wyglądu młodzian. Xanth niejednego takiego amatora wciągał nosem, to też pozwolił sobie na spojrzenie z góry w trakcie gdy ręce skrzyżował na klatce piersiowej.
- Nie moja działka, panowie, ale jeśli to się utrzyma to niewątpliwie dam znać moim znajomkom! - odparł mag, po czym z ukosa spojrzał na swego towarzysza.

To Ty masz znajomych? Niebywałe...

Trent obserwował go tak przez moment, ostatecznie skinąwszy do strażników głową.
- Mam nadzieję, że nam wybaczycie, panowie! Nieco nam się spieszy! - po czym skierował swe kroki poza linię bramy. Xanth wzruszył ramionami i nie patrząc nawet na zmokniętych stróży zwyczajnie podążył za tamtym. Cedził słowa, bo o czym miałby niby rozmawiać ze strażą? Jego zasady zresztą mówiły żeby z tymi którzy mają "więcej do powiedzenia" nie wchodzić w dyskusje.

Zwyrodnialcy, he. Gdybym nawet miał żreć własne odchody to bym do tych psich synów nie wstąpił. Dawać się opluwać i być pogardzanym za marnych parę monet? Nigdy w życiu.
I tak by pewnie dalej myślał o tych "szumowinach" którzy zajmowali szczególne miejsce w jego życiu. W końcu traktując każdego stróża jako wroga mógł liczyć na poprawę zdrowia. Jednak nagle w jego głowie odezwał się niski czarodziej, zwalniający przy okazji kroku i trzymający się tyłów Hale'a.
~Idź traktem w stronę Tretogoru. Za mniej więcej kilometr skręcimy w mały las, gdzie przestanę się odzywać. Naszym zadaniem będzie dojście do jego centrum

No idę...Idę...

I szedł, rozglądając się po opustoszałym przedmieściu i okolicach Rinbe. Resztę nudnej - ozdobionej przemokniętą zielenią drogi Xanth rozmyślał tylko i wyłącznie o cholernej nieustępliwej wodzie która nie dawała mu się skupić na czymkolwiek innym. Nie zmieniło tego nawet delikatnie przejaśnienie na niebie i przerzedzenie nieprzyjaznych strug. Do czasu w którym Trent kazał Xanthowi skręcić.

Mężczyźni wyszli na szeroką, przemokniętą łąkę która zapewne w ciepły, późnowiosenny dzień wyglądała wyjątkowo kolorowo i przyjemnie. Nic tylko rzucić się w ramiona zieleni i lenić przez dłuższy czas. Nic jednak z tych rzeczy. Tym razem łąka wyglądała jak przysłonięte mgłą pole bitwy. Brakowało tylko krwii i ciał, a za mgłę robił nieustający deszcz. W oddali jednak obu mężczyzn miało szansę zobaczyć cel swojej wędrówki. Ciemny, rozległy kształt który z każdym krokiem zaczynał przypominać nieprzyjazną, ciemną gęstwinę.

Nim nieszczęsna dwójka dotarła do owego celu musiała jednak przebrnąć przez błotnistą, przemokniętą łąkę, co zaowocowało kompletnym przemoczeniem obuwia Hale'a. Podirytowany mężczyzna przetarł twarz spoczywającą na szyi chustą i przyśpieszył kroku, by ostatecznie wraz z Trentem wejść pomiędzy drzewa i krzaki.
Plusk pod stopami i widok dwójki mężczyzn obudził jednak stojącą na czatach istotę. Kobiecy głos przedarł się przez któreś z okalających mężczyzn krzaków i nim Ci na dobre zagościli w miejscu docelowym - zatrzymał ich w miejscu.

- Kto idzie?!

I zaczęło się...

- Lepiej żeby mnie znali. - Mruknął pod nosem, ledwo dosłyszalnie. Właściwie to na tyle cicho by mógł to usłyszeć tylko Trent. Chwilę później zaś, znacznie głośniejszym tonem - w odpowiedzi kobiecemu głosowi rzucił
- Swój idzie, ale jeszcze zależy kto pyta! "Oprawca Vaskeza" powinien w tym wypadku dużo mówić!
- Lepiej się z takimi nowinami nie wychylaj, bo miał przyjaciół - Odpowiedział jeden z niezidentyfikowanych krzaków o kobiecym głosie. Dość szybko jednak z owego krzaka wypełzła stosunkowo niewielka postać. Sądząc po kształtach - kobieta. Aparycji matka natura jej pożałowała, a los odebrał jeszcze jedno z oczu. Xanth widywał jednak gorsze maszkary. W brunatne łachy powplatane miała galązki oraz liście, zaś w jej dłoniach spoczywała kusza. Jedynie na lewej ręce znajdowała sie rękawica, dzięki czemu mogła ręcznie napinać cięciwę.
Hale postanowił pójść na całość i odegrać twardziela. Zebrał ślinę w pysku i splunął siarczyście na ziemię po swojej lewej stronie, spoglądając zaraz w kierunku kobiety.
- Gardzę jego przyjaciółmi a brzemię oprawcy noszę z pełną odpowiedzialnością i dumą. A samo imię oprawcy pewnie niewiele by Ci powiedziało, co?
Zmarszczył nieco brwi, robiąc dobrą minę do złej gry. Zachowywał się całkiem naturalnie, jakgdyby faktycznie przyszedł do swoich...Bo poniekąd tak było. Trenta nie przedstawiał póki o niego nie pytali. Nie odpowiadało się w końcu na niezadane pytania.
- Zapewne nie. Skąd wiedziałeś gdzie przyjść?
- Zapłaciłem za tą informację ciepłą strawą i paroma nocami w karczmie. Poinformowani niewdzięcznicy niestety nie honorują mojego tytułu. A zaależało mi...Znaczy nam, na znalezieniu swoich. Mamy kłopoty.
- A skąd tamci wiedzieli?
- A skąd ja mam kurwa wiedzieć? Zaprowadzicie mnie do kogoś bardziej rozgarniętego czy zadacie jeszcze parę głupich pytań?
- Hale zdecydowanie był w ofensywie. Na dość neutralnie zadawane pytania odpowiadał ostro i bezlitośnie. Umiał się obchodzić z kobietami, nie ma to tamto. Babsztyl łypnął na niego swoim jedynym okiem, zachowując zimną krew.
- Najwyraźniej masz pecha. Kto to był?
Xanth pokręcił głową, kupując sobie trochę czasu. W myślach od ręki poszukał pomocnej dłoni w Trencie. Ten skurwiel musiał coś wiedzieć, i musiał pomóc Xanthowi wybrnąć z sytuacji.

Kogoś pewnie znasz. Imię. Szybko. Trent.

W międzyczasie zagaił do kobiety, unosząc po chwili obie brwi w górę.
- Tracicie w moich oczach już przy pierwszym spotkaniu. I jeszcze interesujesz się MOIMI informatorami. W tym fachu to dość nierozsądne.
Mag najwyraźniej zrobił dokładnie tak, jak mówił. Wydawało się, iż zerwał kontakt umysłowy. Nie odpowiadał, pozostawiając myśli Xantha jemu samemu.
- Taka robota. Kto?

Kapitan pierdolonej straży który stoi za okolicznym drzewem i właśnie do Ciebie celuje. Ty głupia pizdo, co Cię to obchodzi?

Trent powinien był dziękować że nie słuchał - zakładając że faktycznie tak było. Poza tą myślą mógłby wysłuchać jeszcze całej kanonady przekleństw podążających jej śladem. Po krótkiej pauzie jaką zmarnował na zmieszanie irytującej brzyduli z błotem w swej głowie palnął:
- Harvey, zabijaka i awanturnik. On wie o wszystkim i wszystkich. Pewnie nie kojarzysz, co? Teraz możesz sobie wsadzić tą wiedzę w dupę i zaprowadzić mnie do kogoś mniej wkurwiającego.
Nie musiał udawać wkurzonego. Faktycznie taki był. Ustawił się bliżej Trenta, opierając ręce na biodrach. Był przygotowany na wszelką ewentualność. I na innych strzelców. Niektórzy "fachowcy" mieli dość krótki lont i zachowywali się mniej fachowo od innych. Xanth znał to z własnego przykładu.
- Harvey? Pierwsze słyszę... No nic... Potem trzeba go będzie wypytać. Nie powinno to byc trudne, bo to jakiś cienkusz, ale informacje ma dobre - zastanowiła się tamta.
- A ten drugi?
- Hazz. Książunio na niego wołają, bo się strasznie panoszy. Też swój, mimo że nie stąd. Poznałem gnoja jeszcze przed wciągnięciem się w towarzystwo. - Tu palnął Trenta w ramie, i to wcale nie delikatnie. Starał się być przekonujący i owszem - był. W dodatku potok słów całkiem nieźle złożył mu się w jedną całość, i mimo iż wymyślał to wszystko na poczekaniu - szło mu całkiem nieźle.
- No, Hazz, mówcie coś o sobie nim ta każe Ci śpiewać coście jedli wczoraj rankiem.
- Taaa... - Czarodziej burknął bardziej do siebie niż reszty.
- Chleb z serem. Zeschłe. Widziane dwa razy. Przed i po wyjściu. Nie do końca jestem pewien kiedy to jedzenie wyglądało lepiej - wzruszył ramionami, po czym spojrzał na towarzysza czy ma coś do dodania. Nie miał.

Przepuść już nas...Przepuść... - Hale zwrócił swoje spojrzenie na dociekliwą kobietą bez oka, mrużąc nieco zestaw swoich. Przestąpił też z nogi na nogę, ciekaw czy tamta ma jeszcze jakieś pytania.
- Jak już rzekłem, mamy kłopoty. Lepiej byśmy się w mieście nie pokazywali przez jakiś czas. No i przyda się grupa zaufanych z którą można by współpracować. Ehe.

Kobietka wyraźnie spokorniała. Przyjrzała się jeszcze obu mężczyznom.
- Kierujcie się w stronę centrum lasu.

Xanth skinął tylko głową, ruszając od ręki z miejsca. Nie czekał na Trenta, licząc że mag nie jest głupi i nie zostanie z tyłu. Kompletnie stracił zainteresowanie kobietą, unikając podejrzanych zachowań jak ognia. W swoim życiu grał niejednokrotnie, więc i tym razem nie miał z tym problemu. Kierował się do serca gęstwiny.
Z kim to mi przyszło współpracować...

Z każdym kolejnym krokiem do uszu obojga mężczyzn docierały głosy. Na tyle donośne, że przekrzykujące rozbijający się na koronie gęstwiny deszcz.

Zapowiadało się niezwykle ciekawie...
 
__________________
Don’t call me your brother
’cause I ain’t your fucking brother
We fell from different cunts
And your skins an ugly color!

Ostatnio edytowane przez SmartCheetah : 12-10-2010 o 20:59.
SmartCheetah jest offline