Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-10-2010, 00:56   #47
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Cintra, Cintra:

Brego, Galen:

Czarodziej spojrzał z wątpliwością błyszczącą w oczach, lecz finalnie wzruszył ramionami w geście obojętności.

-Skoro wolicie tracić czas...-urwał, nasłuchując.

W oddali rozbrzmiał narastający stukot końskich kopyt wściekle uderzających o ziemię. Źródłem okazał się jeździec z zielono-niebieskim proporcem.

-Jeszcze tego idioty tu brakowało. Nie mam czasu precyzować lokacji docelowej, więc wylądujecie gdzieś w Cintrze. Macie trzy sekundy na wejście w portal.
Pojawi się tuż przed waszymi nochalami
-powiedział szybko, odwracając się plecami do wiedźminów.

Szybkie, ciche słowa, akompaniujące niemalże niewykonalnym gestom, były całkowicie niezrozumiałe.
Jakby tego było mało, ani Brego, ani Galen za cały skarbiec Koviru i Poviss nie zdołaliby powtórzyć nawet małej części skomplikowanej inkantacji.

Nagle tuż przed twarzami otworzył się świetlisty okrąg!
Brama jawiła się jako błękitna obwoluta bogato ozdobiona elementami bieli, w której wnętrzu znajdował się obraz miejsca docelowego.

W tym przypadku czarodziej wysyłał ich do ciemnego pomieszczenia domu zbudowanego ze zniszczonych obecnie, cegieł.

Minęła pierwsza sekunda!

Nagle Brego i Galen wskoczyli w portal, który zamknął się tuz za nimi. Zdążyli, ale nie było drogi odwrotu.
Należało rozeznać się w sytuacji. Gdzie byli? Gdzie należało się udać?

Wiedźmini odwrócili się i... zobaczyli loch! Oboje trafili do obszernej, mocno nadgryzionej zębem czasu, celi.
Kamienna, nierówna podłoga posiadała wiele małych kupek siana, służących więźniom jako posłania.

Naturalnie nie każdy posiadał swe leże, co zmuszało ludzi do snu na gołym kamieniu, często wbijającym się w plecy.

Brego i Galen nie byli jedynymi osobami znajdującymi się w zamknięciu. Prawie tuzin osób błąkało się bez celu po miejscu uwięzienia.

Die osoby stały pod pojedynczymi skrzydłami drzwi do celi, będących jedyną kratą, kilku leżało, tępo gapiąc się w pokryty gęstą pajęczyną sufit.

Oprócz nich znajdowali się tam ludzie o twarzach przypominających rozjechanego kota.
Pozostali mieli lica, jakich większość wolałoby nie widzieć nawet w jasny dzień.

W pomieszczeniu znajdowali się nie tylko ludzie, lecz również przedstawiciele innych ras.
Wiedźmini bez najmniejszego problemu byli w stanie wypatrzeć dwóch elfów oraz czterech krasnoludów.

Do mozaiki dołączył również gnom.

O dziwo podziały rasowe nie były tu najmocniejszą siłą odśrodkową grupy lub raczej zbioru grupek.
Każda z nich trzymała się w możliwie największej odległości od innych, pragnąc jedynie nie wchodzić sobie w drogę.

W jednym wszyscy byli zgodni.
Jak jeden mąż wpatrywali się w przybyłych z nieufnością, wściekłością i coś, co mogło, przy dobrym humorze interpretującego, uchodzić za radość.

Nagle na korytarzu rozległ się metaliczny stukot stawianych kroków. Były coraz głośniejsze. Rosło również echo potęgujące natężenie dźwięku.

-Chować się, kurwa, chować, chować, chować!-doskoczył do wiedźminów, pchając ich w najciemniejszy kąt.
Dwójka mężczyzn stanęła w lewym górnym łączeniu ścian, starając się jak najbardziej wtopić w ciemność.

Strażnik był już przy drzwiach, o czym świadczyło głośne szczęknięcie zamka pod wpływem klucza.

Część osadzonych zerwała się, stając przy ścianie, by możliwie jak najbardziej zasłonić chowających się przybyszów.


-Co się tu dzieje?!-rozejrzał się osobnik w ciężkiej zbroi przykrytej czarną tuniką z szarym od brudu krzyżem.
Garnczkowy hełm z wąskim wizjerem zawierał ostrze ciągnące się od czoła do brody, usytuowane dokładnie na linii nosa.

-Kurważ twoja mać, właśnie nic tu się nie dzieje! Karty przynieś to będzie się coś działo!-wrzasnął łysy krasnolud z długą, rudą brodą, machając rękami jak wiatrak łopatami.

-Jeszcze krok, a twój łeb ozdobi moją szafkę-warknął strażnik, kładąc dłoń w stalowej rękawicy na rękojeści pokaźnego miecza zwisającego u pasa.

Gestykulujący kryminalista zatrzymał się z wyrazem, pokrytej bliznami, twarzy, nie pozostawiającym wątpliwości co by zrobił pilnującemu ich, gdyby go tylko dorwał.

-Skąd to światło?-drążył, rozglądając się po celi.

-Przepraszam, panie władzo. Chciałem jedynie załatwić pewną potrzebę fizjologiczną.
Nie zdawałem sobie sprawy z tego, iż po zdjęciu dolnej części mego odzienia, miejsce stające się obiektem wulgarnych określeń, będzie emanowało tak silnym blaskiem
-odezwał się średniej wysokości, nieco zbyt szczupły mężczyzna, stojący pod przeciwległą ścianą.

Jego tłuste, czarne włosy były nienagannie uczesane. Nawet jeden kosmyk nie miał prawa okazać się nieposłusznym.
Nie mógł wpaść na pociągłą twarz z głęboko osadzonymi, ciemnymi oczami.

Jego ubiór, w porównaniu do reszty, był imponujący nie tyle pod względem bogactwa, ponieważ każdy miał taki sam ciemny, lniany zestaw, lecz stanem utrzymania.

-Bardzo śmieszne, Dżentelmen. Może teraz ja ci poświecę?

-Zaraz mogę zdjąć spodnie, więc niech lepiej pan idzie, panie władzo, zanim przez ten mały wizjerek dostanie się zbyt dużo światła.
Nikt z nas nie chciałby mieć na sumieniu pańskiego wzroku
-ponownie zabrał głos człowiek nazwany Dżentelmenem.

-Jakbyś się nie domyślił, o co chodziło mu w tym pieprzeniu to ci to streszczę.
Wypierdalaj
-rzekł wyjątkowo wysoki krasnolud w koszuli z całkowicie oberwanymi rękawami, przez co tatuaże przedstawiające runy usytuowane na zewnętrznej stronie ramion, przedramion i dłoni były idealnie widoczne.

-Panie władzo, proszę logicznie pomyśleć. Skąd mielibyśmy wziąć pochodnie, skoro tu nawet nie ma okien, a pan i pana ludzie pilnują drzwi? To niewykonalne.
A nawet jeśli byśmy mieli to myśli pan, że garnęlibyśmy się do rozpalania miast wykorzystać w inny sposób?
Przecież nie bez powodu odebraliście nam nawet drewienko do wydłubywania resztek jedzenia spomiędzy zębów
-westchnął Dżentelmen, podchodząc do kraty, zaś strażnik jeszcze raz się rozejrzał.

-Niech wam będzie-skinął głową, cofając się o krok do tyłu, po czym zatrzasnął kratę, przekręcając klucz.

Skazańcy patrzyli spode łba na odchodzącego żołnierza, a kiedy stukot metalowego obuwia ustał, do wiedźminów podszedł ten sam gnom.

-No. To teraz wy pomożecie nam stąd uciec-uśmiechnął się paskudnie.


Stoki, lewy brzeg Jarugi:

Kocur:

-Ani chybi postój się przyda. Konie ledwie dychają-ogłosił Mos, mocniej chwytając lejce przed zatrzymaniem zwierząt.

Słońce zbliżało się do horyzontu, chowając się za linią drzew, usytuowanych po lewej stronie do kierunku jazdy podróżnych, zdążających traktem ku ludzkiej budowli.

Pokaźnej wielkości most, przerzucony na drugi brzeg, zdawałoby się spokojnie płynącej, Jarugi, jawił się jako koniec stosunkowo krótkiego, pierwszego etapu podróży.
Jednocześnie był początkiem drugiego.

-Nie-odparł spokojnie półelf.

-Ale konie...-zaczął Mos.

-Wytrzymają. Nie wjeżdżajcie na most, ale zjedźcie z traktu w lewo przed osiągnięciem brzegu Jarugi.
Stąd niedaleka droga do przystani. W widłach rzeki znajduje się jedna z chat nilfgaardzkich przewoźników pływających po Jarudze
-powiedział spokojnie mieszaniec, zaś Mos spojrzał na śpiącego Fula.

-My zarobić lecimy. Groszem nie śmierdzimy i raczej pływanie po rzece nie na nasze kieszenie-westchnął powożący.
Jego rozmówca wyraźnie powstrzymał się od przekleństwa.

-Moje interesy wymagają pośpiechu, więc skłonny jestem zapłacić za podróż. Czas nagli, a do Tretogoru droga długa.
Przebycie części trasy rzeką znacznie skróci podróż, nie męcząc wierzchowców.


-A jakie interesy prowadzicie?

-Można powiedzieć, że zajmujemy się transportem-wzruszył ramionami, jednocześnie ucinając temat.

Jak się okazało, tuż przed mostem, wóz skręcił w lewo, zbaczając z traktu. Można to było odczuć natychmiast ze względu na wzmożone kołysanie oraz wstrząsy, jakie skierowane były przeciwko osiom i kołom jadącej powoli, wielkiej skrzyni.

Jedno trzeba było przyznać temu inteligentniejszemu towarzyszowi podróży Kocura.
Nie kłamał w sprawie chaty.


Zmurszała, mocno nadgryziona zębem czasu chata, stała tuż przy rozwidlającej się Jarudze.
Drewniane okna miały powybijane szyby, pozatykane płachtami materiału, natomiast drzwi ledwie trzymały się na zawiasach.

Jedynym elementem "domu", będącym w dobrym stanie, był dach, wyglądający na niedawno odnowiony.

Obok budynku znajdowało się krótkie "molo", pozostawiające wiele do życzenia w kwestii solidności wykonania.
Jeśli wóz miałby się tam zmieścić, z pewnością nie może być miejsca na jakąkolwiek pomyłkę, jeśli towar ma pozostać bezpieczny.

Niemniej jednak pozostawały wątpliwości czy zbutwiałe deski wytrzymają cały ciężar.


Na końcu konstrukcji zacumowana była łódź z platformą, na której umieszczone były cztery grube, podwójne pasy, służące do przypięcia kół.
Tuż przed miejscem na wóz znajdowały się dwa boksy dla zwierząt, zaś kawałek dalej kabina dla ludzi.

Środek transportu nie budził zastrzeżeń pod względem funkcjonalności oraz, o dziwo, stanu utrzymania.

Półelf zeskoczył z wozu, pewnym krokiem kierując się ku drzwiom, do których zastukał trzy razy, a po kilku sekundowym odstępie jeszcze dwa.

-Potrzebujemy przewoźnika! Jest tam kto?!-zawołał, zaglądając przez okno.

-Nikogo nie ma-powiedział z autentycznym zdziwieniem.

Załomotał z taką siłą, że jedna deska pękła pod naporem uderzenia, lecz i tym razem nikt nie odpowiedział.
Wokół panowała bezwzględna cisza zakłócana jedynie przez chrapiące cicho konie, upiornie pokrywająca się z niknącym, krwawym blaskiem słońca na niebie.

Mieszaniec wyciągnął z pochwy połyskujący czerwienią miecz, po czym przystawił ucho do drzwi.
Odjął je, kręcąc głową.

-Rozglądajcie się czy nic nie lezie-rzekł, biorąc głęboki oddech.

Nagle skoczył na drewnianą przeszkodę, łamiąc ją własnym barkiem jakby była z drobnych patyczków!

-Łatwo poszło-dało się słyszeć jego głos z wnętrza.
Niedługo tam zabawił, wychodząc z konsternacją wypisaną na twarzy oraz klingą w pochwie.

-Rzuć na coś okiem. Nie, nie ty Mos. Ty patrz czy ktoś nie idzie-zwrócił się do Kocura, gestem zapraszając do środka.

Jeśli wygląd zewnętrzny był mniej ważny niż wewnętrzny to w tym wypadku nie miało to wielkiego znaczenia, ponieważ wnętrze było tak samo zniszczone jak kamień, z którego została wzniesiona budowla.

Gołe ściany małego pomieszczenia zawierały gdzieniegdzie pokaźne dziury.
Na klepisku znajdowało się małe łóżko o nodze przyczepionej garścią wbitych w odpowiednie miejsca, gwoździ.
Niedaleko stał prowizoryczny stolik zbity z kilku niepotrzebnych desek oraz krzesło.
Zrobiona ręcznie stara szafa oraz mały stoliczek nocny ze świecami nie poprawiały ogólnego wrażenia.

Jeśli ktokolwiek miałby nadzieję na jakikolwiek całkowicie pozytywny element w całym pomieszczeniu, niechybnie zwiódłby się, ponieważ oprócz tego nie było tam nic.

Nic, jeśli chodziło o przedmioty domowego użytku. Było tam coś jeszcze.

Na ścianie przeciwległej do tej z drzwiami znajdował się napis utworzony węglem:

"Łowca to zwierzyna. Polowanie na szakale trwa.
Pobawmy się. Znane, gdzie nie nasza jest zima, trwające przez rok cały."

-Masz jakiś pomysł?-zapytał półelf, wpatrując się w napis.

Kocur jednak, oprócz woni rozkładającego się drewna, czuł coś jeszcze. To magia.
Gdzieś w pomieszczeniu znajdowało się źródło magii, lecz nie do końca było wiadomo z którego miejsca dochodzi.
Zupełnie tak, jakby była wszędzie, choć może to być złudzenie.


Redania, Rinbe:

Xanth:

Gąszcz roślinności skutecznie utrudniał życie Xanthowi i jego towarzyszowi, nie tylko czepiając się każdego fragmentu ubrania, ale również usilnie starał się uwięzić stopy.

Kiedy jednak udało się oderwać ją od podłoża, las starał się nie dopuścić do jej ponownego postawienia.

Naturalnie tenże wysiłek również szedł na marne, ale roślinność rekompensowała to sobie hałasem, jaki musieli poczynić podróżujący wgłąb skupiska drzew.

W końcu oprócz dźwięków wydawanych przez nich samych oraz otaczającą naturę, usłyszeli podniesione głosy kłócących się.
Sprzeczki przestępców nie były najbezpieczniejsze ze względu na to, iż każdy musiał opowiedzieć się po którejś ze stron.

Rosnąca liczba członków konfliktu nie sprzyjała jego zażegnaniu. Wręcz przeciwnie.
To było jak dolanie oliwy do ognia, który mógł wybuchnąć ogromnym, zabójczym dla wszystkich, płomieniem.

Tak też było w tym wypadku.

Xanth i Trent spostrzegli dwie wrzeszczące na siebie grupy o wyraźnie zarysowanych liderach.

Jednym z nich był mężczyzna przypominający nieco stereotypowego pirata nie tylko pod względem budowy ciała, ale również ubioru.
Szeroki w barkach, łysy osobnik kipiał wściekłością, zabarwiającą jego lico z czarną przepaską na oko, na kolor tak czerwony jak chusta zdjęta z głowy.

W oliwkowe spodnie przepasane brunatną szarfą z zatkniętym krótkim mieczem w pochwie, wpuszczoną miał lekko poszarzałą koszulę.

-Po połowie?! To my przeprowadzaliśmy całą akcję!-wrzasnął "wilk morski".

-Powinieneś się cieszyć, że chcemy wam dać tak dużo, bo równie dobrze mogliśmy wynająć najemników!-zripostował przywódca drugiej grupy.

Niski człowiek niezwykle przywodził na myśl krasnoluda, ale z pewnością nim nie był.
Długie, rude włosy wylewały się spod trójkątnego kapelusza wprost na czarny płaszcz, odsłaniający jedynie czarne buty.

Za każdym z nich stała porównywalna grupa około dwóch tuzinów ludzi oraz nieludzi gotowych do skoczenia na siebie jak wilki na zwierzynę.

Spór, jaki prowadziły dwie strony był stary jak świat.
Każdy chciał większą ilość udziału w łupie, co spotykało się ze zdecydowanym sprzeciwem drugiej strony.

-Bardzo dobrze. Może sami się powycinają-mruknął Trent, wysuwając się przed Xantha, by znaleźć się nieco bliżej polany, gdzie schował się za drzewem, obserwując coraz bardziej napiętą sytuację.

Wszystko wskazywało na to, iż prognoza czarodzieja mogła być trafna.


Nilfgaard, Nazair, Torien niedaleko Schodów Marandalu:

Teddevelien:

Niziołek z podziwu godną wprawą, bez najmniejszego wysiłku lawirował między ludźmi, nawet ich nie dotykając.

Był to niezwykły pokaz dla każdego, kto zdołał zwrócić na niego uwagę. Jego zdolności były niemalże nadnaturalne, nawet jeśli brać pod uwagę rasę, do której przynależał.

Z pewnością posiadał ogromny talent oraz umiejętności nabyte przez lata doświadczeń w...
Właśnie. W czym?

Zdecydowanie nie wyglądał na pospolitego złodzieja ani mordercę, więc czym mógł się zajmować?
Ocena była niezwykle ciężka.

Dużo większy problem miał starszy człowiek, przeciskający się między ludźmi, od których bardzo często wypływały szewskie przekleństwa.
Mężczyzna odwracał się jedynie, głośno przepraszając, lecz nie przestając przepychać się do przodu.

Jego profesja była jeszcze większą zagadką ze względu na brak elementów charakterystycznych dla danego zawodu.
Pracownik biurowy?

Choć ćwierćelf nie pozwalał, by staruszek zniknął mu z oczu, nie mógł podejść niezauważony na tyle blisko, by móc dalej słuchać rozmowy.

Musiałby podejść zbyt blisko ze względu na panujący dookoła gwar, a wtedy niziołek mógłby poczuć się zagrożony.
To chyba najgorsze co mogłoby spotkać Teda ze względu na to, iż miałby problem z walką z przeciętnym przedstawicielem tejże sympatycznej rasy ze względu na ich szybkość.

Ten nie był zwyczajny, co czyniło trafienie go praktycznie awykonalnym, Również ataku z jego strony należało się obawiać, ponieważ byłby równoznaczny ze sztyletem wbitym w co najmniej tuzin miejsc.

Dwójka śledzonych, o dziwo skręciła ku rynkowi, gdzie jeszcze kręciła się ogromna ilość przechodniów, najczęściej będących jedynie obserwatorami wystawionych przez straganiarzy, towarów.

Czyżby wiedzieli o "ogonie"?

Nagle niższy z dwójki kompletnie zginął w tłumie, bez najmniejszego problemu wychodząc spod czujnie obserwującego go oka Teda.

Niemniej jednak staruszek dalej szedł do przodu, nie przestając mówić w kierunku, w którym powinien znajdować się jego towarzysz.

A może on tam dalej był, tylko pośród tłumu stał się niezauważalny?

Nagle starszy mężczyzna zatrzymał się na środku placu, stając na możliwie najwyższym punkcie.

-Panie i panowie! Choć rozważając grupę docelową dla tego zadania, może powinienem powiedzieć "Panowie i panie!"?!
By nie przedłużać bezsensownej paplaniny, powiem wprost! Potrzebujemy osób, potrafiących zrobić użytek z klingi!
Wyprawa wiedzie na północ!
Wszystkich chętnych zapraszam do sklepu kowala za pięć minut!
-ogłosił, schodząc z podwyższenia, po czym zaczął się przepychać do budynku opatrzonego szyldem kowadła i młota, znajdującego się około stu metrów na lewo od Teda.

Nagle ćwierćelf zauważył coś jeszcze.

Tym razem zleceniodawca nie rozmawiał ze swym niskim przyjacielem...
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline