Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2010, 15:58   #6
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Po raz setny chyba, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, zamarła w bezruchu w trakcie wylizywania porzuconej przez Gh’Aa kości. W zasadzie nie pozostało na niej już nic, prócz jego zapachu. Gapiła się bezmyślnie w przypadkowy punkt na ścianie groty z koniuszkiem języka wystającym spomiędzy warg. Chamiała tu. Jeszcze parę miesięcy i stanie się zwierzęciem w pełnym tego słowa znaczeniu. Zapomni ludzkiego języka i sczeźnie w jakiejś zakazanej dziurze, opuszczonej przez bogów i ludzi. Westchnęła ciężko, ponownie zabierając się za machinalne wylizywanie sterczącego pomiędzy przednimi łapami wyczyszczonego do białości gnata.

‘Matko Sillene! Miej w swojej opiece tego głupiego spasionego kocura’ - pomyślała, potrząsając kudłami. W odruchu bezsilnej rozpaczy przeturlała się z boku na plecy i leżała tak, brzuchem do góry, z nogami wycelowanymi w pokryty czarnymi śladami sadzy strop jaskini.
‘Chyba sam Owrl pokarał mnie takim towarzyszem’. - Przewróciła zielono błyskającymi ślepiami, a jęzor zwisł jej smętnie z kącika uchylonego pyska, na którym malował się wyraz bezmiernego zdegustowania.

Przemiany zawsze napawały ją niechęcią. Nie znosiła sytuacji, które ją do tego zmuszały. Po pierwsze sprawiały ból. Niezmiennie, odkąd pierwszy raz zakosztowała mimowolnego przeistoczenia. Szczególnie nieprzyjemne były te pełne, kiedy musiała przeobrażać się z ludzkiej postaci bezpośrednio w kota, lub na odwrót. Unikała ich więc, jeśli tylko nie były bezwzględnie konieczne. Z kolei forma pośrednia, nie wymagająca aż tak wielkich poświęceń i cierpienia, była niestety najtrudniejsza do okiełznania. Niestabilna i dzika. Bywało, że w pewnych okolicznościach bestia wyrywała się spod kontroli, a efekty tego typu ekscesów miewały często fatalny finał. Zwłaszcza, gdy potwór budził się nagle, w stanie zagrożenia lub pod wpływem silnych emocji. No i sama aparycja stwora nie stanowiła zbyt zachęcającego do zawierania bliższej znajomości, widoku. Co poniekąd można było czasem zaliczyć do pozytywnych aspektów bycia... tym czym była. Większość cielesnych, inteligentnych istot, wliczając w to zwłaszcza ludzi, odbierała ją bardziej, jako wcielonego demona niż “ludzką” istotę.

Po co to wszystko? Po co to robi? Już dawno powinna była wziąć Gh’Aa za kudły i wynieść się gdzieś daleko od tej zgrai ludzkich pomyleńców. Jeśli oczywiście miała być rozsądna. Ale Lilith y’d Derrenamael rozsądna nigdy nie była. Przynajmniej takie miała o sobie mniemanie.
Może nawet przed samą sobą zaprzeczała temu faktowi, jednak Oren i jego dzieciak, a w sumie zwłaszcza dzieciak, fascynowali ją od samego początku. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej. Zaczynała tęsknić za ludzkim towarzystwem. Jakkolwiek było ono powodem jej obecnego odosobnienia, nadal jej na nim zależało. Z każdym dniem bardziej, choć wiedziała, że jeśli zdecyduje się znów wejść między ludzi, wcześniej czy później skończy się to kłopotami. Dzisiejsze wydarzenia dopełniły tylko miary.

Nie przyznawała się do tego przed Gh’Aa, ale od dawna obserwowała jego eskapady w pobliże osady i potajemne spotkania ze szczeniakiem Orena. Może i był nieświadomym zagrożenia dzieciakiem, ale ktoś bez strachu podchodzący do dzikiego ogromnego kota, żeby go podrapać za uchem i poczochrać po karku, nie mógł być potomkiem zwykłego zjadacza chleba. Nie było dwóch zdań. Miał rękę do zwierząt. Aż kusiło ją czasem, by dołączyć do towarzystwa i poczuć dotyk małych rączek.

Utkwiła zamyślony wzrok w czubek własnego, nerwowo podrygującego ogona, a potem przeciągłym spojrzeniem przesunęła po reszcie swoich kotowatych członków. Poderwała się na nogi. Nie skończy jako zwierzę, albo co gorsza, zdegenerowany nieludź. Poza tym musi koniecznie sprawdzić, kim jest ten cały Oren. Dlaczego banda najemnych imperialnych łapaczy pojmała jego syna i wlokła go ze sobą w bliżej nieokreślonym celu i w równie nieokreślonym, niezrozumiałym dla niej kierunku. Jeśli był wrogiem Imperium, zasługiwał na odrobinę zainteresowania z jej strony. Może był kimś cennym, lub wiedział o czymś, co było cenne dla tego, kto wysłał łowców. Jeśli tak, to może i ona jakoś by na tym skorzystała. Coś, co dotąd delikatnie stukało od wewnątrz w mózgu Lilith, domagając się jej uwagi, teraz postanowiło skorzystać z butów. Wzmożona aktywność objęła niemal cały obszar kory przedczołowej, o niezwykłej jak na tygrysa powierzchni i strukturze. Na razie jednak, nikt nie miał zamiaru zaglądać do wnętrza czaszki Lilith i badać owego fenomenu, za co ów potencjalny badacz powinien być niezmiernie wdzięczny losowi, trzymającemu go z dala od dotychczasowej, szczęśliwej posiadaczki.

Jako tygrys nie miała czego szukać wśród cywilizowanego (cóż za górnolotne określenie zgrai półdzikich mieszkańców Pogranicza) społeczeństwa. Nie miałaby też możliwości zabrania ze sobą mizernych, bo mizernych, acz jedynych ruchomości, jakie posiadała i z którymi niechętnie rozstawała się na dłużej. Wprawdzie mogła udać się w drogę w swojej naturalnej, kobiecej postaci. Gdyby nie to, że nie miała pojęcia dokąd uda się obiekt jej zainteresowania. Węch i słuch kocicy miały w tym przypadku niebagatelne znaczenie. Po drugie chciała jeszcze zajrzeć do osady, a dopiero później ruszyć w ślad za Gh’Aa. Nigdy nie dognałaby porywaczy jako człowiek, ścigając ich pieszo z pełnym ekwipunkiem na plecach. Po trzecie, noce w górach były wciąż cholernie zimne, w związku z czym nic nie nadawało się na tę okoliczność lepiej, niż gęste tygrysie futro. Poza tym garderoba Lilith nie zawierała zbyt imponującej ilości odzieży nadającej się do wciągnięcia na grzbiet na tyle, by wejść między ludzi i nie wzbudzić powszechnego zainteresowania. Miała nadzieję zdobyć w drodze coś bardziej odpowiedniego na podobne okazje.

Pozostawała tylko jedna możliwość, która wydała jej się ze wszech miar najodpowiedniejsza wobec sytuacji, w jakiej się znalazła i wobec celu, który sobie wyznaczyła. Każda chwila była cenna. W każdej chwili mógł znowu spaść deszcz, zacierając wszelkie ślady. Każda chwila oddalała ją od porywaczy, zwiększając ich szanse oraz znacznie ograniczając widoki ścigającego ich kocura na długi i szczęśliwy żywot.

Wyszła na zewnątrz jaskini intensywnie węsząc i nasłuchując. Siedziba Lilith wprawdzie nazbyt oddalona była od osady, by cokolwiek, co się tam działo dotarło do czułych zmysłów kocicy, lecz coś podpowiadało jej, że ludzie już wiedzą. Kwestią nie było pytanie czy Oren zauważył podejrzanie długą nieobecność syna, lecz raczej czy zaczął już coś podejrzewać. Pognała w stronę wsi, zdając sobie sprawę z tego, że włazi wszystkimi czterema łapami w grząskie bagno. Z dala dosłyszała ludzkie nawoływania. Bez trudu rozpoznała głos mężczyzny. Szukali go. Szukali Kyriana. Na próżno. Chłopiec, o ile wciąż jeszcze żył, był już prawdopodobnie daleko. Zbyt daleko, by mógł odpowiedzieć oszalałym z niepokoju rodzicielom nawet, gdyby jego porywacze do tego dopuścili.

Przyczajona, przeczekała aż mężczyzna minie ją, wypatrując śladów obecności chłopca. Śledząc go przez chwilę z ukrycia, zyskała pewność, że nieszczęśnik nie wie nawet, gdzie miałby go poszukiwać. Wzywając raz za razem imienia swego syna, przetrząsał każdy krzew, zaglądał w każde podejrzane miejsce z pełną desperacji konsekwencją i zapamiętaniem człowieka przeświadczonego o tym, że jeśli on tego nie dokona, już nikt nigdy nie odnajdzie i nie sprowadzi z powrotem do domu małego Kyriana. Rozumiała go w pewnym sensie. To dziecko nie miałoby prawa przeżyć samotnie na Pustkowiach dłużej, niż do zachodu słońca.

Wycofała sie powoli. W końcu nie zależało jej specjalnie na dorobieniu w skórze jakiejś dodatkowej dziury, której natura dla niej nie zaplanowała. Doprowadzony do ostateczności mężczyzna, miał przy sobie dostatecznie wiele przeznaczonych ku temu narzędzi. Wprawdzie nie obawiała się jednej czy dwóch marnych strzał, wolała jednak mimo wszystko nie wchodzić mu w drogę. Widok potężnej tygrysicy, która wylazłaby na niego wprost z zarośli, mógłby stać się przyczyną reakcji Orena niezupełnie zbieżnych z jej oczekiwaniami. Doskonale rozwinięty instynkt samozachowawczy zasugerował jej zatem delikatnie, możliwość skierowania zainteresowania w kierunku, skąd dobiegał ją inny głos. Głos świadczący swym brzmieniem, iż znajdowała się tam istota, która mogła stanowić kąsek ciut podatniejszy na kompromisy w kwestiach zawarcia bliższej znajomości z Kocicą.

Tym razem po krótkiej chwili obserwacji, wyszła po cichu tuż za plecami drobnej kobiety okutanej w ciemną chustę, którą chroniła się przed chłodem. Przeszła jeszcze kilka kroków zanim spostrzegła ruch za swoimi plecami. Stanęła jak skamieniała. Spazmatycznie chwytając oddech, powoli odwróciła głowę. Skraj chusty wypadł z jej zmartwiałych dłoni. Szal osunął się z ramion kobiety i opadł na ziemię u jej stóp.
Coś zabulgotało w głębi gardła Lilith przypatrującej się bacznie sylwetce znieruchomiałej kobiety, a czerwony jęzor oblizał czarno obrzeżone wargi tygrysicy.
Cholera! Jak szczury...’ - pomyślała rozdrażniona. - ‘Kolejny szczeniak już w drodze...’

 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline