Wątek: [D&D +18] Limbo
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2010, 20:19   #2
andramil
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Las. Wielka nie przebyta puszcza. W teorii domostwo milionów istnień. W teorii. Cisza jaka dobiegała wręcz z gaju kuła w uszy i przyprawiała nieprzyjemnym dreszczem. Nie przyjemnie.

Ostatnia chwila by się wycofać...

Niski i szczupły przedstawiciel brodatego ludu zasiadał na swym wierzchowcu. Był to osobnik dziwny i nietypowy. Primo, mało kto słyszał o krasnoludzkiej kawalerii. Tylko nieliczni widzieli oddziały szarżujących karłów na gruboskórnych nosorożcach czy futrzastych niedźwiedziach. Jeśli się tego nie zobaczy, trudno to sobie wyobrazić.
Graffen mógłby się zaliczać właśnie do tej drugiej grupy. Siedział okrakiem na wielkim miśku, swym wzrostem dwukrotnie przerastającym swych kuzynów z lasu. Niewielkie rogowe guzki w okolicy czaszki i nieprzeciętne kły mogły by zainteresować nie jednego zoologa. Nie często spotyka się te najdziksze z najdzikszych i to w dodatku pod czyjąś opieką.
Jednak nie to było w nim najciekawsze. Już pomijając dość mizerną posturę i lekką wagę dwarfa*, uwagę przyciągała w szczególności jego broda. Luźno spuszczone pomiędzy dwoma warkoczami z wąsów miała kolor zielony. Ten niespotykany odcień włosia miały również resztki włosów okalających jego prawie łysą czaszkę. Na samym czubku głowy zapleciony miał sztywny warkocz, wznoszący się na jakieś trzy cale i luźno spływający z tyłu głowy.
Zwykle krzaty** przywdziewają na siebie pełne płyty zrobione z magicznych rud bądź solidnej stali. Tako i zielonobrody nie łamał tej niepisanej tradycji. Jednak jego pancerz miał odcień brązu i ciemnej zieleni, a podczas bliższego obserwowania, zauważyć można liczne chropowatości na owym przywdzianiu całkowicie nie charakterystyczne dla metali. Do tego dość duża, drewniana tarcza na plecach i niewielka maczuga przy boku mogły świadczyć o skąpstwie khazada*** lub zamiłowaniu do prostoty. Przy pasie zwisał mu plecak, w którym sprzączki sprytnie przerobiono tak, iż służył jak torba.

Graffen spojrzał jeszcze raz po swych nowych towarzyszach. Niektórzy wyglądali przeciętnie i nie wróżył im długiego życia. Inni zdawali by się być wręcz urodzonymi do przemierzania lasów i dzikich krain. Uwagę przykuł centaur, któremu krasnolud skinął głową z szacunkiem. Zdziwieniem przyprawiły go dwa elfie osobniki. Drowy. Zawsze zastanawiał się co ta zdegenerowana rasa szuka na powierzchni. Powinny żyć w swych jaskiniach w Podmroku i nie wyściubiać nosa na słońce. Tak było by dla wszystkich lepiej. Dla Ulfgura szczególnie...
Dodatkowo nigdy nie mógł zgadnąć jakim cudem udaje im się tak długo przetrwać wśród innych ras, nie kończąc na stosie lub podziurawionymi elfimi strzałami. Takoż i zerkał często na elfa dowódcę, wyczekując jego reakcji i gratulując mu cierpliwości i tolerancji. Jednak bardziej był ciekaw jak zachowa się jego znajomy, Profesor. W końcu tak ciekawe okazy. Może wreszcie miast zwracać zbyt dużą uwagę na zdolności krasnoluda zajmie się czymś innym? Szkoda było by tylko, gdyby obiektem zainteresowania stał się centaur.

Ostatnia chwila by się wycofać...

Ruszyli. Ich kroki, powolne i ostrożne, były jedynymi odgłosami jakie usłyszeć zdołał. Do czasu.
Mgła niczym żywe stworzenie powoli ich pochłonęła. Ograniczyła widoczność tylko do kilku centymetrów pozwalając im jedynie omijać drzewa. Jednak sami siebie już nie widzieli. Co gorsze, nawet się nie słyszeli. Mgła całkowicie wytłumiła dźwięki. Krasnolud zastanawiał się jak to jest możliwe, zwłaszcza jego wyczulony słuch. Na myśl przyszło mu tylko jedno. Mgłą jest na tyle gęsta, że fale dźwiękowe nie mogą się przebić. Niedobrze, bardzo niedobrze. Lekko spanikowany, zaraz się uspokoił. To tylko las. Zawsze będzie mógł uciec wykorzystując kilka swoich sztuczek. Spojrzał w górę chcąc ocenić drogę powietrzną, lecz i tam mgła spowijała konary drzew. Do tego ta jedna chwila nie uwagi spowodowała, że wystająca gałąź uderzyła go w głowę i zrzuciła z niedźwiedzia. Krasnolud spadł na ziemię.
Gleba była dość wilgotna, a zgniła ściółka świadczyła o braku światła padającego na ziemię. Graffen wstał, otrzepał się z niepotrzebnych śmieci ruszył na przód wyciągając rękę by pochwycić się za futro Muńka.
Jednak przeszedł pięć metrów i natrafił jedynie na pustkę. Zdziwiony nagłym zniknięciem miśka nie wiedział co począć. On gdzieś tu musiał być. Starał się wsłuchać w serce lasu, jednak nadal żaden dźwięk do niego nie doszedł.
Wtem strach wdarł się w jego serce. Nagły atak paniki prawie zwalił go z nóg. Był sam jak palec w lesie pełnym magii i przytłumiającym zmysły. Pierwsze co to spróbował użyć swych umiejętności by zlokalizować swego towarzysza. Niestety, nawet najprostsze sztuczki nie działały. No to teraz zląkł się nie na żarty. I choć na co dzień nie straszny był mu żaden zagajnik, puszcza czy dąbrowa to jednak nagłe zniknięcie wszystkich jego towarzyszy i ulotność jego magii wystraszyły go.
Postanowił się uspokoić. Dwa głębokie wdechy i liczenie do dziesięciu. Gdy to nie pomogło podszedł do jednego z drzew i przykucnął przy nim. Zamknął oczy, bo wzrok i tak go łudził, oraz wyciszył swe myśli. Wziął do ręki kilka zwiędłych liści i trąc je w dłoniach odmówił prostą modlitwę do boga lasów i żywiołów.
Kilka minut później wstał i ruszył ponownie w kierunku w którym sądził, ze szedł wcześniej.

Wtem ujrzał coś nie naturalnego. Ściana lasu przerzedziła się, a jej miejsce zastąpiły stare budowle kamienno-drewniane. Rośliny jednak toczyły tu zaciekłą batalię z kamieniem i ruinami o każdy żyzny skrawek gleby. A różnorodność była wielka. Większość z nich poznawał po łodygach, konarach, czy liściach, lecz cześć z nich była nawet jemu nie znana.
Jednak nie to przykuło jego uwagę. Na środku bruku, jak gdyby nic, spał sobie smacznie niedźwiedź. Muniek!
- Muniuś! Urwisie jeden! Czemuś na mnie nie zaczekał?! - podbiegł do śpiącego misia i przytulił go jak dziecko. Niedźwiadek tylko ziewną przeciągle i zaspanymi oczyma spojrzał na Graffena, po czym polizał go ozorem.
- Mrhuuuaaauu. Rrrrr... - mruknął niskim, basowym głosem.
- Taaak. Już cię nie zostawię samego. Nie bój się. To co? Idziemy pozwiedzać? - Muniek zerknął na niego, potem na miasto i znów na niego po czym z ociąganiem wstał.

Valder spojrzał raz jeszcze na miasto. Tym razem dostrzegł kulę światła imitującą słońce. Pomyślał o bliższym zbadaniu owego źródła światła, lecz jak na razie postanowił sobie odpuścić bliższe kontakty z prawdopodobnie ognistymi kulami. Może później. Jeszcze raz obejrzał się dookoła po czym z lekką niepewnością ruszył w stronę ruin.

W sumie to lżej mu było zwiedzać miasto zamieszkane prawdopodobnie jedynie przez insekty i nieumarłych niż przeludnioną stolicę imperium. I choć cisza ogarniająca to miejsce była przejmująca, nie zamienił by jej na zgiełk cywilizacji.

______
*Z angielskiego krasnolud
**Polski pierwowzór słowa krasnolud. "Krasnolud" jest neologizmem powstałem z krasnego ludka z dodatkiem utwardzenia słowa. Wcześniej stosowano krzat (nie mylić ze skrzatem) i karzeł.
*** również krasnolud
 
__________________
Why so serious, Son?
andramil jest offline