Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-10-2010, 00:43   #41
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Temeria, trakt do Mariboru:

Vernar:

Nagle wampir ciął na szyję, a przeciwnik...
Nawet nie zdążył się zasłonić! Ostrze przeszło gładko, lecz oponent jedynie stał i patrzył.

-Wiesz co właśnie zrobiłeś?-zapytał z paskudnym uśmiechem na twarzy.

Nagła eksplozja wstrząsnęła powietrzem i ziemią!

Świat w oczach wampira rozbłysł feerią barw, jednak ta zgasła tak samo szybko jak się pojawiła, pogrążając ofiarę eksplozji w ciemnościach.

Wyrzucony w powietrze Vernar z impetem wylądował na ziemi, zaś powietrze wyleciało z jego płuc, jakby wypompowane przez niewidzialnego olbrzyma.

Całe ciało przeszył ostry ból, choć nie był on spowodowany płomieniami. Właściwie to z nimi tak jak i bez nich. Są jedynie ciepełkiem, niczym więcej.
Niemniej jednak zupełnie inaczej sprawa miała się z falą uderzeniową - sprawczynią lotu nielota oraz twardego, brutalnego lądowania.

Mężczyzna z zamkniętymi leżał na twardym, nierównym gruncie w nienaturalnie wykręconej pozycji.
Słyszał coraz głośniejsze kroki.

Pomimo braku bodźców płynących od kluczowego zmysłu, jakim jest wzrok, nie miał najmniejszego problemu ze zidentyfikowaniem zbliżających się.

Rzadkie, stosunkowo ciężkie kroki były ledwie tłem dla częstych, wręcz drobiących kroczków.

Vernar nie miał najmniejszych wątpliwości, że właśnie zbliżały się osoby, z którymi jeszcze niedawno rozmawiał.

-Co o tym myślisz?-zapytał ten wyższy, lekko trącając butem rękę lezącego.

-Trup. I bardzo dobrze-odparł z nieskrywaną obojętnością oraz pogardą niższy towarzysz.
Równie dobrze mógłby się wypowiadać na temat psich odchodów na własnym bucie.

-Ja tam bym go na wszelki wypadek dobił...-ponownie zabrał głos wyższy.
Jego wypowiedź poprzedziła złowieszczy syk ostrza wydobywanego z pochwy.

-Co my tu mamy?-odezwał się trzeci, męski głos.
Zadziwiające. Wampir nie usłyszał dźwięku obutych stóp stawianych na twardym podłożu traktu.

-Trupa-rzekł niższy, nieumiejętnie maskując zaskoczenie pobrzmiewające w tonacji jego głosu.

-Świetnie. Zabierzcie go do Wyzimy i zademonstrujcie co dzieje się z tymi, którzy nam się przeciwstawiają. Nie uszkadzajcie go bardziej. Na to przyjdzie czas. Do zobaczenia-nic więcej już nie powiedział.

Wampir podejrzewał, że już go nie ma. Odszedł tak samo jak się pojawił. Nagle i bez zapowiedzi.
Zastanawiające było jedno - skąd wiedział kiedy się pojawić? Czyżby obserwował ich przez cały czas?

-Cóż... Niech i tak będzie-przerwał długa chwilę milczenia wyższy, zaś Vernar dałby sobie uciąć dłoń, że tamten właśnie wzruszył ramionami.

Powietrze kolejny raz wypełnił syk klingi. Tym razem chowała się do pochwy.


Nazair, posiadłość Yagislava Babickiego:

Domostwo, w którym rezydował baron z pewnością było imponujące i niezwykle komfortowe.
Niestety cechy te nie zawsze szły w parze z poczuciem bezpieczeństwa.

Szczególnie wtedy, kiedy było się chłopcem samym w nieznanym miejscu, zaś jedyna znana osoba zniknęła z osobliwą służącą!

Zniknęła niemalże dosłownie, ponieważ nie było jej w korytarzu. Do uszu Fillintena nie dochodziły nawet odgłosy och kroków czy choćby echo wypowiadanych słów.

To mogło znaczyć, iż weszły do jednego z pokoi.
Wydawało się to całkiem niegłupim pomysłem, dlatego postanowił sprawdzić pokoje, zaczynając od najbliższego.

Podszedł do pierwszego lepszego wejścia, zaczynając nasłuchiwać. O dziwo w środku było cicho.
Było późno, więc goście z pewnością byli już w swoich sypialniach!

Fillinten spojrzał na numer wyryty w drewnie. Siedem.

Był przekonany, że pokojówka nie wymieniła tej cyfry jako wolnego miejsca! Z pewnością by zapamiętał, gdyby o nim wspomniała!

Postanowił jedynie zajrzeć do środka.

Nacisnął na klamkę, powoli zwiększając szparę pomiędzy drzwiami, a framugą. Nikt się nie odezwał, nikt nie zaczął krzyczeć. Nie wypędzono go.

Otworzył je nieco śmielej, zatrzymując skrzydło w miejscu, w którym z łatwością mógł wcisnąć głowę do środka.

Okazało się, że pokój był kopią tego, który był przydzielony jemu!
Kolor ścian, podłoga, dywan, łóżko stolik, krzesło... Wszystko było identyczne.

Była tylko jedna różnica. Tutaj wszędzie walały się srebrne, brudne od resztek jedzenia, tace.
Oprócz nich były też takie, które czekały na swoją kolej, nawet nietknięte oraz jedna w użytku.

Ta ostatnia stała na stoliku tuż przed pulchną dziewczyną. Jej maniery przy stole daleko odbiegały od zasad dobrego wychowania nie tylko pośród ważnych ludzi.
Nikt w sierocińcu nawet nie śmiał się tak zachowywać, a sam chłopiec miał wrażenie, że wygłodniały żebrak pochłania swą pierwszą od tygodnia bułkę, nieco kulturalniej.

Dziewczyna mogąca mieć nie więcej niż dziewiętnaście lat, nabierała pełne garście ziemniaków oraz dziwnie pachnącej surówki.
Te z kolei wpychała sobie na siłę do ust, nie zważając na to, iż są już pełne i nic więcej się do nich nie zmieści.

Jakby tego było mało, pokarm wypadał jej spomiędzy, pracujących w zawrotnym tempie, szczęk.
Zazwyczaj wpadały na tacę, lecz niektóre opadały na jasne, lniane ubranie upstrzone ciemnymi plamami po jedzeniu.

Jej włosy nie wyglądały wiele lepiej. Końcówki były posklejane od jakiegoś sosu.

Nagle podniosła wzrok, nawet na chwilę nie przestając jeść.
Spojrzała na Fillintena nieszczęśliwymi, chabrowymi oczami, w których na chwilę zabłysła rozpacz.

Wydawało się, że chciała coś powiedzieć, ale jej dłoń wcisnęła do ust kolejną porcję ziemniaków, skutecznie uniemożliwiając próbę.
Chociaż właściwie mogło to być jedynie złudzenie.

Ponownie utkwiła oczy w tacy. Nim jednak to zrobiła, chłopcu wydawało się, iż coś zobaczył.
Wydawało mu się, że z oka wypłynęła pojedyncza, samotna łza.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 10-10-2010, 20:13   #42
 
Koening's Avatar
 
Reputacja: 1 Koening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodze
Wiedźmina zaskoczony nagłym wybuchem licha zaczął szybko wycierać twarz pozostawionymi po potworze szczątkami .

Szkoda , że z flaków tego gnoja nie da się zrobić żadnej porządnej mikstury… Pomyślał Galen .

Jednak kto załatwił licho ? Ja nie sięgnąłem a Brego o ile dobrze pamiętam też .

Z oddali słychać było odgłos zbliżających się jeźdźców. Wyczulony słuch wiedźminów wychwycił dwóch osobników .

Gdy łowca potworów zdążył przetrzeć twarz na tyle by się zorientować w sytuacji jego oczom pojawili się dwaj dziwni osobnicy . Jednym z nich był rycerz z zielono-niebieskim proporcem . Drugim osobnikiem był gładko ogolony mężczyzna o długich kasztanowych włosach i brunatnym płaszczu . Na pierwszy rzut oka Galen zgadywał że towarzyszem rycerza jest mag .

Hm… Dziwna kompania : rycerz i mag … Pomyślał Galen .

Gdy już miała się rozpocząć ciekawa rozmowa tłumacząca wszystkie zagadki dwaj nieznajomi zaczęli się kłócić . Najwyraźniej mag chciał dopilnować by rycerz nie wygadał czegoś ważnego.

W takim razie warto rozmawiać z rycerzem ponieważ jest większa szansa , że się wygada – Wpadł na to wiedźmin .

Poza tym Galen jak każdy inny wiedźmin nie przepadał za magami . Są tacy dumni … tacy zarozumiali .

-Co waszmoście o tak porze późnej na trakcie robią? Może pomocy jakiej...

To była szansa dla łowców potworów . Mogli się szybko wydostać z niebezpiecznych terenów zanim kolejny stwór zainteresuję się obecnością wiedźminów .

-Nie, do kurwy nędzy! Ileż razy w ciągu jednego wieczora, czubie?! Mamy robotę, świta coś?! Czy pod tymi tonami blachy kryje się jakikolwiek intelekt?!-wydarł się mag, a jego ręce opadły w geście bezsilności.

Tak myślałem… Zgorzkniały mag . Najwyraźniej już komuś pomogli , a ten obdarzony mocami osobnik najwyraźniej nie ma ochoty nikomu pomagać , zwłaszcza że mają jakąś misję do wykonania i czas ich goni .

Rycerz jednak nie zwracając uwagę na swego towarzysza ponowił propozycje pomocy . Galen uznał że czas się odezwać .

-Wybaczcie Panie , że musieliście z naszego powodu się zatrzymać . Dziękujemy też za pomoc w pokonaniu Licha . Mam nadzieję że nie przeszkodziliśmy w waszych ... ważnych sprawach zgadza się ?

-Co do pytania co tutaj robimy odpowiadam , że byliśmy w drodze do Cintry , niestety nasz pośpiech doprowadził do sporych kłopotów z których nas wyciągneliście .

Wiedźmin miał nadzieję , że nad wyraz gadatliwy rycerz sypnie troszkę informacjami zanim jego bardziej ostrożny kolega go powstrzyma . Galen mylił się jednak .

Wydawało się, że rycerz chciał coś powiedzieć, lecz czarodziej spojrzał na niego tak, że tamten prawie spadł z wierzchowca.

-Przeszkodziliście. W bardzo ważnych sprawach. Bardzo, bardzo ważnych-warknął czarodziej.

Wiedźmin czując coraz większą niechęć do maga postanowił skorzystać z usług zaproponowanych przez tajemniczego rycerza choćby dlatego by zdenerwować jego partnera. W końcu to nie z nim rozmawiał mutant.

-Co do pomocy chętnie ją przyjmiemy jesteśmy bowiem zmęczeni . Prosimy o nie wiele . Tylko o wskazanie nam najbliższej gospody gdzie mogli byśmy zatrzymać się i przeczekać noc by z rana wyruszyć ponownie w drogę .

Odpowiedź choć dość ostra nie wywołała zaskoczenia u łowcy potworów.

-A przenieść Morza Północnego nie chcesz ?-prychnął , po czym wskazał trakt.
-Tam jest coś, co nazywa się trakt. Taki nowy wynalazek. Gdzieś traficie na karczmę-powiedział z irytacją w głosie.
-Azaliż prawdę rzecze . Droga tamtędy bierze , zaś prosto, za jej przewodnictwem powinniście podążać. Nie daleko karczmę spotkacie.
To może ja...
-Nie, kurwa! Nie pokażesz

Galen lekko zdenerwowany słowami maga paskudnie się uśmiechnął i rzekł:

-Oczywiście ! Zapomniałem że mądrość magów dorównuje tylko ich kulturze osobistej i obyczajom . Dziękujemy za pomoc jaką nas obdarzyliście . A teraz żegnam panów .

W tym momencie wtrącił się rycerz czując zapewne potrzebę złagodzenia napiętej atmosfery i usprawiedliwienia swego towarzysza .

-I niech Melitele czy inne badziewie będzie z wami albo i nie... jak sobie chce-machnął lekceważąco ręką.
-Proszę wybaczyć koledze memu jego zachowanie niesprzyjające konwersacji interesującej.
W roku każdy dzień taki posiada, że uśmiech umyka z ust...
-Nie pieprz-warknął czarodziej.


Galen odczekał aż i jego przyjaciel skończy rozmawiać z tajemniczą dwójką podróżnych i odwrócił się w stronę rzekomego traktu by jak najszybciej dostać się do cywilizacji .


Nie mogę się doczekać kiedy będę mógł powalić się na jakieś łoże …. – Pomyślał Galen i dziarskim krokiem ruszył w wyznaczonym kierunku .
 
Koening jest offline  
Stary 10-10-2010, 22:09   #43
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Fulo i Mos...Ich rodzice musieli być przewidujący, nazywając tych matołków w prosty sposób. Pewnie dłuższych imion by nie zapamiętali.
Wyprawa okazała się kpiną. O ile Mos zatroszczył się o zapasy picia, o tyle o jedzenie nie bardzo.
A żeby pies ich trącał!
Kocur miał to w nosie. Sami będą żreć, to co zabrali ze sobą. Luchs, w przeciwieństwie do nich, potrafił stać się bardzo skutecznym myśliwym.
Monotonia jazdy Kocurowi nie przeszkadzała. Ba...nawet rozmowy głupiego i głupszego nie były problemem. Wprost przeciwnie. Były bardzo pomocne. Usypiały, zmniejszając ochroniarzowi męki podróży.

I wtedy, gdy Kocur smacznie spał, pojawił się podróżny. Uzbrojony po zęby półelf na leśnej drodze. Wypisz wymaluj... zbój. A te dwa matołki zaczęły z nim gadać i na wóz zapraszać.
Robert żałował że nie ma przy sobie załadowanej kuszy, bo gdyby miał to by nią wycelował w "podróżnego" i kazał mu odrzucić broń, zanim się wpakuje na wóz.
Ale jego towarzysze, najwyraźniej byli naiwniakami pierwszej wody...a przypadkowy półelf, postacią zgoła nieprzypadkową.
Kocur nie wtrącał się w pogaduchy, choć im się przysłuchiwał.
Wreszcie przyjazny długouchy zapytał cicho. -A jak to jest z tobą? Nie przystajesz do tamtej dwójki. Co tu robisz?
-Ochrona wynajęta przez tych dwóch.-
burknął w odpowiedzi Luchs rozmówcy. Najemnemu zabójcy, bandycie... przy jego obecnym szczęściu. Bo jakoś najemnego żołnierza półelfa, nie wierzył.
-I zapewne sądzisz, że Czarny Ptak ci zapłaci?- typek z pod ciemnej gwiazdy spojrzał na czarodzieja z rozbawieniem.
-Ktoś na pewno zapłaci.- odparł w odpowiedzi Kocur tłumiac irytację.
Nagle półelf roześmiał się.
-Nie kłamałem o tej polanie. Czarny Ptak sprowadzał broń z bardzo daleka, a zapłata dla przewoźników musiała być godziwa. Dlatego znaleziono strzępy. Nie do identyfikacji- opowiedział.-Ponoć rozniósł ich jednym pstryknięciem palców.
„Żebym ja ciebie nie rozerwał, zarazo przeklęta.”-
pomyślał czarodziej z każdym wypowiadanym przez półelfa słowem, mając na to coraz większą ochotę. Mimo odparł spokojnym tonem głosu.-A skąd ty tak dobrze poinformowany?-
-Korzystał z usług mojego szefa, a zatem i naszych. Współpracowaliśmy przez jakiś czas, lecz nie zapłacił. Jakby tego było mało, wybił nasz oddział. Szef go nie lubi, a zatem my też go nie lubimy.-słowa półelfa, wzbudziły uśmiech na twarzy Luchsa. Co to? Jakieś towarzystwo wzajemnej adoracji?
-A mnie to obchodzi bo...?- spytał retorycznie Kocur, wzruszył ramionami dodając.- Naprawdę mnie rozczulają mnie antypatie twego szefa, ale... w zasadzie mam to tam, gdzie plecy tracą szlachetną nazwę. Podobnie jak Czarnego Ptaszka. Skoroś tu się pofatygował, to pewnie masz jakiś interes.
-Zobaczymy jak zaczniesz świergotać przy wypłacie. Chociaż nie... trochę mi żal, lecz ja tego nie zobaczę... Dzięki temu pożyję trochę dłużej-w
zruszył ramionami z niezachwianą pewnością swojej racji.-Ja jestem jedynie przypadkowym podróżnikiem na szlaku.
-Waszemu szefowi strasznie musi się nudzić, skoro ganiacie po traktach z dobrymi radami.
–wzruszył ramionami Luchs, poirytowany zarówno debilami u których się zatrudnił. Jak i półelfem, który robił za "turystyczną informację". Gdyby nie to że świat zszedł na świnie, to już dawno zszedłby na psy.
Rozmówca jedynie uśmiechnął się, lecz daleko było temu wyrazowi do radości.
-Może tak, a może i nie. Niemniej to nie ja idę na szafot za obietnicę kilku koron, których nigdy nie dostanę.
-Nie...ty udzielasz tylko głupich rad w nadziei, że porzucimy towar. Który ty będziesz mógł za darmo przejąć.
-odparł Luchs, podrapał się po karku. Po czym rzekł.- Wyłóż jednak porządną sumkę, to towar będzie twój.
-I narażać się na rozpoznanie? Nigdy w życiu. Ja jestem jedynie skromnym podróżnikiem, pragnącym dojść do celu. Nijak mi do waszego towaru.
-cały czas usta zakrzywione były do góry w nie budzącym zaufania wyrazie.
-A gdzie jest twój cel. Może jakiś metr pod ziemią?- burknął Kocur.
-Blisko, ale nie trafione.-przez chwilę Luchsowi wydawało się, że usłyszał lekkie zaskoczenie, ale równie dobrze mogło mu się przesłyszeć. Jak dla Kocura, to się mogli chować nawet trzy metry pod ziemią. Czarodziej nie miał zamiaru odwiedzać ani szefa "przypadkowego" gaduły, ani Czarnego Ptaka.
Przed nimi była Jaruga, za nią Scala. Tam spróbuje spieniężyć zawartość wozu wystawiając do wiatru i półelfa i Czarnego Ptaka. Odpali „braciom matołkom” ich dolę i oddali się w nieokreślonym kierunku. I tyle go zobaczą.
A póki co, stracił ochotę do rozmowy. I tak półelf nie powie nic poza półsłówkami, a Kocura mało obchodziło, z jakiej nory wypełzł i jakiemu zbójowi służy za podnóżek.
A póki co...Jaruga się zbliżała.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 12-10-2010, 16:11   #44
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
„Tam!”- przemknęła mu myśl i natychmiast rzucił się w kierunku, gdzie dostrzegł ruch. Zaraz obok niego pojawił się Galen. W końcu dostrzegli ich zmorę- wychudła jednooka staruszka o przerażającym wyrazie twarzy. Gdy Licho zdało sobie sprawę, że ma kłopoty rzuciło się do ucieczki. Wiedźmini natychmiast ruszyli za nią, wiedząc, że dopiero po zabiciu zjawy będą mogli bezpiecznie kontynuować podróż.

Po morderczej gonitwie oczom wiedźminów ukazała się rzeka, która stanowiła granicę Metinny. Brego sądził, że woda skutecznie zatrzyma uciekiniera, dla tego też ogromne było jego zdziwienie, kiedy Licho znalazło się na drugim brzegu.
Towarzysze dostrzegli wystający pień w wodzie, widocznie głęboko wbity w dno. Towarzyszę wskoczyli na prowizoryczny most, uważając aby nie wpaść do wody. Kiedy znaleźli się w końcu po drugiej stronie, zauważyli, że ich przeciwnik zmniejszył się do rozmiaru zabawki.

Obaj towarzysze byli zmęczeni całonocnym marszem i morderczym biegiem jaki zafundowało im licho. Wykrzesali z siebie ostatnie pokłady energii przyspieszając jeszcze bardziej. To była ich jedyna okazja aby dorwać to przekleństwo. Kolejne manewry uciekiniera przybliżyły wiedźminów do niego. Cel wydawała się już na wyciągnięcie miecza. Mutanci wyprowadzili pchnięcia, które trafiły w cel, jednak licho w tym samym momencie eksplodowało, niemalże przewracając Brego. Pozostałości po przeciwniku wylądowały na mutantach, którzy stali zniesmaczeni nad pobojowiskiem.
Brego zaczął strzepywać z siebie resztki jelit i krwi, gdy nagle usłyszał stukot końskich kopyt. Po chwili przy wiedźminach pojawiła się dwójka jeźdźców: Rycerz w pełnej zbroi i jego towarzysz, który jak się później okazało jest magiem.

Po krótkiej rozmowie Gallena z rycerzem, z której najważniejszą informacją była znajdująca się niedaleko karczma. Brego naszły kolejne pytania.

-Jak daleko jest stąd do granicy z Nazir?
- zaczął beznamiętnie.

-Nazair... Daleko on na północ. W tym miesiącu na oczy nie ujrzycie terenów leżących w jego granicach.
Chyba, że by wam pomógł mój towarzysz...


-Bez żartów. Nie jestem odźwiernym portali!- parsknął czarodziej.

-Bardzo wam do tej Cintry spieszno?

-Bardziej niż bardzo. O jakiej pomocy mówisz?


-Nie ma mowy puszko! Stój sobie i miel ozorem, a ja tymczasem jadę do celu-syknął jadowicie, akcentując dwa ostatnie wyrazy.

-Można zapytać cóż w tejże Cintrze tak bardzo nagli?

-Sprawy wiedźminów i prywatne przy okazji. Czas nagli, a drogi jeszcze od cholery.

-Może w czymś pomóc zdołam?

-Jeśli nie dodasz nam skrzydeł to chyba niestety nie. Nie sądzę też, żebyście chcieli oddać nam swoje wierzchowce.

-Tegoż dokonać nie mogę, lecz list stosowny napisać mogę i herbem mym poiwierdzić.

-W czym nam to pomoże i za jaką cenę?


-Niegodziwcem byłbym oferując pomoc swą za korzyść materialną jakąkolwiek!-oburzył się rycerz, zaś jego koń niespokojnie zarzucił łbem.- Co zapisane będzie, może pomóc wejść tam, gdzie zamknięte są drzwi.

-To znaczy?

-Konkretnie rzec nic nie mogę, gdyż nic również nie wiem.
By jednak sporządzić takowy list, muszę wiedzieć czy cel szczytny.

-Dla mnie na pewno.


Nagle rycerz pokręcił głową.
-Ręce mam skrępowane, bo żadnej wiedzy nie mam o celu waszym.
W takimże tazie pomóc nie mogę, lecz możecie mojego towarzysza spróbować do otwarcia portalu nakłonić.


-To chyba cięższe niż tygodniowy marsz przez ten kraj. Idziemy do karczmy. Jeżeli chcesz porozmawiać mości rycerzu jeszcze o czymś to zapraszam na miskę ciepłej zupy.

-Z przyjemnością kilka słów pry stole zamieniłbym z mości panami, lecz mądrze prawi mój towarzysz.
Baron Babicki zadanie nam wyznaczył. Nie godzi się nie zrealizować-
westchnął, spoglądając na powoli oddalającą się postać antypatycznego czarodzieja.- Przejście jedno już dziś otworzył dla dzieci biednych pomocy potrzebujących.

-Spróbować zawsze można.


-Panowie wybaczą. Z zadaniem od pana Yagislava muszę gnać. Oby wam Melitele sprzyjała!-zasalutował, po czym puścił się galopem w stronę Ebbing. Mag jadący przodem nie zauważył, że towarzysz ruszył tak szybko, przez co został trochę z tyłu. Brego postanowił porozmawiać z nim na temat otworzenia portalu. Wiedźmin nie lubił magii, jednak wiedział, że zaoszczędzi im to tygodnie wędrówki.

-Hej! Magu!-krzyknął.

Czarodziej, słysząc tętent kopyt galopującego towarzysza, krzyknął, wbijając nogi w boki konia, który wystrzelił do przodu.
Zdawało się, że kompletnie nie usłyszał zawołania lub nie chciał go usłyszeć.
Odległość między nimi, a wiedźminami zwiększała się. Nie było sensu wołać ponownie. Brego splunął pod nogi mamrocząc jakieś przekleństwo usłyszał znajomy już głos za plecami.

-Czego-warknął ktoś stojący za mężczyznami.
Był to... czarodziej, który właśnie odjechał!- Macie trzydzieści sekund, po których zerwę teleprojekcję- wyglądał tak, jakby właśnie zmuszono go do rozmowy z małżom.

-Potrzebujemy twojej pomocy. Rycerz powiedział, że możesz wysłać nas prosto do Cintry.

-Tak i nie. Tak, mogę. Nie, nie chcę. Coś jeszcze? Dwadzieścia sekund.

-O nic więcej nie proszę. Każda stracona godzina działa przeciwko nam.

-Masz piętnaście sekund, żeby mnie zainteresować.

-Szukamy zaginionego towarzysza, ostatni ślad prowadzi właśnie do Cintry.

-No i? Nie widzię powodu, dla którego miałbym się wysilać. Co ja z tego będę miał?

-Nie mamy dużo pieniędzy, z naszego ekwipunku też raczej nic cię nie zadowoli. Powiedz czego chcesz a może się dogadamy.

-Pełno syren na każde moje zawołanie. Problem w tym, że dla mnie wasz Zenek może dogłębnie zajmować się geologią.
Masz coś ciekawszego?

-Trochę pieniędzy, nic więcej.

-Wasz czas dawno minął, ale niech stracę... Zaginiony Wiesmiav nie jest interesujący. Coś ciekawszego na ten temat?

-Mój towarzysz zaginął 2 lata temu. Ostatnio dostałem wiadomość, że ostatnio widziano go właśnie w Cintrze.

-Dwa lata? W takim razie musi już nie żyć. Małe, nieporadne rybki mogą łatwo zginąć.

-Nawet jeżeli nie żyje, będziemy ścigać jego zabójców. Cintra to nasz jedyny trop, więc tam musimy zacząć szukać.

-Nie obchodzi mnie to. Macie ostatnią szansę, żeby mnie zainteresować. Może powiedz coś o poszukiwanym Mojadzie.

-Tak samo jak my jest wiedźminem. Z tego co napisał w liście wiem, że wpakował się w jakieś gówno i potrzebuje mojej pomocy.


Nagle czarodziej zniknął. Brego znowu przeklną czarodzieja i odwrócił się, aby ruszyć w kierunku karczmy. Musiał odpocząć. Nie minęła chwila, gdy usłyszał za plecami odgłosy galopującego konia. Gdy się odwrócił ujrzał irytującego maga.

-Więc jednak cię przekonałem?- zapytał

-Nie- odparł krótko.

-Czemu więc wróciłeś?

-Wiedźmin okazał się na tyle ciekawy, że mogę posłuchać trochę więcej, a nie chce mi się utrzymywać teleprojekcji bez zwierciadła.

-Powiedziałem ci już wszystko. To jak pomożesz?

-Wszystko to za mało.

-Słuchaj. Na prawdę nie mam nastroju na przekomarzanie się, po takiej gonitwie, jaką zafundowało nam to pieprzone Licho. Nie ma co więcej opowiadać o Kurcie, jest wiedźminem, zniknął dwa lata temu, a ostatnim miejsce z którego wysłał list była Cintra.


Mag błyskawicznie zeskoczył z konia.
-Że co?-warknął, przypatrując się najpierw jednemu, potem drugiemu.

Milczenie przeciągało się.
-Macie cholerne szczęście, że nie jesteście tymi, za których was wziąłem.

-Czyli jakich?


-Yagislav ma duże kontakty i wpływy. Nie zdziwiłbym się, gdyby wynajął wiedźminów-mruknął w zamyśleniu.

-Nikt nas nie wynajął i nie działamy z niczyjego rozkazu.

-Wiem. Przeczytałem was. Teraz ja coś powiem. Baron Yagislav Babicki to skurwiel, dla którego mamy jechać po małe dzieciaki i przywozić do niego. W grupie pracowaliśmy ja, ten puszkowaty półdebil, elfisty rycerz i Kurt.
Nie sądzę, żeby taki drugi był gdziekolwiek. Imię może się powtórzyć, ale nie u mutantów. Zainteresowany?

-Znałeś Kurta? Kiedy to było!?


-Półtora roku temu, kiedy przybył do posiadłości barona Babickiego, ten bardzo chętnie wcielił go do swojego zespołu. W końcu to wiedźmin.
Problem polega na tym, że Yagislav nie wie, iż zarówno Kurt, jak i ja należymy do służb redańskich, zajmujących się wyrwaniem chwasta z korzeniami.
Po pewnym czasie wiedźmin zniknął, a ja nie mogę go wytropić magicznie.
Osobiście nie radzę podążać do Cintry. To nieopłacalne, ponieważ jeśli gdzieś jest to na terenie Redanii.
Podejrzewam, że siedzi w jakiejś celi. Siedzi o ile jeszcze nie dostał Wytrawnego Dijkstry.
Po jego zniknięciu szukają go nie tylko oddziały redańskie, ale również ludzie Babickiego, więc uważajcie co i komu mówicie.


-Myślę, że jednak spróbujemy w Cintrze. To nasz jedyny trop.

-W takim razie ułatwię wam trochę drogę.- powiedział, po czym odwrócił się do nich plecami i zaczął mamrotać coś pod nosem, oraz wykonując dziwne gesty rękoma. Ostatnie słowo które wydawało się bełkotem wykrzyknął, po czym przed nim otworzyła się niebieska, owalna brama.

Brego skinął głową na Galena, aby poszedł za nim. Nie ufał zbytnio magii, jednak oferta oszczędzenia kilkunastu tygodni morderczego marszu była zbyt kusząca. Nie mówiąc ani słowa wszedł pewnie w portal.
 
Zak jest offline  
Stary 12-10-2010, 20:56   #45
 
SmartCheetah's Avatar
 
Reputacja: 1 SmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłość
Droga prowadząca do północnej bramy wyjątkowo się dłużyła. Xanth, jak przystało na potężnie zbudowanego chłopa o dość zacnych warunkach fizycznych zwykł poruszać się w wyjątkowo szybki sposób. Tym razem jednak ograniczały go co głębsze kałuże, przemakające buty i ciążące ubranie. W rezultacie wraz z Trentem zdążyli srogo przesiąknąć wodą jeszcze w trakcie przeprawy przez ulice zalewanego miasta.
I pomyśleć że w tym momencie powinienem był wygrzewać się w jakiejś ciepłej karczmie...
Do głowy mężczyzny przestały napływać jakiekolwiek myśli czy plany związane z dalszym przebiegiem sytuacji. Był zajęty moknięciem i wypatrywaniem łuku który mieli przekroczyć by móc w końcu znaleźć się poza murami. Ponura atmosfera i brak jakiekolwiek żywej duszy na ulicach wcale go nie dziwił. Mimo iż nie z cukru, ludzie gardzili przymusową kąpielą. Xanth również.

Gdy ich oczom ukazała się północna brama, obaj przyśpieszyli kroku, raz dwa dochodząc do miejsca kończącego tą część miasta. Stali tamteż zmęczeni wsłuchiwaniem się w szloch matki natury - przebywający na swoim miejscu pracy zresztą - strażnicy. Halabardy, kolczugi, zakazane mordy. Ciężko było ich pomylić z kimkolwiek innym. Xanth pozwolił sobie rzucić dość obojętne spojrzenia, nie podzielając entuzjazmu uśmiechniętego i salutującego Trenta.

- Jak dzień, mości panowie?!
- Do dupy, panie Trent, jak widać! Woda nawet w gacie włazi! - wykrzyknął jeden ze strażników. Ten o ciemnym zaroście, doroślej wyglądający
- Nie dacie rady coś z tym zrobić?! - Zapytał drugi, z wyglądu młodzian. Xanth niejednego takiego amatora wciągał nosem, to też pozwolił sobie na spojrzenie z góry w trakcie gdy ręce skrzyżował na klatce piersiowej.
- Nie moja działka, panowie, ale jeśli to się utrzyma to niewątpliwie dam znać moim znajomkom! - odparł mag, po czym z ukosa spojrzał na swego towarzysza.

To Ty masz znajomych? Niebywałe...

Trent obserwował go tak przez moment, ostatecznie skinąwszy do strażników głową.
- Mam nadzieję, że nam wybaczycie, panowie! Nieco nam się spieszy! - po czym skierował swe kroki poza linię bramy. Xanth wzruszył ramionami i nie patrząc nawet na zmokniętych stróży zwyczajnie podążył za tamtym. Cedził słowa, bo o czym miałby niby rozmawiać ze strażą? Jego zasady zresztą mówiły żeby z tymi którzy mają "więcej do powiedzenia" nie wchodzić w dyskusje.

Zwyrodnialcy, he. Gdybym nawet miał żreć własne odchody to bym do tych psich synów nie wstąpił. Dawać się opluwać i być pogardzanym za marnych parę monet? Nigdy w życiu.
I tak by pewnie dalej myślał o tych "szumowinach" którzy zajmowali szczególne miejsce w jego życiu. W końcu traktując każdego stróża jako wroga mógł liczyć na poprawę zdrowia. Jednak nagle w jego głowie odezwał się niski czarodziej, zwalniający przy okazji kroku i trzymający się tyłów Hale'a.
~Idź traktem w stronę Tretogoru. Za mniej więcej kilometr skręcimy w mały las, gdzie przestanę się odzywać. Naszym zadaniem będzie dojście do jego centrum

No idę...Idę...

I szedł, rozglądając się po opustoszałym przedmieściu i okolicach Rinbe. Resztę nudnej - ozdobionej przemokniętą zielenią drogi Xanth rozmyślał tylko i wyłącznie o cholernej nieustępliwej wodzie która nie dawała mu się skupić na czymkolwiek innym. Nie zmieniło tego nawet delikatnie przejaśnienie na niebie i przerzedzenie nieprzyjaznych strug. Do czasu w którym Trent kazał Xanthowi skręcić.

Mężczyźni wyszli na szeroką, przemokniętą łąkę która zapewne w ciepły, późnowiosenny dzień wyglądała wyjątkowo kolorowo i przyjemnie. Nic tylko rzucić się w ramiona zieleni i lenić przez dłuższy czas. Nic jednak z tych rzeczy. Tym razem łąka wyglądała jak przysłonięte mgłą pole bitwy. Brakowało tylko krwii i ciał, a za mgłę robił nieustający deszcz. W oddali jednak obu mężczyzn miało szansę zobaczyć cel swojej wędrówki. Ciemny, rozległy kształt który z każdym krokiem zaczynał przypominać nieprzyjazną, ciemną gęstwinę.

Nim nieszczęsna dwójka dotarła do owego celu musiała jednak przebrnąć przez błotnistą, przemokniętą łąkę, co zaowocowało kompletnym przemoczeniem obuwia Hale'a. Podirytowany mężczyzna przetarł twarz spoczywającą na szyi chustą i przyśpieszył kroku, by ostatecznie wraz z Trentem wejść pomiędzy drzewa i krzaki.
Plusk pod stopami i widok dwójki mężczyzn obudził jednak stojącą na czatach istotę. Kobiecy głos przedarł się przez któreś z okalających mężczyzn krzaków i nim Ci na dobre zagościli w miejscu docelowym - zatrzymał ich w miejscu.

- Kto idzie?!

I zaczęło się...

- Lepiej żeby mnie znali. - Mruknął pod nosem, ledwo dosłyszalnie. Właściwie to na tyle cicho by mógł to usłyszeć tylko Trent. Chwilę później zaś, znacznie głośniejszym tonem - w odpowiedzi kobiecemu głosowi rzucił
- Swój idzie, ale jeszcze zależy kto pyta! "Oprawca Vaskeza" powinien w tym wypadku dużo mówić!
- Lepiej się z takimi nowinami nie wychylaj, bo miał przyjaciół - Odpowiedział jeden z niezidentyfikowanych krzaków o kobiecym głosie. Dość szybko jednak z owego krzaka wypełzła stosunkowo niewielka postać. Sądząc po kształtach - kobieta. Aparycji matka natura jej pożałowała, a los odebrał jeszcze jedno z oczu. Xanth widywał jednak gorsze maszkary. W brunatne łachy powplatane miała galązki oraz liście, zaś w jej dłoniach spoczywała kusza. Jedynie na lewej ręce znajdowała sie rękawica, dzięki czemu mogła ręcznie napinać cięciwę.
Hale postanowił pójść na całość i odegrać twardziela. Zebrał ślinę w pysku i splunął siarczyście na ziemię po swojej lewej stronie, spoglądając zaraz w kierunku kobiety.
- Gardzę jego przyjaciółmi a brzemię oprawcy noszę z pełną odpowiedzialnością i dumą. A samo imię oprawcy pewnie niewiele by Ci powiedziało, co?
Zmarszczył nieco brwi, robiąc dobrą minę do złej gry. Zachowywał się całkiem naturalnie, jakgdyby faktycznie przyszedł do swoich...Bo poniekąd tak było. Trenta nie przedstawiał póki o niego nie pytali. Nie odpowiadało się w końcu na niezadane pytania.
- Zapewne nie. Skąd wiedziałeś gdzie przyjść?
- Zapłaciłem za tą informację ciepłą strawą i paroma nocami w karczmie. Poinformowani niewdzięcznicy niestety nie honorują mojego tytułu. A zaależało mi...Znaczy nam, na znalezieniu swoich. Mamy kłopoty.
- A skąd tamci wiedzieli?
- A skąd ja mam kurwa wiedzieć? Zaprowadzicie mnie do kogoś bardziej rozgarniętego czy zadacie jeszcze parę głupich pytań?
- Hale zdecydowanie był w ofensywie. Na dość neutralnie zadawane pytania odpowiadał ostro i bezlitośnie. Umiał się obchodzić z kobietami, nie ma to tamto. Babsztyl łypnął na niego swoim jedynym okiem, zachowując zimną krew.
- Najwyraźniej masz pecha. Kto to był?
Xanth pokręcił głową, kupując sobie trochę czasu. W myślach od ręki poszukał pomocnej dłoni w Trencie. Ten skurwiel musiał coś wiedzieć, i musiał pomóc Xanthowi wybrnąć z sytuacji.

Kogoś pewnie znasz. Imię. Szybko. Trent.

W międzyczasie zagaił do kobiety, unosząc po chwili obie brwi w górę.
- Tracicie w moich oczach już przy pierwszym spotkaniu. I jeszcze interesujesz się MOIMI informatorami. W tym fachu to dość nierozsądne.
Mag najwyraźniej zrobił dokładnie tak, jak mówił. Wydawało się, iż zerwał kontakt umysłowy. Nie odpowiadał, pozostawiając myśli Xantha jemu samemu.
- Taka robota. Kto?

Kapitan pierdolonej straży który stoi za okolicznym drzewem i właśnie do Ciebie celuje. Ty głupia pizdo, co Cię to obchodzi?

Trent powinien był dziękować że nie słuchał - zakładając że faktycznie tak było. Poza tą myślą mógłby wysłuchać jeszcze całej kanonady przekleństw podążających jej śladem. Po krótkiej pauzie jaką zmarnował na zmieszanie irytującej brzyduli z błotem w swej głowie palnął:
- Harvey, zabijaka i awanturnik. On wie o wszystkim i wszystkich. Pewnie nie kojarzysz, co? Teraz możesz sobie wsadzić tą wiedzę w dupę i zaprowadzić mnie do kogoś mniej wkurwiającego.
Nie musiał udawać wkurzonego. Faktycznie taki był. Ustawił się bliżej Trenta, opierając ręce na biodrach. Był przygotowany na wszelką ewentualność. I na innych strzelców. Niektórzy "fachowcy" mieli dość krótki lont i zachowywali się mniej fachowo od innych. Xanth znał to z własnego przykładu.
- Harvey? Pierwsze słyszę... No nic... Potem trzeba go będzie wypytać. Nie powinno to byc trudne, bo to jakiś cienkusz, ale informacje ma dobre - zastanowiła się tamta.
- A ten drugi?
- Hazz. Książunio na niego wołają, bo się strasznie panoszy. Też swój, mimo że nie stąd. Poznałem gnoja jeszcze przed wciągnięciem się w towarzystwo. - Tu palnął Trenta w ramie, i to wcale nie delikatnie. Starał się być przekonujący i owszem - był. W dodatku potok słów całkiem nieźle złożył mu się w jedną całość, i mimo iż wymyślał to wszystko na poczekaniu - szło mu całkiem nieźle.
- No, Hazz, mówcie coś o sobie nim ta każe Ci śpiewać coście jedli wczoraj rankiem.
- Taaa... - Czarodziej burknął bardziej do siebie niż reszty.
- Chleb z serem. Zeschłe. Widziane dwa razy. Przed i po wyjściu. Nie do końca jestem pewien kiedy to jedzenie wyglądało lepiej - wzruszył ramionami, po czym spojrzał na towarzysza czy ma coś do dodania. Nie miał.

Przepuść już nas...Przepuść... - Hale zwrócił swoje spojrzenie na dociekliwą kobietą bez oka, mrużąc nieco zestaw swoich. Przestąpił też z nogi na nogę, ciekaw czy tamta ma jeszcze jakieś pytania.
- Jak już rzekłem, mamy kłopoty. Lepiej byśmy się w mieście nie pokazywali przez jakiś czas. No i przyda się grupa zaufanych z którą można by współpracować. Ehe.

Kobietka wyraźnie spokorniała. Przyjrzała się jeszcze obu mężczyznom.
- Kierujcie się w stronę centrum lasu.

Xanth skinął tylko głową, ruszając od ręki z miejsca. Nie czekał na Trenta, licząc że mag nie jest głupi i nie zostanie z tyłu. Kompletnie stracił zainteresowanie kobietą, unikając podejrzanych zachowań jak ognia. W swoim życiu grał niejednokrotnie, więc i tym razem nie miał z tym problemu. Kierował się do serca gęstwiny.
Z kim to mi przyszło współpracować...

Z każdym kolejnym krokiem do uszu obojga mężczyzn docierały głosy. Na tyle donośne, że przekrzykujące rozbijający się na koronie gęstwiny deszcz.

Zapowiadało się niezwykle ciekawie...
 
__________________
Don’t call me your brother
’cause I ain’t your fucking brother
We fell from different cunts
And your skins an ugly color!

Ostatnio edytowane przez SmartCheetah : 12-10-2010 o 20:59.
SmartCheetah jest offline  
Stary 13-10-2010, 21:07   #46
 
Fiannr's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiannr nie jest za bardzo znanyFiannr nie jest za bardzo znany

Pokój, który ukazał się oczom chłopca po otworzeniu drzwi, na pierwsze spojrzenie był identyczny jak ten z którego wybiegł chwilę temu. Podobieństwo było na tyle uderzające, że zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie zagląda teraz do swojego własnego pokoju. Skonfundowany zacisnął ustka, które wydawały się teraz tylko drobną kreseczką na jego twarzy. Wysunął łepek spomiędzy framugi i zerknął ponownie na numer zawieszony w centralnym punkcie drzwi.

No zdecydowanie inny niż ten który był na jego pokoju gościnnym. Co oznaczało… że to jednak nie był jego pokój? Zbaraniał.
To jak t w końcu jest?!
Ponownie wsunął kudłaty łeb do wnętrza, wciąż nie przestępując progu. Oczy rozpoczęły manewry ratownicze dla umysłu, który zaczął wątpić w prawdziwość tego wszystkiego co odbiera. Na całe szczęście udało mu się znaleźć jakiś wyróżniający szczegół. Tuż naprzeciw jego bosej stopy, leżał lśniący się srebrnawo i fantazyjnie powyginany widelec.
Ha! Tego tu nie było!
Ale… im dłużej obserwował pomieszczenie, tym więcej odnajdywał zadziwiających niedopasowań do pierwowzoru, jaki znał. Jego oczy podążały zygzakowatym szlakiem znaczonym przez wszelkiego rodzaju sztućce, talerze, resztki jadła, tace, kielichy, kubki, szklanice, wazy, sosjerki… Sam rozpoznawał zastosowanie tylko niektórych przedmiotów, nie mówiąc już nawet o ich nazwach. Na końcu przedziwnego szlaku znajdowała się królowa całego tego burdelu.
Ależ bałagan! – dotarło do niego. I nikt tutaj nie sprząta? Toć to karygodne żyć w takim chlewie!
I nawet gdy przyjrzał się dokładniej istocie, pochłaniającej w mgnieniu oka olbrzymie ilości pożywienia, znalazł sporo podobieństw do maciory.

Maciory?
Dojnej maciory.
Grubej, dojnej maciory.
Naprawdę tłustej…


Stopniowanie jej tuszy w myślach, przerwało mu spotkanie ich spojrzeń. Ona oczywiście ani na chwilę nie przestała wpieprzać – tak przynajmniej mu się wydawało, bo szybko odwrócił wzrok. Pomimo hipnotyzującego błękitu oczu, dziewczyna w całej okrasie była dość odrażająca. Jedzenie niemal wbijane dłońmi do ust, nie mogło całe trafić do miejsca przeznaczenia. Wszystko czego nie zdążyła przeżuć i połknąć (może i nawet połykała bez gryzienia?) lądowało za dekoltem bluzki, na jej ramionach (bo trzeba zaznaczyć, że nakładała sobie kolejne porcje z nieustającą energią), na dywanie – który to mógł spokojnie robić za duży talerz, a to z racji mnogości potraw jakie na nim wylądowały. W obecnym stanie najłatwiej było ją porównać do chomika, który jak w transie napełniał swoje poliki aż do objętości, która groziła rozsadzeniem jamy ustnej.
Obraz ten był tak bardzo groteskowy, że aż nierzeczywisty. Pomimo nierealności całej sytuacji, ogląd sprawy przyprawił Fillintena o odruch wymiotny. Scena także w jakiś sposób wywoływała u chłopca strach na tyle mocny, że zdecydował się niezwłocznie opuścić pomieszczenie.

Kiedy dalej błądził po korytarzach w poszukiwaniu drzwi za którymi zamknięta być mogła Margareth, coś nie dawało mu spokoju. Czyżby łza w oku wszystkożernej, chabrookiej dziewczyny aby na pewno była tylko złudzeniem?
Na pewno…

 
__________________
Hello there
I’d kill for some company
I’d trade my soul for a whisper
I’d die for a touch

Ostatnio edytowane przez Fiannr : 13-10-2010 o 21:14.
Fiannr jest offline  
Stary 14-10-2010, 00:56   #47
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Cintra, Cintra:

Brego, Galen:

Czarodziej spojrzał z wątpliwością błyszczącą w oczach, lecz finalnie wzruszył ramionami w geście obojętności.

-Skoro wolicie tracić czas...-urwał, nasłuchując.

W oddali rozbrzmiał narastający stukot końskich kopyt wściekle uderzających o ziemię. Źródłem okazał się jeździec z zielono-niebieskim proporcem.

-Jeszcze tego idioty tu brakowało. Nie mam czasu precyzować lokacji docelowej, więc wylądujecie gdzieś w Cintrze. Macie trzy sekundy na wejście w portal.
Pojawi się tuż przed waszymi nochalami
-powiedział szybko, odwracając się plecami do wiedźminów.

Szybkie, ciche słowa, akompaniujące niemalże niewykonalnym gestom, były całkowicie niezrozumiałe.
Jakby tego było mało, ani Brego, ani Galen za cały skarbiec Koviru i Poviss nie zdołaliby powtórzyć nawet małej części skomplikowanej inkantacji.

Nagle tuż przed twarzami otworzył się świetlisty okrąg!
Brama jawiła się jako błękitna obwoluta bogato ozdobiona elementami bieli, w której wnętrzu znajdował się obraz miejsca docelowego.

W tym przypadku czarodziej wysyłał ich do ciemnego pomieszczenia domu zbudowanego ze zniszczonych obecnie, cegieł.

Minęła pierwsza sekunda!

Nagle Brego i Galen wskoczyli w portal, który zamknął się tuz za nimi. Zdążyli, ale nie było drogi odwrotu.
Należało rozeznać się w sytuacji. Gdzie byli? Gdzie należało się udać?

Wiedźmini odwrócili się i... zobaczyli loch! Oboje trafili do obszernej, mocno nadgryzionej zębem czasu, celi.
Kamienna, nierówna podłoga posiadała wiele małych kupek siana, służących więźniom jako posłania.

Naturalnie nie każdy posiadał swe leże, co zmuszało ludzi do snu na gołym kamieniu, często wbijającym się w plecy.

Brego i Galen nie byli jedynymi osobami znajdującymi się w zamknięciu. Prawie tuzin osób błąkało się bez celu po miejscu uwięzienia.

Die osoby stały pod pojedynczymi skrzydłami drzwi do celi, będących jedyną kratą, kilku leżało, tępo gapiąc się w pokryty gęstą pajęczyną sufit.

Oprócz nich znajdowali się tam ludzie o twarzach przypominających rozjechanego kota.
Pozostali mieli lica, jakich większość wolałoby nie widzieć nawet w jasny dzień.

W pomieszczeniu znajdowali się nie tylko ludzie, lecz również przedstawiciele innych ras.
Wiedźmini bez najmniejszego problemu byli w stanie wypatrzeć dwóch elfów oraz czterech krasnoludów.

Do mozaiki dołączył również gnom.

O dziwo podziały rasowe nie były tu najmocniejszą siłą odśrodkową grupy lub raczej zbioru grupek.
Każda z nich trzymała się w możliwie największej odległości od innych, pragnąc jedynie nie wchodzić sobie w drogę.

W jednym wszyscy byli zgodni.
Jak jeden mąż wpatrywali się w przybyłych z nieufnością, wściekłością i coś, co mogło, przy dobrym humorze interpretującego, uchodzić za radość.

Nagle na korytarzu rozległ się metaliczny stukot stawianych kroków. Były coraz głośniejsze. Rosło również echo potęgujące natężenie dźwięku.

-Chować się, kurwa, chować, chować, chować!-doskoczył do wiedźminów, pchając ich w najciemniejszy kąt.
Dwójka mężczyzn stanęła w lewym górnym łączeniu ścian, starając się jak najbardziej wtopić w ciemność.

Strażnik był już przy drzwiach, o czym świadczyło głośne szczęknięcie zamka pod wpływem klucza.

Część osadzonych zerwała się, stając przy ścianie, by możliwie jak najbardziej zasłonić chowających się przybyszów.


-Co się tu dzieje?!-rozejrzał się osobnik w ciężkiej zbroi przykrytej czarną tuniką z szarym od brudu krzyżem.
Garnczkowy hełm z wąskim wizjerem zawierał ostrze ciągnące się od czoła do brody, usytuowane dokładnie na linii nosa.

-Kurważ twoja mać, właśnie nic tu się nie dzieje! Karty przynieś to będzie się coś działo!-wrzasnął łysy krasnolud z długą, rudą brodą, machając rękami jak wiatrak łopatami.

-Jeszcze krok, a twój łeb ozdobi moją szafkę-warknął strażnik, kładąc dłoń w stalowej rękawicy na rękojeści pokaźnego miecza zwisającego u pasa.

Gestykulujący kryminalista zatrzymał się z wyrazem, pokrytej bliznami, twarzy, nie pozostawiającym wątpliwości co by zrobił pilnującemu ich, gdyby go tylko dorwał.

-Skąd to światło?-drążył, rozglądając się po celi.

-Przepraszam, panie władzo. Chciałem jedynie załatwić pewną potrzebę fizjologiczną.
Nie zdawałem sobie sprawy z tego, iż po zdjęciu dolnej części mego odzienia, miejsce stające się obiektem wulgarnych określeń, będzie emanowało tak silnym blaskiem
-odezwał się średniej wysokości, nieco zbyt szczupły mężczyzna, stojący pod przeciwległą ścianą.

Jego tłuste, czarne włosy były nienagannie uczesane. Nawet jeden kosmyk nie miał prawa okazać się nieposłusznym.
Nie mógł wpaść na pociągłą twarz z głęboko osadzonymi, ciemnymi oczami.

Jego ubiór, w porównaniu do reszty, był imponujący nie tyle pod względem bogactwa, ponieważ każdy miał taki sam ciemny, lniany zestaw, lecz stanem utrzymania.

-Bardzo śmieszne, Dżentelmen. Może teraz ja ci poświecę?

-Zaraz mogę zdjąć spodnie, więc niech lepiej pan idzie, panie władzo, zanim przez ten mały wizjerek dostanie się zbyt dużo światła.
Nikt z nas nie chciałby mieć na sumieniu pańskiego wzroku
-ponownie zabrał głos człowiek nazwany Dżentelmenem.

-Jakbyś się nie domyślił, o co chodziło mu w tym pieprzeniu to ci to streszczę.
Wypierdalaj
-rzekł wyjątkowo wysoki krasnolud w koszuli z całkowicie oberwanymi rękawami, przez co tatuaże przedstawiające runy usytuowane na zewnętrznej stronie ramion, przedramion i dłoni były idealnie widoczne.

-Panie władzo, proszę logicznie pomyśleć. Skąd mielibyśmy wziąć pochodnie, skoro tu nawet nie ma okien, a pan i pana ludzie pilnują drzwi? To niewykonalne.
A nawet jeśli byśmy mieli to myśli pan, że garnęlibyśmy się do rozpalania miast wykorzystać w inny sposób?
Przecież nie bez powodu odebraliście nam nawet drewienko do wydłubywania resztek jedzenia spomiędzy zębów
-westchnął Dżentelmen, podchodząc do kraty, zaś strażnik jeszcze raz się rozejrzał.

-Niech wam będzie-skinął głową, cofając się o krok do tyłu, po czym zatrzasnął kratę, przekręcając klucz.

Skazańcy patrzyli spode łba na odchodzącego żołnierza, a kiedy stukot metalowego obuwia ustał, do wiedźminów podszedł ten sam gnom.

-No. To teraz wy pomożecie nam stąd uciec-uśmiechnął się paskudnie.


Stoki, lewy brzeg Jarugi:

Kocur:

-Ani chybi postój się przyda. Konie ledwie dychają-ogłosił Mos, mocniej chwytając lejce przed zatrzymaniem zwierząt.

Słońce zbliżało się do horyzontu, chowając się za linią drzew, usytuowanych po lewej stronie do kierunku jazdy podróżnych, zdążających traktem ku ludzkiej budowli.

Pokaźnej wielkości most, przerzucony na drugi brzeg, zdawałoby się spokojnie płynącej, Jarugi, jawił się jako koniec stosunkowo krótkiego, pierwszego etapu podróży.
Jednocześnie był początkiem drugiego.

-Nie-odparł spokojnie półelf.

-Ale konie...-zaczął Mos.

-Wytrzymają. Nie wjeżdżajcie na most, ale zjedźcie z traktu w lewo przed osiągnięciem brzegu Jarugi.
Stąd niedaleka droga do przystani. W widłach rzeki znajduje się jedna z chat nilfgaardzkich przewoźników pływających po Jarudze
-powiedział spokojnie mieszaniec, zaś Mos spojrzał na śpiącego Fula.

-My zarobić lecimy. Groszem nie śmierdzimy i raczej pływanie po rzece nie na nasze kieszenie-westchnął powożący.
Jego rozmówca wyraźnie powstrzymał się od przekleństwa.

-Moje interesy wymagają pośpiechu, więc skłonny jestem zapłacić za podróż. Czas nagli, a do Tretogoru droga długa.
Przebycie części trasy rzeką znacznie skróci podróż, nie męcząc wierzchowców.


-A jakie interesy prowadzicie?

-Można powiedzieć, że zajmujemy się transportem-wzruszył ramionami, jednocześnie ucinając temat.

Jak się okazało, tuż przed mostem, wóz skręcił w lewo, zbaczając z traktu. Można to było odczuć natychmiast ze względu na wzmożone kołysanie oraz wstrząsy, jakie skierowane były przeciwko osiom i kołom jadącej powoli, wielkiej skrzyni.

Jedno trzeba było przyznać temu inteligentniejszemu towarzyszowi podróży Kocura.
Nie kłamał w sprawie chaty.


Zmurszała, mocno nadgryziona zębem czasu chata, stała tuż przy rozwidlającej się Jarudze.
Drewniane okna miały powybijane szyby, pozatykane płachtami materiału, natomiast drzwi ledwie trzymały się na zawiasach.

Jedynym elementem "domu", będącym w dobrym stanie, był dach, wyglądający na niedawno odnowiony.

Obok budynku znajdowało się krótkie "molo", pozostawiające wiele do życzenia w kwestii solidności wykonania.
Jeśli wóz miałby się tam zmieścić, z pewnością nie może być miejsca na jakąkolwiek pomyłkę, jeśli towar ma pozostać bezpieczny.

Niemniej jednak pozostawały wątpliwości czy zbutwiałe deski wytrzymają cały ciężar.


Na końcu konstrukcji zacumowana była łódź z platformą, na której umieszczone były cztery grube, podwójne pasy, służące do przypięcia kół.
Tuż przed miejscem na wóz znajdowały się dwa boksy dla zwierząt, zaś kawałek dalej kabina dla ludzi.

Środek transportu nie budził zastrzeżeń pod względem funkcjonalności oraz, o dziwo, stanu utrzymania.

Półelf zeskoczył z wozu, pewnym krokiem kierując się ku drzwiom, do których zastukał trzy razy, a po kilku sekundowym odstępie jeszcze dwa.

-Potrzebujemy przewoźnika! Jest tam kto?!-zawołał, zaglądając przez okno.

-Nikogo nie ma-powiedział z autentycznym zdziwieniem.

Załomotał z taką siłą, że jedna deska pękła pod naporem uderzenia, lecz i tym razem nikt nie odpowiedział.
Wokół panowała bezwzględna cisza zakłócana jedynie przez chrapiące cicho konie, upiornie pokrywająca się z niknącym, krwawym blaskiem słońca na niebie.

Mieszaniec wyciągnął z pochwy połyskujący czerwienią miecz, po czym przystawił ucho do drzwi.
Odjął je, kręcąc głową.

-Rozglądajcie się czy nic nie lezie-rzekł, biorąc głęboki oddech.

Nagle skoczył na drewnianą przeszkodę, łamiąc ją własnym barkiem jakby była z drobnych patyczków!

-Łatwo poszło-dało się słyszeć jego głos z wnętrza.
Niedługo tam zabawił, wychodząc z konsternacją wypisaną na twarzy oraz klingą w pochwie.

-Rzuć na coś okiem. Nie, nie ty Mos. Ty patrz czy ktoś nie idzie-zwrócił się do Kocura, gestem zapraszając do środka.

Jeśli wygląd zewnętrzny był mniej ważny niż wewnętrzny to w tym wypadku nie miało to wielkiego znaczenia, ponieważ wnętrze było tak samo zniszczone jak kamień, z którego została wzniesiona budowla.

Gołe ściany małego pomieszczenia zawierały gdzieniegdzie pokaźne dziury.
Na klepisku znajdowało się małe łóżko o nodze przyczepionej garścią wbitych w odpowiednie miejsca, gwoździ.
Niedaleko stał prowizoryczny stolik zbity z kilku niepotrzebnych desek oraz krzesło.
Zrobiona ręcznie stara szafa oraz mały stoliczek nocny ze świecami nie poprawiały ogólnego wrażenia.

Jeśli ktokolwiek miałby nadzieję na jakikolwiek całkowicie pozytywny element w całym pomieszczeniu, niechybnie zwiódłby się, ponieważ oprócz tego nie było tam nic.

Nic, jeśli chodziło o przedmioty domowego użytku. Było tam coś jeszcze.

Na ścianie przeciwległej do tej z drzwiami znajdował się napis utworzony węglem:

"Łowca to zwierzyna. Polowanie na szakale trwa.
Pobawmy się. Znane, gdzie nie nasza jest zima, trwające przez rok cały."

-Masz jakiś pomysł?-zapytał półelf, wpatrując się w napis.

Kocur jednak, oprócz woni rozkładającego się drewna, czuł coś jeszcze. To magia.
Gdzieś w pomieszczeniu znajdowało się źródło magii, lecz nie do końca było wiadomo z którego miejsca dochodzi.
Zupełnie tak, jakby była wszędzie, choć może to być złudzenie.


Redania, Rinbe:

Xanth:

Gąszcz roślinności skutecznie utrudniał życie Xanthowi i jego towarzyszowi, nie tylko czepiając się każdego fragmentu ubrania, ale również usilnie starał się uwięzić stopy.

Kiedy jednak udało się oderwać ją od podłoża, las starał się nie dopuścić do jej ponownego postawienia.

Naturalnie tenże wysiłek również szedł na marne, ale roślinność rekompensowała to sobie hałasem, jaki musieli poczynić podróżujący wgłąb skupiska drzew.

W końcu oprócz dźwięków wydawanych przez nich samych oraz otaczającą naturę, usłyszeli podniesione głosy kłócących się.
Sprzeczki przestępców nie były najbezpieczniejsze ze względu na to, iż każdy musiał opowiedzieć się po którejś ze stron.

Rosnąca liczba członków konfliktu nie sprzyjała jego zażegnaniu. Wręcz przeciwnie.
To było jak dolanie oliwy do ognia, który mógł wybuchnąć ogromnym, zabójczym dla wszystkich, płomieniem.

Tak też było w tym wypadku.

Xanth i Trent spostrzegli dwie wrzeszczące na siebie grupy o wyraźnie zarysowanych liderach.

Jednym z nich był mężczyzna przypominający nieco stereotypowego pirata nie tylko pod względem budowy ciała, ale również ubioru.
Szeroki w barkach, łysy osobnik kipiał wściekłością, zabarwiającą jego lico z czarną przepaską na oko, na kolor tak czerwony jak chusta zdjęta z głowy.

W oliwkowe spodnie przepasane brunatną szarfą z zatkniętym krótkim mieczem w pochwie, wpuszczoną miał lekko poszarzałą koszulę.

-Po połowie?! To my przeprowadzaliśmy całą akcję!-wrzasnął "wilk morski".

-Powinieneś się cieszyć, że chcemy wam dać tak dużo, bo równie dobrze mogliśmy wynająć najemników!-zripostował przywódca drugiej grupy.

Niski człowiek niezwykle przywodził na myśl krasnoluda, ale z pewnością nim nie był.
Długie, rude włosy wylewały się spod trójkątnego kapelusza wprost na czarny płaszcz, odsłaniający jedynie czarne buty.

Za każdym z nich stała porównywalna grupa około dwóch tuzinów ludzi oraz nieludzi gotowych do skoczenia na siebie jak wilki na zwierzynę.

Spór, jaki prowadziły dwie strony był stary jak świat.
Każdy chciał większą ilość udziału w łupie, co spotykało się ze zdecydowanym sprzeciwem drugiej strony.

-Bardzo dobrze. Może sami się powycinają-mruknął Trent, wysuwając się przed Xantha, by znaleźć się nieco bliżej polany, gdzie schował się za drzewem, obserwując coraz bardziej napiętą sytuację.

Wszystko wskazywało na to, iż prognoza czarodzieja mogła być trafna.


Nilfgaard, Nazair, Torien niedaleko Schodów Marandalu:

Teddevelien:

Niziołek z podziwu godną wprawą, bez najmniejszego wysiłku lawirował między ludźmi, nawet ich nie dotykając.

Był to niezwykły pokaz dla każdego, kto zdołał zwrócić na niego uwagę. Jego zdolności były niemalże nadnaturalne, nawet jeśli brać pod uwagę rasę, do której przynależał.

Z pewnością posiadał ogromny talent oraz umiejętności nabyte przez lata doświadczeń w...
Właśnie. W czym?

Zdecydowanie nie wyglądał na pospolitego złodzieja ani mordercę, więc czym mógł się zajmować?
Ocena była niezwykle ciężka.

Dużo większy problem miał starszy człowiek, przeciskający się między ludźmi, od których bardzo często wypływały szewskie przekleństwa.
Mężczyzna odwracał się jedynie, głośno przepraszając, lecz nie przestając przepychać się do przodu.

Jego profesja była jeszcze większą zagadką ze względu na brak elementów charakterystycznych dla danego zawodu.
Pracownik biurowy?

Choć ćwierćelf nie pozwalał, by staruszek zniknął mu z oczu, nie mógł podejść niezauważony na tyle blisko, by móc dalej słuchać rozmowy.

Musiałby podejść zbyt blisko ze względu na panujący dookoła gwar, a wtedy niziołek mógłby poczuć się zagrożony.
To chyba najgorsze co mogłoby spotkać Teda ze względu na to, iż miałby problem z walką z przeciętnym przedstawicielem tejże sympatycznej rasy ze względu na ich szybkość.

Ten nie był zwyczajny, co czyniło trafienie go praktycznie awykonalnym, Również ataku z jego strony należało się obawiać, ponieważ byłby równoznaczny ze sztyletem wbitym w co najmniej tuzin miejsc.

Dwójka śledzonych, o dziwo skręciła ku rynkowi, gdzie jeszcze kręciła się ogromna ilość przechodniów, najczęściej będących jedynie obserwatorami wystawionych przez straganiarzy, towarów.

Czyżby wiedzieli o "ogonie"?

Nagle niższy z dwójki kompletnie zginął w tłumie, bez najmniejszego problemu wychodząc spod czujnie obserwującego go oka Teda.

Niemniej jednak staruszek dalej szedł do przodu, nie przestając mówić w kierunku, w którym powinien znajdować się jego towarzysz.

A może on tam dalej był, tylko pośród tłumu stał się niezauważalny?

Nagle starszy mężczyzna zatrzymał się na środku placu, stając na możliwie najwyższym punkcie.

-Panie i panowie! Choć rozważając grupę docelową dla tego zadania, może powinienem powiedzieć "Panowie i panie!"?!
By nie przedłużać bezsensownej paplaniny, powiem wprost! Potrzebujemy osób, potrafiących zrobić użytek z klingi!
Wyprawa wiedzie na północ!
Wszystkich chętnych zapraszam do sklepu kowala za pięć minut!
-ogłosił, schodząc z podwyższenia, po czym zaczął się przepychać do budynku opatrzonego szyldem kowadła i młota, znajdującego się około stu metrów na lewo od Teda.

Nagle ćwierćelf zauważył coś jeszcze.

Tym razem zleceniodawca nie rozmawiał ze swym niskim przyjacielem...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 16-10-2010, 13:07   #48
 
SmartCheetah's Avatar
 
Reputacja: 1 SmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłośćSmartCheetah ma wspaniałą przyszłość
W trakcie gdy obaj meżczyźni brnęli prosto w paszcze lwa, Xantha nawiedziły zbrodnicze myśli. Każda z nich miała być swoistą solucją i wyjściem z tej - de facto - nieprzyjemnej sytuacji. Mężczyzna walczył sam ze sobą, zastanawiając się po której stronie stanąć.
W trakcie analizowania możliwych przebiegów sytuacji przyglądał się Trentowi i starał usłyszeć strzępki kłótni która panowała w gęstwinie.

Trent. Natrętny czarodziej. Gdyby nie fakt że od samego początku jest w pewnym sensie przeciwko mnie, myślę...Myślę że mógłbym tego fiuta polubić. Ale czy mogę im zaufać? Czy warto zdradzać podłe ideały które mimo wszystko ratowały moją dupę na rzecz innych ścierwojadów...Którzy stawiają na szali moje życie i poniekąd nie pozostawiają mi wyboru?

Zdecydował stanąć po swojej stronie. Przetrwanie było tu najważniejsze. Nie ważne były trupy po jakich musiał w tym wypadku stąpać. Hale stawał się najprawdziwszym drapieżnikiem jeżeli w grę wchodziło jego życie. I to właśnie w takich momentach inni ginęli z jego własnej ręki.

Obaj, wraz z Trentem zatrzymali się przy dwojgu drzew o grubych konarach, wychylając się zza owych w celu obserwacji kłócących się grupek. Hale nie był w stanie przypomnieć sobie twarzy żadnego z nich jednak nie wykluczał posiadania wśród grupy przynajmniej paru "znajomków". Zapowiadało się na rzeźnię, o czym Hale doskonale wiedział.

W najlepszym wypadku zginie dwóch albo trzech a reszta rozbiegnie się po okolicy. Gorzej jeśli wtedy znajdą nas.

- Po połowie?! To my przeprowadzaliśmy całą akcję!
- Powinieneś się cieszyć, że chcemy wam dać tak dużo, bo równie dobrze mogliśmy wynająć najemników!


Kłótnia między dwójką liderów trwała w najlepsze, a ponad dwudziestka osobników już ostrzyła zęby na takich samych bandytów jakimi oni byli. Różniły ich tylko strony po których stali. Odwieczna wojna i pogoń za pieniądzem w których umierali najbardziej wyhukani i przebiegli, a zostawali najsilniejsi i najbardziej twardzi duchem. Dla Hale'a był to chleb powszedni. Trent wyraźnie również obeznał się w sytuacji, mruknąwszy do awanturnika:

- Bardzo dobrze. Może sami się powycinają - po mruknięciu przemieścił się wgłąb polany, chowając za sporym, ukrywającym jego sylwetkę w całości - drzewem. Hale skinął głową, rzuciwszy ledwo dosłyszalnym tonem
- Ingerowanie skończyłoby się przelewem i naszej krwi. A w wypadku tak dużej grupy to kurewska loteria. W razie gdyby którego tutaj przywiało - nie panikuj.

Chwilę później zarówno Trent jak i Hale chowali się za drzewami, obserwując dalszy przebieg wydarzeń. Xanth po drodze, bardzo powoli obnażył klingę swego miecza, wtulając go zaraz później w korę. Broń mogła okazać się niezbędna o czym mężczyzna doskonale wiedział. Mimo wszystko Trent miał rację. Czasami lepiej przeczekać burzę.

Powybijać się skurwysyny. Jedno będzie z głowy.

Raz po raz upewniał się też czy aby "ktoś" nie postanowił obejrzeć sobie ich pleców. Robił to dość dyskretnie, z doświadczenia wiedząc że robienie za ogon w środku gęstwiny to wyjątkowo prosta robota.

Czas jakoś tak zwolnił, i zaczął się dwójce przeraźliwie dłużyć. Właściwie to nawet każde słowa docierały jakby w zwolnionym tempie... Tym razem nie była to wina aury i bycia przemokniętym czy zmęczonym. To sytuacja dawała po ryju i kazała czekać na magiczne hasło rozpoczynające potyczkę...Bądź coś innego.
 
__________________
Don’t call me your brother
’cause I ain’t your fucking brother
We fell from different cunts
And your skins an ugly color!

Ostatnio edytowane przez SmartCheetah : 16-10-2010 o 13:17.
SmartCheetah jest offline  
Stary 17-10-2010, 16:16   #49
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kocur nie wtrącał się w targowanie o to którą trasą jechać. I może źle zrobił, nie czyniąc tego.
Bowiem jadąc trasą półelfa, mogli się wpakować w kłopoty...
Ale wspólnicy czarodzieja już zadecydowali, przy okazji próbując przepytać półelfa.
„Można powiedzieć, że zajmujemy się transportem”. Ta odpowiedź, aż prosiła się o ripostę. „I nie potraficie sobie nawet konia załatwić? Powinniście się zająć czymś innym, bo transport wam słabo wychodzi.”
Riposta jednak nie padła, Kocur nie miał ochoty, na kolejną dyskusję, kolejne półsłówka i wieloznaczne odpowiedzi. Pogaduszki z półelfem działały mu na nerwy, zwłaszcza że okraszone były tym jego ironicznym uśmieszkiem.
Poza tym wypadało się skupić na trasie. Nigdy nie wiadomo, czy zza następnego zakrętu nie wypadną przyjaciele półelfa z nie do końca „przyjacielską wizytą”.

Potem jednak się okazało, że tymczasowy towarzysz nie kłamał. Była przeprawa promowa. Choć wygląd samego dojazdu do promu nie wyglądał już tak zachęcająco.
Gdy półelf załatwiał transport, Kocur przespacerował się po molo oceniając jego wytrzymałość. Zaś Mos i Fulo zajmowali się wozem i pakunkiem na nim.

A słońce powoli zachodziło nad rzeką, Robert potarł kciukiem po uchu, przyglądając się zachodzącemu słońcu. Wyglądało, że dziś raczej nigdzie już nie popłynął. Wątpił by przewoźnik chciał przepłynąć rzekę po zmierzchu. A i Luchs by się na taką wyprawę nie pisał.
Rozmyślania czarodzieja przerwały odgłosy od strony chatki. Półelf zaczął się do niej dobijać, by po chwili sforsować drzwi.
Robert ruszył w tamtym kierunku po drodze dobywając lewą ręką miecza.
Ich towarzysz wrócił ze schowanym mieczem, ale Luchs swojego wolał nie chować. Czemu on właśnie jego zapraszał? Tego Luchs nie wiedział, ale podejrzewał zerkając na tępe twarze Mosa i Fulo. Też byłoby zaskoczeniem dla niego, gdyby ci dwaj wykazali się błyskotliwością.
W środku było ubogo i nieciekawie. Nie było jednak krwi i śladów walki. Był za to napis.
I delikatny dotyk magii... Wywołujący na twarzy Roberta grymas irytacji. Inny czarodziej.
To oznaczało kłopoty... Robert zacisnął zęby w irytacji. Dawno nie zmierzył się z magiem.
I nie tęsknił do kolejnej konfrontacji.
-Masz jakiś pomysł?- z rozmyślań wyrwały go słowa półelfa. Wskazał mieczem na napis mówiąc.- Myślę, że to prędzej ja zobaczę twój grób, niż ty mój.
Podszedł do napisu, dodając.- A jakie mogę mieć pomysły? Przecież cię nie znam. A ten miłosny liścik wszak skierowany jest do ciebie.
Potarł brodę w zamyśleniu.- Zmierzcha się, musimy się tu zatrzymać. Najlepiej byłoby się zabarykadować i uzbroić tamtą dwójkę. Rano przedostanę się jakoś na drugi brzeg i poszukam przewoźników. A jak nie znajdę to... spróbujemy przeprawić się sami. Dlatego czekam na obiecaną zapłatę panie: skłonny jestem zapłacić za podróż.
Wsunął miecz do pochwy dodając.- A co do napisu. Nie lubię zagadek, ale rady mogę udzielić. Jedź pan dalej ustaloną trasą. I nie szukaj autora tekstu na siłę. Nawet jeśli go znajdziesz, to nie wygrasz walki na jego terenie i na jego warunkach. A skoro włożył tyle wysiłku w tą zabawę, to zapewne pogoni za tobą.
Wykonał gest dłonią, mający zapewne wygonić półelfa z chaty.- Przekaż tej dwójce, żeby... zajęła się zabezpieczeniem wozu i koni. Zostajemy tu na noc.
A gdy był tu sam zaczął splatać czar, by wykryć dokładniej źródła magii w tym miejscu. Kocur nie czuł się jednak pewnie przygotowując to zaklęcie. Wykrywanie magii i manipulacja czystą mocą magiczną, nie było tym co w czym Luchs był dobry. Tu przydałby się maestro gwiazd, Manfred Wildrosen. Ale Manfred nie żył już od lat.
Po badaniu, trzeba było sprawdzić zawartość skrzyni, którą wieźli. Jeśli w środku są kusze, to już była to dobra wiadomość. Kusze to broń którą łatwo opanować. Co prawda Mos i Fulo nie wyglądali na obeznanych z żołnierskim rzemiosłem, ale ostatecznie skierować kuszę w stronę przeciwnika byle osioł potrafi. A z bliskiej odległości, trudno nie trafić.
Najgorszym problemem są konie. Nie można ich było zostawić bez opieki. Więc jednak barykadowanie się w środku chaty na noc, odpada. Ktoś musi pilnować konie.
Potrzebne są warty... Pierwszą weźmie Mos, drugą półelf, trzecią zamierzał wziąć Kocur, a ostatnią Fulo. Tak przynajmniej planował Kocur. Czas pokaże ile z tych planów da się zrealizować.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 17-10-2010, 21:10   #50
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Wiedźmini zareagowali natychmiast. Zaraz, gdy portal otworzył się wskoczyli w niego, lądując w ciemnym, wilgotnym i śmierdzącym pomieszczeniu. Dopiero po chwili Brego zorientował się, że znajdują się w lochu. Po dokładnym rozejrzeniu się, mutant zauważył w celi tuzin przedstawicieli innych ras. Siedzieli oni w grupkach, tak jakby każdy miał przydzielone swoje miejsce, którego opuszczenie niosło za sobą straszne konsekwencje.
Nie dało się ukryć, że wiedźmini wywołali niemałe poruszenie wśród więźniów.

Nagle po korytarzu rozniosło się echo stukotu metolowych butów. Z całą pewnością był to strażnik. Brego wiedział, że ich nagła obecność w tym miejscu nie będzie dobrze przyjęta. Mężczyzna wolał ominąć ewentualne kłopoty i jak najszybciej rozpocząć poszukiwania Kurta.

-Chować się, kurwa, chować, chować, chować!- stojący niedaleko gnom popchnął wiedźminów w najciemniejszy kąt celi, gdzie nie było ich widać. Mutant zdziwił się, gdy duża część więźniów przemieściła się tak, aby możliwie jak najbardziej zasłonić przybyłych.

Krótka rozmowa ze strażnikiem przyniosła Brego na myśl, że znaleźli się w celi ze skazanymi na dożywocie, lub karę śmierci, którzy nie mięli nic do stracenia i dla tego pozwalają sobie na taką rozmowę z klawiszem.
Kiedy tylko wyszedł z celi, towarzystwo rozstąpiło się, a gnom, który ich ukrył wyszczerzył się.

-No. To teraz wy pomożecie nam stąd uciec.- powiedział.

-Niby dla czego mielibyśmy wam pomóc?- zapytał zdziwiony.

-Widzę dokładnie... Raz, dwa, trzy, cztery... Sami policzcie ilu nas tu jest, bo mi się nie chce. No. Tyle mamy powodów-rzekł gnom, szczerząc krzywe, nadpsute zęby.

Brego nie podobała się wizja współpracy z tymi więźniami i pomoc w uwolnieniu ich, jednak wyglądało na to, że nie mają innego wyjścia. Lepsze to niż narażanie się temu okutemu w stal rycerzowi.

-Myślę, że możemy rozważyć waszą propozycję. -spojrzał na Galena- Jednak nie za darmo. Na początek odpowiecie nam na kilka pytań.

-Wy stawiacie warunki MNIE?!-warknął wysoki krasnolud, zakładając ręce na piersi. Po chwili jednak uspokoił się i kontynuował -Mówi wam coś nazwa: Drotogor?

-Zapominasz przyjacielu kto w tym zgromadzeniu jest uzbrojony. -odpowiedział- A co do Drotogora... pierwsze słyszę.

Nagle ten sam krasnolud wystrzelił do przodu... i został powstrzymany przez rękę Dżentelmena, której jeszcze przed chwilą tam nie było.
-Jeszcze raz mnie dotkniesz, a przetrącę ci kark-warknął zatrzymany.

-Dretogor to loch Redanii. Nie dziwię się, że o nim nie słyszeliście, bo jest on... tajny. Tak. To może być dobre słowo.
Wybudowany przez miłościwie nam panującego Radowida V Srogiego przy współpracy z Foltestem Temerskim i Triss Merigold.
Naturalnie robotnicy mieli serię nieszczęśliwych wypadów.
Znajdujemy się jakieś... Dwieście metrów pod ziemią na malutkiej wysepce usytuowanej na Pontarze.


-Chcesz powiedzieć, że nie jesteśmy w Cintrze?

Wszyscy równocześnie ryknęli śmiechem.
-Oni do Cintry!-otarł łzy gnom.

-Jak długi już tu siedzicie?

-Kilka miesięcy. Zawsze podczas zjawienia się pani Merigold sześciu najstarszych stażem wychodzi z celi. Wraca dwóch. Może trzech.
Reszta przepada bez śladu.


-Żelazna suka-sapnął ktoś z celi.

-Wydostać się z celi nie będzie trudno. Gorzej z przedarciem się przez korytarze. Który z was był "zabrany" i wrócił?

-Ja-warknął gnom. -Ale żeby nie było tak kolorowo, zanim docieramy do pierwszego zakrętu, jesteśmy pozbawiani przytomności. Magicznie.

-Warto by zdobyć wam jakąś broń. Sami we dwójkę sobie nie poradzimy jeżeli przyjdzie walczyć z większą grupą przeciwników, a skoro to jest tak tajne więzienie, na pewno nie obejdzie się bez walki.


-Można przyjąć, że jest tu przynajmniej dwudziestu strażników. Wystawienie mniejszej ilości byłoby głupotą, na którą nie stać miłościwie nam panujących.

-Możemy wziąć wszystkich, którzy widzą w ciemności, ponarozrabiać chwilę, zdobyć jakąś broń dla reszty i ruszyć ze wszystkimi.

-A potem sami wyjdziecie i zostawicie resztę-odezwał się jakiś człowiek, po czym prychnął pogardliwie.

-Proponuje by zwołać tu najbliższego strażnika, gdy otworzy drzwi załatwić go i tak wyjdziemy z celi. Podzielić naszą grupę na wojowników i na tych co do walki się nie nadają. Do grupy nie walczącej dobrać jedną, dwie osoby widzące w ciemności by przeprowadzili resztę. Dla wojowników zdobyć broń. Jest gdzieś tu jakaś zbrojownia nie? Ja z Brego idziemy przodem, gasimy pochodnie znakami i z pomocą wszystkich widzących załatwiamy strażników i tak do samego wyjścia. Dalej liczę na was -spojrzał na więźniów- będziecie w stanie nas przetransportować w bezpieczne miejsce? Co wy na to? Słowo wiedźmina że nie zostawimy nikogo.- powiedział Galen.

-Powinniśmy jednak możliwie unikać walki. Jeżeli każdy ze strażników wygląda jak ten, który tu był, może być niewesoło. Jeżeli uda nam się złapać jednego z nich, można spróbować wyciągnąć z niego jakieś informacje.

-Podsumujmy: Wołamy strażnika, ogłuszamy i później przesłuchujemy go i dzielimy się na dwie grupy. Jedna rusza do zbrojowni, druga trzyma się bezpiecznie z tyłu. Gasimy wszystkie pochodnie jakie znajdziemy, żeby zwiększyć nasze szanse. Strażnicy w tych hełmach nie zobaczą nic bez światła... Mam jeszcze pytanie- widzieliście tutaj człowieka o nienaturalnym zielonkawym odcieniu skóry?

-W tej celi go nie było, lecz głupotą byłoby zakładanie, iż w Dretogorze znajduje się tylko jedno takie pomieszczenie.
Są tu przynajmniej dwa skrzydła, w tym jedno nasze. Wnioskuję, że zrobił coś paskudnego, skoro spodziewasz się jego obecności w tymże miejscu
-odparł Dżentelmen.

Po zakończonej rozmowie, Brego zwrócił się do krasnoluda, który wcześniej chciał się na niego rzucić.
-Postaraj się ściągnąć tu tego strażnika. Drzyj się, wpierdol komuś cokolwiek. Kiedy już przyjdzie postaraj się, aby stanął tyłem do mnie i Galena.

Sam wiedźmin schował się w tym samym ciemnym kącie, w którym zostali ukryci, gdy przybyli do celi. Stojąc w ukryciu odpiął od pasa jedną, małą fiolkę z niebieskawym płynem, który zaraz wypił. Na jego twarzy pojawił się grymas, jednak zniknął on tak samo szybko jak się pojawił. Wydarzenia poprzedniej nocy mocno nadszarpnęły jego kondycję, tak więc wiedźmińska „Jaskółka” powinna zwiększyć jego szanse wydostania się z tej nory.
Miał zamiar ogłuszyć strażnika uderzając aardem z bliskiej odległości. Reszta należała do Galena.
 

Ostatnio edytowane przez Zak : 18-10-2010 o 19:14.
Zak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172