Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2010, 15:47   #58
Irmfryd
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Maurice obszedł tył gondoli. Kilka kroków dzieliło go od przytwierdzonego do podłogi stolika oraz ławeczki. Miał zamiar chwilę posiedzieć na zewnątrz, ale niestety była zajęta. Profesor podszedł więc do barierki, dawny strach związany z wysokością minął. Teraz Watkins nie bał się nawet oprzeć o barierkę i z tej pozycji oglądać widoki. Postanowił chwilkę trwać w tej pozie i poczekać aż jegomość z wąsikiem być może zwolni miejsce. Niestety kolejne minuty mijały a jegomość rozkoszując się wspaniałym powietrzem nadal siedział na ławeczce. Maurice sprawdził godzinę na złotym zegarku na zawieszce, po czym wzruszywszy ramionami podszedł do jegomościa i wykonawszy przepisowe chrząknięcie zapytał:
- Czy nie będzie Panu przeszkadzać, jeśli przysiądę się na ławce?
- Ależ bynajmniej. - odezwał się głośno mężczyzna - Zapraszam.
Watkins usadowił się na brzegu ławeczki, po czym rzekł:
- Dziękuję Panu. Odkąd górskie krajobrazy zostawiliśmy za sobą, całkiem przyjemnie jest posiedzieć na zewnątrz, a teraz jest tu nawet cieplej niż w środku.
- Ma Pan rację... - odezwał się jakby wyrywając się z rozmyślań - ...powiedziałbym nawet, że jest gorąco. Nie jestem przyzwyczajony do takich temperatur...
- W sumie ja też nie, powietrze w Xhystos jest bardziej znośne. Ale i tak na zewnątrz wiatr pozwala zmniejszyć odczucie gorąca.
- Tak. Na dole jest znacznie goręcej.
Milczał chwilę, popijając przyniesioną ze środka szklankę czystej wody.
- Pierwszy raz udaje się w takie klimaty? - Watkins uznał, że skoro ktoś pozwolił mu się dosiąść on powinien odwzajemnić grzeczność chociażby rozmową.
- Pierwszy. - odpowiedział zdecydowanie - I ostatni.
- O, tego nigdy nie można być pewnym. Zawsze są jakieś plusy, chociażby te zapierające dech w piersiach widoki.
- Tak, bez wątpienia...- zgodził się - ...widoki. Chłonę je dziś wyjątkowo łapczywie, wie pan? Niech Pan również to robi, póki mamy okazję.
- Oczywiście ... przecież już niedługo ostatnie miasto na trasie lotu altiplanu. Pan na długo do Trahmeru?
Zastanawiał się długo nad odpowiedzią.
- Właściwie Trahmer nie jest moim celem. - odparł, patrząc gdzieś w bok.
- Ponoć dalej nie ma już nic ... przynajmniej ludzie tak twierdzą - powiedział Maurice tonem bardziej twierdzącym niż pytającym.
- Tak. - odpowiedział wstając - Dalej nie ma już nic. Przepraszam Pana najmocniej, muszę odpocząć. Proszę mi wybaczyć.
- Ale to może ja odejdę, przecież był Pan tu pierwszy a ja mam wrażenie, że się narzuciłem.
- Nie, nie, proszę zostać. Ja po prostu potrzebuję się na chwilę położyć w fotelu...Był pan świetnym kompanem w rozmowie, szkoda że tak krótkiej, ale to moja wina. Ach, zanim odejdę, chyba się sobie nie przedstawiliśmy. A więc, na koniec...
Podał rękę profesorowi.
- Jerome Lautrec.
- Maurice Watkins... - profesor uścisnął gorącą dłoń rozmówcy z wąsikiem.
- To był zaszczyt Pana poznać. - powiedział, skłonił się sztywno i odszedł do środka gondoli, machając leniwie swoją laską.


Watkins patrzył na odchodzącą postać. Miał złe przeczucia, to był zły człowiek, mający do wykonania jakieś zadanie. Jak on powiedział … niech Pan to robi póki mamy okazję … a potem jeszcze, że Trahmer nie jest jego celem podróży. Potem jeszcze zgodził się, że dalej nie ma już nic. Nie chodziło tu o miejsce ani przestrzeń … tego Watkins był pewien. I jeszcze słowo … koniec, wypowiedziane jakby w ogóle nie dotyczyło zakończenia rozmowy. Jerome Lautrec był bardzo wzburzony podczas tej rozmowy ale świetnie to ukrywał … brak uzewnętrzniania emocji przychodził mu z łatwością, jakby niejednokrotnie to ćwiczył. Watkins był przekonany do wielkiej siły psychicznej i determinacji drzemiącej w tym człowieku. I jeszcze ten brak strachu … tylko jedno słowo nasuwało się profesorowi na myśl … miał do czynienia z fanatykiem owładniętym realizacją zadania. Maurice po raz drugi od momentu wyjazdu przestraszył się. W tym jednym momencie przestał mysleć o celu wyprawy ... o Samaris ... Trahmerze . Przed oczami przesuwały mu się obrazy Xhystos, widział twarze żony, córki. Poczuł, że może ich więcej nie zobaczyć. Tak bardzo chciał poczuć twardy grunt pod nogami ...
 
Irmfryd jest offline